Ostatnie listy Jacopa Ortis Ugo Foscolo 5,9
ocenił(a) na 610 lata temu Zabierając się za czytanie „Ostatnich listów Jacopa Ortis” musimy być świadomi, że obcujemy z dziełem wiekowym. Książkę, w wersji zaakceptowanej i zredagowanej przez autora, wydano w 1802 roku, czyli w czasach gorących, naznaczonych rewolucją i wielką odyseją Napoleona; czasach, kiedy porządny, umysłowy neoklasycyzm ustępował miejsca nieco szalonemu romantyzmowi. Warto również pamiętać, że Ugo Foscolo pisał ją w momencie trudnym dla rozbitych na wiele pomniejszych państewek Włoch, w okresie niezbyt lubianego na terenie „buta” traktatu w Campoformio, kiedy to małe ojczyzny wielu ludzi spełniały role nagród dla zwycięzców wojen lub łapówek dla przyszłych sprzymierzeńców. Wszystko to miało ogromny wpływ na autora, a skoro, jak sam twierdził - zawarł w powieści własne odczucia i cierpienia możemy się domyślać, że znalazło również odbicie w książce.
Sam Ugo Foscolo, urodzony w 1778 roku, jest dosyć ciekawą postacią włoskiej literatury, choć nie można powiedzieć by pozostawił po sobie miliony zapisanych stronic. W oryginale możemy przeczytać recenzowaną powieść epistolarną, poezje, dwa większe nierymowane poematy, z czego jeden niedokończony, kilka tragedii, listy i trochę prac z dziedziny literatury. Z tego, co wiem na pewno – w Polsce przeczytamy „Ostatnie…” w przekładzie B. Sieroszewskiej oraz poemat „Groby” przetłumaczony przez E. Grabowskiego zamieszczony w „Antologii polskich przekładów poezji włoskiej” (radzę jednak nie dowierzać moim słowom i poszukać samemu). Z podręczników możemy się jednak dowiedzieć, że pisarz prowadził intensywne życie: był dobrym żołnierzem obecnym niejednokrotnie na polach bitew (na których dosłużył się rangi kapitana piechoty),miłośnikiem płci pięknej z licznymi romansami zapisanymi w lędźwiach oraz literatem skorym do dyskusji. Ostatnie lata życia spędził wraz z córką na emigracji w Anglii, gdzie mimo trudności finansowych i zdrowotnych nie zapomniał o swojej wrodzonej, obecnej przez całą wędrówkę po ziemskim padole słabości – rozrzutności. Umarł jednak w 1827 roku w biedzie i zapomnieniu.
Na kartach recenzowanej powieści autor zachował dla potomnych listy, które na przestrzeni lat 1797-1799 napisał i zostawił po sobie młody wenecjanin Jakub Ortis. Czasami do narracji włącza się jego serdeczny przyjaciel, adresat zdecydowanej większości listów - Lorenzo, próbując wyjaśnić nam to, co ważne dla opowieści, lecz pominięte z różnych powodów przez głównego zainteresowanego w jego osobistych wynurzeniach.
Większość osób i zdarzeń wywołujących coraz agresywniejszą burzę uczuć we wnętrzu młodego człowieka pojawiło się na terenie malowniczych (co zostało niejednokrotnie wspomniane i opisane) Wzgórz Euganejskich w okolicach Padwy. Tam właśnie schronił się Jakub przed represjami politycznymi, które mogły go dosięgnąć w Wenecji jako przeciwnika aktualnych władz i tam poznał pana T*** wraz z rodziną: dwoma córkami – młodziutką Isabeliną i będącą, mniej więcej, w wieku Ortisa Teresą oraz Odoardem, czyli przyszłym zięciem (który jednak przez dłuższy czas jest z racji służbowego wyjazdu nieobecny). Matka, nie zgadzając się na planowany ślub swojej córki, który tak naprawdę spowodowany był przyszłymi korzyściami polityczno-finansowymi, a nie uczuciem - odeszła. Ta rodzina oraz relacje jakie zbuduje sobie z poszczególnym członkami bohater będą miały decydujący wpływ na akcję – zarówno tę rozgrywającą się na płaszczyźnie psychicznej, jak i fizycznej.
