-
ArtykułyPremiera „Tylko my dwoje”. Weź udział w konkursie i wygraj bilety do kina!LubimyCzytać3
-
ArtykułyKolejna powieść Remigiusza Mroza trafi na ekrany. Pora na „Langera”Konrad Wrzesiński3
-
ArtykułyDrapieżnicy z Wall Street. Premiera książki „Cienie przeszłości” Marka MarcinowskiegoBarbaraDorosz4
-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę „Nie pytaj” Marii Biernackiej-DrabikLubimyCzytać4
Biblioteczka
2024-04-22
2024-04-01
Joanna Zaręba bierze się za opowiedzenie historii psychologii i nieźle jej to idzie. A raczej poszło, gdyż do czynienia mamy z kolejnym wydaniem. Syntetycznie, krok po kroku, przedstawia rozwój dziedziny naukowej od okresu „przednaukowego” do początku XXI wieku. Ciekawie przedstawione poszczególne okresy bądź zagadnienia w syntetycznych rozdziałach. Sam dałem się wciągnąć w narrację. Przypomniałem sobie „co w trawie piszczało”.
Myślę, że przydatna pozycja dla każdego, kto interesuje się psychologią i chciałby poszerzyć wiedzę o pewne wyjściowe punkty odniesienia. Wtedy wiele kwestii dziejących się tu i teraz, chociażby neuropsychologia czy kolejne fale nurtów psychoterapeutycznych, staną się bardziej zrozumiałe.
Podsumowując i sięgając pamięcią do lektoratu z języka łacińskiego: „historia magistra vitae est”. Warta uwagi i ciekawie napisana.
PS Książka zagościła na mojej półce dzięki uprzejmości Wydawnictwa RM
Joanna Zaręba bierze się za opowiedzenie historii psychologii i nieźle jej to idzie. A raczej poszło, gdyż do czynienia mamy z kolejnym wydaniem. Syntetycznie, krok po kroku, przedstawia rozwój dziedziny naukowej od okresu „przednaukowego” do początku XXI wieku. Ciekawie przedstawione poszczególne okresy bądź zagadnienia w syntetycznych rozdziałach. Sam dałem się wciągnąć w...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-22
Nie ma prawicy bez lewicy, jak nie ma też lewicy bez prawicy.
Punkt odniesienia jest istotny. Zbliżają się kolejne wybory w 2024 roku. Patrząc na politykę światową – na poziomie globalnym tak naprawdę nie chodzi o poszczególne partie i władzę, którą chcą zagarnąć dla siebie (bo czy w moim interesie? nie jestem przekonany). Chodzi o pewien podział światopoglądów wyborców, który najogólniej można podzielić na lewicowe i prawicowe. Jak powiedział jeden z polityków (nie pamiętam który) – nie chodzi o znalezienie „partii idealnej”, tylko takiej z którą nam najbardziej po drodze, najbardziej pasującej bliskiej naszym poglądom. Więc… Czym jest
LEWICA
Na to pytanie próbuje odpowiedzieć Tomasz Markiewka w „Lewica dla opornych” wydanej nakładem Wydawnictwa RM. Czy się mu udało?
Autor w szerokim aspekcie podchodzi do poglądów „lewicowych” przedstawiając cały ich wachlarz. Ciekawe doświadczenie w konfrontacji z poglądami, które prezentują przedstawiciele tej strony sceny politycznej.
Dla mnie było to odkrycie, zrozumienie i większa świadomość całokształtu światopoglądu lewicowego. Nawet jak czasem było nudnawo i rozwlekle, to niewątpliwie wpłynęło to na moją edukację w zakresie świadomości społecznej.
Mógłbym z wieloma kwestiami podyskutować, ale nie tu. Teraz pora sięgnąć po „Prawicę dla opornych”.
PS Książka zagościła na mojej półce dzięki uprzejmości Wydawnictwa RM
Nie ma prawicy bez lewicy, jak nie ma też lewicy bez prawicy.
Punkt odniesienia jest istotny. Zbliżają się kolejne wybory w 2024 roku. Patrząc na politykę światową – na poziomie globalnym tak naprawdę nie chodzi o poszczególne partie i władzę, którą chcą zagarnąć dla siebie (bo czy w moim interesie? nie jestem przekonany). Chodzi o pewien podział światopoglądów wyborców,...
