rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"Wichrowe wzgórza" to powieść frustrująca, ale całej tej frustracji po prostu nie warta. Podziwiam ludzi, którzy znaleźli coś wartościowego w tej lekturze, ja niestety do nich nie należę.

"Wichrowe wzgórza" to powieść frustrująca, ale całej tej frustracji po prostu nie warta. Podziwiam ludzi, którzy znaleźli coś wartościowego w tej lekturze, ja niestety do nich nie należę.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Tłumaczenia literackie od jakiegoś czasu są czymś, o czym wprost uwielbiam czytać. Jest to po prostu coś, co bardzo mnie fascynuje i cały czas przyciąga. Informacja o premierze tej książki u wyd. Karakter napełniła mnie nadzieją na kolejną świetną pozycję z tej tematyki.

Esej Tadeusza Sławka był dla mnie jednocześnie bardzo inspirującą lekturą oraz lekkim rozczarowaniem.

Zacznę od tego, co mnie rozczarowało, a jest to w sumie kwestia bardzo subiektywna. Ja po prostu bardzo nie lubię takiego filozoficznego języka. Dla mnie to często takie grzebanie w niczym i doszukiwanie się na siłę sensu tam, gdzie go nie ma i och... ktoś, kogo takie coś interesuje, na pewno uważa mnie teraz za jakąś nieczułą albo wręcz niemądrą osobę, ale to jest prostu sposób, w jaki się odnoszę do tego typu teksów i jeśli kiedykolwiek się to zmieni, to fajnie, ale na teraz to raczej unikam takich form.

Mimo to książka "Na okrężnych drogach" miała mi coś do zaoferowania. Oto, co doceniłam w tej książce:

Przede wszystkim to, że tego typu literatura zawsze daje inspirację do innych źródeł na dany temat, dlatego właśnie dzięki pozycjom, które Sławek przywoływał w swoim eseju, teraz moja lista "do przeczytania" trochę się przedłużyła, np. o teksty Stanisława Barańczaka czy Thoreau.

Podoba mi się takie "grzebanie" w słowach, takie zauważanie znaczących różnic w kilku literkach, nie wiem jak to wytłumaczyć, po prostu... takie docenianie słowa.

Kolejną dobrą rzeczą w tej książce były liczne przykłady odnoszące się właśnie do tłumaczeń. Mamy np. próby przetłumaczenia Byrona przez Mickiewicza, czy też trochę o "Ulissesie" J. Joyce'a, którego właśnie czytam, więc z tym większą chęcią o tym czytałam.

Podobała mi się taka uniwersalna perspektywa, a nie tylko polska (tak jakby Tadeusz Sławek był przygotowany na przekład tej książki na inne języki i wyniesienie jej w świat, haha).

Nie była to zła książka, po prostu spodziewałam się jej w trochę bardziej przystępnej formie, tak jak np. byli napisani "Języczni" Jagody Ratajczak (swoją drogą bardzo polecam!). Nie żałuję, że ją kupiłam i nie żałuję, że ją przeczytałam. Dostarczyła mi, tak jak już napisałam, wielu wartościowych przykładów i fragmentów, które może będę kiedyś wykorzystywać do jakichś wypracowań? Kto wie.

Tłumaczenia literackie od jakiegoś czasu są czymś, o czym wprost uwielbiam czytać. Jest to po prostu coś, co bardzo mnie fascynuje i cały czas przyciąga. Informacja o premierze tej książki u wyd. Karakter napełniła mnie nadzieją na kolejną świetną pozycję z tej tematyki.

Esej Tadeusza Sławka był dla mnie jednocześnie bardzo inspirującą lekturą oraz lekkim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kurt Vonnegut dołącza do panteonu tych moich ukochanych nieżyjących zagranicznych XX-wiecznych autorów, których uważam za geniuszy i jakieś wręcz legendy i potrafiłabym gadać godzinami o tym, jak bardzo chciałabym się z nimi ziomkować (obok Hermanna Hesse i Gabriela Garcii Marqueza).

