Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Żeby przygotować się do lektury „Sto kwiatów” Genkiego Kawamury przeczytałam „A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” tego samego autora, jedną z wielu japońskich pozycji z kotem w tytule i na okładce. Podczas gdy „A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” nie przypadło mi do gustu – było napisane prostym językiem i dość przewidywalne – „Sto kwiatów” bardzo mi się podobało.

„Sto kwiatów” to opowieść o matce, która traci wspomnienia, i miłości jej syna, który znajduje dla niej czas, mimo że on i jego żona spodziewają się dziecka. Nie jest jak wiele innych książek japońskich, które czytamy, powiedzmy, głównie ponieważ są japońskie i pozwalają nam na doświadczenia namiastka kultury. Jest to książka, która mogłaby być napisana przez kogokolwiek, ponieważ dotyczy problemów, które są nam wszystkim bliskie.

Ta książka jest piękna i cieszę się, że trafiła w moje ręce. Przeczytałam ją jednym tchem (i nie tylko dlatego bo byłam w samolocie przez trzy godny, choć to zdecydowanie pomogło). To jedna z tych książek, która jest zaskakująco prosta, a trafia prosto w serce. Gdybym miała polecić komuś, kto nie czyta japońskiej literatury, listę książek do przeczytania, myślę, że ta zdecydowanie znalazłaby się na tej liście.

„Sto kwiatów” Genkiego Kawamury będziemy czytać w Japonistycznym Klubie Książki we wrześniu. Książka została przetłumaczona przez Wiktora Marczyka i wydana przez bo.wiem.

Żeby przygotować się do lektury „Sto kwiatów” Genkiego Kawamury przeczytałam „A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” tego samego autora, jedną z wielu japońskich pozycji z kotem w tytule i na okładce. Podczas gdy „A gdyby tak ze świata zniknęły koty?” nie przypadło mi do gustu – było napisane prostym językiem i dość przewidywalne – „Sto kwiatów” bardzo mi się podobało.

„Sto...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Świat jest wypełniony muzyką po brzegi.”

Każdy, kto kiedykolwiek poczuł siłę muzyki na sali koncertowej, zrozumie świat, który przedstawia w swojej książce Riku Onda. Podobno przygotowania do napisania tej powieści i obserwacje konkursów pianistycznych zajęły jej dziesięć lat i czuć to na każdej stronie książki. Onda opisuje konkurs z takimi szczegółami, że można zarówno poczuć jego atmosferę, jak i doznać tych samych uczuć, których doznają bohaterowie — zarówno uczestnicy konkursu, a także jurorzy i obserwatorzy. Postać Księcia Pszczół, jednego z najmłodszych i najbardziej interesujących uczestników konkursu, jest spowita odpowiednio dozą tajemniczości, jednakże nie da się nie lubić jego spontaniczności i dziecinnego uwielbienia muzyki. Podobało mi się również to, że finaliści konkursu nie byli współzawodnikami, ale przyjaciółmi, którzy stawali się lepszymi pianistami poprzez wzajemne interakcje.


Ta książka jest jak tocząca się kula śnieżna (albo jak toczące się arbuzy z koreańskiego filmu, cytując jeden z pierwszych rozdziałów), ponieważ zaczyna się od cierpliwego i szczegółowego opisania wszystkich uczestników konkursu i tych zaangażowanych w konkurs, a następnie nabiera tempa i coraz szybciej zmierza ku zakończeniu, czyli kulminacji konkursu. Ta dysproporcja pomiędzy początkiem książki a jej końcem sprawia, że na końcu ma się wrażenie, że początek jest napisany dużo lepiej. Finał konkursu potraktowany jest zdawkowo, ale może o to chodziło — celem nie było wygranie, ale uwolnienie muzyki.


Książce towarzyszyła lista utworów na Spotify, ale jako że nie jestem w stanie czytać słuchając muzyki, wolałam wyobrażać sobie utwory, które Onda opisywała w tak szczegółowy i piękny sposób.