2024-03-22
Nie ma lewicy bez prawicy, itd… jak pisałem w poprzedniej opinii dotyczącej „Lewicy dla opornych”. Pogłębiając własną świadomość „who is who” kontynuowałem samoedukację z książką „Prawica dla opornych”, czyli
PRAWICA
Po przeczytaniu drugiej książki co raz bliżej mi do skojarzenia z pewnym podejściem rodem z psychologii dotyczącego koncepcja nastawienia (mindset) autorstwa Carol Dweck. Chodzi o nastawienie do zmiany osobistej, której osoby nastawione na rozwój są bardziej chętni a ci nastawieni na stałość mniej. Dotyczy to podejścia do zmiany osobistej, ale dobrze oddaje mi koncept porównawczy pomiędzy obu stronami sceny politycznej. Książka pokazuje jak pewne struktury o poglądach z prawej strony pozostają w dążeniu do utrzymania stałości, ale pokazuje też co to powoduje.
Kolejne pouczające spotkanie ze światem polityczno-społecznym uważam za udane i ugruntowujące moja wiedzę i świadomość obywatelską. Znów trochę dużo teorii, ale cóż. Na tym polega edukacja – teoria i trochę nudy. Fajerwerki najczęściej w newsach medialnych. Chociaż teraz pewne poranne wywiady u pewnego redaktora w pewnym radiu słucham trochę inaczej i lepiej się bawię.
PS Książka zagościła na mojej półce dzięki uprzejmości Wydawnictwa RM
Nie ma lewicy bez prawicy, itd… jak pisałem w poprzedniej opinii dotyczącej „Lewicy dla opornych”. Pogłębiając własną świadomość „who is who” kontynuowałem samoedukację z książką „Prawica dla opornych”, czyli
PRAWICA
Po przeczytaniu drugiej książki co raz bliżej mi do skojarzenia z pewnym podejściem rodem z psychologii dotyczącego koncepcja nastawienia (mindset) autorstwa...
2024-02-27
„Patożycie” to pozycja bardzo kontrowersyjna i nawet odważna. Wykracza poza przyjęty w narracji publicznej schemat relacji "urzędnik - podopieczny".
Czy tekst może zaboleć? Zdecydowanie. Sporo cynizmu i sarkazmu, za którym kryje się nieukrywana frustracja. Do tego totalny brak poszanowania dla pożądanej ostatnio „poprawności politycznej”. Matysiak trochę bawi się słowem i historią pisząc swoją wersję programu telewizyjnego, który można byłoby nazwać „Frustrujące sprawy”. Autor nie korzysta z określenia „rodzina z dysfunkcjami” tylko dobitnie mówi o „patożyciu”. Prawda nie przestaje być prawdą niezależnie od tego jak ją nazwiemy. A może czasem trzeba bardziej dosadnie by nie tylko słuchać ale i usłyszeć?
Poszczególnym rozdziałom daleko od reportażu, może na stronach za dużo osobistych trudnych wątków autora, może wiele też innych potencjalnych „ale”. Natomiast Matysiak uwydatnia jedną ze skrajnych stron krzywej Gaussa, tą niechlubną, będącą taką trochę „oczywistą” w państwach demokratycznych. Opierając się na własnych doświadczeniach, nie powiem że te historie to „nieprawda”, bo jednak ze smutkiem stwierdzę, że wierzę w opowiedziane historie. Często spotykam się także z czymś, co ładnie nazywa się paradoksem niechcianej pomocy. Jakoś tak jest, że każdy ma prawo do spierniczenia własnego życia, niezgodę wywołuje tylko fakt, jeżeli przy tym cierpią inne osoby związane z osobą dysfunkcyjną. Z pewną autorefleksją stwierdzę też, że nawet jak czasem burzyłem się na podejście autora do swoich klientów, to jednak zakradła się w to wszystko spora dawka rozbawienia stylem i tymże podejściem.
No i teraz ku sensowi – co z tym wszystkim zrobić? Czasem wydawało mi się, że aż za dobrze rozumiem rozterki Pana Piotra. Chyba pora na jakąś grupę wsparcia się udać XD
PS Czasami, pomimo mojej gruboskórności, czułem, że brakuje ostrożniejszego doboru słów. Czytasz na własne ryzyko!