„Rzeźnia numer pięć” to książka w stu procentach niezwykła. Już pierwszy rozdział wystarczył, żebym zaczęła łazić po domu, mówiąc wszystkim o tym, że to moja nowa ulubiona książka. Przesadzałam? Prawdopodobnie tak, ale przesadzanie to moja specjalność i wiecie jak to jest, gdy coś się ✨poczuje✨. Ta książka to zabawa formą, a jej autor, tak jak to ostatnio napisałam mojemu znajomemu, to człowiek nieziemski i oryginalny, a jednocześnie niesamowicie ludzki i bliski. Powiem wam, ile mi wystarczyło do totalnej adoracji Vonneguta: jedno opowiadanie z Przekroju, dwa artykuły o nim i jego żonie oraz pierwszy rozdział jego książki. Tyle. I przepadłam.

Jeśli chodzi o „Rzeźnię numer pięć” to powinnam chyba napisać, o czym jest ta książka. I właściwie jedyne, co trzeba wiedzieć, to że jest to powieść stanowiąca próbę zmierzenia się autora z jego wspomnieniami z bombardowania Drezna w czasie 2WŚ. Tyle że Kurt robi to w swoim stylu, czyli mniej więcej tak, jak nikt się tego nie spodziewa. No nie wiem, po prostu trzeba to przeczytać, żeby się przekonać. Tyle gadam o tej „formie”, a ta powieść jest też przecież pełna uczuć, o których nie będę pisać, bo są baaardzo subiektywne i każdy będzie to odczuwał przecież inaczej.

Napiszę jeszcze, że ostatecznym bodźcem, który popchnął mnie do przeczytania (nareszcie) tej książki, były takie dwa genialne akapity, na które natrafiłam w internecie i które ja również mam teraz zaznaczone, więc jeśli ktoś potrzebuje zachęty to proszę do mnie napisać i ja się podzielę tym krótkim, ale świetnym fragmentem z „Rzeźni numer pięć”.

To na pewno nie jest ostatni raz, gdy piszę o tej książce. Zdarza się.

Kurt Vonnegut dołącza do panteonu tych moich ukochanych nieżyjących zagranicznych XX-wiecznych autorów, których uważam za geniuszy i jakieś wręcz legendy i potrafiłabym gadać godzinami o tym, jak bardzo chciałabym się z nimi ziomkować (obok Hermanna Hesse i Gabriela Garcii Marqueza).

„Rzeźnia numer pięć” to książka w stu procentach niezwykła. Już pierwszy rozdział...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wróciłam do tej książki po pięciu latach i muszę przyznać, że wiem, czemu mnie tak zachwyciła. Jest przesłodka, ja mówię nawet: cukierkowa, bo tak nazywam książki, które są trochę zbyt beztroskie.

Lubię "Girl Online". Podzielam z główną bohaterką zachwyt Nowym Jorkiem, a fragmenty z podróży po tym mieście złapały nawet dużo starszą mnie!

To nie jest szczyt literatury młodzieżowej, ale przecież nie wszystko musi nim być! Książka Zoe Sugg jest przyjemna, zabawna i idealna, szczególnie jeśli ma się z kim ją czytać. Pamiętam, że najlepszą rzeczą związaną z tą książką było dzielenie się przemyśleniami z moją przyjaciółką:-).

Wróciłam do tej książki po pięciu latach i muszę przyznać, że wiem, czemu mnie tak zachwyciła. Jest przesłodka, ja mówię nawet: cukierkowa, bo tak nazywam książki, które są trochę zbyt beztroskie.

Lubię "Girl Online". Podzielam z główną bohaterką zachwyt Nowym Jorkiem, a fragmenty z podróży po tym mieście złapały nawet dużo starszą mnie!

To nie jest szczyt literatury...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jest naprawdę, naprawdę dobrze.

Mój brat czytał tę książkę przede mną i z tego, co mi mówił, jakoś przeczuwałam, że mi się nie spodoba. Że będzie zbyt sucha, że skupi się jedynie na szachach, że język mi się nie spodoba. Chyba po prostu mój brat nie umie polecać książek.

Ta książka stała się głośna za sprawą nowego serialu Netfliksa i ja również poszłam za tą falą i przeczytałam przepięknie wydany "Gambit królowej".

Książka Waltera Tevisa opowiada historię Beth Harmon (czy tylko według mnie jej nazwisko brzmi nieziemsko?), która już jako dziecko w sierocińcu wykazuje niezwykły talent do gry w szachy. Idąc za swoją pasją wspina się coraz wyżej, aż w końcu kariera, a nawet same szachy, stają się dla niej wręcz destrukcyjne. Szczególnie w połączeniu z innymi nałogami...

