Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , , , , , , ,

Z takiego materiału można było wycisnąć o wiele więcej, choć myślę, że nie należy do końca postrzegać tej książki w kategoriach biografii; jest to raczej gawęda o człowieku-legendzie, która nie tyle stanowi suchy przekrój całego życia naszego ulubionego bohatera, a jest historią z serca i do serca. Rzeczywiście przedstawia nam Kimiego z trochę innej strony, autor przebija się przez maskę Icemana i stara się uchwycić to, co jest w Kimim właściwie tak ujmujące, a niewidoczne na pierwszy rzut oka. A to się generalnie udaje, choć miałam wrażenie, że momentami pozycja zalatywała laurkowością i patosem.

Kolejną rzeczą, do której mogłabym się przyczepić, to zaskakująco częste w książkach o tematyce sportowej wszelkie potknięcia translatorskie i edytorskie. I tej pozycji to nie ominęło. Książka jest ładnie wydana i trzymając ją w dłoni, miało się wrażenie obcowania z czymś estetycznym i porządnym, ale środek — tekst — troszkę odstawał jakościowo.

Ostatecznie — warto, choć trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, czego oczekujemy od tej pozycji: czy porządnego studium biograficznego, czy historii z gatunku sentymentalnych. Jeżeli tego pierwszego, przypuszczam, że być może bardziej trafna byłaby świeżynka SQN autorstwa słynnego Heikkiego Kulty, która czeka też w mojej osobistej kolejce lektur. Jeżeli tego drugiego — zapewne jesteś w dobrym miejscu.

Z takiego materiału można było wycisnąć o wiele więcej, choć myślę, że nie należy do końca postrzegać tej książki w kategoriach biografii; jest to raczej gawęda o człowieku-legendzie, która nie tyle stanowi suchy przekrój całego życia naszego ulubionego bohatera, a jest historią z serca i do serca. Rzeczywiście przedstawia nam Kimiego z trochę innej strony, autor przebija...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Nie wiem, kiedy ta książka się skończyła. Serio. Nim się obejrzałam, byłam w połowie, a zaraz potem już na końcu. Czytanie jej można poczytywać jako książkowy pit stop, w którym wszystko zagrało jak należy.

Elvis snuje fantastyczną opowieść o czasach, w których zaczęłam oglądać F1 jako dziecko i które były schyłkiem Formuły, jaką znaliśmy do tej pory, a którą to nadal jestem tak nieodwołalnie oczarowana do tego stopnia, że czasem mi również włącza się boomerskie "kiedyś to było, teraz to nie ma". Autor dzieli się przekomicznymi anegdotami, a i nie gryzie się w język przy swoich mniej chwalebnych występkach, przemyca nas do zespołowego garażu i na powyścigowe imprezy, pokazując, co naprawdę znaczyło w tamtych czasach bycie mechanikiem F1. Rozdziały o Kimim tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że słusznie był jednym z moich ulubieńców; przy sezonie 2007 totalnie czułam ten dyskomfort i zażenowanie. Sposób, w jaki żył Elvis i jak o tym pisze, wskazuje jednoznacznie, jak wspaniała była to przygoda, pomimo olbrzymich trudów i ograniczeń. Jest dowodem na to, że człowiek, jeśli naprawdę coś kocha, jest gotowy na wiele wyrzeczeń, by spełniać swoje marzenia i może się do tego wszystkiego przyzwyczaić do tego stopnia, że ciężko jest już mu potem wrócić do wygodnickiej, ale raczej szarej rzeczywistości — bo po takich przeżyciach trudno znaleźć coś bardziej kolorowego, wszystko musi być mało nasycone.

Świetna pozycja, obok zeszłorocznej książki redaktora Sokoła absolutny must-read dla fanów F1, choć myślę, że "Mechanik" z powodzeniem zainteresowałby również tych, którzy dotychczas F1 interesowali się w mniejszym stopniu. Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to do licznych niedopatrzeń w tekście w wydaniu polskim. Poza tym — ogromny pozytyw!

Nie wiem, kiedy ta książka się skończyła. Serio. Nim się obejrzałam, byłam w połowie, a zaraz potem już na końcu. Czytanie jej można poczytywać jako książkowy pit stop, w którym wszystko zagrało jak należy.

