rozwiń zwiń

Buntownicy są ciekawsi. Rozmawiamy z Kenem Follettem o „Zbroi światła”

Ewa Cieślik Ewa Cieślik
07.11.2023

Nadszedł czas na powrót do Kingsbridge! Rozpoczęty powieścią „Filary ziemi” w 1989 roku bestsellerowy cykl otrzymuje właśnie kontynuację w postaci tomu „Zbroja światła”. Czy Ken Follett obawia się sztucznej inteligencji piszącej książki? Jak wielką radość daje mu pisanie? I czy zamierza przejść na emeryturę? Między innymi o tym opowiedział Ewie Cieślik.

Buntownicy są ciekawsi. Rozmawiamy z Kenem Follettem o „Zbroi światła” wydawnictwo Albatros

Ukoronowanie najpopularniejszego cyklu powieści Kena Folletta – rozpoczętego przez kultowe już „Filary Ziemi” – a zarazem pomost między nimi a trylogią „Stulecie”. Razem tworzą serię, która opisuje tysiąc lat rozwoju zachodniej cywilizacji. Książki te sprzedały się w nakładzie prawie 80 milionów egzemplarzy!

W „Zbroi światła” mieszkańcy miasteczka Kingsbridge będą musieli zmierzyć się z zagrożeniami, jakie niesie rewolucja przemysłowa. I zastanowić się, jak można ją wykorzystać do własnych celów. Oto wielka historia widziana oczami zwykłych ludzi. Emocje, które ścierają się z beznamiętnymi trybami przeznaczenia. Bunt, walka o rodzinę i wolność słowa. Proza Kena Folletta w najlepszym wydaniu.

Rok 1792. Rząd Królestwa Wielkiej Brytanii, zdecydowany uczynić z kraju potężne imperium handlowe, tyranizuje obywateli. We Francji władzę przejmuje Napoleon Bonaparte, a zaniepokojeni jego imperialnymi zapędami Anglicy szykują się do wojny.

W przemyśle zachodzą bezprecedensowe zmiany za sprawą maszyn parowych. Życie pracowników dobrze prosperujących fabryk włókienniczych w Kingsbridge staje się udręką. Gwałtowna modernizacja i niebezpieczne nowe rozwiązania techniczne rewolucjonizują system pracy na niekorzyść robotników i rozdzielają rodziny. U progu międzynarodowego konfliktu historia mieszkańców Kingsbridge – w tym przędzarki Sal Clitheroe, tkacza Davida Shovellera i Kita, pomysłowego i upartego syna Sal – staje się symbolem walki pokolenia, które pragnie sprawiedliwości i walczy o przyszłość wolną od ucisku.

Wywiad z Kenem Follettem, autorem „Zbroi światła”

Ewa Cieślik: Pana powieści zachwycają między innymi dlatego, że przenoszą czytelnika w czasy, o których opowiadają. To jednak wynik nie tyle magii, co pana ciężkiej pracy, przygotowań, zbierania materiałów. Czy mógłby pan opowiedzieć polskim czytelnikom, jak przygotowywał się do opisania w „Zbroi światła” Kingsbridge z przełomu XVIII i XIX wieku?

Ken Follett: Prace nad pisaniem książki zawsze zaczynam od… czytania. Poza tym bardzo lubię odwiedzać różne miejsca. W tym przypadku sięgnąłem po książki o rewolucji przemysłowej. Rozpoczęła się ona, gdy pracę ludzi zaczęły przejmować maszyny – one zmieniły życie wszystkich. Czułem, że muszę dobrze zrozumieć sposób, w jaki działały. To dość trudne, jeśli ma się do czynienia tylko z opisem lub rysunkiem w książce. Na szczęście w Wielkiej Brytanii jest wiele muzeów, które mają tego typu maszyny, które wciąż są zdatne do pracy. A zatem moje odwiedziny w takich miejscach były nieodzowne, bym dobrze zrozumiał to, o czym zamierzam pisać.

