…a wampirom, co wampirze
Zmierzch — nomen omen — prozy wampirycznej według niektórych przypadł na dzień premiery pierwszej ze słynnych powieści Stephenie Meyer, które, zgoda, może i literacko mierne, okazały się popkulturowym fenomenem o bezprecedensowej sile rażenia.
Bomba zrzucona kilkanaście lat temu przez debiutującą pisarkę wydawała się być dymiącym słabo niewypałem, stąd też liczne odmowy ze strony liczących się wydawców. I faktycznie, gdyby zreferować osobie, która nigdy nie słyszała o przygodach Belli i Edwarda, co się tam dzieje, zapewne odparłaby, że takie banialuki nie mają prawa się sprzedać, a jednak okazało się inaczej.
To Meyer śmiała się ostatnia.
Nie tylko dlatego, że nadal co miesiąc odbiera tłuste czeki. Jej książki dokonały pewnej ważnej rzeczy, która, owszem, nie spodobała się bodaj nikomu, kto zaczytuje się historiami wampirycznymi, ale jednak. Mianowicie wyciągnęła stereotypowego krwiopijcę z kontekstu, który był dlań niczym kamień młyński u szyi. Docinając fabułę i postaci do etycznego szablonu narzuconego Meyer przez zasady wyznawanej religii, kazała pielęgnować swoim bohaterom dziewictwo aż do ślubu i nie pozwoliła im raczyć się niczym mocniejszym niż kranówka.
Niby to rzecz prosta, drobiazg, można by powiedzieć, lecz nic bardziej mylnego, bo przecież hedonistyczne rozpasanie długo stanowiło podstawę opowieści wampirycznych, a tutaj bezceremonialnie odcięto istoty nocy od niemalże wszystkiego, co kuszące w nieśmiertelności.
Wampiryczna amoralność wydaje się dzisiaj cechą definiującą postaci, które przed, mniej więcej, stu pięćdziesięcioma laty zawładnęły kulturą popularną. Bo jak oceniać czyny istoty, której nawet śmierć się nie ima? Problem ten nurtował już przedstawicieli dziewiętnastowiecznej literatury gotyckiej, którzy, choć z reguły kazali swoim antybohaterom czynić zło, to jednak potrafili przedstawiać ich niejednoznacznie, często jako ofiary swojej przypadłości.
Zanim jednak londyńskie ulice zalały czytane z wypiekani na twarzy broszurki o Varneyu, jeszcze przed wydaniem głośnej powieści Brama Stokera, słynny poeta lord Byron, doktor Polidori i późniejsi państwo Shelley pojechali nad jezioro genewskie i tam tkali prozę z wyśnionego koszmaru. Pomysł na literackie zawody zorganizowane podczas deszczowego dnia dał światu nie tylko niedokończone dzieło wybitnego literata oraz zarys „Frankensteina”, ale i deczko zapomniany dzisiaj utwór zatytułowany, po prostu, „Wampir”, autorstwa brytyjskiego lekarza.
Tamże, niejaki Ruthven to istna apoteoza zła, kusiciel i morderca dosłownie wysysający ze swoich ofiar życie. Polidori do spółki z Byronem, który położył podwaliny pod opowiadanie, odszedł od ludowego folkloru i przedstawił wampira jako jednego „z naszych”, członka arystokracji, co wtedy było konceptem niemalże transgresywnym. Krótki utwór był początkiem wampirycznego szału i drukarnie na wyścigi wypluwały z siebie kolejne dzieła i dziełka starające się podpiąć pod popularność opowiadania Polidoriego, który, na marginesie, stał się ponurą ofiarą swojego sukcesu. I tak niedługo potem, pośród licznych groszowych broszurek ukazujących się często raz na tydzień, pisanych na bieżąco i na akord, pojawiły się poczytne historyjki o wampirze Varneyu.
