Dawno nie czytałam tak męczącego romansu. To jedna z najgorszych pozycji w tej serii. Przez większość fabuły nic się nie dzieje, aż tutaj nagle na jeden dzień postanawiają sobie popłynąć do Irlandii, bo to przecież niedaleko. Główna bohaterka jest irytująca (te jej rozważania o swojej moralności, której tak na prawdę się nie trzymała), obiekt jej westchnień - odpychający ("Ślicznotko" - serio?), czarny charakter ujawniający się pod sam koniec (yyy żeby usprawiedliwić jej poczucie winy?). Dialogi, które miały być super fajne i śmieszne, były żałosne, jak z taniej parodii romansu historycznego albo Mody na sukces. W ostatniej scenie (Uwaga spojler!), kiedy wyznają sobie miłość nad trupem i wszyscy tak na serio mają to w d***, on nagle postanawia się ustatkować, ona marzy o roli przemytniczki... To była męczarnia.
P.S. Ciągle jakieś literówki, nie wiem jak wygląda oryginał, ale tłumaczenie, sposób tworzenia zdań (niby wzorowany na trochę archaicznym w pewnych momentach sposobie mówienia) jest raczej daleki od ideału.

Dawno nie czytałam tak męczącego romansu. To jedna z najgorszych pozycji w tej serii. Przez większość fabuły nic się nie dzieje, aż tutaj nagle na jeden dzień postanawiają sobie popłynąć do Irlandii, bo to przecież niedaleko. Główna bohaterka jest irytująca (te jej rozważania o swojej moralności, której tak na prawdę się nie trzymała), obiekt jej westchnień - odpychający...