PPS Książka zagościła na mojej półce dzięki uprzejmości Wydawnictwa RM
„Patożycie” to pozycja bardzo kontrowersyjna i nawet odważna. Wykracza poza przyjęty w narracji publicznej schemat relacji "urzędnik - podopieczny".
Czy tekst może zaboleć? Zdecydowanie. Sporo cynizmu i sarkazmu, za którym kryje się nieukrywana frustracja. Do tego totalny brak poszanowania dla pożądanej ostatnio „poprawności politycznej”. Matysiak trochę bawi się słowem...
2024-02-13
Zanurzając się ostatnio w książkach powiązanych z krajem kwitnącej wiśni nie omieszkałem także sięgnąć po książki o daniu rodem z Japonii, które robi furorę w całym świecie.
Bardzo lubię jeść ramen!!!
Na tyle, że w ramach podróży jednym z obowiązkowych punktów do odwiedzenia jest najlepiej oceniana miejscówka, w której serwują zalany bulionem makaron alkaliczny z przeróżnymi dodatkami (nazywana albo ramen-ya albo ramen shop) . Jednomiskowe danie (no bo nie jest jednogarnkowym) przypomina w znacznym uproszczeniu połączenie drugiego dania bazującego na makaronie i wrzącego bulionu...
„Ramen. Krok po kroku” jest książką kucharską dla tych, którzy bar z ramenem chcą mieć we własnej kuchni. W książce brakuje (e tam, wcale ich nie ma) wzbudzających głód zdjęć, może brakuje tam opisowych historii o tym czy o tamtym. Natomiast po przeczytaniu tej książki i skorzystaniu z przepisów zjesz w domowym zaciszu bądź gwarze pyszny ramenik.
Opisy są bardzo proste i przejrzyste. Zgadzam się ze zdaniem z wprowadzenia, że „przepisy są całkowicie uproszczone w porównaniu z innymi przepisami zawartymi w książkach”. Podążając za przepisami krok po kroku odtworzymy miskę z ramenem na naszym kuchennym blacie i zaserwujemy ją jak sobie, tak też członkom rodziny i gościom. Po prostu nie może się nie udać. Powiedziałbym, że do czynienia mamy z poziomem „basic” gdzie każdy przepis uda się przeciętnemu amatorowi kuchni nie aspirującemu do miana masterchefa.
Powiem tak – kupuję te przepisy, czuję smaki które powstają. Praktyczna książka dla tych, którzy chcą wprowadzić ramen do domowego menu. Siorbajcie na zdrowie!
PS Mi smakują najbardziej te z przepisów z szarpaną wieprzowiną (no cóż, szarpaną wieprzowinę też lubię i też w nią umiem). Buliony spokojnie można mrozić porcjami, do 3 miesięcy bez problemu zaczekają na stosowną chwilę.
PPS Książka zagościła na mojej półce dzięki uprzejmości Wydawnictwa RM
Zanurzając się ostatnio w książkach powiązanych z krajem kwitnącej wiśni nie omieszkałem także sięgnąć po książki o daniu rodem z Japonii, które robi furorę w całym świecie.
Bardzo lubię jeść ramen!!!
Na tyle, że w ramach podróży jednym z obowiązkowych punktów do odwiedzenia jest najlepiej oceniana miejscówka, w której serwują zalany bulionem makaron alkaliczny z...
2021-09-28
„Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie…”
(E. Kant)
„Don Stanislao. Druga twarz kardynała Dziwisza” autorstwa Marcina Gutowskiego jest książką z gatunku dziennikarstwa śledczego, badającego wątki w kościele katolickim. Temat jest jak oliwa na ogień, może wzniecić niezły pożar, ale też, idąc wątkiem oliwy – oliwa zawsze na wierzch wypływa.
Gutowski nie mnoży tezy i stwierdzenia, w zasadzie nie ma ich wcale. Stawia, natomiast, pytania i rozmawia z ludźmi, sięga do źródeł. Próbuje znaleźć odpowiedzi i dzieli się z Czytelnikiem zebranymi informacjami. Wyciąganie wniosków pozostawia odbiorcy. W pewnym momencie miałem wrażenie bardzo jednostronnej narracji w kierunku pewnej tezy, ale potem zastanowiłem się. Druga strona po prostu wcale nie zabiera głosu, milczy i nie daje sama sobie żadnej przestrzeni do budowania antytezy. Co też daje do myślenia.