Elvis snuje fantastyczną opowieść o czasach, w których zaczęłam oglądać F1 jako dziecko i które były schyłkiem Formuły, jaką znaliśmy do tej pory, a którą to nadal...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Antylopa z Podbeskidzia Artur Andrus, Daniel de Latour
Ocena 6,9
Antylopa z Pod... Artur Andrus, Danie...

Na półkach: , , , , , ,

Wspaniała lektura na poprawienie sobie humoru i świetny podręcznik kreatywności. Pan Andrus nie zawodzi, za to ja zawodziłam szalenie, każdą balladę dziadowską śpiewając na głos do melodii "Ballady o Baronie...".
No, ale śpiewać każdy może!

Wspaniała lektura na poprawienie sobie humoru i świetny podręcznik kreatywności. Pan Andrus nie zawodzi, za to ja zawodziłam szalenie, każdą balladę dziadowską śpiewając na głos do melodii "Ballady o Baronie...".
No, ale śpiewać każdy może!

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , ,

Krzyś (bo w moim umyśle już na zawsze będzie po prostu Krzysiem, Krzysiem metr sześćdziesiąt w kapeluszu, Krzysiem Lwie Serce — Serce Jak Obłok) był moją pierwszą poetycką miłością i powodem, dla którego właściwie poezją się zainteresowałam. Od czasów liceum stawałam się zaczarowana najpierw jego wierszami, czy to były uwielbiające formę beztroskie juwenilia, czy dojrzałe, przejmujące utwory z czasów wojennych, a potem, kiedy z poważnie brzmiącego Krzysztofa Kamila z podręczników szkolnych lub nazw liceów przemienił się dla mnie w Krzysia, również jego osobą i jego historią. Do tej pory nikt go nie zepchnął z piedestału, a ja widzę, jak oddziałuje Krzyś na mnie, jak stawał się powoli jedną z ważniejszych figur wśród moich artystycznych inspiracji i jednym z głównych bohaterów pytań z cyklu "co by było, gdyby". Do tego stopnia, że gdyby spytali mnie o pięć osób, które bym wskrzesiła, gdybym mogła, za Babcią, Jeffem Buckleyem i Grzegorzem Ciechowskim polecieliby automatycznie — nie tylko Krzyś, ale i jemu Basia.

O Krzysiu i Basi mogłabym pisać jeszcze wiele i mówić bez ustanku, ale ten wstęp jest już i tak zbyt długi. Jest to jednak pewnego rodzaju wytłumaczenie, dlaczego sięgnęłam po tę pozycję, skoro nie jestem fanką gatunku — fabularyzowane biografie zwykle wydawały mi się nie do końca stosowne. Ostatecznie jednak pełna wahania skusiłam się wreszcie na tę pozycję.

No i cóż, przeczytałam ją w dwa wieczory i ciężko mi się było oderwać, a na koniec, rzecz jasna, poryczałam się jak bóbr. Kwiecisty język, parafrazy wierszy, dokładność w odwzorowaniu losów bohaterów i oddanie głosu matce Krzysia to niepodważalne plusy tej pozycji, szczególnie ten ostatni punkt, bo każdy, kto biografię Krzysia co nieco chociaż zna, wie, jak wielką rolę pełniła w jego życiu Stefania właśnie. Sam Krzyś zresztą to w moich oczach postać bardzo specyficzna, a że ze względu na tragiczny finał jego historii zrobiono z niego, zgodnie z zasadami naszej narodowej martyrologii, marmurowego herosa Krzysztofa Kamila, zdawać się może, że to bohater czysty jak łza, kryształowy wręcz. Chwała za to, że Autorka skuła (choć może nawet nie do końca ;) ) marmur i pozostawiła nam niedoskonałego, miotającego się, dojrzewającego na speedrunie, ale wciąż bardzo młodego człowieka z niewątpliwymi wadami, którego wolę sto razy bardziej od najbardziej idealnych pomników.

Minusy — niektóre dialogi, które zdawały mi się trochę drewniane. Nie wiem, może to wrażenie to wciąż sprawka konwencji, która nie do końca mi leży (dlatego też zapewne należałoby zacząć od tego, że w takim razie książka nie była dla mnie) i odbierałabym je inaczej, gdyby to nie chodziło akurat o tych konkretnych, bardzo realnych bohaterów? Parę razy też zdarzyło mi się przewrócić oczami nad jakimiś troszkę zbyt melodramatycznymi chwytami Autorki. Na szczęście nie było ich aż tak dużo i poza tymi małymi ckliwymi momentami przedstawienie uczucia bohaterów było smaczne na tyle, że ja i mój upośledzony nieco romantyzm potrafiliśmy to znieść, a nawet od czasu do czasu uśmiechnąć się przy lekturze.