Pod koniec „Zbroi światła” znajdują się sceny opisujące bitwę pod Waterloo. Nie wierzę, by moi czytelnicy lubowali się w scenach bitewnych, ale dość często w książkach umieszczam jedną znaczącą bitwę. Oczywiście ważne, by zgadzały się wszystkie szczegóły – szczególnie w przypadku takiego starcia, jakie miało miejsce pod Waterloo, gdyż są tysiące książek traktujących o tej potyczce i jest wielu, wielu ludzi, którzy się nią interesują, dlatego szybko wyszłoby na jaw, gdybym opisał jakąś nieścisłość. Wybrałem się więc do Belgii i spędziłem tydzień na polu bitwy. Pojechałem tam z moim przyjacielem, który jest emerytowanym generałem brytyjskiej armii, a Waterloo to jego hobby. Spędziliśmy tam razem tydzień, podczas którego wtajemniczył mnie we wszystkie szczegóły tej bitwy. To było bardzo ważne, ponieważ pomogło mi to wyobrazić sobie to starcie, a co za tym idzie – również je odpowiednio opisać. To zatem były główne etapy mojego researchu do „Zbroi światła”.

W powieści opisuje pan rewolucję przemysłową na przykładzie zmian na rynku tkanin. Kingsbridge to wówczas potężny ośrodek handlu tekstyliami. Pojawiają się tam takie maszyny, jak Przędąca Jenny (ang. Spinning Jenny) wynaleziona w 1764 roku.

Industrializacja rozpoczęła się, gdy w tkactwie czy przędzalnictwie pojawiły się maszyny. W tamtych czasach biznesy oparte na bawełnie i wełnie były największymi w Anglii i wielu ludzi doprowadziły do wielkiego bogactwa – a przy okazji dawały zatrudnienie tysiącom robotników. Nieco później, w XIX wieku, maszyny wpłynęły też na inne dziedziny przemysłu, ale na początku najważniejsze z nich zaczęto wymyślać na potrzeby przemysłu włókienniczego.

Ludzie, którzy wcześniej mieszkali na wsiach i zajmowali się rolnictwem, zaczęli przenosić się do miast, by pracować w młynach i zarabiać więcej niż kiedykolwiek. Natomiast gdy załamał się rynek handlu tkaninami, ich płace również spadły. To powodowało wiele protestów. Świetnie mieć dobrze płatną pracę w fabryce, ale jej wadą jest to, że jako robotnik jesteś podatny na wahania międzynarodowych rynków. Wówczas nie było jeszcze związków zawodowych czy świadczeń społecznych, gdy więc szef mówił: „od dzisiaj będę wam płacił tylko połowę”, dla wielu była to prawdziwa katastrofa.

Praca po czternaście godzin dziennie, w sobotę – dwanaście. Trudne warunki życia, brak podstawowych praw. Jednocześnie – bogactwo i władza uprzywilejowanych. Dla mnie w dużej mierze „Zbroja światła” opisuje konflikt klasowy między robotnikami a szlachtą i arystokracją. Zgadza się pan z tym?

Tak, w rzeczy samej. Zwykli ludzie pozostawali w konflikcie z tymi, którzy posiadali młyny, a także z elitą polityczną, rządzącymi. W tamtych czasach brytyjski rząd był bardzo opresyjny. Głównym tego powodem była obawa przed czymś w rodzaju Rewolucji Francuskiej z 1789 roku. Akcja mojej książki rozpoczyna się zaledwie trzy lata później, w 1792 roku. Brytyjski parlament – podobnie było zresztą w innych krajach – był przerażony możliwością wystąpienia podobnie rewolucyjnych wydarzeń w naszym kraju.

Bali się gilotyny.

Tak. Dlatego najpierw przegłosowali ustawę zwaną „Aktem o zdradzie” (ang. „the Treason Act”, ustanowiony w 1795 – przyp. E.C.), która sprawiła, że dyskutowanie o parlamencie było jednoznaczne z popełnieniem przestępstwa. Następnie uchwalili Ustawę o obrazoburczych spotkaniach (ang. The Seditious Meetings Act z 1795 roku – przyp. E.C.), zabraniającą organizowania spotkań dotyczących reform w parlamencie, i w końcu – przepis zabraniający organizowania związków zawodowych (ang. The Combinations Act, 1799 rok – przyp. E.C.). Te dekrety sprawiły, że jakiekolwiek spotkanie dwóch robotników pragnących rozmawiać o takich sprawach, jak choćby podwyższenie pensji, było nielegalne. To szczególnie interesujący czas, bo wówczas zaczynały powstawać pierwsze związki zawodowe, natomiast osoby u władzy pragnęły zmiażdżyć ideę organizowania się robotników. Historia mówi nam, że w tym starciu elity przegrały, co ma wyraz w mojej książce.

