-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Porównanie z Twoją biblioteczką
Wróć do biblioteczki użytkownika2012-04-07
2013-01-11
2004-01-01
2012-12-22
1997-01-01
2013-05-07
Książki z reguły wciągają mnie stopniowo, nawet w przypadku bardzo dobrych pozycji muszę przebić się przez pierwsze kilkadziesiąt czy nawet kilkaset stron aby wpaść w amok czytania, zmuszający do rzucenia w kąt wszystkich innych czynności. "Cryptonomicon" osiągnął ten efekt w trakcie dwóch, może trzech, początkowych rozdziałów, skutecznie paraliżując moją pracę i życie rodzinne na najbliższy tydzień. Ostatecznie z matematyczno-kryptograficznego labiryntu wydostałem się z silnym przekonaniem, że właśnie w zupełnie niespodziewany sposób natrafiłem na swój nowy osobisty numer 1.
Trudno w krótkiej recenzji uchwycić jak bardzo genialna jest ta książka. Genialna w dosłownym znaczeniu, bo Stephenson jest erudytą kalibru Umberto Eco, poruszającym się lekko i bezproblemowo po tematach, których rozpiętość przyprawia o zawrót głowy. Możemy więc poznać w szczegółach funkcję zeta Riemanna i jej zastosowania w kryptografii, geografię Filipin, trochę filozofii, mechanikę uboota, niuanse światłowodowego przesyłu danych, organizacyjne aspekty działania banków w Szanghaju w latach 40. i oczywiście różne niecodzienne aspekty historyczne II Wojny Światowej. Aha, zapomniałem o matematycznym modelowaniu zużycia kalorii przez bohaterów gier RPG. Bardzo lubię i cenię ludzi którzy wiedzą 'trochę o wielu rzeczach', natomiast Stephenson to przykład ekstremalny - kogoś, kto wie 'bardzo dużo o wszystkim'.
Oczywiście samo epatowanie szczegółową wiedzą na przedziwne tematy nie jest skuteczną receptą na napisanie dobrej książki, szczególnie jeśli ma ona liczyć ponad 1000 stron. Potrzebna jest jeszcze fabuła. W tym przypadku jest naprawdę arcyciekawa. Akcja toczy się dwutorowo - wątek współczesny opowiada o grupie łebskich ludzi, którzy chcąc dorobić się majątku na skalę malowniczo zdefiniowaną jako 'fuck you money', uruchamiają dość nietypowy biznes w jednym z małych wschodnioazjatyckich krajów. Równolegle śledzimy losy kilku bohaterów najczęściej nieco wbrew własnej woli uwikłanych w II WŚ. Większość wątku historycznego skupia się wokół KAPITALNEJ postaci Lawrence'a Pritcharda Waterhouse'a, genialnego matematyka, który pomimo licznych trudności w odnalezieniu się w rzeczywistym świecie, zostaje mianowany - całkowicie przypadkiem - supertajnym agentem odpowiedzialnym za łamanie najmocniejszych szyfrów III Rzeszy. Obie linie fabularne splatają się za sprawą pewnych powiązań rodzinnych oraz ukrytego złota… Tak czy inaczej zwrotów akcji jest mnóstwo i pomimo ogromu książki ani przez moment nie miałem poczucia dłużyzny.
Dodatkowe punkty należą się autorowi za szeroko pojęty warsztat. Wstyd się przyznać, ale nie miałem wcześniej do czynienia ze Stephensonem (pokuta w postaci kolejnych 1000-stronnicowych cegieł już czeka) i nie byłem świadom jak płynnie i lekko ten facet posługuje się piórem - tudzież w jego przypadku pewnie unixowym edytorem tekstu. Mnie najbardziej ujęło piekielnie inteligentne poczucie humoru - Cryptonomicon to pomimo miejscami bardzo poważnej tematyki jedna z najbardziej zabawnych książek jakie znam, lecz nigdzie nie jest to humor 'karczemny' i przyciężki, za to na każdym kroku przebija się subtelna ironia i żarty dedykowane dla komputerowych/matematycznych geeków.
Cóż można więcej powiedzieć? Ja nie mam wątpliwości - jest to najlepsza książka jaką czytałem i myślę, że nieprędko wyrośnie jej jakikolwiek konkurent.
