cytaty z książek autora "Tomasz Szymon Markiewka"
Za każdym razem, gdy pojawiała się propozycja podniesienia podatków najzamożniejszym, ulegaliśmy argumentom, że ci uciekną z kraju. Tak więc menadżerowie zostali, uciekły za to pielęgniarki.
[...] kiedy przeznaczamy środki na ochronę zdrowia, to nie tracimy pieniędzy, lecz inwestujemy je w ludzki dobrobyt; kiedy tego nie robimy, to nie czynimy oszczędności ani nie prowadzimy odpowiedzialnej polityki fiskalnej, ale narażamy bezpieczeństwo obywateli i obywatelek. Pandemia koronawirusa powinna nauczyć nas przynajmniej tej jednej rzeczy. Podobnie jest z finansowaniem transportu publicznego - to inwestycja w czystsze powietrze, mniej zakorkowane miasta, w większą przestrzeń dla ludzi oraz walkę z kryzysem klimatycznym. To także jedna z dróg radzenia sobie z nierównościami społecznymi. Wprowadzenie tanich lub bezpłatnych możliwości podróżowania jest dużym ułatwieniem dla biedniejszych części społeczeństwa. I sposobem przekonania tych ludzi, że próby zapobieżenia kryzysowi klimatycznemu nie muszą oznaczać wyrzeczeń.
Kiedy we wrześniu 2020 roku zachodnia część USA stanęła w płomieniach, Bernie Sanders napisał na Twitterze: W Oregonie ewakuowano pół miliona ludzi z powodu szalejących pożarów. Spłonęły ponad trzy miliony akrów w Kaliforni. [...] Rozciągające się na osiemset mil derecho zniszczyło miasta w Iowa [...] Nazywają Nowy Zielony Ład "drogim". W porównaniu z czym?
To zakrawa na absurd, że łatwiej we współczesnej popkulturze spotkać wampiry, zombie czy kosmitów niż zaangażowanych politycznie obywateli.
Tak się składa, że najskuteczniejszym znanym nam sposobem, aby to osiągnąć, są działania zbiorowe. Niestety ostatnie kilkadziesiąt lat to bezpardonowy atak na ten rodzaj zaangażowania. Paul Mason, brytyjski dziennikarz, uważa nawet, że głównym celem wielkiego biznesu i sprzyjających mu polityków było zniszczenie związków zawodowych, ponieważ te skutecznie organizowały pracowników i dawały im poczucie zbiorowej sprawczości. Sprawiały, że stali się silnym graczem politycznym, co nie było na rękę korporacyjnym bossom. Patrząc szerzej, mieliśmy do czynienia ze zmasowanym atakiem na wszelkie formy zbiorowego, czyli politycznego zaangażowania. Z bezprecedensowym projektem atomizacji społeczeństwa, bo społezceństwo składające się z rozdrobnionych jednostek jest bezsilne i łatwiej narzucić mu rozwiązania korzystne dla garstki.
Nasza współczesna kultura - od seriali po pamięć historyczną - to pobojowisko po tej wojnie wytoczonej obywatelom i obywatelkom naszych krajów. Zostaliśmy z poradnikami zaradności i poczuciem, że niewiele możemy, bo "świat już taki jest" i trzeba się dostosować. Pora odwrócić ten antypolityczny trend, pora na nowo poczuć zbiorową sprawczość i przestać traktować zaangażowanie polityczne jako coś brudnego, do czego można przyznać się tylko po cichu, w gronie najbliższych znajomych, bo inaczej wyjdzie się na dziwaczkę czy ekscentryka. Pozwólmy sobie na odrobinę politycznego optymizmu, który na najbardziej podstawowym poziomie oznacza wiarę w zbiorową sprawczość zaangażowanego społeczeństwa.
