-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać438
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant13
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2022-10-01
2022-12-21
Jeżeli poprzedni tom był najsłabszy z całej kolekcji to "Krew i złoto" jest kwintesencją prac Martina, tym razem bombardując nas akcją i zwrotami akcji, które posłużyły na potrzeby aż dwóch sezonów serialu. To co powodowało tam opad szczęki, tu ma swój początek. Jeżeli nie są Ci obecne takie wydarzenia jak Krwawe Gody, ślub Joffreya, walka Oberyna z Górą, konfrontację Tyriona z ojcem czy walkę na Murze oraz wybór nowego Lorda Dowódcy - to wszystko autor umieścił tutaj, wywołując ciary na plecach. Czytałem to bez zaskoczenia, ale muszę przyznać, że gdybym nie oglądał ekranizacji, to do tej pory nie pozbierałbym szczęki z podłogi.
Autor prezentuje nam kilka narracji z punktu widzenia kilku różnych postaci. I tak na dalekiej północy młody Jon Snow ponownie wraca w szeregi Wron i gotuje się na obronę zamku przed pochodem Dzikich pod dowództwem Króla za Murem. Dzicy, czując obecność Innych, chcą uciec na południe. Gdzieś na uboczu możemy także potowarzyszyć Branowi i spółce, albo Samowi Tarly'iemu, który przeżył spotkanie z Innymi i w towarzystwie również zmierza do swoich braci.
Nieco na południu młody Wilk wziął sobie nową żonę, czym zagroził rozejmowi z rodem Waldera Frey'a. Teraz trzeba będzie czymś przekupić starego pryka, więc Robb wraz z matką uknuli plan wydania wuja chłopaka, Edmure'a za jedną z córek władygi. Udają się razem na pamiętne wesele. Córki Catelyn, Arya i Sansa, próbują przetrwać. Pierwsza w różnym towarzystwie próbuje trafić do matki, ale na jej drodze staje Pies. Sansa zaś usiłuje znaleźć wyjście z Lanisterskiej pułapki i wkrótce da się złapać w sieć tkaną przez Littlefingera.
Do Królewskiej Przystani po wielu perypetiach wraca okaleczony Jamie, a towarzyszy mu waleczna Brienne. Na królewskim dworze Tyrion próbuje odnaleźć się w planie swojego ojca, Tywina, który prowadzi swoją grę o tron z całą resztą rodów, tym razem łącząc siły z rodem Tyrellów. Przypieczętowaniem rozmów ma być ślub młodego, okrutnego króla Joffreya z młodą Margaery. Jednocześnie babka kobiety, Olenna też prowadzi własną grę i nikt nie jest pewny wyników zagrywek. Niemniej Tyrion znajdzie się w najgorszym położeniu i będzie mógł liczyć tylko na pomoc Oberyn Martell z Dorne. Zaskoczenie goni zaskoczenie, a starcie królów wreszcie ma tu swój koniec.
Pokonany Stannis liże rany i szuka sposobu na wyjście z sytuacji. Towarzyszy mu wierny Davos, któremu nie podoba się, jak mocno króla swoimi mackami obwiązała Czerwona Kapłanka. Droga prawowitego władcy poprowadzi jednak całą grupę nieoczekiwanie w innym kierunku niż zakładano. Z kolei daleko na wschodzie, w gorących, niezbyt dobrych do życia krainach, młodziutka Daenerys Targaryen rozszerza swoje wpływy, gromiąc władców niewolników i starając się nauczyć rządzenia, przed pochodem na Westeros. Towarzyszy jej ser Jorah Mormont, który będzie musiał ponieść konsekwencje swoich dawnych czynów. Smoki powoli rosną stanowiąc zarówno atut, jak i zagrożenie.