Do myślenia, ogólnie, daje cała książka. Dyskusja, która trwała, trwa i… będzie trwać. Wspominany i cytowany w książce Frederic Martel używa celnego określenia – hipokryzja. Gutowski również zajmuje się nie kościołem, jako takim, tylko zajmuje się konkretnymi ludźmi i konkretnymi zdarzeniami. Operuje językiem faktów, stykając się często w odpowiedzi z językiem emocji. A mi zawsze mówiono, że w skutecznej komunikacji ważne jest opieranie się na faktach, a nie na emocjach…
Widać odrobione zadanie domowe. Autor przyłożył się do swojej pracy, szukając materiałów do swojej książki. Rozmawia, czyta, szuka. Po to, by podzielić się potem z nami zebranymi informacjami. Jako że temat trudny i wzbudzający dyskusję, to i sama książka zapewne trafi na półkę „kontrowersyjne”.
Nie wiem, czy książkę należy polecać. Natomiast jeżeli interesujesz się literaturą faktu, dziennikarstwem śledczym i samą tematyką, poruszaną w książce – nie powinieneś sobie tej pozycji odpuścić.
„Niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie…”
(E. Kant)
„Don Stanislao. Druga twarz kardynała Dziwisza” autorstwa Marcina Gutowskiego jest książką z gatunku dziennikarstwa śledczego, badającego wątki w kościele katolickim. Temat jest jak oliwa na ogień, może wzniecić niezły pożar, ale też, idąc wątkiem oliwy – oliwa zawsze na wierzch wypływa.
Gutowski nie mnoży...
2021-09-22
Zastanawiam się, co ja wiem o Norwegii? Że drogo, że ładnie, że fiordy, że łososie, że ropa… I że chciałbym, by było mnie stać tam mieszkać.
Po „NOrWAY. Półdzienniki z emigracji” rozumiem, że gdybym wybrał się do Norwegii w celach zarobkowych to stać byłoby tam mieszkać. Ale niekoniecznie spodobałoby mi się to, JAK miałoby owo zamieszkanie wyglądać. (uffff, dobrze że dzieje się to wszystko w trybie przypuszczającym i nie muszę)
„Słoma z butów nevermore”
Towarzyszymy głównemu bohaterowi, prowadzącemu narrację, w jego „zarobkowej” podróży do krainy fiordów. Świat z perspektywy emigranta, w którym zamiast fiordów zwiedzimy budowy a zamiast smakowania pinnekjøtt czy kjøttkaker i brun saus będziemy jeść rodzimą musztardę, palić papierosy z przemytu, a zakupy robić na półkach z przecenionymi produktami.
„Po chwili, gapiąc się w ekran, odpowiedziała – Ja nie czytam, ja zarabiam.”
Książka, w której doświadczymy sporą dawkę frustracji, smutku. Trudów dnia codziennego zwykłego emigranckiego robola. Posunąłbym się nawet trochę dalej. Książka o szarej depresji szarego człowieka w szarym świecie. Język potoczny, narracja banalna. Wszystko szare, taka literatura…
Norwegia, której nie znałem i… nie chcę poznać bliżej. Wolę i czytać, i zarabiać.
Zastanawiam się, co ja wiem o Norwegii? Że drogo, że ładnie, że fiordy, że łososie, że ropa… I że chciałbym, by było mnie stać tam mieszkać.
Po „NOrWAY. Półdzienniki z emigracji” rozumiem, że gdybym wybrał się do Norwegii w celach zarobkowych to stać byłoby tam mieszkać. Ale niekoniecznie spodobałoby mi się to, JAK miałoby owo zamieszkanie wyglądać. (uffff, dobrze że dzieje...
2021-09-06
Zapadał zmierzch…
Tak teoretycznie powinna zaczynać się ta książka, której akcja dzieje się późną jesienią. Zamiast tego Żuber wprowadza inny rozpoznawczy znak na początku jednego z rozdziałów.