„Świat jest wypełniony muzyką po brzegi.”

Każdy, kto kiedykolwiek poczuł siłę muzyki na sali koncertowej, zrozumie świat, który przedstawia w swojej książce Riku Onda. Podobno przygotowania do napisania tej powieści i obserwacje konkursów pianistycznych zajęły jej dziesięć lat i czuć to na każdej stronie książki. Onda opisuje konkurs z takimi szczegółami, że można zarówno...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Co to było XD
Gdzieś dokładnie między Williamem Burroughsem a "Paragrafen 22" leży "Miasteczko Zanesville" pełne żartów o penisach i tyłu różnorodnych postaci, że aż trudno wszystkie zapamiętać. Mam mieszanse uczucia, ale uznaję, że była to książka kochana i pokręcona. I okładka piękna.

Co to było XD
Gdzieś dokładnie między Williamem Burroughsem a "Paragrafen 22" leży "Miasteczko Zanesville" pełne żartów o penisach i tyłu różnorodnych postaci, że aż trudno wszystkie zapamiętać. Mam mieszanse uczucia, ale uznaję, że była to książka kochana i pokręcona. I okładka piękna.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo dobrze napisana satyra na życie społeczne i polityczne zmieniającej się Japonii. Nie mogę jednak ocenić dobrze czegoś, co opisuje mężczyzn jak indywidualne podmioty, a kobiety jak grupowe zjawisko.

Bardzo dobrze napisana satyra na życie społeczne i polityczne zmieniającej się Japonii. Nie mogę jednak ocenić dobrze czegoś, co opisuje mężczyzn jak indywidualne podmioty, a kobiety jak grupowe zjawisko.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Bardzo pięknie wydana i przygotowana książka pod względem ilustracji i składu, ale napisana z dużą ignorancją dotyczącą języka japońskiego.

Bardzo pięknie wydana i przygotowana książka pod względem ilustracji i składu, ale napisana z dużą ignorancją dotyczącą języka japońskiego.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zero twarzy Achillesa, czyli „The Song of Achilles”

