Jestem w szoku, że ten komiks cieszy się taką renomą. Rysunki w tym albumie są fatalne - na Quitely'ego jeszcze można jakoś przymknąć oko (choć mnie w ogóle nie podoba się ten styl) to dwóch pozostałych rysowników to jakaś półamatorszczyzna, która woła o pomstę do nieba. Nie dość że brzydkie jak noc, to brak odpowiednich proporcji postaci, anatomii, fatalne kadrowanie, brak jakiejkolwiek dynamiki. Fabuła też bardzo przeciętna. Na papierze pomysły Morrisona brzmią dobrze, a gdy komiks się ukazał uchodziły za "rewolucyjne" w świecie X-Men, ale wykonanie bardzo kuleje. Absurd goni absurd, dialogi wydumane, wątki które mają potencjał (np. Genosha) są wykorzystane jedynie dla wywołania szoku i praktycznie nic z nich nie wynika. I przy całej niedorzeczności fabuły wszystko podane jest na bardzo poważnie, brak tu jakiegokolwiek humory czy puszczenia oczka do czytelnika.
Obawiałem się, że "Wojna z Korpusem Sinestro" to będzie taki kolos na glinianych nogach i obcowanie z tą lekturą będzie nie lada męczarnią. Na szczęście okazało się, że ten obszerny album zbiorczy jest tak napakowany akcją, że naprawdę nie da się tutaj nudzić. Owszem jest trochę chaosu, ale głównie dlatego, że zarówno po stronie Zielonych, jak i Żółtych pojawia się cała masa postaci. Na szczęście sylwetki tych bardziej kluczowych postaci dla Żółtych są nieco przybliżone poprzez krótkie opowieści o ich przeszłości. "Wojna z Korpusem Sinestro" to nie jest wiekopomne dzieło, czy komiks pomnik, to po prostu bardzo satysfakcjonująca i trzymająca w napięciu lektura, którą śmiało można określić jako komiks rozywkowy.