Myśliwice, Myśliwice Krzysztof Bartnicki 7,7
Wirtuozyjny popis językowy w dużej części techniką zmasowanego ataku wyliczeniowego wsiowo-starodawną gwarowatą gadaniną przysłowiowo-powiedzeniową.
Owy atak pokonał mnie, ale szedłem dalej, trochę zły, ale podejrzewając, że coś tam jest jeszcze oprócz niszczenia tekstem wysokiej próby niemal każdego czytelnika.
Oj, to było męczące, ale na tyle, że można przejść. Humorystyczny, groteskowy sos. Fabuła w tle, tekst utrudnia do niej wgląd.
Przesyt ataku z pierwszego zdania osiąga niestety (na pewno niezamierzony bazując na wywiadzie z autorem) cel odwrotny: gdy jest się zalanym setkami słów i powiedzonek ludowych, trudniej zapamiętać choćby jedno z nich. Chyba, że ktoś czyta to jak badacz, jak encyklopedię, a to przecież co innego.
Proza wysoce artystyczna, górna półka, językowy majstersztyk, coś w rodzaju hołdu dla wiejskiego gdakania i przeszłości, ale z powodu tego muru trudnego tekstu przez większość powieści, zostanie raczej unikalnym, mało czytanym dziełkiem, o którym znacznie więcej osób będzie wiedziało, że dobre, niż faktycznie przeczyta.
Liczę, że autor będzie pisał dalej i wydawał. Świetnie mi się czytało jego opowiadania z Fantastyki (tytuły: "Galernia"; "Himmelfahrtstrasse"; z naciskiem na pierwsze),zaś jego-niejego "Prospekt emisyjny" tylko przejrzany i czeka na samobójstwo-czytania, a powieść, o której w wywiadzie mówił, że wolałby zapomnieć ("Morbus Sacer", opublikowane na portalu esencja.pl, jest też na stronie docer.pl) też czeka, ale już zaczęta.
Szalenie podobał mi się jego język we wspomnianych opowiadaniach. W opisie z portalu esencja.pl pisze o sobie "Z utęsknieniem czeka krzyżówki Joyce’a z Dukajem"; tu nie ma co czekać, skoro sam autor może to zrobić i w jakiejś mierze w opowiadaniach i w "Myśliwicach, Mysliwicach" idzie w ową stronę. Obym wykrakał i coś kiedyś mógł Krzysztofa Bartnickiego poczytać ciekawego, co niekoniecznie zaleje mnie i zniszczy ponownie potokiem wyliczeń powiedzeń wiejskich i podobnej gadaniny, przez którą jakiekolwiek przebrnięcie z jakąkolwiek pozostającą uwagą i resztkami cierpliwości było już sporym sukcesem.
Co do zakończenia i końcowych części: nie do końca satysfakcjonujące, po apetycie, jaki urósł po męczeni ludowymi mundrościami 80-90% książki. Szkoda, że to, co na końcu, nie stanowi punktu wyjścia do głównej, dalszej i niezaistniałej części powieści, bo przecież rodzi tylko kolejne i nowe pytania, które rodzą kolejne itd. Załatwienie tak wielu tematów na tak małej liczbie stron na końcu nie może zadowolić. Oczywiście nie spodziewałbym się, że literatura piękna wysokiej półki z silny naciskiem na język, a nie fabułę, rozwiąże nagle choćby część dylematów wypływających z rzeczywistości, które porusza różnymi sposobami i środkami nauka i sztuka (umówmy się, że religia ich nie porusza, ale zmyśla na ich temat, by mieć władze nad ludem) - jednakże pozostaje we mnie silne odczucie, że książka kończy się za szybko wchodząc w interesujące tematy do których dojście wymagało językowo pięknej, ale jednak męczarni ze ścianami monologów gadaniny i powiedzeń wiejskich przez jakieś około 150 stron (tak na oko;+-10%).
Dlatego i TAK (mimo oporności tekstu),i małe NIE, bo rozbudzony apetyt nie został zaspokojony szybką, krótką końcową częścią. Liczę, że przeczytam jeszcze niejedną ciekawa powieść tego autora, ze skupieniem na fabule, nie na archiwizowaniu powiedzeń ludowych w męczących monologach i a la monologach; jeśli zaś chodzi o język dużo bardziej bym poczytał jego słowotwórstwa i eksperymentatorstwa, jakiego elementy były w wymienionych opowiadaniach. Jako tłumacz Joyce ma na pewno ogromne pokłady do uplastycznienia języka w trudną do wyobrażenia formę, która przewrotnie nie musi być męcząca. Tematy z końca książki stanowią materiał na niejedną nową obszerną powieść. Jeśli pan Bartnicki to czyta, niech pisze, bo ma sporo do powiedzenia i dysponuje umiejętnościami językowymi takimi, że stratą byłoby z nich nie korzystać.
Odnośnie oceny: staram się by syntezował zarówno jakość tekstu, jak i satysfakcje czytelniczą. Językowo to jest tekst wybitny, ale doszło do przesytu dominujących treści, a to beletrystyka, a nie słownik czy praca akademicka, więc nie mogę wystawić oceny maksymalnej z powodu języka i zgromadzenia słów i porzekadeł. Przez ich przesyt cierpi nie tylko czytelnik (olać go, jak chce sam, to niech cierpi),ale fabuła i jej dostępność. Stąd ogólna ocena to coś między 6 a 7, mimo wybitności we wspomnianym już aspekcie archiwizacji języka.