Pokazuje pan w ten sposób walkę o władzę, którą chcą dla siebie zachować elity. Jednocześnie na kartach „Zbroi światła” ukazana jest również walka o pozycję społeczną innej grupy – mam na myśli kobiety. W jednym z rozdziałów wspomniana jest choćby Lady Worsley, obwołana skandalistką i ośmieszona w publicznym procesie, który wycenił jej cnotę na jednego szylinga.

To dla mnie ważne, by ukazywać kobiety, które walczyły, nie poddawały się niesprzyjającym okolicznościom. Czytelnicy mówią wówczas, że przecież tak nie zachowywała się większość kobiet – i jest to prawda, natomiast mnie jako pisarza interesują właśnie te niezwyczajne bohaterki. To nudne opisywać życie niczym niewyróżniających się osób – ciekawsi są buntownicy, którzy mówią: „nie akceptuję narzuconych mi reguł, postąpię w inny sposób”. Zamiast stwierdzić: „ludzie byli ciemiężeni”, wolę ukazać, jak walczyli z ciemiężycielem. Często piszę więc o kobietach, których nie zadowalały ramy, w jakie chciało je wcisnąć społeczeństwo.

Książki – a raczej dobre książki – koncentrują się wokół kryzysu czy konfliktu i ukazują, jak ludzie starają się go pokonać. W moich powieściach ukazuję bohaterów, którzy walczą o wolność. Jeśli spojrzymy na cały cykl „Kingsbridge” oraz sagę „Stulecie”, dostrzeżemy, że na pierwszy plan często wysuwają się właśnie tacy bohaterowie – na przykład jedna z powieści koncentruje się na sufrażystkach walczących o równouprawnienie i prawa wyborcze. Mężczyźni, którzy mieli władzę, nie chcieli się nią dzielić, lecz kobiety przeprowadziły skuteczną kampanię polityczną i – co zaskakujące – wygrały. W książkach, których akcję umieściłem w średniowieczu, nikt nie miał żadnych praw, nie było wolności słowa, wolności wyznania, nie było niezależnego sądownictwa. Sama idea praw człowieka byłaby uznana za niepoważną. Interesuje mnie pytanie: „jak to się stało, że z tego punktu doszliśmy aż do dziś? Jak udało nam się wygrać wszystkie te walki polityczne?”. Cieszymy się wolnością słowa, prasy, wyznania, możemy w sądzie walczyć o sprawiedliwość. Proces, dzięki któremu do tego doszło na przestrzeni wieków, niezwykle mnie fascynuje. Choć oczywiście muszę podkreślić, że ludzie wciąż walczą o swoje prawa.

Tak, chciałam dodać, że wciąż jest kilka bitew do wygrania.

Cóż, będą jeszcze pasjonujące opowieści do spisania przez przyszłych Kenów Follettów… (śmiech)

Jestem przekonana, że Ken Follett może być tylko jeden!

Och, to bardzo miłe, dziękuję.

Jeśli jesteśmy przy temacie bitew, porozmawiajmy o wspomnianym wcześniej Waterloo. Opis tego starcia był niezwykle dramatyczny, pełen napięcia.

Moim zadaniem, jako pisarza, jest odnalezienie dramatyzmu i uwydatnienie go na kartach książki. Historyczne książki będą pełne militarnych szczegółów, natomiast moja praca polega na przekuciu ich w możliwie najbardziej angażującą historię. Uważam, że dwa aspekty tej bitwy były najciekawsze: pierwszy to rola kobiet w bitwie. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że brytyjska armia zachęcała kobiety, by te podążały wraz ze swoimi mężami na pole bitwy! Były niezwykle odważne, pełniły też ważną rolę dostarczycielek wody, jedzenia i amunicji, odciągały rannych. Natomiast cały dramatyzm bitwy zawierał się w armii pruskiej, a raczej w momencie ich dotarcia pod Waterloo jako wsparcie Brytyjczyków. Byli 12 mil dalej, mieli przybyć następnego dnia rano, lecz ich nie było. Gdzie się podziali? Dlatego Kit, jeden z moich fikcyjnych bohaterów, udaje się do miasta, gdzie pruskie oddziały miały przebywać. Z jego perspektywy mogłem przedstawić wydarzenia, których doświadczali Prusacy. Z kolei pod Waterloo mamy Wellingtona (przywódcę wojsk brytyjskich – przyp. E.C.) spoglądającego na zegarek i pytającego, gdzie ci cholerni Prusacy? Gdy opisuję bitwę, zadaję sobie pytanie – co zdecydowało, że szala przechyliła się w jedną lub drugą stronę? Co było punktem zwrotnym? Pod Waterloo na ostateczny wynik wpłynęła właśnie armia pruska.