Jeżeli natomiast rozumiemy polityczność szeroko: jako promowanie określonych scenariuszy postępowania, ról społecznych i modelu społeczeństwa, to tak się składa, że popkultura i sztuka są upolitycznione od zawsze. Złudzeniem jest przekonanie, że gdy pokazujemy na ekranie patriotów walczących za swój kraj albo konsumentów robiących karierę w korporacji, to jesteśmy apolityczni, ale kiedy tylko na ekranie pojawi się osoba zaangażowana w działalność ekologiczną, to nagle dochodzi do strasznej ingerencji polityki w sztukę. Jeżeli jest tu jakaś różnica, to między politycznością, do której jesteśmy tak przyzwyczajeni, że nie postrzegamy jej jako polityki, a taką, którą spotykamy rzadziej, więc od razu rzuca się nam w oczy.
[...] z badań opublikowanych w "Nature Climate Change" wynika, że pozornie skromna różnica między ociepleniem o półtora stopnia Celsjusza a ociepleniem o dwa stopnie oznacza, że zginąć może o 150 milionów osób więcej ,jeśli zrealizuje się ten gorszy scenariusz. To jedna z tych rzeczy, których nie widać na wykresach PKB.
[…] powody historycznej niepamięci mogą się ze sobą łączyć. Na przykład pamięć o dwudziestowiecznym komunizmie idzie często w parze z rynkową historią postępu. Widać to, gdy ktoś chce udowodnić, że lewicowe dziedzictwo - w szczególności zaś socjalistyczne - to pasmo klęsk. Ten argument opiera się często na prostej sztuczce retorycznej. Jeśli coś złego dzieje się w kraju rządzonym przez socjalistów bądź ludzi kojarzonych z socjalistami, jest to bezpośrednia wina socjalizmu; jeśli coś złego dzieje się w kraju rządzonym przez wolnorynkowych entuzjastów, jest to wina złożonych okoliczności, ale na pewno nie kapitalizmu czy wolnego rynku. Tym sposobem zbrodnie popełniane w Związku Radzieckim są wynikiem nie imperializmu, totalitaryzmu czy kolonialnych zapędów kasty rządzącej, ale socjalistycznych czy komunistycznych idei. Każda osoba o lewicowych poglądach ma zaś obowiązek zmierzyć się z tym dziedzictwem. Dziewiętnastowieczne zbrodnie popełniane przez Wielką Brytanię mogą być z kolei wynikiem imperializmu, kolonializmu albo niefortunnym skutkiem ubocznym postępu, ale w żadnym razie nie mają nic wspólnego z kapitalizmem czy wolnym rynkiem. Najdelikatniejsza sugestia, że wolnorynkowy entuzjasta ma tłumaczyć się z tego dziedzictwa, jest uważana za absurd.
Nie zrobiły tego jednak z czystej dobroci serca, lecz w odpowiedzi na politykę rządu. Bez interwencji państwa przedsiębiorstwa energetyczne nie miałyby żadnej motywacji, aby brać pod uwagę skutki swojej działalności dla środowiska naturalnego" - piszą Krugman i Wells w podręczniku do mikroekonomii.
Jeśli przez polityczność rozumiemy przenikanie poglądów, idei czy założeń światopoglądowych do dzieł kultury, to zawsze tak było. Można powiedzieć co najwyżej tyle, że w ostatnich latach jeden rodzaj polityczności jest zastępowany lub uzupełniany przez inne. Kiedy więc ktoś narzeka na wpychanie polityki do dzieł kultury, to tak naprawdę chodzi mu nie o politykę jako taką, ale o to, że jest to akurat ten rodzaj polityki, z którą ta osoba się nie zgadza. Na przykład nie zgadza się z równouprawnieniem osób LGBTQ+, więc przeszkadza jej to, że coraz częściej są one traktowane w popkulturze na tych samych zasadach co osoby heteroseksualne.
Badania wskazują, że stres spowodowany niepewnością finansową wpływa negatywnie na zdolność podejmowania trafnych decyzji. Według artykułu opublikowanego w 2013 roku przez zespół psychologów i ekonomistów "naglące problemy finansowe mają bezpośredni wpływ na zdolność osób ubogich do wykonywania typowych testów poznawczych i logicznych. Przeciętnie osoba zajęta problemami finansowymi wykazywała spadek funkcji poznawczych podobny do trzynastopunktowego spadku inteligencji lub utraty całej nocy snu.