Podobało mi się to, że autor jednocześnie rozwija dwa, według mnie bardzo różne od siebie wątki: z jednej strony mamy grę w szachy, z drugiej - dorastanie Beth, odkrywanie swojego miejsca na świecie oraz jej wzloty i upadki.

Jeśli chodzi o szachy, to było to, czego się spodziewałam, czyli pisanie o tym tak, by czytelnik zrozumiał, o co chodzi. Ja nie ogarniam szachów. Znam zasady, ale gdy próbowałam nauczyć się w nie grać, zawsze dopadała mnie frustracja. Bardzo mi się spodobał cytat z książki: "Benny zdawał się czerpać z jakichś zasobów niedostępnych dla jej umysłu". Właśnie tak czuję się grając w szachy. Ale "Gambit królowej" serwuje naprawdę przystępny opis partii, gdzie może nie do końca wiem, dlaczego akurat tak, a nie inaczej, ale się nie nudzę i wyciągam z tego własne wnioski, których nie muszę układać na szachownicy: Beth widzi w każdym przeciwniku coś innego, zwraca uwagę na takie detale, jak np. w jaki sposób ktoś łapie figury, albo czy gra z finezją, czy nie. Zawsze lubię w książkach coś takiego, takie skupienie się na szczegółach jakiejś czynności, na którą inni mogą w ogóle nie zwracać uwagi.

Co do tego "rozwoju Beth", jak to nazwałam, też niesamowicie dobrze wypada ta książka pod tym kątem. Beth Harmon jest bardzo specyficzna, dystansuje się od świata. Czasami jest wspomniane, że nie ma dokąd pójść i czytelnik to po prostu czuje, bo jest ona przedstawiona jako taka samotniczka, indywidualistka. Jej pasja budziła we mnie podziw, ale też grozę. Poczułam wielką sympatię do Beth, w tej całej jej inności i zapale.

Ta książka była w ogóle trochę dziwna. Czasami wydawało mi się, że niektóre rzeczy powinny zostać napisane inaczej, był jeden taki poważny fragment, kiedy aż parsknęłam śmiechem, gdy go przeczytałam, bo był napisany tak absurdalnie. Może dlatego nie podobały mi się te fragmenty, które czytał mi z początku mój brat. Ale w gruncie rzeczy, poznając to, jaka ta książka jest, to wcale nie wypada źle. Właściwie podobało mi się to, że była trochę inna niż wszystkie. Zresztą, bardzo to pasuje do ekscentrycznej głównej bohaterki.

Jestem już w połowie serialu i jak na razie jestem raczej większą fanką powieści, chociaż muszę przyznać, że bardzo podoba mi się przedstawienie mojej ukochanej Beth Harmon. W każdym razie książkę naprawdę bardzo polecam, jeśli pragniecie czegoś z ciekawą postacią kobiecą i czegoś, co pozwoli wam przypomnieć sobie, że świat literatury jest szeroki i wręcz nieograniczony.

Jest naprawdę, naprawdę dobrze.

Mój brat czytał tę książkę przede mną i z tego, co mi mówił, jakoś przeczuwałam, że mi się nie spodoba. Że będzie zbyt sucha, że skupi się jedynie na szachach, że język mi się nie spodoba. Chyba po prostu mój brat nie umie polecać książek.

Ta książka stała się głośna za sprawą nowego serialu Netfliksa i ja również poszłam za tą falą i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Odkąd pierwszy raz przeczytałam ostatnią część "Harry'ego Pottera", należała ona do moich ulubionych, ponieważ uwielbiam dobre zakończenia (dobre w sensie warsztatu pisarskiego, a nie happy-endu). Chociaż nie jestem fanką epilogu, to sposób, w jaki Rowling podsumowała siedmioletnią historię Harry'ego zawsze mnie urzeka.

Uwielbiam również zagadki i tajemnice, których w całej serii nie brakuje, ale chyba jednak "Insygnia Śmierci" biorą w tym przypadku górę. I mimo że pamiętałam większość rozwiązań, to i tak ponownie z zapałem czytałam o horkruksach, insygniach, o historii księci półkrwi... i tak dalej, i tak dalej.