Koniec końców, książka obroniła się przed moim sceptycyzmem i choć do ulubionych jej nie zaliczę, muszę przyznać, że jest dobra, a szczególnie spodobać się może tym, którzy Krzysia znają tylko jako Krzysztofa Kamila i dla których ta historia będzie kompletnym novum. Co wiem po lekturze? Na pewno to, że niestety, ja Krzysia w tej kluczowej kwestii nadal nie rozumiem, choć nie nastawiałam się wcale na zrozumienie go po tej powieści, skoro nie pomogły mi całe stronice jego wierszy i pogodziłam się z tym, że zrozumieć mogłabym go prawdopodobnie jedynie w podobnych okolicznościach (dlatego — oby nie). Wiem też, że przez tę książkę będę miała tydzień wyjęty z życiorysu, bo w mojej głowie wciąż będą wybuchać bomby, że gdy dotoczę się już z mojego Targówka na lewą stronę, to znów będę wyobrażać sobie zbyt wiele i że następnym utworem, który przesłucham, będą "Wiersze Wojenne" Ewy Demarczyk.

Krzyś (bo w moim umyśle już na zawsze będzie po prostu Krzysiem, Krzysiem metr sześćdziesiąt w kapeluszu, Krzysiem Lwie Serce — Serce Jak Obłok) był moją pierwszą poetycką miłością i powodem, dla którego właściwie poezją się zainteresowałam. Od czasów liceum stawałam się zaczarowana najpierw jego wierszami, czy to były uwielbiające formę beztroskie juwenilia, czy dojrzałe,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Moja koleżanka dała mi rekomendację już tego samego dnia, którego się poznałyśmy, a to o czymś świadczy. Później temat wracał po częstokroć, wszak to jej ulubiona książka, a ja wreszcie zakupiłam efektownie wyglądające tomiszcze. Przeleżało na półce dość długo, nim wreszcie nadrobiłam zaległości z wyższym priorytetem i po nie sięgnęłam, a w tym czasie koleżanka jeszcze bardziej podsycała moją ciekawość. Kiedy w końcu przed paroma dniami usiadłam na łóżku, ważąc pozycję w dłoniach, zdążyłam zakochać się bez pamięci w moim własnym wyobrażeniu o niej — co w kontekście wydarzeń zaprezentowanych w "Tajemnej historii" może stanowić pewną ironię.

Ostatecznie uważam, że miałam całkowite prawo. Wierzyłam nie tylko głosowi jednej koleżanki, której nie znałam zresztą zbyt dobrze. Wierzyłam całemu internetowi, wierzyłam rekomendacjom na Pintereście, które zwykle są dość trafne, wierzyłam opiniom na Lubimy Czytać i opisowi na okładce. Ciekawiły mnie nawet częste próby przyporządkowania tej pozycji do nurtu estetycznego zwanego "dark academia" — nurtu, którego wiem, że od biedy mogłabym być reprezentantką bez wyboru, ja, INTJ, studentka pewnej filologii, z drucianymi okularami na nosie i oksfordami Martensa na nogach, ze swoim upodobaniem do kawy, książek, języków romańskich, perfekcjonizmu i elegancji, liking my nails like my lips like my wine. Od biedy, bo w gruncie rzeczy nic nie potrafi mnie tak wyprowadzić z równowagi w drugim człowieku jak snobistyczna akademickość (Henry Winter byłby więc spalony już po swojej pierwszej bombie z *kochaniem* Homera); bez wyboru, bo wszelkie podobieństwa są przypadkowe, bo już dawno, w przeciwieństwie do Richarda, przestałam marzyć o takich osobowościach jak nasza ekscentryczna grupka i teraz obserwowałam jego próby usilnego, osadzonego na kłamstwach dopasowania się na poły z politowaniem, na poły z lekkim zdenerowaniem jego niedojrzałością. Może gdybym była nadal tamtą marzącą nastolatką, doceniłabym tę powieść bardziej.

W każdym razie — tak, pozycja ta cieszy się ogromnym uznaniem nie tylko krytyków, ale też i czytelników, a przy tym zdaje się biblią wszystkich miłośników "dark academia". Balonik rósł do granic możliwości.

A potem pękł.