Co ciekawe, Napoleon jest tu postacią drugoplanową, więcej uwagi czytelnika otrzymuje właśnie Kit.

Myślałem, że będę chciał ukazać nieco więcej postaci Napoleona na kartach „Zbroi światła”, lecz wtedy musiałbym również wprowadzić do powieści grupę otaczających go Francuzów, którzy mogliby być z nim nie tylko podczas bitwy, ale też w Egipcie, Hiszpanii czy we Włoszech. Wtedy ta opowieść miałaby już zbyt wielu bohaterów. Moje postaci dużo rozprawiają o Napoleonie, czują obecność tego tak przecież niebezpiecznego i sprytnego człowieka, który sprawił, że nasza wojna z Francuzami trwała aż 23 lata.

Rozmawiamy dużo o historii, warto więc wspomnieć, że zadedykował pan „Zbroję światła” właśnie historykom.

Mam w związku z nimi poczucie winy. Bardzo ciężko pracują, przygotowując publikacje tak pełne szczegółów, a ja po prostu kupuję ich książki i od razu mam wspaniałe źródło wiedzy, które mogę wykorzystać! Czasem czuję się winny, bo mnie pozostaje już ta łatwiejsza część. Myślę, że warto podkreślić ich wysiłek. Poza tym gdy mam już skończoną pierwszą wersję nowej powieści, nawiązuję kontakt z tymi historykami, których prace uznałem za najbardziej jasne i precyzyjne. Następnie ich zatrudniam. Płacę im – nawet dość dobrze, bo uważam, że na to zasługują – by sprawdzili wszystkie informacje, które podaję. Dzięki temu w moich powieściach nie ma żadnych nieścisłości historycznych – jeśli tylko wyłapią jakiś szczegół, od razu go zmieniam i poprawiam.

Maszyny oszczędzające pracę zwykłych ludzi, o których rozmawialiśmy na początku, to temat wciąż aktualny. Co sądzi pan o postępie technologicznym, który dzieje się na naszych oczach?

Na komputerze mam zainstalowaną aplikację sztucznej inteligencji. Jakiś czas temu poprosiłem, by napisała rozdział książki w stylu Kena Folletta. Wynik był niezwykle ciekawy – rozdział faktycznie przedstawiał rodzaj opowieści, jaką sam mógłbym wysnuć, lecz była ona tak źle napisana, naprawdę okropnie! Mnóstwo schematów, żadnych prawdopodobnych szczegółów. ChatGPT to fatalny pisarz. Dlatego wcale się go nie boję. Myślę, że musi jeszcze wiele wody upłynąć, byśmy jako autorzy stracili pracę na rzecz maszyn. Bo co robią ludzie kreatywni, obdarzeni fantazją? Zaczynamy pisać opowieść, komponować melodię czy kręcić film i jesteśmy przekonani, ze wiemy, dokąd zmierzamy. Natomiast po drodze robimy coś zupełnie nieoczekiwanego.

Często gdy przeprowadzam wywiady z pisarzami, mówią mi oni o tym, że ich postaci zrobiły zupełnie nieoczekiwaną rzecz, w związku z czym musieli na przykład zmieniać cały konspekt książki.

To właśnie moment, gdy dzieje się magia. Opowieść, muzyka czy film zabierają nas tam, gdzie sami się nie spodziewaliśmy, że trafimy. To jest nierozerwalna część procesu twórczego i nie widzę możliwości, by ktokolwiek nauczył sztuczną inteligencję nie tyle stosowania się do zasad, co ich łamania.

Skoro już jesteśmy przy temacie książkowych bohaterów, spytam o tych ulubionych. Wiem, że pana ulubioną postacią z cyklu „Kingsbridge” jest przeor Philip…

Zgadza się.