Kolejny raz zawładnął mną również humor tych książek. Zawsze jestem pod wrażeniem jego subtelności i tego, że pojawia się w odpowiednich momentach, tam, gdzie tego potrzebuję.

Oczywiście "Insygnia Śmierci" są również pełne smutku, tęsknoty i goryczy, które też mają swoje miejsce i łapią za serce.

Ostatnio zdystansowałam się trochę od tej serii, przez moją niechęć do autorki. A jednak wraz z powrotem do czytania powrócił sentyment do Harry'ego... naprawdę bardzo lubię ten świat. Coś czuję, że to nie ostatni raz, kiedy mam do czynienia z ostatnią częścią tego cyklu...

Odkąd pierwszy raz przeczytałam ostatnią część "Harry'ego Pottera", należała ona do moich ulubionych, ponieważ uwielbiam dobre zakończenia (dobre w sensie warsztatu pisarskiego, a nie happy-endu). Chociaż nie jestem fanką epilogu, to sposób, w jaki Rowling podsumowała siedmioletnią historię Harry'ego zawsze mnie urzeka.

Uwielbiam również zagadki i tajemnice, których w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zazwyczaj radzę sobie z wypowiadaniem się na temat książek, a jednak słowa nie potrafią wyrazić tego, jak bardzo urzekła mnie "Krew Olimpu". W porównaniu z poprzednimi częściami "Olimpijskich herosów" naprawdę wychodzi na prowadzenie i znacząco polepsza moją opinię o całej serii, za którą początkowo nie przepadałam.

W "Krwi Olimpu" uwielbiam tą filmową scenerię, te bardzo żywe obrazy, które od razu mogę sobie wyobrazić w głowie. Uwielbiam rozdziały mojego ukochanego Nica di Angelo i mojej ulubienicy Reyny. Uwielbiam zakończenie - końcowe zdania, które nie pozostawiają wrażenia, że coś zostało niedopowiedziane. Moim zdaniem właśnie tak powinno się kończyć wielotomowe serie.

Uwielbiam jedną scenę z końca, którą uwielbia zapewne wiele osób. Podejrzewam, że jeśli ktoś czytał tę książkę i już wie, że ubóstwiam Nica, to będzie wiedział, o którą scenę chodzi.

Uwielbiam to, że potrafiłam się roześmiać na głos, a zaraz potem być bliska łez. Uwielbiam to, że niektóre fragmenty tak dobrze wyrażały to, co sama myślę, że po prostu musiałam zamknąć na chwilę książkę, popatrzeć w dal i pomyśleć ze wzruszeniem: "No nie mogę, no nie wytrzymam".

Podobała mi się ta metaforyka, którą czasami tu wyczuwałam, a która jakoś nie rzuciła mi się w oczy wcześniej. Możliwe, że wcześniej takiego czegoś nie było. Może to specjalny zabieg na koniec serii.

"Krew Olimpu" wzięłam do ręki, bo chciałam już zakończyć tę serię i... mieć to z głowy. Myślałam, że to będzie kolejna mało znacząca powieść, przez którą tylko kilka razy więcej pomyślę "Kurczę, ta pierwsza seria to jednak było coś, tęsknię za tym". A jednak w tej lekturze było O WIELE więcej. I teraz nie będę sobie potrafiła zrobić przerwy od Ricka Riordana, tak jak przewidywałam. Sumienie mi nie pozwoli!

Jeszcze raz - uwielbiam tę część. Dla samej "Krwi Olimpu" - było warto.

Zazwyczaj radzę sobie z wypowiadaniem się na temat książek, a jednak słowa nie potrafią wyrazić tego, jak bardzo urzekła mnie "Krew Olimpu". W porównaniu z poprzednimi częściami "Olimpijskich herosów" naprawdę wychodzi na prowadzenie i znacząco polepsza moją opinię o całej serii, za którą początkowo nie przepadałam.

W "Krwi Olimpu" uwielbiam tą filmową scenerię, te bardzo...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Języczni. Co język robi naszej głowie Aleksandra Niepsuj, Jagoda Ratajczak
Ocena 6,2
Języczni. Co j... Aleksandra Niepsuj,...

Na półkach:

Świetna, aż chciałoby się, żeby była dłuższa. Czuję, że jeszcze sporo jest do powiedzenia w tym temacie!