Jak widzicie wątki w tym momencie mocno się zagęszczają, oferując rozwiązania, które przechodzą do historii literatury. Możemy nie lubić Martina za pewne wybory, ale nie ulega kwestii, że są to mocne historie oparte na ogromnej podbudowie, która po setkach stron ma tu potężny wydźwięk. Dla mnie to absolutny must have dla fanów nie tylko serialu, co fantasy w ogóle. Żałuję, że przeczytałem do dopiero teraz.
PS. Ten tom ma o tyle więcej do zaoferowania, że nie jest do końca taki sam jak poprzednie względem ekranizacji. Wątki ekranowe zaczynają się rozjeżdżać z oryginalnymi z książki, co podsyca moją chęć do sięgnięcia po kolejne odsłony tej epopei. Już sam epilog stanowi istne trzęsienie ziemi.
Jeżeli poprzedni tom był najsłabszy z całej kolekcji to "Krew i złoto" jest kwintesencją prac Martina, tym razem bombardując nas akcją i zwrotami akcji, które posłużyły na potrzeby aż dwóch sezonów serialu. To co powodowało tam opad szczęki, tu ma swój początek. Jeżeli nie są Ci obecne takie wydarzenia jak Krwawe Gody, ślub Joffreya, walka Oberyna z Górą, konfrontację...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-05-16
Marjorie M. Liu to moja mistrzyni...
W dzieciństwie oglądałem wiele bajek zanim wziąłem się za anime i inne cięższe klimaty. Powracając myślami do Monstressy widzę kociołek do którego autorka wrzuca wiele składników, które ze sobą cudownie współgrają. Taki Panoramix, który zamiast grzybów i ziół wrzuca tu steampunk, horror, art deco, baśnie i azjatycki folklor, tworząc coś dla komiksu, co mogę tylko porównać z rolą Władcy Pierścienia dla rozwoju książek.
Od początku towarzyszymy niejakiej Maice Półwilk/Półwilczycy, którą poznajemy kiedy została uwięziona i ma być obiektem licytacji bogatych perwersów. W ostatniej chwili jednak na licytacji zjawiają się przedstawiciele ważnego zgrupowania religijnego. Kumeanki, bo tak nazywają się te religijne czarodziejki, to postacie łaknące mocy. A takową można zdobyć tylko ze zwłok przedstawicieli rasy Arkaników, pół zwierząt, pół ludzi, którzy stanowią pomost od dawnych starożytnych stworzeń, jakie wędrowały po tym świecie. Maika ma ten niefart, że taką istotą właśnie jest...
Pozbawiona części ręki, zostawiona na pastwę losu, odkrywa, że ma w sobie pewną istotę, którą traktować można jak bóstwo. Tylko takie, które przeraża oraz łaknie ofiar i chce przejąć władzę nad ciałem dziewczyny. W trakcie pobytu u religijnych matołków nastolatka wejdzie w posiadanie pewnej maski, a przynajmniej części tego artefaktu. Od tej pory będzie ona ścigana przez obie strony konfliktu, a towarzyszyć jej będzie urocza lisiczka oraz wygadany kocur. A to nie koniec, bo autorka dba, aby historia meandrowała w różne strony, czyniąc całość wielowarstwowym majstersztykiem. Mitologia tego świata jest przepysznie bogata w szczegóły i zachęca do zapoznania się z nią.
Mrok, jaki płynie z plansz tego wydarzenia jest niepokojący, gładko przechodzi w horror, mami i budzi niepokój. Fascynuje bujnym, żyjącym światem, który co krok zaskakuje czytelnika, serwując coraz to nowe rozwiązania. Uwodzi i oplata mocnymi nitkami zauroczenia. Sana Takeda czyni tu cuda. Jej kreska to obłęd, objawienie i mistrzostwo świata, czyniąc Monstressę jednym z najpiękniejszych serii komiksowych, jakie do tej pory widziałem, o ile nie najpiękniejszą.