Sztukowano je aż przez imponujące dwa lata. Ich bohaterem był, a jakżeby inaczej, tytułowy jegomość, bodaj pierwszy znany literaturze człek z kłami zostawiającymi na szyjach ofiar dwa delikatne nakłucia i przekradający się przez okna do młodych niewiast. Choć Varney był bezwzględnym chciwcem, to bolał nad swym stanem, nie chcąc dłużej nosić na barkach owej klątwy każącej mu żywić się ludźmi. Kres jego cierpieniom kładzie samobójcza śmierć. Mimo że mamy do czynienia z literaturą gorszego sortu, to sama charakterystyka postaci jest mistrzowska.
Do końca tamtego stulecia pojawiły się jeszcze co najmniej dwa utwory, które zapuściły korzenie chyba jeszcze głębiej. Pierwszy to „Carmilla” Sheridana Le Fanu, nowelka wywracająca do góry nogami ówczesne patriarchalne porządki, przedstawiająca kobiety jako silne i niezależne od mężczyzn, a związek tytułowej wampirzycy i jej ofiary/wybranki Laury przedstawiony jest jako zmysłowy i obopólny. Drugi to, rzecz jasna, „Dracula” Brama Stokera, powieść, która zmieniła reguły gry, stworzyła jedną z najsłynniejszych postaci literackich i na lata wyznaczyła kierunek opowieści wampirycznych. Książka ta, choć niewybitna, jest niezwykle bogata w konteksty społeczne i kulturowe, ale, trzymając się tematu, wyłania się z niej postać będąca istną kodyfikacją wszystkiego, co było grane do tej pory przez innych. Innymi słowy, Dracula to best of the best tego, co już było, lecz będący również istną awangardą i obowiązującym modelem na, co najmniej, nadchodzące stulecie. Mając już podstawy, które praktycznie nie uległy radykalnym zmianom przez długie, długie dekady, przewińmy czym prędzej do połowy dwudziestego stulecia.
Nie na darmo do „Jestem legendą” Richarda Mathesona przylgnęła łatka „pierwszej nowoczesnej powieści wampirycznej”, bo bodaj od czasu publikacji „Draculi” nikt przed nim nie poważył się na taki krok. Amerykański klasyk literatury niesamowitej niejako odwrócił dotychczasową perspektywę i swojego bohatera, ostatniego człowieka na ziemi, uczynił elementem niepasującym do zdominowanego przez istoty wampiryczne, postapokaliptycznego świata. Z kolei powieści napisane przez Anne Rice i Chelsea Quinn Yarbro powróciły do gotyckich korzeni, aczkolwiek przystosowując treść swoich fabuł, a co za tym idzie i osobowości postaci, do lat siedemdziesiątych (i późniejszych). Co znaczące, Rice wyrwała swoje wampiry kontekstom religijnym, a Yarbro przedstawia losy swojego bohatera na przestrzeni bodajże tysiąclecia; obie napisały długie, ciągnące się latami sagi mieszające romanse i grozę. Połączenie to stało się niemalże kanoniczne i obowiązuje do dziś, choć, oczywiście, w różnym stopniu, bo jak tu zestawić „The Hunger” Streibera, „Miasteczko Salem” Kinga i serię „Anno Dracula” Newmana?
A przecież mamy jeszcze do tego postmodernistyczne próby rewitalizacji gatunku, od dramatycznego „Wpuść mnie”, przez bezczelnie harlequinowe książki Charlaine Harris, aż do znakomitego „NOS4A2” Joego Hilla czy słynnego „Ślepowidzenia” Petera Wattsa. Choć chyba raczej powinienem napisać, że aż do słynnego „Zmierzchu” Stephenie Meyer, ale naprawdę nie chciałbym, żeby tak brzmiał napis na nagrobku literatury wampirycznej, z założenia nieśmiertelnej.