Świetna, aż chciałoby się, żeby była dłuższa. Czuję, że jeszcze sporo jest do powiedzenia w tym temacie!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Podoba mi się Mickiewicz w takim wydaniu. "Konrad Wallenrod" to dobra lektura, jednocześnie wymagająca refleksji, ale nie tak ciężka jak np. "Dziady cz. III". Uważam, że naprawdę warto przysiąść, przeczytać to i się nie zniechęcać bez powodu.

Podoba mi się Mickiewicz w takim wydaniu. "Konrad Wallenrod" to dobra lektura, jednocześnie wymagająca refleksji, ale nie tak ciężka jak np. "Dziady cz. III". Uważam, że naprawdę warto przysiąść, przeczytać to i się nie zniechęcać bez powodu.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ciepła, ciekawa i urocza książka, która pozwoliła mi przypomnieć sobie, co jest w życiu ważne. Gorąco polecam!

Ciepła, ciekawa i urocza książka, która pozwoliła mi przypomnieć sobie, co jest w życiu ważne. Gorąco polecam!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwielbiam!

Uwielbiam!

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dzień dobry, przyszłam polecić książkę.

Nie pisałabym o tym tutaj, gdyby „Poniemieckie” Karoliny Kuszyk tak bardzo mnie nie zafascynowało. Jeśli książka traktująca o przedmiotach jest na tyle ciekawa, że jestem w stanie ją skończyć, coś musi być na rzeczy. Co więc kryje się za tą ascetyczną okładką?

Ogólnie rzecz biorąc - wszystko, co poniemieckie. Autorka zamknęła w tym temacie ogromny kawał powojennej historii, nie bojąc się sięgnąć również po te dawniejsze dzieje „Ziem Odzyskanych” oraz to, jak te przesiedlenia wyglądają z dzisiejszej perspektywy. To reportaż „[...] o powojennych wędrówkach i urządzaniu się na cudzych śmiechach, o odejściu jednych i przyjściu drugich. O tym, jak musieliśmy [...] niemieckimi miotłami wymiatać niemieckie kurze po to, żeby poczuć się u siebie.”

Autorka nie zamyka się jednak tylko na perspektywie polskiej. Szuka informacji o Niemcach, którzy musieli opuścić swoje domy. Czasami znajduje je nie tylko w opowiedzianych już historiach, ale w pozostawionych przez nich meblach, domach, nagrobkach.

Napisałam wcześniej, że „Poniemieckie” opowiada o przedmiotach. To nie do końca prawda. Karolina Kuszyk wykorzystuje znalezione rzeczy po Niemcach, by opowiedzieć szerszą historię - mamy opisane w pigułce dzieje niemieckiego malarstwa, albo bardzo rozwiniętą kwestię kobiecą w czasie wojny, która jest przecież tak często pomijana. Pisze również o powstaniu pomnika Wspólnej Pamięci, który stoi teraz w Parku Grabiszyńskim we Wrocławiu i jest wykonany z płyt nagrobnych ze zniszczonych niemieckich cmentarzy. A kiedy w ostatnim rozdziale czytałam o nalotach na Drezno, to miałam po prostu ciary.

To jest tekst typu „muszę mieć cały czas przy sobie ołówek do notowania, karteczki do zaznaczania najciekawszych fragmentów i telefon do sprawdzania, o czym ona mi tu pisze.” Tak, mam osobną kategorię na takie książki, czemu nie.

W trakcie lektury czuć nie tylko olbrzymi research (który jest przecież niezbędny jeśli chodzi o literaturę faktu), ale przede wszystkim ogromne zaangażowanie pisarki w swój tekst. Wychowana w Legnicy Karolina Kuszyk od dawna zastanawia się, na ile polsko może się tam czuć. Łączy wspomnienia zabaw na opuszczonych niemieckich cmentarzach z chęcią dobrnięcia jak najgłębiej w historię przesiedleń, traktując ją bardzo wielowymiarowo i ludzko. Czuję, że „Poniemieckie” zmieniło to, w jaki sposób patrzę na tematy poruszone w tej książce. A chyba taki od początku był cel.

Dzień dobry, przyszłam polecić książkę.