Ale pod pięknem może się kryć fałsz. I jest tu kilka takich nutek, zwłaszcza... pogmatwanie. Czasami można się poczuć zagubionym w zawiłościach fabularnych, akcja może przynieść szereg pytań, na których tu jeszcze nie ma odpowiedzi. Ale to tylko świadczy o wielkości tego dzieła, które jeszcze będzie kompletne. W końcu to dopiero początek. Fantastyczny. Idealna bajka dla dorosłych, brutalna w swojej prostocie, fabularnie pozwalając nam dopiero zobaczyć czubek góry lodowej. A tam w mroku toni znajduje się znacznie więcej. Must have.
Marjorie M. Liu to moja mistrzyni...
W dzieciństwie oglądałem wiele bajek zanim wziąłem się za anime i inne cięższe klimaty. Powracając myślami do Monstressy widzę kociołek do którego autorka wrzuca wiele składników, które ze sobą cudownie współgrają. Taki Panoramix, który zamiast grzybów i ziół wrzuca tu steampunk, horror, art deco, baśnie i azjatycki folklor, tworząc coś...
2022-05-15
Kiedy jakiś tytuł rekomenduje sam Neil Gaiman, to moje serduszko ostrożnie szybciej bije, bo wszak znam już działa wspomnianego autora i są zdecydowanie me gusta.
Kolejny świetny tom, który pogłębia mitologię świata stworzonego przez Marjorie M. Liu, który rozmachem nie ustępuje przed klasykami gatunku, jak Władca Pierścieni czy Diuna.
Mamy świat, który przemierzają krwiożerczy bogowie. Świat, w którym koty szpiegują i gadają. Świat, w którym istnieją mieszanki człowieka i tzw. Pradawnych, przez co część ludzi wygląda jakby była krzyżówką z takim chociażby lisem, jeleniem czy rekinem.
To mroczna epopeja, która stale się rozwija. Maice Półwilk udało się chwilowo zbiec przed podążającym jej śladem pościgiem. Zwariowane ludzkie czarodziejki, które czerpią moc ze zwłok Arkaników i same wyglądają na opętane przez demony, ścigają bohaterkę, aby zdobyć fragment pewnej maski, która może być artefaktem decydującym o wygranej, którejś ze stron. W dodatku samo dziedzictwo młodej kobiety zaczyna być mocno ciążącym aspektem jej istnienia, co można zobaczyć w retrospekcjach.
Maika, Kippa i Ren dołączają do załogi statku, który ma zawieźć bohaterkę na wyspę, na której była jej matka i być może tam są informacje wyjaśniające czemu Maika ma w sobie demona takiego rodzaju. I być może znajdzie odpowiedzi na narastające pytania. Jaki był plan jej matki? Co się dzieje w tym świecie, bo ruch wielu graczy na tej szachownicy jest aż nader widoczny. The Blood to historia w przeddzień wojny, która ma pochłonąć setki tysięcy istnień.
Sana Takeda ponownie przechodzi siebie i daje nam dzieło sztuki, a dbałość o detale przeraża. To nadal czysty niepokój zawarty w mieszance wierzeń dalekiego wschodu, steampunku, art deco i czego jeszcze więcej? I zaskakujące jak to wszystko dobrze działo.
No dobrze, a czy są jakieś minusy? Zmiana miejsca akcji na statek niezbyt przypadła mi do gustu, a i nadal nie wiem czy lubię główną postać tego tytułu. Raczej nie. I niektóre rozwiązania są bardzo leniwe, zwłaszcza że widać je po ponownej lekturze.
Kiedy jakiś tytuł rekomenduje sam Neil Gaiman, to moje serduszko ostrożnie szybciej bije, bo wszak znam już działa wspomnianego autora i są zdecydowanie me gusta.
Kolejny świetny tom, który pogłębia mitologię świata stworzonego przez Marjorie M. Liu, który rozmachem nie ustępuje przed klasykami gatunku, jak Władca Pierścieni czy Diuna.
Mamy świat, który przemierzają...