„Sexy, dangerous, mystical”, „Captivating… A hard book to put down” – wołały do mnie hasła z okładki. Przyznam szczerze, że na początku nie spodziewałam się książki ambitnej, a raczej czegoś przypominającego „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, tylko w wersji antycznej. Potem uznałam, że nie powinnam oceniać książki po okładce i miałam nadzieję na uroczą, poetycką i tragiczną opowieść o jednej z najstarszych historii miłosnej w europejskiej kulturze. Rozczarowałam się podwójnie.
Książka Madeline Miller to historia Achillesa opowiedziana z punktu widzenia Patroklesa. Wszyscy mniej więcej zaznajomieni z „Iliadą” pamiętają, że to był ten przyjaciel Achillesa, który wykradł jego zbroję i zginął. A raczej „przyjaciel”, ponieważ wielu sugeruje, że w tej przyjaźni było trochę miłości. I, owszem, książka jest historią miłosną.
Madeline Miller ukończyła studia z zakresu filologii klasycznej i jej styl wyraźnie to oddaje. Jednak w swojej powieści zmarnowała bardzo dobry pomysł. Zamiast opowiedzieć tę historię na swój sposób, Miller po prostu ją opowiada. Owszem, z interesującymi historycznymi szczegółami, ale w bardzo marny sposób. Przez cały czas czytelnikowi towarzyszy wrażenie, że doskonale wie, co się wydarzy. Miller nie oferuje nic od siebie, nie proponuje niczego nowego.
Jest to książka do samolotu – łatwo i szybko się ją czyta, rozdziały są krótkie, a poza tym odświeża znajomą historię. Jednak to ciągnie za sobą pewne konsekwencje. Przede wszystkim bohaterowie są jednowymiarowi. Nie ma pięćdziesięciu twarzy Achillesa. Nie wiem, czy jest chociaż jedna.
Jest kilka postaci, które mają jakąś jedną, wyraźną cechę – na przykład Odyseusz, który zgodnie z tradycją jest bardzo inteligentny. To oczywiście działa doskonale w przypadku mitów, jednak w powieści zwyczajnie nie wystarcza. Niemniej w przypadku niektórych postaci trudno znaleźć jest chociaż jedną taką właściwość. Cechą szczególną Thetis, matki Achillesa, jest to… że jest matką Achillesa. Kiedy próbowałam sobie wyobrazić, co by zrobił Pelus, ojciec Achillesa, gdyby dowiedział się, że jego syn jest zakochany w chłopaku, nie mogłam, ponieważ nie ma on żadnej osobowości. Był wyłącznie ojcem Achillesa, niczym więcej. Nawet tytułowy bohater nie ma duszy – jest jeden przypadek, który sugeruje, że Achilles jest naiwny, a żebyśmy na pewno to zauważyli, autorka jeszcze wyraźnie i dosłownie to podkreśla. Prostota Achillesa byłaby w porządku, gdyby dotyczyła tylko jego. Niestety dotyczy wszystkich bohaterów. Co więcej, niekiedy motywy ich działań są tak niejasne (albo po prostu nie istnieją), że czytelnik zwyczajnie musi nakrzyczeć na książkę albo przynajmniej pokręcić z niedowierzaniem głową.
Przy tym, jeśli chodzi o fabułę, też nie jest ona zbyt ambitna. Fantazja autorki była bardzo ograniczona przez oryginalną historię. Bohaterowie zatem przechodzą od jednego do drugiego punktu fabuły, a w międzyczasie co jakiś się wskakują do łóżka albo narrator wspomina o swoich uczuciach. Niestety na tym kończy się inwencja twórcza autorki. Nie zrozumcie mnie źle – fani romansu też nie będą mieli co czytać. Sceny miłosne między głównymi bohaterami są rzadkie i mgliste, romans nie jest szczególnie rozwinięty. Główni bohaterowie są zakochani, ponieważ… są zakochani, bez żadnej przyczyny. Za to sceny miłosne z postaciami pobocznymi są zwyczajnie bez sensu, co prawdopodobnie jest znowu związane z jednowymiarowością postaci.
Nie twierdzę, że jest to książka okropna. Może być nawet ciekawa i doskonale nadaje się do czytania w podróży. Jest to jednak książka kiepska. Co gorsza, nie jest to powieść, która miała być w zamierzeniu zła – jak zwykły harlequin. Jest to książka, która mogła być bardzo dobra, a której potencjał został zmarnowany.

Zero twarzy Achillesa, czyli „The Song of Achilles”