Nie pisałabym o tym tutaj, gdyby „Poniemieckie” Karoliny Kuszyk tak bardzo mnie nie zafascynowało. Jeśli książka traktująca o przedmiotach jest na tyle ciekawa, że jestem w stanie ją skończyć, coś musi być na rzeczy. Co więc kryje się za tą ascetyczną okładką?

Ogólnie rzecz biorąc - wszystko, co poniemieckie. Autorka zamknęła w tym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Znak Ateny" to dobra książka. Zresztą jeśli dotarłam do tego etapu twórczości Ricka Riordana, to halo, przecież muszę pałać do niego jakąś sympatią, inaczej bym sobie odpuściła. Jednak im dalej brnę w "Olimpijskich herosów", tym bardziej dociera do mnie, że tej serii dużo brakuje. W moim odczuciu nie potrafi ona tak bardzo przywiązać do siebie czytelników, jak zrobiła to jej poprzedniczka, czyli seria "Percy Jackson i bogowie olimpijscy". To dziwne, ponieważ tutaj jest stosunkowo więcej postaci, z którymi osoby w moim wieku mogą się utożsamiać. Szczególnie w "Znaku Ateny", gdzie legendarna siódemka nareszcie staje razem do walki. Może właśnie chodzi o ten nadmiar - rozdziały pisane z perspektywy czterech czy nawet pięciu bohaterów to chyba za duże rozszczepienie, które nie pozwala dobrze wciągnąć się w każdy z wątków. W ogóle wydaje mi się, że taki sposób narracji jest trochę niebezpieczny - zazwyczaj niektóre rozdziały biorą górę i - tak jak było w moim przypadku - najbardziej czekałam na to, co się będzie działo z Annabeth i Percym, podczas gdy rozdziały Leo i Piper były takim mało przyjemnym przerywnikiem...

Poza tym wydaje mi się, że te książki cechuje jakaś wyjątkowa powtarzalność. To jest oczywiście bardzo subiektywne, bo ktoś mi tu może kontrargumentować przedstawiając to, jak zakończyła się ta część (kto ma wiedzieć ten wie), ale jednak czuć ten sam schemat przewijający się przez "Zagubionego herosa", "Syna Neptuna", "Znak Ateny", i "Dom Hadesa", który teraz czytam.

Oczywiście to wszystko nie znaczy, że książka mi się nie podobała. Tak jak napisałam na początku - była dobra. Zabawna, tak jak zawsze, no i ze wspomnianym już zakończeniem, które mówiąc kolokwialnie "zmiotło mnie z planszy".

Muszę wspomnieć o niesamowitych opisach momentów w Rzymie, według mnie tą książkę warto przeczytać nawet tylko dla nich. No i, jeju, mamy Percy'ego i Annabeth znowu razem! Jak widać jeśli tylko chcę, mogę znaleźć też dużo zalet...

"Znak Ateny" to dobra książka. Zresztą jeśli dotarłam do tego etapu twórczości Ricka Riordana, to halo, przecież muszę pałać do niego jakąś sympatią, inaczej bym sobie odpuściła. Jednak im dalej brnę w "Olimpijskich herosów", tym bardziej dociera do mnie, że tej serii dużo brakuje. W moim odczuciu nie potrafi ona tak bardzo przywiązać do siebie czytelników, jak zrobiła to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Siddhartha" niemieckiego noblisty to książka bardzo ułożona i taka wręcz biblijna. Moim zdaniem każdy zinterpretuje ją inaczej -dla mnie jest to opowieść o znajomości własnych decyzji i błędów. Jak na tak starożytne klimaty (oraz to, że ten "poemat indyjski" ma już 100 lat) - książkę nazwałabym bardzo współczesną i uniwersalną. Jeśli - tak jak ja - przepadacie za Hermannem Hesse, polecam zajrzeć do "Siddaharthy", może nie dla samych wrażeń czytelniczych, ale dla przekonania się, czym w tym przypadku stanie się ta opowieść.

"Siddhartha" niemieckiego noblisty to książka bardzo ułożona i taka wręcz biblijna. Moim zdaniem każdy zinterpretuje ją inaczej -dla mnie jest to opowieść o znajomości własnych decyzji i błędów. Jak na tak starożytne klimaty (oraz to, że ten "poemat indyjski" ma już 100 lat) - książkę nazwałabym bardzo współczesną i uniwersalną. Jeśli - tak jak ja - przepadacie za Hermannem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Przesłodka książka. Cieszę się, że polskie autorki piszą książki, których głównymi bohaterami są osoby LGBT+. To bardzo potrzebne na rynku polskich książek młodzieżowych.