komentarze [28]
Użytkownik wypowiedzi usunął konto
Ja też dorzucę kilkoro swoich ulubionych przedstawicielek/przedstawicieli wampirzego rodu. Jednym z sympatyczniejszych wampirów jest księżniczka Monika Stiepankovic z cyklu "Kuzynki" A. Pilipiuka. Ma wampirze słabości, jak uczulenie na srebro, konieczność picia krwi (końskiej),charakterystyczne cechy jak siła, szybkość i długowieczność. Długo by u jeszcze wymieniać. Ktoś tu...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Za wampiry zabrała się też nie wspomniana w artykule L.J Smith. Jej książki można śmiało porównać do sagi "Zmierzch", choć czytając to co L.J Smith napisała mam wrażenie, że podczas twórczości ostro coś popalała, bo totalnie odpłynęła ;)
Dla mnie najlepszą klasyką o wampirach pozostanie "Dracula" Brama Stockera.
Uwielbiam wampiry, od zawsze, od urodzenia, aż by się chciało powiedzieć. Już wtedy chciałam być wampirem i nic w tej materii się nie zmieniło 😎 Kilka książek o wampirach czytałam, Zmierzchy, Kroniki Wampirów, ale sporo jeszcze mam do przeczytania o tej tematyce.
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postPodobny temat był niedawno. I raczej nie zmieniło się to, że mile wspominam "Carmillę" Le Fanu i "Miasteczko Salem" Kinga. Ale przypomniało mi się coś innego, "Pielgrzymka Clifforda M." Boba Lemana, opublikowane w Fantastyce nr. 73 (10/1988) https://lubimyczytac.pl/ksiazka/222528/miesiecznik-fantastyka-73-10-1988 i w bliżej nie znanym mi zbiorze opowiadań Pokój na wieży....
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejPamiętam że w podstawówce i wtedy gdy chadzałam jeszcze do bibliotek w moje ręce wpadł cykl "Wampiraci". Wtedy byłam zachwycona powieścią właśnie ze względu na wampiry oraz całkiem nietypowe miejsce gdzie one się znajdowały czyli na pełnym morzu. Nie wiem jak teraz odebrałabym ten cykl ale to była moja pierwsze zetknięcie się z wampirami. ...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Jakby ktoś był ciekawy genezy wampira, to szczerze polecam "Upiora" Łukasza Kozaka:
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4950227/upior-historia-naturalna
Autor wyciągnął sporo informacji z kronik, w których opisane zostały przypadki upioryzmu (a okazuje się, że wampir, upiór, strzyga, czy... wieszcz to właściwie to samo). Książka opisuje głównie dawne wierzenia, ale zahacza...
W temacie wampirów warto wspomnieć "Nekroskop". Bardzo ciekawe i nietypowe podejście do wampiryzmu. Staram są przypomnieć sobie co wampirycznego czytałem po raz pierwszy... i chyba był to Wampir z mgieł
Trochę zrzynka z Draculi, oraz łzawy dodatek elfa który wampirem być nie chciał ale pamiętam, że mi się podobało.
Noc cóż, muszę się przyznać, że po obejrzeniu pierwszej części sagi "Zmierzch" po prostu musiałam sięgnąć po książkę aby się przekonać czy to pisarka jest tak kiepska, czy scenarzystka... Odpowiedź na pytanie pozostawiam każdemu z Was, kto zapoznał się z jedną jak i drugą wersją. Niemniej jednak według.mojej opinii, gdyby nie ścieżka dźwiękowa to film nie odniósłby tak...
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcejMoje pierwsze spotkanie z wampirem - Carmilla. Na początku książka a potem teatr z I. Trojanowską w 1980. Ech to młodzieńcze zakochanie.... Niestety to se ne wrati
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten postU mnie też chyba "Carmilla", bo czytałem z biblioteki rodziców, zanim w 90tych rynek wydawniczy zdominował "zachód". Teatru to nie pamiętam, czy oglądałem, ale trafiłem niedawno na YT, trzeba będzie nadrobić https://www.youtube.com/watch?v=KjEdTGwmv1M
Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post