Malarz Hovhannes Gevorgyan 8,3
ocenił(a) na 44 lata temu Jeśli lubisz światło, sam odnajdziesz prawdę
Jedziesz sobie spokojnie na samotny wypad w góry. Piękna pogoda, paliwo w baku, sprawne autko, ulubiona muzyka płynie z głośników. Nagle na twojej drodze pojawia się wielkie drzewo, a ty jeszcze przez chwilę zdajesz sobie sprawę, że właśnie przez nieuwagę staczasz się do wąwozu. Owe drzewo to ostatnie co widzisz. Tracisz przytomność…
Brzmi jak początkowe minuty jakiegoś amerykańskiego serialu kryminalnego? Zaraz pewnie znikąd zlecą się służby śledcze próbujące rozwikłać przyczyny wypadku czy ewentualnej śmierci kierowcy. Otóż nie!
Budzisz się w ciepłym, wypełnionym malunkami pomieszczeniu, a do pełni sił doprowadza cię Gospodarz z gadającym, chodzącym na dwóch łapach kotem. (Behemot?! Nie… ten jest cały biały, z wyjątkiem ogona) za pomocą „magicznego” napoju. Na wszystkie twoje pytania dostajesz wymijające odpowiedzi typu: „jestem tym, kim jestem”, „jesteś uratowany”, „nie mów do Momo – kici kici”, lub nie dostajesz ich w ogóle. Zobrazowałeś/łaś sobie to mniej więcej? Dokładnie to samo przytrafiło się Arturowi Pellegri – pracownikowi wielkiej ważnej i bogatej firmy w Vancouver oraz głównemu (a w zasadzie jednemu z głównych) bohaterowi książki pt. „Malarz” autorstwa Hovhannes Gevorgyan.
Książka choć cienka, niesie ze sobą grube przesłanie. Jak wielu z nas jest w stanie porzucić wszystko co ma i z dnia na dzień biec za szczęściem? Ale tym prawdziwym. Odważyć się i szukać swojego miejsca w świecie, ruszyć w pogoń za tym co na prawdę ważne. W dzisiejszym świecie wydaje się to jakieś odrealnione, prawda? Ludzie, którzy rezygnują z super dochodowej pracy, odkładają do szuflad telefony, laptopy, zwalniają życiowy pęd, kierowani potrzebą ratowania siebie przed całkowitym wypaleniem zawodowym i uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym są traktowani trochę jako wybryki natury albo nawet psychole. Technologia tak ciasno wypełnia nasze umysły, że brakuje tam już miejsca na odpoczynek. Mamy wszystko pod ręką. Dziś w zasadzie żeby żyć (albo bardziej egzystować) nie musimy nawet wychodzić z domu. Zdalna praca, jedzenie i zakupy przez internet/telefon, kontakt z ludźmi jedynie na Messengerze, snapie, luki pomiędzy wyścigiem szczurów na rynku pracy wypełniamy scrollowaniem facebooka i instagrama. Aż mam ochotę zacytować jednego gościa, którego czasem lubię posłuchać:
„Po co nam to chore tempo
Co nie daje nam nawet już jeść z rodzinami?
Wszystko na wczoraj, wszystko prędko
Piekło będzie też z mikrofali?”
Autor w książce umieścił tylko trzy postacie, a najwięcej uwagi zdecydowanie poświęcił jednej – tytułowemu Malarzowi. Pomimo ogromnej wewnętrznej przemiany Artura, to właśnie Malarz jest tym intrygującym bytem, wyglądającym jak człowiek, bądź znakomicie się do niego upodabniającym. Proces tworzenia świata , powoływania do życia jego poszczególnych elementów opisany jest tu dosyć ciekawie. Podróż Malarza z Arturem może przypominać troszkę „Małego Księcia”.
I to jest ten fragment, w którym muszę się przyznać, że pisząc tą recenzję, oceniłem książkę dosyć surowo. Za surowo. Niepotrzebnie podszedłem do jej przesłania przez pryzmat tego jaki wpływ może ono wywołać na ludzi w XXI w. odsuwając na bok to, ile znaczy naprawdę. Niewielka siła przebicia autora nie musi przecież oznaczać, że książka sama w sobie nie może być dobra. Kwestia podejścia. 90% społeczeństwa podejdzie do niej jak do kursu koucza „Jakiegośtam” i uzna to za klepanie bzdur. Być może te pozostałe 10% zastanowi się i pokontempluje chwilę nad znaczeniem słów w niej zawartych a co za tym idzie, znajdzie w niej odzwierciedlenie jakiegoś małego skrawka swojego życia. A może właśnie żeby ludziom coś uświadomić potrzebujemy takiego Malarza?
Dzieło ciężkie w ocenie. Niby wydaje się, że nic odkrywczego, a jednak rozmyślania, do których mnie skłoniło zajęły dłużej niż samo czytanie, mimo, że mnogość sytuacji, które wydarzały się jednocześnie, bądź zaraz po sobie wymuszała wertowanie kartek wstecz, w celu dokładnego zrozumienia całości.