O czym jest "Hurt/Comfort"? Zacznę może od znaczenia tytułu, bo szczerze powiem, że nie wiedziałam, o co w nim chodzi, dopóki nie sprawdziłam tego po przeczytaniu. Hurt/comfort to taki rodzaj fanfiction, gdzie jeden bohater obarczony dużym stresem emocjonalnym jest "pocieszany" lub po prostu "pod opieką" drugiego bohatera. Trudno mi to dobrze opisać, bo tłumaczę z angielskiego, ale chyba mniej więcej nakreśliłam, o co może chodzić. Rzeczywiście jest to wiodący motyw. Artur ma bardzo trudne relacje z rodziną oraz coś, co nazwałabym fobią społeczną, chociaż ten termin nie występuje w książce. Kiedy poznaje Janka, bardzo otwartego chłopaka z wielce pozytywnym nastawieniem do życia, Artur próbuje rozgryźć, jak udaje mu się zachować taką postawę - przecież teoretycznie żyją w tym samym, popieprzonym świecie.

No dobrze, wiem już, że ta młodzieżówka mi się podobała. Jednak w trakcie lektury próbowałam wyłapać najwięcej szczegółów - głównie "plusów" i "minusów". Generalnie bardzo łatwo było mi określić, co mi odpowiada, a co nie - może dlatego, że dużo książek z tego gatunku mam już za sobą. Chyba najłatwiej będzie mi kilka po prostu wymienić.

Co mi się podobało:
Na pewno duża przestrzeń do utożsamiania się z bohaterami. Każdy, kto teraz chodzi do liceum, na pewno zna te typowe żarty na temat każdego z - powiedzmy - głównych profili. Artur jest z matfizu. Janek z humana. Kiedy się o tym dowiedziałam, pomyślałam od razu - o jeju, jakie wielkie pole manewru! Autorka rzeczywiście dobrze to wykorzystuje - bardzo podobała mi się na przykład sytuacja, w której Artur tłumaczył Jankowi matmę, a znowu Janek Arturowi - podstawy pisania wypracowań na polski. W takiej codzienności życia szkolnego Weronika Łodyga uchwyciła wiele rzeczy, które mi też zdarzają się na co dzień. Kolejnym plusem byli fajni, ciekawi, sensowni bohaterowie - dla mnie to podstawa. I jeszcze takie porządne ukazanie lęków głównego bohatera. Weronika Łodyga poświęciła temu dużo uwagi i dobrze, bo czasami ten aspekt jest traktowany po macoszemu.

Co więc nie przypadło mi do gustu?
Duże zamieszanie z historią Artura (chodzi o jego przeszłość). Rozumiem, że autorka chciała wprowadzić dozę tajemnicy, ale to skutkowało tym, że często nie rozumiałam jego zachowania - nie wszystkie wytłumaczenia powinny zostać zachowane na koniec. Również zbytnia jednolitość akcji mi przeszkadzała w odbiorze całej książki. Tam ciągle dzieje się tak naprawdę to samo. Szkoda. No i jeszcze taki szczegół, że większość rozdziałów zaczyna się tą samą formułką - "Kwiecień przemienił się w maj..." albo "Wraz z grudniem nadeszła zima..." albo "Styczeń minął tak szybko, że nikt nie zauważył nadejścia lutego..." widać tą monotonność, prawda?

To... chyba tyle. Zawsze znajdę coś, co w danej powieści mi się nie podoba, ale to nie znaczy, że nie jest ona warta przeczytania. Ja "Hurt/Comfort" polecam. To ciekawa, słodka historia, przypominająca, że ktoś jeszcze jednak umie pisać o szeroko pojętej młodzieży.

Przesłodka książka. Cieszę się, że polskie autorki piszą książki, których głównymi bohaterami są osoby LGBT+. To bardzo potrzebne na rynku polskich książek młodzieżowych.

