rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2019/10/ksiega-vanitasa-recenzja.html

Na prośbę swojego dawnego nauczyciela, wywodzący się z prowincji wampir imieniem Noé wyrusza w podróż do Paryża, aby zbadać pogłoski o Księdze Vanitasa – przeklętym grymuarze, którego ogromna moc jest w stanie sprowadzić zagładę na cały jego gatunek. Zadanie to udaje mu się zrealizować szybciej, niż ktokolwiek by się spodziewał; na pokładzie ogromnego sterowca, którym zmierza do stolicy Francji, ma miejsce przedziwny incydent. Noé jest świadkiem, jak tajemniczy młodzieniec za pomocą Księgi Vanitasa uwalnia od klątwy znajdującą się na statku wampirzycę. Poznanie jego motywów również nie ułatwia zrozumienia całego zajścia – co mają oznaczać słowa "Przysięgam, że was ocalę, wampiry!", wypowiedziane przez zwykłego śmiertelnika, używającego grymuaru do celu zgoła innego, niż ten, do jakiego został stworzony? I jakie są jego powiązania z baśniowym wampirem błękitnego księżyca, twórcą księgi, którego imieniem się tytułuje?

Do lektury "Księgi Vanitasa" z podchodziłam bardzo ostrożnie. Nie wyrobiłam sobie żadnych oczekiwań związanych z tą serią, żeby później nie okazało się, że manga nie może im sprostać. Możecie więc wyobrazić sobie moje zaskoczenie i radość, kiedy już od pierwszych stron manga zdołała nie dość, że mnie zainteresować, to jeszcze rozbawić! Przez te pięć tomów miałam okazję dokładnie przyjrzeć się temu, jak sprawnie Jun Mochizuki potrafi prowadzić fabułę swojej nowej mangi – nie brakuje w niej miejsca na akcję, ale czytelnik nie czuje się przez nią przytłoczony. Historia jest dobrze rozplanowana pod względem zarówno szybszych momentów jak i tych, podczas których możemy od nich odetchnąć i fabuła albo rozluźniana jest za pomocą jakiejś humorystycznej wstawki (a one naprawdę bawią!), albo jakichś przepięknych kadrów ukazujących ulice alternatywnego Paryża. Widać w tym wszystkim radość z procesu tworzenia autorki, a także jej urocze zafascynowanie Francją, które ukazuje nam się na każdym kroku – w "Księdze Vanitasa" pojawia się mnóstwo nawiązań do francuskiej kultury i historii. I o ile obecność charakterystycznej architektury może mało zaskoczyć (w końcu akcja rozgrywa się w Paryżu), tak autorka poprzez wplecenie w swoją historię maleńkich, z pozoru nieistotnych drobiazgów, zdołała stworzyć naprawdę przekonujący swoją prawdziwością klimat. I tak na przykład możemy w ramach ciekawostki dowiedzieć się co nieco o francuskich ciastach lub po prostu być świadkami rozmowy bohaterów o projektach wież Gustave'a Eiffela i Julesa Bourdaisa. Widoczna jest w tym niezwykła dbałość o szczegóły, bez której ten paryski klimat nie miałby szans być aż tak żywy.

