Teresa Weyssenhoff (ur. 13 listopada 1930 w Mołodowie /Polesie/ - zm. 6 grudnia 1984 w Częstochowie) – polska pisarka, autorka książek o postaciach kościoła katolickiego, ekonomistka. Teresa Weyssenhoff była prawnuczką generała Jana Weyssenhoffa, wnuczką artysty malarza Henryka Weyssenhoffa, bratanicą pisarza Józefa Weyssenhoffa. W czasie II wojny światowej mieszkała w Warszawie, uczestniczyła w powstaniu warszawskim w 1944 roku. Po powstaniu, wraz z matką Stefanią (nauczycielką muzyki) znalazła się w Częstochowie.
Autorka książek biograficznych:
* Ojczyzna z wyboru (1966) - nt. Jana Beyzyma, opiekuna trędowatych na Madagaskarze;
* Quasi una fantasia (1969-1971) o Ludwigu van Beethovenie;
* Ogniwa (o siostrach dominikankach pracujących na Trynidadzie);
* Na początku drogi nt. bł. Arnolda Janssena,
* Obraz życiem malowany (1994) o bracie Albercie - Adamie Chmielowskim.
Jej pasją było układanie szarad, publikowane one były w ogólnopolskich pismach szaradziarskich. Jest pochowana wraz z matką w Częstochowie na cmentarzu św. Rocha.http://pl.wikipedia.org/wiki/Teresa_Weyssenhoff
"Ogniwa" odebrałam jako swojego rodzaju literaturę hagiograficzną. Była to książka mojej babci i żałuję, że nie wiem, gdzie mi się zapodziała. W powieści autorka przybliża nam postaci dwóch polskich misjonarek: siostry Stanisławy i siostry Jadwigi. Akcja opowieści przypada na czasy międzywojenne. Oprócz pracy sióstr w leprozorium nad zatoką Cocorite, czytelnik poznaje także historie ich życia i powołania. Duże wrażenie robi zwłaszcza postawa siostry Jadwigi (Bronisławy Dobrowolskiej),która jako kilkulatka czyni ślub: pójdzie do zakonu, zajmie się najcięższą pracą, byle Polska odzyskała niepodległość. I właśnie dlatego wybiera pracę z trędowatymi. Głęboka religijność kobiet jest ściśle związana z ich patriotyzmem.
Ale i tak rzeczą, która chyba najbardziej mną wstrząsnęła w tej książce, były opisy trędowatych i dramatów życiowych, które przez tą chorobę ich spotykały. Najbardziej przejmująca była historia matki, która ucieka do leprozorium, by nie zarazić swojego małego synka, a po kilku dniach okazuje się, że niestety dziecko też jest chore.
Przyznaję, że książka jest momentami nieznośnie sentymentalna, główne bohaterki są przedstawione niemal jako anioły, ale czytałam ją kilkakrotnie i zawsze z dużym wzruszeniem.
Nie obyło się bez zgrzytów - nawracanie chorych ludzi na katolicyzm z racji tego, że są w leprozorium katolickim, mocno kłóci się z moim pojmowaniem wiary. Ale "Ogniwa" to także niezwykły portret kolonialnego świata, który powoli się rozpada.
Szczerze polecam.
Mam duży problem z oceną tej książki.
Zacznę od tego, co było zdecydowanie na plus - czyli sama historia, a w szczególności postać ojca Jana Beyzyma. Był on misjonarzem kościoła katolickiego, który wyjechał na Madagaskar, gdzie wybudował szpital dla chorych na trąd.
Oczywiście nie zrobił tego tak od razu - sama budowa trwała kilka lat, a w tym czasie ojciec pracował w schroniskach dla chorych. Pomagał im nie tylko przetrwać chorobę, ból i wykluczenie społeczne, ale także (a może przede wszystkim) nauczał i wychowywał swoich podopiecznych. Pokazał im czym jest szacunek do samego siebie i drugiego człowieka.
Co ciekawe autorka pokazała również zaangażowanie Polaków w działanie misyjne swojego rodaka. Zmieściła to na dosłownie kilku stronach, ale na mnie wywarło ogromne wrażenie. Jan Beyzym wyjechał na Madagaskar w 1898 roku, a zmarł tam w 1912. Pięknie pokazuje to, że w kraju, który nie istniał na mapach, byli Polacy troszczący się nie tylko o "własny ogródek", ale również o mieszkańców tak odległej Afryki. Wśród takich osób był sam ojciec Jan, który służąc w obcym kraju, wielokrotnie podkreślał polskie pochodzenie, jak i również wszyscy ci, którzy mieszkając pod zaborami, pomimo trudów wciąż wspierali jego dzieło. I tak - szpital został wybudowany w całości z datków z Polski.
Tyle jeśli chodzi o plusy - czyli sama historia. Natomiast książka jest napisana dość słabo. Fabuła mimo wszystko średnio wciąga. Niby są jakieś problemy, które później mają nawet rozwiązania, ale to wszystko gdzieś znika. Akcja dzieje się w jednym miejscu, a po chwili już gdzieś indziej. Kilka razy cofałam się, żeby zobaczyć, czy nie ominęłam jakiejś strony (ale nie). Sam Jan Beyzym przedstawiony był jako dość surowy i wymagający - przez co początkowo nie wzbudził mojej sympatii, ale już zaraz okazywało się, że Malgasze go uwielbiają. Po czym, za chwilę się go bali, ale kochali... Zapewne chodziło o pokazanie relacji rodzic-dziecko, wymaga, ale kocha. Niemniej w książce zabrakło mi tworzenia się tych relacji.
Książka zdecydowanie pozostawia niedosyt. Ojciec Jan Beyzym na długo pozostanie w mojej pamięci, natomiast "Ojczyznę z wyboru" zapewne szybko zapomnę.