2022-02-18
Cóż, nowy twór spod pióra Tyniona IV jest jak pocisk wystrzelony przez strzelca wyborowego. Trafia celnie, boleśnie i zwraca uwagę bałaganem, jaki robi.
Mamy małe miasteczko Archer’s Peak, w którym dochodzi do wielu zaginięć, ale to wstęp do wielokrotnych zabójstw. Wszystko wskazuje, że ofiary zostały zaatakowane przez jakieś zwierzę, być może niedźwiedzia, ale świadek wie lepiej. Giną dzieci, to i rośnie panika. Kto uwierzy dziecku, które widziało potwora na miejscu jednej z kaźni?
I tu pojawia się ona. Erica Slaughter, pewna siebie blondynka, która chodzi wszędzie z małą pluszową zabawką, przypominającą ośmiorniczkę. Jest łowczynią. Poluje na wszelkie monstra i jest w tym świetna. Zaczyna się polowanie...
A wraz z nim masa klimatu, który wylewa się ze stron komiksu. Komiks Tyniona IV nie jest może czym oryginalnym, ale jest zgrany tak, że chcemy poznać lore tego świata. A ten jest szalenie ciekawy i niepokojący. W końcu tu ofiarami są najsłabsi i bezbronni. Jednocześnie Werther Dell'Edera szkicujący opowieść nie szczędzi nam makabry. Jak dzieci giną to latają kończyny. Jest krwiście, brudno i niepokojąco.
Autorowi skutecznie udaje się zaangażować mnie na tyle, że chce wiedzieć kto stoi za Eriką? Co z tą jej nawiedzoną maskotką? Jaki będzie ciąg dalszy, bo ewidentnie będzie. Co z tym scyzorykiem, który umożliwia widzenie potworów dorosłym osobom? Zwarta akcja, piękna kreska i to coś, co gwarantuje maksymalną uwagę na te pół godziny...
Krótko i chciało by się więcej, a nie często tak mam. To ta pozycja, którą będę miał z pewnością na półce, bo w ramach oszczędności aktualizuję sobie listę z Bonito, wyrzucając te pozycje, które przeczytałem w oparciu o pobliską, dobrze zaopatrzoną bibliotekę. Tą muszę mieć. Wystarczająca rekomendacja?
Cóż, nowy twór spod pióra Tyniona IV jest jak pocisk wystrzelony przez strzelca wyborowego. Trafia celnie, boleśnie i zwraca uwagę bałaganem, jaki robi.
Mamy małe miasteczko Archer’s Peak, w którym dochodzi do wielu zaginięć, ale to wstęp do wielokrotnych zabójstw. Wszystko wskazuje, że ofiary zostały zaatakowane przez jakieś zwierzę, być może niedźwiedzia, ale świadek wie...
Kolejna pozycja z mojej listy zaniedbań została właśnie skreślona. Idę o zakład, że gdybym przeczytał tą serię w czasach mojej młodości, to stawiałbym ją obok Wiedźmina czy Władcy Pierścieni, bo dzieło Grzędowicza ma wszystkie warunki, aby stać się kultowym klasykiem (jak już nie jest). I przykładem na to, że Polacy też potrafią.
Grzędowicz to maesto, który odgrzewa skostniałe wzorce w dziedzinie fantastyki i serwuje nam monumentalne oraz kompletne dzieło, choć trzeba mieć za pamięci, że to tylko urywek większej historii, więc siłą rzeczy nie broni się w oderwaniu od pozostałych trzech pozycji.
Mamy tu dwa wątki. Pierwszy i mój ulubiony dotyczy przybysza z gwiazd - Vuko Drakkainen alias Ulf Nitj'sefni. To ziemski żołnierz z naszej niedalekiej przyszłości, która jest w stanie odbywać podróże międzygwiezdne. Prowadząc misję ratunkową trafia do Midgaardu, gdzie ma odnaleźć ślady po ekspedycji badawczej, jaka miała zebrać informację o świecie bez ingerencji w lokalną cywilizację.