„Sexy, dangerous, mystical”, „Captivating… A hard book to put down” – wołały do mnie hasła z okładki. Przyznam szczerze, że na początku nie spodziewałam się książki ambitnej, a raczej czegoś przypominającego „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, tylko w wersji antycznej. Potem uznałam, że nie powinnam oceniać książki po okładce i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Koleżanka zasugerowała „If I Was Your Girl” Meredith Russo jako pierwszą książkę dla naszego nowo założonego klubu książkowego. Nie czytała jej, ale słyszała, że jest dobra. Zdecydowaliśmy się na ten wybór z kilku powodów. Przede wszystkim powieść nie była długa i wydawała się przystępna, a nie chcieliśmy zrażać uczestników już przy pierwszej książce. A poza tym jest to tak zwane „own voices”, czyli – w tym przypadku – książka o transdziewczynie napisana przez transkobietę.
Meredith Russo jest amerykańską autorką, która zadebiutowała w roku 2016 powieścią „If I Was Your Girl”. Jest to częściowo autobiograficzna opowieść o Amandzie, dziewczynie, która niedługo po tranzycji przenosi się do innego miasta, aby zamieszkać ze swoim ojcem. Z powodu tego, że w miejscu, z którego pochodzi, część jej znajomych pamięta ją z czasów, kiedy jeszcze wyglądała jak chłopiec, co było źródłem agresji, zwyczajnie bezpieczniej dla niej jest zacząć życie gdzieś, gdzie nikt jej nie zna.
Amanda próbuje się nie wychylać, ale jak to zwykle bywa w książkach, życie się komplikuje. Poznaje chłopaka, w którym się zakochuje, ma nowych znajomych, którzy mają swoje własne tajemnice… i dzieli się z niektórymi z nich swoją tajemnicą. No, właśnie. Tylko czy to aby na pewno jest tajemnica?
Jest to książka, która powoduje wiele przemyśleń i dlatego uważam, że jest doskonałym wyborem nie tylko dla klubu książkowego, ale także dla każdej osoby, która lubi podyskutować o książkach albo zwyczajnie przemyśleć to, co przeczytała. Moim zdaniem najważniejszą częścią książki jest ostatnia strona, w której autorka udziela pewnych wyjaśnień, które kieruje zarówno do osób cispłciowych, jak i transpłciowych. Jednak to nie zmienia faktu, że pojawiają się pytania, które warto przedyskutować. Czy Amanda ma obowiązek się ujawniać? W którymś momencie książki wspomina o tym, że wszyscy mają tajemnice i wszyscy kłamią, jednak ja stawiam pytanie, czy na pewno „kłamstwo” odnosi się do jej sytuacji. Czy nie zasłużyła na to, aby żyć jak każda inna kobieta? Poczucie obowiązku wyjaśniania przeszłości swojego ciała wiąże się z bardzo normatywnym spojrzeniem na to, czym jest prawdziwe „ja”. Nurtuje mnie też kwestia pojawiającego się w dziełach literackich i filmowych motywu zdeprawowanego biseksualisty, jak w „Nagim instynkcie” czy „Utalentowanym panu Ripley”. Ale nie ciągnijmy tego dalej, żeby nie zdradzać więcej szczegółów.
Jednocześnie książka brzmi trochę jak transpłciowa fantazja – nowe miasto, życie jak z bajki, chłopak, który „nie chce wiedzieć”. Irytuje mnie postać Granta, chłopca, w którym zakochuje się Amanda. Próbuję wyobrazić sobie jej przyszłość – z nim i bez niego. Czy po latach nie wykorzystywałby jej doświadczeń jako osoby trans, żeby próbować ją umniejszyć, wmówić jej, że nie zasługuje na kogoś lepszego?
Tak naprawdę pragnę wyobrażać sobie Amandę jako taką osobę, którą rzeczywiście jest – niezależną, silną, gotową przetrwać wszystko. Swoją własną dziewczynę.