Donna Tartt niewątpliwie może pochwalić się świetnym warsztatem, ale i on jest chyba przeceniony w kontekście tej pozycji. Jasne, Richard Papen potrafił pięknie, obrazowo opowiadać, szczególnie na początku opowieści, kiedy cieszyło mnie każde kolejne jego słowo. Tak, Richard potrafił opowiadać. Od czasu do czasu.

Podobnie cieszyłam się na te wszystkie odniesienia do starożytności, kultury i sztuki. Na początkowych stronach książki również dostałam tego nawet niezły, choć raczej płytki przedsmak — który, jak później się okazało, miał być też... zaledwie posmakiem?

Morrow, ukazany jako swego rodzaju guru, właściwie zupełnie mnie nie przekonał. Było go za mało, a nawet wtedy, gdy był, nie biła od niego żadna mityczna aura. Dziwne wydawały mi się też jego wybory — dlaczego przyjął do swojej grupy mało rozgarniętego Bunny'ego i dlaczego właściwie Richard z taką łatwością wżenił się w ekstremalnie elitarną grupkę, która liczyła podobno definitywny komplet. Bo przecież Richard wcale nie popisał się żadną wyjątkowością. Tak czy siak, szkoda, że poświęcono postaci Morrowa tak mało czasu.

Postacie. O, właśnie — postacie. Recenzje zwykle opiewają kunszt ich zarysu, ale ja, niestety, go nie widzę. Ukazane jako elitarni intelektualiści, nie miały w sobie nic intelektualnego. Zdaję sobie sprawę, że był to świadomy zabieg, niejako ich demaskacja, co nie zmienia faktu, że za wyjątkiem Henry'ego, Richarda i po części Bunny'ego, reszta paczki była potraktowana po macoszemu — a już szczególnie całkowicie bezcharakterna Camilla, która, można było się spodziewać, w związku z rozwojem fabuły powinna cieszyć się w tym aspekcie bardziej szczególnymi względami. Nawiasem mówiąc, żadnego z głównych bohaterów nie zdołałam polubić, co, rzecz jasna, nie jest w żaden sposób wadą.

Patrzę teraz znów na opis z tyłu książki i moje spojrzenie pada na zdanie "...odkrywają sposób myślenia i życia niemający nic wspólnego z monotonną egzystencją ich rówieśników".

:D

Cóż, osobiście jestem zdania, że o ile może rzeczywiście egzystencja naszych ekscentrycznych studentów mogła być bardziej porywająca, my w książce zostaniemy raczej szczodrze obsypani fragmentami, w których ich egzystencja jest równie monotonna — alkohol, papieros, alkohol, papieros. Come on, tak elitarny, tak ciekawy kierunek! Oni *musieli* się kiedyś uczyć, a ja *chciałabym* dostać więcej tej starożytnej kultury niż parę płytkich wstawek! "Eksperymenty z narkotykami, alkoholem i seksualnością" to bardzo ładne określenie zwyczajnego chlania na umór (z jednym może wyjątkiem, który jednak nie zostaje nam ukazany w sposób bezpośredni), ale bardzo nieprecyzyjne.

Fabuła generalnie raczej na plus, choć sam jej zarys w skrócie ciekawszy niż sposób, w jaki została zaserwowana, opisowość i styl też — ja akurat polubiłam się z nim, parę razy byłam nim naprawdę zachwycona, nawet jeśli oczekiwałam większych fajerwerków. Poruszona problematyka — ważna, wielowymiarowa. Powieść skłania do myślenia i trzeba przyznać, że jest przy tym naprawdę porywająca. Choć przyszło mi teraz do głowy, że może tę książkę doceniłabym bardziej, gdybym czytała ją wolniej. Wchłonęłam ją w trzy dni, bo rzeczywiście, wciągnęła mnie, byłam ciekawa, do czego to wszystko doprowadzi. Możliwe, że umknęła mi więc finezja tej lektury, skoro ma ona tak wiele pochlebnych opinii na temat tego, czego ja nie dostrzegłam. Może kiedyś wrócę, a wtedy zmienię swoją opinię. Na razie odkładam książkę na półkę raczej z obojętnością. Choć z ważnym przesłaniem, nie zrobiła mi w środeczku żadnej rewolucji.