Właśnie ukazanie pogłębionych psychologicznie obserwacji międzyludzkich relacji, budowanych w takich historycznych i społecznych warunkach było chyba głównym celem autora i to one są solą powieści. Jakub Ortis patrzy na wszystko i analizuje przepuszczając swoje myśli przez trzy główne pryzmaty: miłości, jako największego i najważniejszego z uczuć, wiedzy przekazanej przez wielkich z przeszłości, która nie okazuje się ostatecznie zbyt pomocna oraz historii mającej do siebie to, że lubi się powtarzać i zmuszać kolejnych żyjących w kolejnych wiekach do odgrywania tych samych ról. Dodatkowo rozważania bohatera naznaczone są pesymizmem wywołanym nieuchronnością czającej się zawsze gdzieś w pobliżu śmierci i pogłębiającym się kryzysem wiary w Boga, przed którym w pewnym momencie młodzieniec zaczyna stawiać swoją ukochaną Teresę.
Na pewno podczas czytania tych kilku akapitów recenzji myśli każdego czytającego popłynęły przynajmniej na chwilę za naszą zachodnią granicę, gdzie w 1774r. powstało dosyć znane dzieło pisarza nazwiskiem Goethe, pt.: „Cierpienia młodego Wertera”. Pisząc i rozmyślając o powieści Ugo Foscolo nie sposób o tej inspiracji nie wspomnieć. Chociaż zagłębiając się w dyskusję krytycznoliteracką nie można także zapomnieć o „Nowej Heloizie” J.J. Rousseau to jednak wypowiedź Stendhala jakoby „Ostatnie listy…” miały być kiepską kopią niemieckiego wzoru sugeruje dosyć mocno z czym trzeba przede wszystkim włoską powieść zestawić.
W tym momencie można też zadać najtrudniejsze pytanie: czy czytelnikowi zaznajomionemu z genialnym dziełem Niemca przyniesie cokolwiek nowego lektura „Ostatnich listów…” – książki pod wieloma względami bardzo podobnej? Oczywiście – już sam fakt, że książkę napisał autor innej narodowości sprawia, że dostajemy spojrzenie na bardzo podobne uczucie z innej perspektywy, szczególnie, że Włosi znani są ze swojego gorącego temperamentu. Mimo wszystko jednak patrząc na bardzo zbliżony rozwój akcji, podobne kreacje bohaterów, uczucia i sposoby radzenia sobie z nimi sprawiają, że wielu może mieć wątpliwości przed poświęceniem czasu tej powieści. Wątpliwości słuszne.
Nie należy się oszukiwać i uważać, że jest inaczej – żyjemy w czasach, w których nasz kontakt z wszelkimi wytworami kultury jest bardzo ograniczony przez czas. Czas, który musimy poświęcić na pracę (a w związku z nią często długą podróż „do” i „z”),na dbałość o logistyczne zaplecze codziennego życia, na pobyt z bliskimi, na sen. Dlatego podczas wyboru książki/filmu/sztuki/wystawy itd. coraz bardziej polegamy na recenzjach specjalistów, opiniach znajomych o podobnym guście panicznie wręcz bojąc się, żeby czas, który już poświęcimy na kulturę nie okazał się stracony. Mogę święcie wierzyć i w każdym swoim tekście zaznaczać, że jakikolwiek kontakt z kulturą i tak nasz czegoś uczy, jakoś nasze wnętrze rozwija, nawet jeśli odczuliśmy zawód, lecz nie zmieni to faktu, że ograniczenie czasowe, prędzej czy później, zniszczy takie podejście, a niestety – bez takiego podejścia „Ostatnie listy…” nie są absolutną koniecznością, jeśli wcześniej zapoznaliśmy się z „Cierpieniami młodego Wertera”.