„Deszcz zacinał coraz mocniej”.
Całość składa się na moje wyobrażenie o gatunku noir. Detektyw, obowiązkowo w pogniecionym ubraniu i z papierosem w kąciku ust, krążący po mieście. W tle szum spadających kropli deszczowych, czarno-biała sceneria. Jak nic, klasyka gatunku w wydaniu filmowym. Jak jest w książce? Pisarka sama opisuje postać głównego bohatera, Logana Harrisa:
„Samozwańczy detektyw noir – były policjant, który powinien grzać stołek w barze i od niechcenia rzucać lotkami w środek tarczy – mieszał się w większość tutejszych spraw”.
W stylu klasycznego noir z brytyjskim akcentem polska Autorka rozpoczyna swoją pierwszą książkę. Powoli, z nieco nudnymi opisami (takie już muszą kanonicznie być) rozterek bohaterów, Żuber buduje klimat. O tyle ciekawie, że wiem o zdarzeniu kryminalnym i potrzebie prowadzenia śledztwa, ale pozostaję z wrażeniem, że nie dzieje się totalnie nic. Chaotyczność działań bohaterów wydaje się nie przynosić żadnych efektów i można nawet zastanawiać się nad tym, czy uda im się dopaść zło. A więc – pierwsze 2/3 książki to powolny noir, w którym skupiamy się na wczuwaniu w gatunek niż w dynamikę fabuły.
„Logan Harris chłonął każde słowo. Spijał z jego ust głoskę po głosce, skupiając uwagę na ostatnim zdaniu. Jack miał rację. Istniał tylko wtedy, kiedy na horyzoncie pojawiało się coś spoza prawa”.
Ale potem ostatnia część książki i…
Na scenę wchodzi kolejna postać, którą można potraktować jako nadchodzące nowe.
Logan Harris jest czarno-biały, jak postać klasycznego noir. Teraz pałeczkę sztafety przejmuje policjant, Kurt Sandler, który pojawia się w kolorze na scenie w światłach neo-noir. Dalej mamy grę światłocieni i mocnych kontrastów, na scenę pojawia się postać femme fatale (czy jednej?). Motywy przegranej z losem nabierają nowych barw. Zmienia się też szybkość, wyraźnie przyśpieszając i grzmiąc co raz mocniejszym beatem. Postacie poruszają się znacznie dynamiczniej, emocje również zyskują kilka stopni na skali. W ostatniej części dominują klasyczne dla współczesnego thrillera sploty akcji i clashbangi.
Dla czytelnika ciekawe może być zderzenie dwóch różnych stylów w jednej książce. „Sznur” uważam za całkiem udany debiut, w którym wymaga się zaakceptowanie konwencji klasycznego noir na początku i zabawa z neo-noir na końcu. Ale… Jesień za oknem, czyli idealny czas na noir!
Za egzemplarz dziękuję Autorce @jolantazuber
Zapadał zmierzch…
Tak teoretycznie powinna zaczynać się ta książka, której akcja dzieje się późną jesienią. Zamiast tego Żuber wprowadza inny rozpoznawczy znak na początku jednego z rozdziałów.
„Deszcz zacinał coraz mocniej”.
Całość składa się na moje wyobrażenie o gatunku noir. Detektyw, obowiązkowo w pogniecionym ubraniu i z papierosem w kąciku ust, krążący po mieście. W...
2021-09-04
Witajcie w krainie zimna, krwi i wiecznych.
Nordyckie klimaty. Bardzo trafne określenie. Klimat północy chłodzi z każdej strony brutalnością i tajemniczością. Do tego intryga, zamieszana na krwi i za kulisami ci, którzy naprawdę pociągają za sznureczki. To wszystko buduje aurę ciągłego oczekiwania. Jeżeli do tego wolisz w roli głównej młode, gniewne i zagubione, ale odważne nastoletnie dziewczyny w poszukiwaniu rodowych tajemnic – masz gotowy przepis na idealną lekturę.
Istotą powieści jest „misterium” krwi, wilczej. Nieco spojlerując powiem, że w Żelaznym mamy bardzo ciekawe ogranie legend o wilkołakach. Z krwi wilków się czyta, ale też od tej krwi uzależnia się i zmienia się w krwawą bestię. I tym napaściom czoła ma stawić młoda Juva, która wbrew własnej woli i lękom powinna zmierzyć się z wiecznym Vardarim, by zmienić świat.