Osobiście uważam, że lepiej byłoby dla tej pozycji, gdyby trochę przytonować wszystkie słane jej peany — w większości chyba raczej rozdmuchane do przesady. Rzecz jasna, nie jest to słaba książka. Ale do klasyki literatury, najważniejszej powieści końca XX wieku czy nowego Dostojewskiego wiele jej brakuje. Nie powiedziałabym nawet, że jest to powieść intelektualna, jak próbuje wmówić nam wydawca, choć niewątpliwie był na to potencjał. Te braki, które pokrótce tylko wymieniłam, sprawiają, że pozostaje jednak niedosyt, że książka, która mogła być rewelacyjna, traci na obiecanej tak gorliwie głębi i pozostaje zaledwie niezła.

Za jeden z dużych plusów przeczytania tej powieści uznaję przypomnienie sobie o absolutnie genialnej piosence Jefferson Airplane. Nie wiem w sumie, dlaczego akurat o tej; czy przez tytułowego królika, czy to było "one pill makes you larger and one pill makes you small", czy może "feed your head", czy wszystko co pomiędzy. Nuciłam ją pod nosem przez całą historię, więc zakończmy już zgrabnie i tak przydługawą recenzję:

"And if you go chasing rabbits
And you know you're going to fall
Tell 'em a hookah-smoking caterpillar
Has given you the call"