Takie postawienie sprawy nie uwzględnia wszystkich tych osób, a jest ich dużo, które wprawdzie ciężko pracują, lecz nie są doceniane - ani finansowo, ani choćby symbolicznie. W Polsce są to na przykład pielęgniarki czy osoby pracujące w ratownictwie medycznym. Nie dość, że wykonują pracę trudną, to jeszcze pożyteczną społecznie, ale nie przekłada się to na ich sukces. Rutger Bregman uważa, że to jeden z największych paradoksów naszych społeczeństw, bardziej cenimy przesuwaczy bogactwa (na przykład wziętych prawników specjalizujących się w sporach korporacyjnych) niż twórców podstaw naszego dobrobytu, na przykład osoby wykonujące niewdzięczne prace fizyczne. Było to widać w trakcie pandemii, gdy duża część społeczeństwa została w domach, ale część musiała z narażeniem zdrowia i życia nadal pracować "na zewnątrz", by zapobiec zawaleniu się fundamentów naszego społeczeństwa. Dla przedstawicieli takich grup społecznych byłoby zdecydowanie lepiej, gdybyśmy mniej dyskutowali o "nauce szacunku do pracy", a częściej o tym, jak zapewnić godne warunki pracy i życia ludziom, których jako społeczeństwo potrzebujemy.
[...] ponieważ bogaci zawsze mogą zapłacić więcej niż biedni, to priorytety są dostosowywane do pragnień tych pierwszych. Na przykład wydajemy więcej pieniędzy na badania i rozwój kremów przeciwzmarszczkowych niż na leczenie malarii.
Demokracja przypisuje więc naturalnie tę samą wagę do każdej osoby, niezależnie od tego, ile ma ona pieniędzy. Rynek większą wagę przypisuje ludziom bogatym. [...] Jeśli mniejszość może przegłosować większość, to z demokratycznej prespektywy stanowi to nie lada problem.
Na jakiej demokratycznej zasadzie korporacje i miliarderzy powinni decydować o losie obecnych i przyszłych pokoleń? Kiedy rząd zwalnia ich z regulacji, to pozwala im zdecydować, czy inni ludzie przeżyją, czy nie. Nikt nie przyznał korporacjom takiej władzy w wyborach.
Jeśli uwierzymy, że postęp historyczny dokonywał się jedynie pod wpływem wybitnych jednostek, rozwoju technicznego czy samonapędzających się mechanizmów rynkowych, będziemy nadal z bezradnością spoglądali na wyzwania dzisiejszego świata - w tym na to największe: klimatyczne. Pozostanie nam rola biernych obserwatorów, których sprawczość jest ograniczona do indywidualnych strategii radzenia sobie w obrębie systemu: dostosować się czy nie?
Bo tego właśnie nam brakuje. Nie fałszywych zapewnień o przyjaźni, nie kiczowatej polityki miłości, nie łudzenia się, że spory społeczne można toczyć jak akademickie debaty – tylko warunków do tego, aby złość społeczeństwa przekształcała się w siłę konstruktywną.
Możemy krzyczeć do klimatu, że zmiana jest niemożliwa, że jej sobie nie życzymy, że nie pasuje do naszych modeli ekonomicznych, ale nie da się go przywołać do porządku w taki sam sposób, w jaki niektórzy politycy i komentatorzy próbują dyscyplinować coraz bardziej niezadowolonych obywateli. Jeżeli nasze wyobrażenia o polityce, gospodarce czy społeczeństwie nie pasują do zmian fizycznych zachodzących w atmosferze, to prędzej czy później się rozpadną. Bo ludzie nie żyją w bliżej niesprecyzowanej krainie, którą można dowolnie naginać do reguł ekonomii, ale na konkretnej planecie, w konkretnych warunkach środowiskowych.
Jasne, słuchanie specjalistów w danej dziedzinie jest niezbędne do prowadzenia odpowiedzialnej polityki, ale wsłuchiwanie się w potrzeby wyborców jest z kolei niezbędne do stworzenia sprawnej demokracji.
Najpierw pogrążamy się w bezproduktywnych kłótniach, a potem, wystraszeni społecznym gniewem, ogłaszamy hucznie rozejm.