Książki z reguły wciągają mnie stopniowo, nawet w przypadku bardzo dobrych pozycji muszę przebić się przez pierwsze kilkadziesiąt czy nawet kilkaset stron aby wpaść w amok czytania, zmuszający do rzucenia w kąt wszystkich innych czynności. "Cryptonomicon" osiągnął ten efekt w trakcie dwóch, może trzech, początkowych rozdziałów, skutecznie paraliżując moją pracę i życie...
więcej mniej Pokaż mimo to1995-01-01
2011-02-20
2013-01-30
Jedna z naprawdę wybitnych i wyjątkowych pozycji w dorobku Philipa K. Dicka, kwintesencja stylu autora. Natężenie paranoi i psychozy osiąga w tej książce poziomy naprawdę krytyczne. Dick z właściwym sobie talentem jest w stanie prozaiczne wydarzenia dnia codziennego prezentować w sposób sugerujący istnienie obejmującego wszystko i wszystkich Spisku, którym kierują Oni.
Opowieść rozpoczyna się od ciekawego studium drobnych nerwic i obsesji trawiących amerykańskie społeczeństwo lat 50. Autor serwuje nam szereg scen rodzajowych z życia prowincjonalnego amerykańskiego miasteczka i wprowadza nas w życie głównego bohatera. Ragle Gumm jest czterdziestokilkuletnim nieudacznikiem, kawalerem mieszkającym z siostrą, który zarabia na życie rozwiązując od lat ten sam codzienny konkurs w gazecie. Gdy postanawia rozwikłać zagadkę trapiącej go powtarzalnej halucynacji, okazuje się, że otaczający go świat jest czymś innym niż mogło by się z pozoru wydawać...
Nie będę zdradzać nic więcej, wspomnę tylko, że na fabule "Czasu poza czasem" luźno oparty jest rewelacyjny film "The Truman Show". Wersja Dicka (podobnie zresztą jak w przypadku "Blade Runnera") jest jednak historią bardziej paranoiczną i mroczną.
Jedna z naprawdę wybitnych i wyjątkowych pozycji w dorobku Philipa K. Dicka, kwintesencja stylu autora. Natężenie paranoi i psychozy osiąga w tej książce poziomy naprawdę krytyczne. Dick z właściwym sobie talentem jest w stanie prozaiczne wydarzenia dnia codziennego prezentować w sposób sugerujący istnienie obejmującego wszystko i wszystkich Spisku, którym kierują Oni....
więcej mniej Pokaż mimo to2013-11-21
2013-01-06
1997-01-01
1993-01-01
1993-01-01
2013-11-12
"Fikcje" to nieprawdopodobnie skomplikowana, przewrotna i wieloznaczna książka. Składa się ona z 17 opowiadań, często uznawanych za najlepsze jakie wyszły spod pióra Borgesa. Opowiadania są bardzo krótkie, mają po dosłownie kilkanaście stron, czasem nawet mniej, i napisane są z chirurgiczną precyzją - autor z dokładnością do pojedynczego przecinka wiedział, co chce przekazać i w jaki sposób. Nie oznacza to jednak wcale że ideę stojącą za każdą z historii zrozumiecie od razu, wręcz przeciwnie, niektóre historie trzeba koniecznie przeczytać kilkukrotnie, zwracając uwagę na niuanse oraz (koniecznie!!!) przypisy. Przypomina to pracę detektywa tudzież naukowca - nie sięgajcie więc po "Fikcje" w ramach odprężającej rozrywki, tylko raczej w celu podjęcia intelektualnego wyzwania.
Wśród opowiadań można bardzo ogólnie rzecz biorąc wyodrębnić dwie główne grupy. Po pierwsze mamy szereg esejów tudzież recenzji dotyczących nieistniejących książek - sam Borges przewrotnie twierdzi, że nie ma sensu lać wody przez 500 stron jeśli pomysł da się streścić na kilkunastu. W tej grupie warto przede wszystkim zwrócić uwagę na fenomenalne "Pierre Menard, Author of the Quixote", gdzie pewien artysta postanawia od nowa napisać Dona Kichota - słowo w słowo takiego samego, jak oryginał. Po co to robi i o co chodzi? Przekonajcie się koniecznie sami. Historie należące do grupy drugiej to mówiąc w uproszczeniu złożone metafory dotyczące filozoficznych problemów, takich jak chociażby natura wszechświata czy sens życia - tutaj absolutnym numerem jeden jest opowiadanie zatytułowane "The Library of Babel", które porównuje rzeczywistość do nieskończonej (prawie!) biblioteki, jedna z najlepszych krótkich form jakie kiedykolwiek miałem okazję czytać. Niesamowite jest także "The Lottery in Babylon", historia pewnej obejmującej całe społeczeństwo gry z niezwykle błyskotliwą konkluzją.
Książka bardzo ale to bardzo trudna w odbiorze, jednak warta w 100% włożonego w nią wysiłku i poświęconego czasu. W pełni zasłużone 10/10, nawet i za samo "The Library of Babel".