Moja koleżanka dała mi rekomendację już tego samego dnia, którego się poznałyśmy, a to o czymś świadczy. Później temat wracał po częstokroć, wszak to jej ulubiona książka, a ja wreszcie zakupiłam efektownie wyglądające tomiszcze. Przeleżało na półce dość długo, nim wreszcie nadrobiłam zaległości z wyższym priorytetem i po nie sięgnęłam, a w tym czasie koleżanka jeszcze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Miałam problem z oceną tej książki, bo mimo że parę razy wyrwały mi się okrzyki grozy, to mimo wszystko było to całkiem wciągające czytadło. Dopiero po usystematyzowaniu myśli w postaci tej opinii trochę mi się to wyklarowało.
Kontrowersyjna? Jasne, choć ja osobiście kontrowersji doszukuję się nie tam, gdzie przede wszystkim podąża wzrok czytelnika. Trzeba jednak przyznać, że przyjmując punkt widzenia katolików, głosy krytyki są, jeśli nie zawsze uzasadnione, to przynajmniej zrozumiałe. Żeby pozbyć się potencjalnego poczucia krzywdy lub urazy, trzeba traktować tę pozycję tak, jak powinna być traktowana — jak całkowita fikcja. Umieszczenie jednak tej fikcji pośród realnych postaci, miejsc czy instytucji, które same w sobie były i są od wieków owiane aurą tajemniczości i niejednoznaczności z łatwością działa na wyobraźnię i nie dziwi mnie, że przeciętnemu czytelnikowi mogła przez głowę przejść myśl: "to rzeczywiście pasuje!". Szczególnie, że większość tez słanych przez pana Browna wybrzmiewały w książce pompatycznie, jak prawdy objawione. I tu już zaczyna się problem.
Bo ja naprawdę rozumiem, że intryga wymagała pewnych przewrotów. W porządku. Autor wziął sobie więc, dla przykładu, Opus Dei i z jego błogosławieństwem czy bez (sądzę, że nie pytał, a nawet gdyby, to opowiadam się jednak przy tej drugiej opcji) wplątał je w fabułę po stronie antagonistów. Okej, trudno, może Opus Dei w swoim miłosierdziu mu to wybaczy, wszak takie prawo autorów zabawiających nas książek, by czerpać z otaczającego ich świata — tak jak inni autorzy tworzą choćby zmyślonych agentów FBI, tak Brown zmyślił sobie biskupa z Opus Dei. Przecież to tylko fikcja. Ale choćby z szacunku dla czytelnika powinno się postawić granicę — pewnych faktów nie należy naginać, bo one, nawet w fikcji, powinny być... nienaginalne?
Już nawet przeboleję tę niesamowitą cokolwiek teorię, że Święty Graal to Maria Magdalena (tutaj muszę oddać autorowi, że przez cały proces czytania nie mogłam się nadziwić jego wyobraźni, bo wysnuta przez niego historia brzmi naprawdę spektakularnie). Dobra, to jest główny motyw tej powieści, to jeszcze można zrzucić na barki fikcji literackiej i oczekiwać, że autor poda nam wyjaśnienie tej tezy. Już mniejsza z Zakonem Syjonu, który zdemaskowano jako mistyfikację, to też jeszcze skłonna jestem wybaczyć, bo można wykorzystać tę historię po prostu jako motyw dla czegoś fikcyjnego. Ale Brown, by te swoje cudne teorie uzasadnić, używa właśnie faktów nienaginalnych — absolutnych, niezaprzeczalnych, których po prostu nie da się nagiąć, a przynajmniej nie tak, jak zrobił to on. Antyczne świątynie, których nigdy nie było, dokumenty, których Watykan nigdy nie ukrywał, linia róży, która nawet nie zgadza się z rzeczywistym przebiegiem południka paryskiego... To tylko przykłady pierwsze z brzegu, a takie rzeczy nie powinny się nie zgadzać nawet w fikcji, bo świat przedstawiony w tej konkretnej fikcji stoi na tych samych podwalinach co świat realny, tutaj fikcja powinna się zakończyć; no chyba że autor poda nam jakieś wyjaśnienie tych nieścisłości — dlaczego to, co w prawdziwym świecie jest białe, u niego jest czarne. Dochodzi do tego, że Brown zapędza się nawet w tak mało znaczących dla fabuły i łatwo weryfikowalnych faktach jak "niczyja ręka" na Ostatniej Wieczerzy (już dawno ten absurd został wyjaśniony i widać teraz gołym okiem, że ręka ściskająca sztylet to ręka Piotrowa) czy słowo "SEX" w Królu Lwie (właściwie "SFX", ale kolejnym nawiasem mówiąc, tutaj to już w ogóle parsknęłam śmiechem).
I żeby nie było — to, co wymyślił Brown, jest naprawdę godne podziwu. Ale co z tego, skoro jest zbyt nagięte, zbyt ciężkostrawne. To już nie tyle fikcja, co przekłamanie.
Teraz, skoro wyjaśniliśmy moim zdaniem największą kontrowersję, możemy przejść do innych powodów, dla których ta książka po prostu nie jest literaturą najwyższych lotów, mimo że czyta się ją szybko i nawet z zainteresowaniem.
Po pierwsze — postaci. Jeju, jakie one były pretensjonalne i sztywne. Od nijakiego Langdona, którego kreowana na nieodzowną pomoc w "śledztwie" była dla mnie grubymi nićmi szyta, przez Sophie, której w połowie książki intelekt przyćmiło chyba niewyspanie lub żałoba po dziadku, aż po obrzydliwie bogatego Teabinga, którego obrzydliwe bogactwo przekupowało fabularne chochliki, które wynikłyby, gdybyśmy mieli do czynienia z człowiekiem gorzej sytuowanym. No i oczywiście wątek miłosny na koniec. Na ogół nie jestem uprzedzona do wątków miłosnych, ale tutaj był on wręcz absurdalny i pojawił się chyba tylko dla zasady.
Styl także pozostawia wiele do życzenia. Osobiście najbardziej drażniło mnie dość losowe przeskakiwanie z trzeciej osoby do pierwszej, niekiedy nawet w tym samym akapicie. Uważam to za dość podstawowy błąd — szczególnie, jeśli autor decyduje się na narratora wszechwiedzącego. Ale i ogólnie całej pozycji towarzyszył jakiś przykry patos, który czasem był ciężki do zniesienia.
Rozwiązywanie kolejnych zagadek to też coś, nad czym wzdychałam raczej z irytacją. Czasem bohaterowie doznawali olśnień, jakby natchnął ich sam Duch Święty, bo sama nie widziałam żadnych przesłanek, które pozwalałyby bohaterom na sprytną dedukcję z takich wskazówek, jakie posiadali.
Fabuła trochę przekombinowana, a niektóre wątki zostają rozwiązane dość niezgrabnie.
Ostatecznie muszę jednak przyznać, że autor okazał się generalnie całkiem sprytny, pisząc tę pozycję. Bo na pierwszy rzut oka wszystko się ładnie ze sobą skleja i gdyby mniej wymagający czytelnik po przeczytaniu po prostu zamknął książkę i od razu odłożył ją na półkę, mógłby powzdychać chwilę nad geniuszem pisarza, wystawić pozycji całkiem wysoką ocenę i iść dalej. Można się dać bardzo łatwo oszukać i piać peany, że "Kod" to drugie "Imię Róży" — a takie opinie także widziałam. Niestety, ta książka nie umywa się do majstersztyku, jakim w moim uznaniu jest dzieło Umberto Eco. Ani fabułą, ani stylem, ani intrygą, a już na pewno nie wykorzystaniem pod paroma względami podobnych motywów ze świata religii i sztuki. Może jestem trochę drażliwa na tym punkcie, bo "Imię Róży" to jedna z moich ulubionych książek w ogóle, ale Sylas może TEMU bohaterowi Umberto najwyżej wyczyścić buty.