Koleżanka zasugerowała „If I Was Your Girl” Meredith Russo jako pierwszą książkę dla naszego nowo założonego klubu książkowego. Nie czytała jej, ale słyszała, że jest dobra. Zdecydowaliśmy się na ten wybór z kilku powodów. Przede wszystkim powieść nie była długa i wydawała się przystępna, a nie chcieliśmy zrażać uczestników już przy pierwszej książce. A poza tym jest to tak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„Wydziedziczeni” to powieść science-fiction autorstwa Ursuli K. LeGuin, która opowiada o Szeveku – człowieku z księżyca Annares – który przybywa na planetę Urras. Jest ona podzielona na kilka państw, z których dominują i rywalizują ze sobą dwa największe. AI-o, które charakteryzuje kapitalistyczna gospodarka i system patriarchalny, może być rozumiane jako aluzja do Stanów Zjednoczonych. Tymczasem Thu to system autorytarny podobny to Związku Radzieckiego. Podzielony Urras i anarchosyndykalistyczny Annares bardzo się różnią i mimo że w książce dosłownie wspomniany jest tylko socjalizm i anarchizm, bardzo wyraźnie widać polaryzację komunizm-kapitalizm.
Jest to również absolutna klasyka, a także prawdopodobnie jedna z najlepszych powieści dwudziestego wieku. Powieść została napisana w roku 1974, w czasach zimnej wojny i gdy w Stanach Zjednoczonych pojawiły się ruchy emancypacyjne. Wyraźnie to czuć, a książka przez to ma kilka warstw, w tym ideologicznych, i można ją analizować na wiele sposobów.
Przygotowując się do przeczytania tej książki, znalazłam serię pytań dotyczących możliwych interpretacji, a jedno z nich dotyczyło Szeveka jako feministycznego ideału mężczyzny. Na początku książki trudno jest nie zauważyć naturalności i codzienności feministycznych przekonań Szeveka. Dla niego kobiety są po prostu połową rodzaju ludzkiego i dlatego kiedy widzi dyskryminację na planecie Urras, jest zwyczajnie zdziwiony.
Szevek jest również anarchistą, a planeta, z której pochodzi, to przykład realnego socjalizmu. Dla polskiego czytelnika może to być powód do zrezygnowania z czytania tej książki, ale wierzcie mi – nikt nie będzie zawiedziony, bez względu na swoje własne poglądy. Książka doskonale rysuje dwa skrajnie odmienne społeczeństwa, razem z ich wadami i zaletami. Czytelnik, tak jak główny bohater, może kontestować oba.
Jednak najciekawsza jest – zachodząca pomimo jego oporu i pozornie silnych przekonań – przemiana Szeveka. W połowie książki przydarza się incydent, który jest kulminacją wpływu, jaki ma na niego społeczeństwo Urras. Z jednej strony trudno jest czytać, kiedy taka postać działa wbrew swoim zasadom i przez to jest bliska skrzywdzenia kogoś, a z drugiej książka dobrze ilustruje, że społeczeństwo ma duży wpływ na jednostkę.
Powieść jest dobrze napisana nie tylko pod względem charakterystyki postaci i budowy świata, jak również konstrukcji fabularnej. Dopiero na końcu dowiadujemy się, co zmotywowało Szeveka do podróży. Poza tym książka zatacza koło i w pewnym sensie bohater, a razem z nim fabuła, kończą w tym samym miejscu, w którym zaczęli.
Nie jest to książka szybko napisana i nie jest również czymś, co można przeczytać w jeden dzień. Nie jest to tylko książka science fiction, ponieważ trzeba ją czytać również jako krytykę ideologii społecznych oraz ilustrację hipotezy Sapira-Whorfa, o tym, w jaki sposób nasze rodzime języki wpływają na postrzeganie świata. Nie bez znaczenia jest też okres, w którym książka powstała – lata siedemdziesiąte. Mam wrażenie, że gdyby została napisana współcześnie, wyglądałaby zupełnie inaczej.
Warto także zwrócić uwagę na podtytuł, który nabiera sensu dopiero po przeczytaniu książki – „An ambiguous utopia” – i który niestety w polskim tłumaczeniu książki został pominięty. Co jest tutaj utopią? Annares, Urras, czy może jakaś inna planeta, na przykład odległa Hain, z którą Szevek próbuje nawiązać kontakt? A może utopii wcale nie ma? Może książka ma być krytyką zarówno wobec Stanów Zjednoczonych lat siedemdziesiątych, jak i wobec Związku Radzieckiego? Obecnie także można przypisywać temu podtytułowi różne znaczenia, każdy z nas może znaleźć swoją własną wątpliwą utopię. Może opisywać nasze złudzenia wobec świata zachodniego, obecną sytuację polityczną, Unię Europejską, Stany Zjednoczone, Chińską Republikę Ludową.

„Wydziedziczeni” to powieść science-fiction autorstwa Ursuli K. LeGuin, która opowiada o Szeveku – człowieku z księżyca Annares – który przybywa na planetę Urras. Jest ona podzielona na kilka państw, z których dominują i rywalizują ze sobą dwa największe. AI-o, które charakteryzuje kapitalistyczna gospodarka i system patriarchalny, może być rozumiane jako aluzja do Stanów...

więcej Pokaż mimo to