Pettersen bardzo szybko kreuje uniwersum, więc chcąc nie chcąc na szybko musisz budować rozumienie fizyki świata w którym toczy się opowieść. Świata bogatego we własne legendy i baśnie, własne układy i układziki. Do końca poznaje się spoiny łączące, a po przeczytaniu pozostaje się z pytaniem – kiedy kolejny tom?
Egzemplarz w ramach akcji na LC od wydawnictwa Rebis.
Witajcie w krainie zimna, krwi i wiecznych.
Nordyckie klimaty. Bardzo trafne określenie. Klimat północy chłodzi z każdej strony brutalnością i tajemniczością. Do tego intryga, zamieszana na krwi i za kulisami ci, którzy naprawdę pociągają za sznureczki. To wszystko buduje aurę ciągłego oczekiwania. Jeżeli do tego wolisz w roli głównej młode, gniewne i zagubione, ale odważne...
Wartościowa i poważna pozycja dla każdego szachisty aspirującego do grania w turniejach, czy profesjonalnych czy też amatorskich bądź "kurnikowych" rozgrywkach. Za często skupiamy się na debiutach i wypracowaniu przewagi, a potem mamy trudność z tym, żeby ją wykorzystać i doprowadzić do wygranej partii. „Końcówki szachowe” Keresa są odpowiedzią na tą niedogodność.
„Końcówki szachowe” Paula Keresa, estońskiego (radzieckiego?) arcymistrza szachowego zwanego „Księciem Szachów” jest książką napisaną w 1974 roku (rok przed śmiercią Keresa), a więc opiera się na całym jego olbrzymim doświadczeniu i wiedzy o tym, czym są szachy i jak je ugryźć, by nie połamać sobie zębów o szachownicę.
Nie jest tylko i wyłącznie dla graczy zawodowych, gdyż amatorzy też mogą w pełni z niej korzystać. Lektura jednak wyraźnie nie dla każdego. Typowo ukierunkowana na szachistów z uwzględnieniem wyższego poziomu zaawansowania w sztuce wojny szachowej, niż grających zgodnie ze stwierdzeniem „znam się na szachach bo wiem jak chodzą figury”. Skupia się na omówieniu strategii w końcowym etapie partii szachowej, przy czym (logiczne, Watson!) analizuje najważniejsze rodzaje, a nie przedstawia gotowych rozwiązań (co jest, na przykład, charakterystyczne dla debiutów) chociaż przedstawia przykłady na podstawie analizy partii.
Pisząc o książce wypada wspomnieć o autorze, by nadać wagę zaletom pozycji. Więc za wikipedią wybrane i istotne z perspektywy szachowej informacje:
„Pierwszy tytuł mistrza Estonii zdobył w 1935 roku, kolejne w latach 1942, 1943, 1945 i 1953. W okresie międzywojennym grał na I szachownicy reprezentacji Estonii na szachowych olimpiadach w Warszawie (1935), Monachium (nieoficjalna, 1936), Sztokholmie (1937) i Buenos Aires (1939). Pomiędzy 1952 a 1964 siedmiokrotnie reprezentował Związek Radziecki na turniejach olimpijskich. Łącznie rozegrał 141 partii, w których zdobył 107 pkt. W swoim dorobku posiadał 15 medali: osiem drużynowych (7 złotych i brązowy) oraz siedem indywidualnych (5 złotych, srebrny i brązowy)”.
Dodam jeszcze na marginesie, że Keres należy(-ał?) do grupy ”trójek” w liczbie Morphy’ego.
PS Książka zagościła na mojej półce dzięki uprzejmości Wydawnictwa RM
Wartościowa i poważna pozycja dla każdego szachisty aspirującego do grania w turniejach, czy profesjonalnych czy też amatorskich bądź "kurnikowych" rozgrywkach. Za często skupiamy się na debiutach i wypracowaniu przewagi, a potem mamy trudność z tym, żeby ją wykorzystać i doprowadzić do wygranej partii. „Końcówki szachowe” Keresa są odpowiedzią na tą...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to