Miałam problem z oceną tej książki, bo mimo że parę razy wyrwały mi się okrzyki grozy, to mimo wszystko było to całkiem wciągające czytadło. Dopiero po usystematyzowaniu myśli w postaci tej opinii trochę mi się to wyklarowało.
Kontrowersyjna? Jasne, choć ja osobiście kontrowersji doszukuję się nie tam, gdzie przede wszystkim podąża wzrok czytelnika. Trzeba jednak przyznać,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Panna Marple zagrała mi dzisiaj na nosie, nie tylko dlatego, że mimo rozwikłania połowy zagadki, nie udało mi się doprowadzić jej do końca. Przede wszystkim ze względu na sylwetkę mordercy — człowieka zepsutego, ale bystrego, wdzięcznego, inteligentnego i *zabójczo* charyzmatycznego. Dużo jest powodów, dla których wyjątkowo mnie ta nauczka ubodła.

W bibliotece zachęciło mnie określenie z okładki — "najbardziej gorzka powieść Agathy Christie". Dużo już jej kryminałów przeczytałam, nie wszystkie może nawet pamiętam, ale jak do tej pory trudno jest mi się z tym zdaniem nie zgodzić.

"Chodzi o Pat... To urocza, szlachetna dziewczyna, z gatunku tych, które zawsze wychodzą za łajdaków..."

Panna Marple zagrała mi dzisiaj na nosie, nie tylko dlatego, że mimo rozwikłania połowy zagadki, nie udało mi się doprowadzić jej do końca. Przede wszystkim ze względu na sylwetkę mordercy — człowieka zepsutego, ale bystrego, wdzięcznego, inteligentnego i *zabójczo* charyzmatycznego. Dużo jest powodów, dla których wyjątkowo mnie ta nauczka ubodła.

W bibliotece zachęciło...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Fabuła nie mogła być nudna, skoro traktowała o Borgiach - i rzeczywiście nie była. Myślę jednak, że z tak obfitej historii tej rodziny można było wycisnąć znacznie więcej. To książka, która zaczęła się wyjątkowo obiecująco po to, by z kolejnymi rozdziałami poziom spadał na łeb, na szyję. Przy niektórych dialogach miałam wrażenie, że czytam fanfiction.
Nie do końca czułam atmosferę, którą powinnam czuć, czytając powieść osadzoną w tym miejscu i w tych czasach. Bohaterowie również byli potraktowani dosyć po macoszemu (no, może poza Cezarem, Lukrecją i Aleksandrem - aczkolwiek tej ostatniej dwójki też zaczęło w pewnym momencie brakować). Wpływ na to mogła mieć narracja wszechwiedząca. Osobiście uważam, że dużo by dało tej książce ograniczenie perspektyw do najważniejszych bohaterów. Naprawdę nie muszę znać każdej pojedynczej myśli nawet najbardziej epizodycznego bohatera. Nie zawsze mnie to męczy, jest wiele książek napisanych w ten sposób, które cenię, ale tutaj jakoś szczególnie było to dla mnie zbyt dużo.
Koniec końców, świetna fabuła - aczkolwiek napisana przez życie - opakowana w średniej jakości tekst. Troszkę się rozczarowałam.

Fabuła nie mogła być nudna, skoro traktowała o Borgiach - i rzeczywiście nie była. Myślę jednak, że z tak obfitej historii tej rodziny można było wycisnąć znacznie więcej. To książka, która zaczęła się wyjątkowo obiecująco po to, by z kolejnymi rozdziałami poziom spadał na łeb, na szyję. Przy niektórych dialogach miałam wrażenie, że czytam fanfiction.
Nie do końca czułam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Jestem ogromną fanką Rogera, więc musiałam w końcu dorwać tę książkę w swoje ręce. Niestety, zawiodłam się. Było parę fajnych anegdotek, ale książka jest napisana w moim uznaniu bardzo niespójnie, a przy tym - nie wiem, czy to zasługa tłumaczenia, czy samego autora - momentami bardzo infantylnym językiem. Parę interesujących i parę niepotrzebnych wykresów, dużo zdjęć, ale mało w tym wszystkim merytoryki. Trzeba natomiast przyznać, że pozycja wyjątkowo ładnie wydana.