"Fikcje" to nieprawdopodobnie skomplikowana, przewrotna i wieloznaczna książka. Składa się ona z 17 opowiadań, często uznawanych za najlepsze jakie wyszły spod pióra Borgesa. Opowiadania są bardzo krótkie, mają po dosłownie kilkanaście stron, czasem nawet mniej, i napisane są z chirurgiczną precyzją - autor z dokładnością do pojedynczego przecinka wiedział, co chce...
więcej mniej Pokaż mimo to2012-12-12
1998-01-01
2012-02-22
Zapraszam do przeczytania recenzji na moim książkowym blogu:
http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/03/debiut-jakich-mao-patrick-rothfuss-imie.html
Zapraszam do przeczytania recenzji na moim książkowym blogu:
http://piotrswiecik.blogspot.com/2014/03/debiut-jakich-mao-patrick-rothfuss-imie.html
2013-02-05
Kolejna solidna pozycja w repertuarze mojego ulubionego autora. "Klany księżyca Alfy" to książka nafaszerowana po brzegi szalonymi pomysłami i niezwykle kreatywna. Kapitalny wątek przewodni - oto gdzieś w odległym zakątku wszechświata mamy niewielką planetoidę zamieszkaną przez siedem klanów. Do każdego klanu należą wyłącznie osoby... cierpiące na określoną chorobę psychiczną. Schizofrenicy, paranoicy, maniacy i inne interesujące osobowości tworzą swoje mini-społeczeństwa, osady i miasta. W tej scenerii rozpoczyna się polityczna rozgrywka o dominację nad Alfa III M2, w której bierze udział m.in. CIA, obcy, słynny komik telewizyjny, szalona psycholog czy wreszcie nasz główny bohater - autor skryptów dla rządowych androidów, którego wspiera telepatyczna galareta z Ganimedesa... Uff... Jak widać mamy do czynienia z jedną z klasycznych amfetaminowych jazd Dicka, tym razem na szczęście autor nie przekracza ani razu cienkiej granicy dzielącej geniusz od bełkotu i w efekcie otrzymujemy fascynującą, absolutnie zwariowaną powieść S/F. Nie pozostaje nic innego jak przyznać w pełni zasłużone 10/10.
Kolejna solidna pozycja w repertuarze mojego ulubionego autora. "Klany księżyca Alfy" to książka nafaszerowana po brzegi szalonymi pomysłami i niezwykle kreatywna. Kapitalny wątek przewodni - oto gdzieś w odległym zakątku wszechświata mamy niewielką planetoidę zamieszkaną przez siedem klanów. Do każdego klanu należą wyłącznie osoby... cierpiące na określoną chorobę...
więcej mniej Pokaż mimo to
Ta i inne recenzje dostępne są na moim blogu: http://www.piotrswiecik.blogspot.com - zapraszam.
Zacznijmy tym razem od samego końca, czyli od takiej oto tezy: „Bracia Karamazow” to najlepsza książka jaką kiedykolwiek napisano. Dojście do tego wniosku zajęło mi trochę czasu, „bracia” zmagali się w moim prywatnym rankingu z innymi godnymi przeciwnikami, w tym chociażby z supermocarnym „Cryptonomiconem” Stephensona. Po drugiej na przestrzeni roku lekturze tego opasłego tomiska nie mam jednak już większych wątpliwości – jest to numer jeden i każdy kto twierdzi inaczej może ze mną stanąć do pojedynku na broń palną lub białą.
Zanim postaram się udowodnić dlaczego Dostojewski zdeklasował całą współczesną i przyszłą konkurencję, warto przedstawić parę podstawowych informacji. „Bracia Karamazow” to ostatnia książka pisarza, ukończona została zaledwie na kilka miesięcy przed jego śmiercią. Główny wątek powieści dotyczy brutalnej śmierci Fiodora Pawłowicza Karamazowa – starzejącego się hulaki, człowieka zepsutego, chciwego i złośliwego. Patrząc z tej perspektywy mamy do czynienia z bardzo misternie zbudowanym kryminałem, który przed długi czas nie daje odpowiedzi na klasyczne pytanie: „kto zabił?”. Nie martwcie się – nie mam zamiaru psuć nikomu zabawy, uprzedzam tylko że dramatyzm i napięcie zbudowane są w sposób mistrzowski, a kulminacyjna scena konfrontacji to prawdziwa bomba atomowa. Fani tzw. „prawniczych thrillerów” także nie będą rozczarowani – zgrabnie podsumowującej fabułę rozprawie sądowej poświęcone zostało bardzo dużo miejsca, a końcowe mowy prokuratora i obrońcy to istny pojedynek tytanów.