O czym jest "Hurt/Comfort"? Zacznę może od znaczenia tytułu, bo szczerze powiem, że nie wiedziałam, o co w nim chodzi, dopóki nie sprawdziłam tego po przeczytaniu. Hurt/comfort to taki rodzaj fanfiction,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dużo było już powiedziane o tej książce, ja dodam do tego tylko kilka słów od siebie - "Ballada ptaków i węży" jest totalnie warta przeczytania. Wiedziałam to od pierwszych stron. Suzanne Collins jest tak ogromnie utalentowana, że mogłaby mi napisać książkę o puderniczce, a ja i tak czytałabym ją z zapartym tchem.

Jednak czuję potrzebę podkreślenia, że i tak nic nie przebije geniuszu oryginalnej trylogii "Igrzysk śmierci"...

Dużo było już powiedziane o tej książce, ja dodam do tego tylko kilka słów od siebie - "Ballada ptaków i węży" jest totalnie warta przeczytania. Wiedziałam to od pierwszych stron. Suzanne Collins jest tak ogromnie utalentowana, że mogłaby mi napisać książkę o puderniczce, a ja i tak czytałabym ją z zapartym tchem.

Jednak czuję potrzebę podkreślenia, że i tak nic nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Spędziłam z tą książką okropne kilka(naście) godzin i tylko w nielicznych momentach czułam, że to co robię ma jakiekolwiek znaczenie.

Mam takie książki, które przypominają mi o tym, dlaczego uwielbiam czytać. "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego za to dała mi poczuć, jak to jest czuć wstręt do literatury - drodzy nieczytający, powiem wam, że teraz trochę was rozumiem. Ale tylko trochę. Bo zawsze można takiego Dostojewskiego wyrzucić przez okno i wziąć się za jakąś dobrą, satysfakcjonującą powieść.

Spędziłam z tą książką okropne kilka(naście) godzin i tylko w nielicznych momentach czułam, że to co robię ma jakiekolwiek znaczenie.

Mam takie książki, które przypominają mi o tym, dlaczego uwielbiam czytać. "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego za to dała mi poczuć, jak to jest czuć wstręt do literatury - drodzy nieczytający, powiem wam, że teraz trochę was rozumiem. Ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie sięgam zazwyczaj po książki z tych półek bestsellerów w wielkich księgarniach, i tej również bym nie przeczytała, gdyby nie to, że polecił mi ją mój tata. Generalnie nie ma w niej nic rewolucjonizującego - z wielką dozą humoru Janina Bąk opowiada o tajemnicach statystycznego świata. A jednak znajdzie się w niej garstkę ciekawych informacji (kolorowe znaczniki poszły w ruch) i rzeczywiście miło spędzić z nią czas. Polecam jako taką luźną i relaksującą lekturę.

Nie sięgam zazwyczaj po książki z tych półek bestsellerów w wielkich księgarniach, i tej również bym nie przeczytała, gdyby nie to, że polecił mi ją mój tata. Generalnie nie ma w niej nic rewolucjonizującego - z wielką dozą humoru Janina Bąk opowiada o tajemnicach statystycznego świata. A jednak znajdzie się w niej garstkę ciekawych informacji (kolorowe znaczniki poszły w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ten dramat tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że Szekspir jest przereklamowany;)

Ten dramat tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że Szekspir jest przereklamowany;)

Pokaż mimo to


Na półkach:

To była bardzo przyjemna i oryginalna historia. Łączyła w sobie dwie moje ukochane rzeczy - liczby i słowa. I chociaż w pewnych momentach coś mi zgrzytało w opisie relacji bohaterów (wydaje się, że narratorka traktuje i opisuje Profesora jak małe dziecko), to jeśli to przerzucę jako metaforę postaci tytułowego profesora (ma on problem z nawiązywaniem relacji z ludźmi, za to świetnie sobie radzi z matematyką) to chyba wszystko jednak będzie grać. Bo kiedy tematyka książki rzeczywiście schodzi już na matematykę, to przez te słowa się po prostu płynie i wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Jak w zegarku.

To była bardzo przyjemna i oryginalna historia. Łączyła w sobie dwie moje ukochane rzeczy - liczby i słowa. I chociaż w pewnych momentach coś mi zgrzytało w opisie relacji bohaterów (wydaje się, że narratorka traktuje i opisuje Profesora jak małe dziecko), to jeśli to przerzucę jako metaforę postaci tytułowego profesora (ma on problem z nawiązywaniem relacji z ludźmi, za to...

więcej Pokaż mimo to