Chociaż w porównaniu ze swoim wielkim poprzednikiem dzieło Włocha jest mimo wszystko warte uwagi. Nie tylko dla tych zainteresowanych historią literatury włoskiej. Co najmniej kilka niuansów w fabule zasługuje na docenienie. Bohater Ugo Foscolo dużo więcej uwagi niż jego niemiecki kolega poświęca w swoich rozważaniach sprawom cierpiącej ojczyzny, a z kolei te akcenty dość mocno zbliżają powieść Włocha do licznych dzieł naszej literatury, szczególnie tej powstałej w czasach, kiedy zniknęliśmy z map. Ogólnie warto pamiętać, że Włochom blisko do Polski i vice versa (w końcu wspominamy o sobie w naszych hymnach). Warto zwrócić również uwagę na walkę jaką toczy w sobie Jakub jeśli chodzi o wiarę w Boga. Ma wiele ciekawych spostrzeżeń i zadaje sobie pytania, które możemy sobie zadać także dzisiaj. Ogólnie główny bohater nie tylko stwierdza różne problemy dotyczące człowieka lub społeczeństwa, ale próbuje od razu szukać jakichś rozwiązań i czasami nawet (oczywiście, według siebie) je znajduje. My możemy się tylko zastanowić czy z dzisiejszej perspektywy ma rację. Bo pytania, które nic nie straciły na aktualności.
Ugo Foscolo inaczej konstruuje pozostałe postaci. Szczególnie warto zwrócić uwagę na Teresę, która wraz z rozwojem akcji staje się głęboko tragiczną postacią. Lotta Goethego była jednak w pewnym stopniu graczem świata, w którym przyszło jej żyć, włączyła się do pewnego stopnia do rozgrywki. Teresa nie – Teresa jest pogodzonym ze swoim losem pionkiem, którym sterują najważniejsi gracze (w tym przypadku ojciec i narzeczony). Także obok dramatu Jacopa i dramatu niemożliwej miłości mamy również dramat młodej dziewczyny, za którą wszystko zaplanowano już na starcie. Nieważne z takich czy z innych powodów.
Z trudem przychodzi mi podsumowanie, bo jestem człowiekiem, który lubi chwalić, zachwycać się i zachęcać. Trzeba jednak być szczerym z czytelnikami, którzy poświęcą swój czas na przeczytanie tej recenzji oraz być świadomym czasów, w których przyszło nam pędzić i biegać za życiem (albo obok niego). „Ostatnie listy Jacopa Ortis” Ugo Foscolo, włoskiego pisarza tworzącego na przełomie XVIII i XIX wieku, to książka ciekawa, która jednak z racji gatunku, fabuły oraz zawartych w niej uczuć i przemyśleń rywalizuje poniekąd z wielką literacką klasyką – „Cierpieniami młodego Wertera”. J.W. Goethego. Tam, gdzie jest rywalizacja – tam musi być zwycięzca i w tym przypadku pełniejszą, bogatszą, bardziej niejednoznaczną, czyli zwyczajnie lepszą i w dodatku napisaną wcześniej powieścią epistolarną jest dzieło Niemca. Klasyk literatury włoskiej jest dziełem ciekawym, wartym poznania dla tych lubiących wchodzić w temat głębiej lub tych zainteresowanych historią literatury tego narodu. Jest kilka istotnych różnic, dzięki którym możemy poznać przemyślenia autora na tematy, których nie uświadczymy w „Cierpieniach…”, lecz jeśli ktoś po zapoznaniu się z powieścią Niemca stwierdził, że nie potrzebuje już pobudzania do refleksji w tym konkretnym temacie to jeśli nie przeczyta „Ostatnich listów Jacopa Ortisa” raczej nic nie straci.