Wokół powyższych podstawowych wątków Dostojewski zbudował gigantyczną powieść psychologiczno-filozoficzną – i tu właśnie tkwi cały sekret, cała siła „Braci Karamazow”. Myśli bohaterów poznajemy w prawdziwej mikro-skali, autor rozbiera ich motywacje na czynniki pierwsze nie spiesząc się przy tym nigdzie i dając nam sekunda po sekundzie prześledzić to co działo się w ich głowach. Zapomnijcie całkowicie o prostych czarno-białych klasyfikacjach – ten jest zły, ten dobry, ten tchórzliwy, ten szlachetny – zarówno występujący na pierwszym planie Fiodor Pawłowicz i jego trzej synowie, jak i poboczne postaci, są całkowicie niejednoznaczni, straszliwie skomplikowani, mają sprzeczne myśli, cele i ambicje, zmienne nastroje i swoje mniejsze lub większe dziwactwa.
Co za tym idzie, charakteryzacja bohaterów nie ma sobie równych – nigdzie indziej nie uświadczycie tak żywych i wyrazistych osobowości Ja już od jednej z pierwszych scen, w której Fiodor Pawłowicz daje popis swojej bufonady w celi pewnego sędziwego mnicha, wiedziałem, że mam do czynienia z czymś absolutnie wyjątkowym. Ale na czym dokładnie polegają te magiczne sztuczki pisarza? Kluczem do zagadki są dialogi – zarówno te „zewnętrzne”, jak i te, które bohaterowie prowadzą sami ze sobą. Dopóki nie przeczytacie „Braci Karamazow”, nie uwierzycie, że dialogi można pisać w taki sposób. Dostojewski mówi wieloma głosami – stylizacja wypowiedzi każdej z istotniejszych postaci jest niepowtarzalna i jeszcze w dodatku dostosowana do sytuacji – w zależności od potrzeb podniosła lub ironiczna i drwiąca. Trudno wskazać najbardziej kolorową i pasjonującą osobowość, moi ulubieńcy to pani Chochłakow - egzaltowana idiotka – oraz przemądrzały nastolatek Krasotkin, każdy znajdzie jednak z pewnością swoich faworytów, bo jest w czym wybierać.
Oprócz psychicznej wiwisekcji licznych bohaterów pisarz zajmuje się po drodze niezliczoną ilością innych tematów, przemycanych w formie dygresji – czasem humorystycznych, czasem bardzo tragicznych. Większość tych wątków obraca się wokół religii i różnego rodzaju dylematów moralnych, szczególnie mocno eksploatowany jest oczywiście charakterystyczny dla Dostojewskiego problem zbrodni i odkupienia winy za nią. Nie bójcie się, nie ma tam żadnego moralizatorstwa, wręcz przeciwnie – pisarz często wsadza kij w mrowisko i prowokuje do zastanowienia się nad czymś, co na pierwszy rzut oka mogłoby wydawać się oczywiste. Nie sposób w takiej króciutkiej recenzji opisać w jaki gąszcz różnych etycznych i filozoficznych niejednoznaczności zapuszcza się autor, mogę tylko powiedzieć, że są to sprawy niebanalne i podane w przewrotny, superciekawy sposób. Tu znów wracamy na moment do kwestii tożsamości zabójcy – czy ten kto faktycznie rozłupał czaszkę starego rozpustnika Fiodora jest prawdziwym zbrodniarzem, czy rzeczywista wina leży gdzie indziej? A może winni są wszyscy? A może nikt, a zdeprawowanemu ojcu „należało się”? Warto zadać sobie te pytania kilkukrotnie w trakcie czytania.
I w taki oto sposób upływa ponad 800 stron tego niesamowitego dzieła – nie wiadomo nawet kiedy. Chęć natychmiastowego powrotu do początku i pochłonięcia książki po raz kolejny gwarantowana. Tak jak napisałem już na samym wstępie, „Bracia Karamazow” to twór jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny i genialny – nie czekajcie ani chwili dłużej i zabierajcie się do lektury!
Ta i inne recenzje dostępne są na moim blogu: http://www.piotrswiecik.blogspot.com - zapraszam.
więcej Pokaż mimo toZacznijmy tym razem od samego końca, czyli od takiej oto tezy: „Bracia Karamazow” to najlepsza książka jaką kiedykolwiek napisano. Dojście do tego wniosku zajęło mi trochę czasu, „bracia” zmagali się w moim prywatnym rankingu z innymi godnymi przeciwnikami, w tym chociażby z...