Jestem ogromną fanką Rogera, więc musiałam w końcu dorwać tę książkę w swoje ręce. Niestety, zawiodłam się. Było parę fajnych anegdotek, ale książka jest napisana w moim uznaniu bardzo niespójnie, a przy tym - nie wiem, czy to zasługa tłumaczenia, czy samego autora - momentami bardzo infantylnym językiem. Parę interesujących i parę niepotrzebnych wykresów, dużo zdjęć, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

„— Byłoby rzeczą straszliwą — rzekłem — zamordować człowieka po to, żeby oznajmić: bla-bla-bla!
— Byłoby rzeczą straszliwą — odparł Wilhelm — zabić człowieka nawet po to, żeby powiedzieć: Credo in unum Deum.”
-----
Książka z wielu względów niezwykła - nie tylko ze względu na ciut trudny, acz piękny, plastyczny język i wybitny research autora, ale też na niebanalną fabułę, genialną symbolikę i stworzenie postaci, która przeraziła mnie bardziej, niż każdy dotychczasowy horror czy thriller, który przeczytałam.

„— Byłoby rzeczą straszliwą — rzekłem — zamordować człowieka po to, żeby oznajmić: bla-bla-bla!
— Byłoby rzeczą straszliwą — odparł Wilhelm — zabić człowieka nawet po to, żeby powiedzieć: Credo in unum Deum.”
-----
Książka z wielu względów niezwykła - nie tylko ze względu na ciut trudny, acz piękny, plastyczny język i wybitny research autora, ale też na niebanalną fabułę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , ,

Nie jest to książka, z której dowiesz się jakiejś nowej prawdy życiowej, ale sam autor powtarza, że nie taki był cel lektury. Na pewno jednak zostaniesz zmotywowany do tego, by powalczyć o swoje życie i zdrowie oraz przeciwstawić się tym cichym chochlikom, które niepostrzeżenie zjadają cały twój spokój ducha.
Warto posiadać egzemplarz tej książki, aby mieć ją cały czas pod ręką, albo przynajmniej wypisać z niej parę najważniejszych zasad, cytatów i streszczenia anegdot, żeby mądrość pana Carnegie została z nami na dłużej.

Nie jest to książka, z której dowiesz się jakiejś nowej prawdy życiowej, ale sam autor powtarza, że nie taki był cel lektury. Na pewno jednak zostaniesz zmotywowany do tego, by powalczyć o swoje życie i zdrowie oraz przeciwstawić się tym cichym chochlikom, które niepostrzeżenie zjadają cały twój spokój ducha.
Warto posiadać egzemplarz tej książki, aby mieć ją cały czas pod...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , , ,

Do żadnej książki nie wracam tak często. W dzieciństwie przeczytałam całą serię co najmniej z sześć razy, a i tak co dwa, trzy lata znowu coś mnie do niej ciągnie i jest to uczucie tak nieodparte, że nie sposób je ot tak zignorować.
Bo chyba żadna inna bohaterka nie zbudowała mojej dziecięcej wersji mnie, nie przyczyniła się do tego, kim jestem, jak właśnie Ania. I kiedy zdarza mi się zagubić w nowoczesnym, dorosłym świecie, powrót do spokojnego, pełnego uroku Avonlea jest tym, czego potrzebuję najbardziej.

Do żadnej książki nie wracam tak często. W dzieciństwie przeczytałam całą serię co najmniej z sześć razy, a i tak co dwa, trzy lata znowu coś mnie do niej ciągnie i jest to uczucie tak nieodparte, że nie sposób je ot tak zignorować.
Bo chyba żadna inna bohaterka nie zbudowała mojej dziecięcej wersji mnie, nie przyczyniła się do tego, kim jestem, jak właśnie Ania. I kiedy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , , , , , ,

Piękna. Poruszająca. Niebanalna.
To naprawdę pozycja nie do przegapienia. Cudowna opowieść o człowieczeństwie w czasach, kiedy o nim całkowicie zapomniano.

Piękna. Poruszająca. Niebanalna.
To naprawdę pozycja nie do przegapienia. Cudowna opowieść o człowieczeństwie w czasach, kiedy o nim całkowicie zapomniano.

Pokaż mimo to