Szkopuł w tym, że sygnał po wysłanych naukowcach zanikł i ziemskie władze nie wiedzą co się dzieje. Vuko ma znaleźć i ewakuować ludzi, ale nie będzie to łatwe zadanie. Czeka go konfrontacja z obcą kulturą, która ma bardzo wiele wspólnego ze średniowieczną Skandynawią, wikingami i te sprawy. Ludzie wyglądają tu podobnie jak Ziemianie, co ułatwia bohaterowi inwigilację. Przeszkadza za to prawie wszystko inne, zwłaszcza kiedy łatwo tu o paskudną śmierć lub los od niej dużo gorszy... Mamy tu potwory. Mamy mgły pełne umarłych. Mamy jakąś formę magii, za którą można Grzędowicza tylko podziwiać, bo przeraża opisem.
Początek to majstersztyk, bo Grzędowiczowi udało się wytworzyć swoistą atmosferę niepokoju, która udziela się czytelnikowi, zwłaszcza w pierwszej sekcji powieści. Kapitalny efekt, szczególnie kiedy pojawia się mgła. A wraz z nią coś jeszcze... Aż się chce domknąć okno, zabezpieczyć drzwi i wyjrzeć zza szyby, aby sprawdzić czy czegoś nie ma na zewnątrz. Ta tajemnica napędza fabułę, a my śledzimy wędrówkę Vuko, która kończy się tu kapitalnym zwrotem akcji. To powieść drogi, przepełniona atrakcyjnym folklorem. W środkowej części książki, gdy trafiamy do miasta, ten aspekt bezpowrotnie zaniknie, ale potem też jest świetnie, zwłaszcza kiedy Vuko będzie podróżował łodzią, a potem zbada tajemnicę stojącą za tajemniczymi zniknięciami dzieci i napadami na lokalne wioski.
Niestety jest też odczuwalny minus. Drugi wątek to coś co stanowi najsłabszy element "Pana Lodowego Ogrodu". Żywot młodego księcia i przyszłego następcy Tygrysiego Tronu można polubić, ale jego szkolenie od młodzika po młodego nastolatka nie jest aż tak interesujące, jak przygody Vuko. Owszem, ma to w sobie też coś dobrego, bo historia (początkowo pełna schematów) zaczyna nabierać rumieńców, ale nie jest aż tak apetyczna, jak główne danie i takie dzielenie fabuły tylko mnie rozpraszało.
Świat wykreowany przez autora jest kompetentny, wiarygodny i mroczny. Współgra to ze sobą tak dobrze, że serwuje coś od czego trudno się oderwać. Weźmy taki cyfral, czyli urządzenie wbudowane w ciało wojownika, a która to zapewnia czasowe wzmocnienie zdolności bojowych, dzięki czemu Vuko porusza się z szybkością jeża Sonica i jest w stanie poradzić sobie z najgorszym zagrożeniem. Klimat Midgaardu jest przedni i mam niedosyt po lekturze.
Nie bez kozery czuć tu smrodek starych celtyckich wierzeń czy arturiańskich legend. Mamy tu makabrycznej klątwy i magię, która wykracza poza standardowe postrzeganie, co sprawia, że "Pan..." jest absolutnie unikalny. Dla mnie to przeżycie, których dawno już nie doświadczyłem, a o to chodzi w czytaniu. Firma Grzędowicz zaprowadzi Was do mrocznego, wabiącego świata, od którego trudno się oderwać. Świetne.
Kolejna pozycja z mojej listy zaniedbań została właśnie skreślona. Idę o zakład, że gdybym przeczytał tą serię w czasach mojej młodości, to stawiałbym ją obok Wiedźmina czy Władcy Pierścieni, bo dzieło Grzędowicza ma wszystkie warunki, aby stać się kultowym klasykiem (jak już nie jest). I przykładem na to, że Polacy też potrafią.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toGrzędowicz to maesto, który odgrzewa...