A kto spośród bohaterów najnowszej powieści wzbudził najwięcej pana sympatii? Mamy tu całą plejadę oryginalnych postaci – jest zwyczajna-niezwyczajna Sal, jej pomysłowy syn Kit, nietuzinkowa Elsie… A może powinnam wskazać jednak czarny charakter, czyli Hornbeama?

(śmiech) Och, stworzyłem już postaci wielu silnych kobiet, ale Sal jest pierwszą, która oddaje uderzenie! Oczywiście nie zdarza się to często w prawdziwym życiu – na szczęście kobiety nie są tak skore do przemocy jak mężczyźni – lecz tym razem chciałem napisać właśnie taką postać. Myślę, że moim ulubionym bohaterem jest Spade. Znajduje się w pół drogi między robotnikami a klasą średnią. Jest tkaczem, lecz jednocześnie prowadzi biznes – i jest w tym bardzo dobry. To on rozmawia z ludźmi, którzy chcą założyć związek zawodowy czy klub dyskusyjny, i delikatnie, w mądry sposób kieruje ich w dobrą stronę. Jest więc sprytny i bystry, a do tego całkiem seksowny. Instynktownie wie, czego potrzebuje Arabella, dlatego tworzą świetną parę.

W wywiadach często mówi pan, że pisze książki dla przyjemności czytelnika, dla jego rozrywki. Na koniec więc pytanie – czy w pisaniu wciąż znajduje pan radość i przyjemność?

Zdecydowanie! Powiem więcej – czuję jej więcej niż na początku mojej kariery. Wtedy nie wiedziałem do końca, co powinienem robić, towarzyszyła mi też niepewność odnośnie do recepcji czytelników. Gdy „Ucho igielne” zostało bestsellerem, zadawałem sobie pytanie, jak długo będzie trwać moja dobra passa. W końcu przekonałem się, że jeśli będę zarówno pracowity, jak i staranny i skrupulatny, to będę mógł z sukcesem kontynuować pisanie. Teraz już jestem bardziej pewny siebie i zrelaksowany, czerpię z tego więcej przyjemności niż kiedykolwiek. Od Bożego Narodzenia, kiedy to oddałem wydawcy „Zbroję światła”, piszę nową powieść, choć nic ponadto nie mogę zdradzić. Mogę za to zapewnić, że nie mam najmniejszego zamiaru przejść na emeryturę, o nie! A ludzie często mnie o to pytają. Odpowiadam im, że prędzej pójdę do diabła, niż będę spędzać dnie na graniu w golfa.

Ken Follett - brytyjski pisarz, autor thrillerów i powieści historycznych. Wiele jego książek odwołuje się do wydarzeń II wojny światowej, chociaż niektóre sięgają do średniowiecza. Ukończył studia filozoficzne na University College w Londynie. Sławę przyniosła mu jego 11 powieść „Igła” (1978). Nakłady jego dzieł przekroczyły 100 milionów.

Chcesz kupić „Zbroję światła” w cenie, którą sam/-a wybierzesz? Ustaw alert LC dla tej książki!

Książka jest już dostępna w sprzedaży online.

---
Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem.


komentarze [4]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Szadow 07.11.2023 15:38
Czytelniczka

Na Filary Ziemi Kena Folleta trafiłam kilka lat temu książka urzekła mnie swoją fabuła i narracja  bohaterow.Dwie następne części były równie ciekawe.Lubie styl książek Kena Folleta zarówno ukazujących  bardzo odległe czasy jak i te nam bliższe.Literatura brytyjska zawsze była i jest dla mnie bliska.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Krzysztof Gromadzki 07.11.2023 10:50
Czytelnik

Myśląc o powieści historycznej, na pierwszym miejscu przychodzą mi na myśl tacy pisarze jak Robert Graves, Mika Waltari i Umberto Eco. A z brytyjskich autorów tego gatunku, dużo lepszym od Kena Folleta jest moim zdaniem Bernard Cornwell ze swoją "Trylogią arturiańską" i wznawianą teraz "Trylogią Świętego Graala" o czasach wojny stuletniej. 

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Ewa Cieślik 07.11.2023 10:04
Bibliotekarz | Redaktor

Lubicie cykl rozpoczęty przez "Filary Ziemi"? Sięgniecie po najnowszy tom o mieszkańcach Kingsbridge?

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Iza Sadowska 13.11.2023 09:20
Administrator/Oficjalna recenzentka

no ba! Oczywiście. Ciekawa rozmowa - dzięki :)

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się