Kolejnym ogromnym atutem mangi są jej bohaterowie. Nie przesadzę, jeśli powiem, że żadnego z nich nie udało mi się znielubić (o ile nie takie właśnie było zamierzenie autorki). Działania każdej postaci uzasadnione są konkretnymi motywami, co sprawia, że nawet na bohaterów próbujących przeszkodzić Noému i Vanitasowi nie możemy spojrzeć w sposób zero-jedynkowy, opisując ich poczynania jako "złe" lub "dobre". Każdy charakter, nawet ten mniej ważny, ma wiele do zaoferowania i potrafi wzbudzić ciekawość i sympatię czytelnika. Na tle tego wszystkiego najciekawiej oczywiście wypada nasza dwójka głównych bohaterów, którzy w tej roli spisują się znakomicie. Noé na pierwszy rzut oka może wydawać się mniej interesujący, ponieważ jest zdecydowanie bliższy czytelnikowi, a oprócz tego nie brakuje w nim cech sympatycznego, głównego bohatera, który ma jakoś zespoić swoją osobą całą historię. Wiecie o czym mówię, prawda? O typie pociesznej, męskiej postaci, która ekscytuje się na widok Paryża czy też swojego ulubionego kruchego ciasta z jabłkami. I chociaż w historii naszego wampira z prowincji nie brakuje tajemniczości i przemilczanych jeszcze, istotnych wydarzeń, tak Vanitas w swojej skrytości i dziwacznych motywach pobija go o głowę. Już od początkowych stron, przy wielu jego słowach czy też czynach zadajemy sobie pytanie – dlaczego? Dlaczego zwykły śmiertelnik przyjął imię baśniowego Vanitasa? Co więcej, dlaczego posługuje się nim właśnie w celu zbawienia wampirów, a nie sprowadzenia na nie katastrofy, co było celem twórcy księgi? Podczas lektury tych pięciu tomów dowiadujemy się o naszych bohaterach wielu rzeczy, ale wtedy na światło dzienne wychodzi jeszcze więcej informacji, które wywołują kolejne pytania. Brak w tym wszystkim jednak chaosu i nieporządku, który pamiętam z "Pandora Hearts", a więcej konkretów i przyjemnego, miejscami nawet beztroskiego nastroju.

Po lekturze pięciu tomów "Księgi Vanitasa" jestem z tej serii niesamowicie zadowolona. Nie sądziłam, że wzbudzi ona we mnie takie zainteresowanie i będzie w stanie rozbawić tak wiele razy, przez co spędzony przy niej czas będzie aż tak przyjemny. Na pewno będę kontynuować jej kolekcjonowanie i z niecierpliwością wyczekuję dalszych przygód Noégo, Vanitasa, i reszty przesympatycznych bohaterów, których miałam okazję do tej pory poznać.

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2019/10/ksiega-vanitasa-recenzja.html

Na prośbę swojego dawnego nauczyciela, wywodzący się z prowincji wampir imieniem Noé wyrusza w podróż do Paryża, aby zbadać pogłoski o Księdze Vanitasa – przeklętym grymuarze, którego ogromna moc jest w stanie sprowadzić zagładę na cały jego gatunek. Zadanie to...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Bakuman #1 Takeshi Obata, Tsugumi Ohba
Ocena 7,3
Bakuman #1 Takeshi Obata, Tsug...

Na półkach: , ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2019/05/bakuman-recenzja.html

Moritaka Mashiro wiedzie zwyczajne życie nastoletniego japońskiego chłopaka. Uczy się i stara się nadać swojemu życiu jakiś sens, jednak taki styl egzystencji mu nie odpowiada, bo Mashiro jest coraz bardziej znużony otaczającą go rzeczywistością. Pewnego dnia zapomina ze szkoły swojego zeszytu, w którym szkicował swoją koleżankę z klasy, w której od zawsze się podkochiwał. Chłopak wraca więc do szkoły, gdzie okazuje się, że Akito Takagi, czyli najmądrzejszy uczeń z jego klasy, widział już jego rysunki. Kolega namawia go, żeby razem zaczęli tworzyć mangę, gdzie on odpowiedzialny będzie za historię, a Mashiro za rysunki. Nasz główny bohater nie jest przekonany do tego pomysłu, pod wpływem Takagiego jednak spontanicznie wyznaje swoje uczucia Miho Azuki - okazuje się, że dziewczyna chce stać się popularną seiyuu i podkładać głos w anime. Zawierają więc umowę, że chłopcy stworzą mangę, która zostanie zekranizowana, a Azuki podkładać będzie głos pod główną bohaterkę. I jeżeli ich marzenia się spełnią, dziewczyna wyjdzie za Mashiro...

"Bakuman" jest świetnym tytułem dla każdego, kto kiedykolwiek zastanawiał się głębiej nad tym, jak tak właściwie powstaje manga. Informacje podane są w niewymuszony sposób i naturalnie wynikają z siebie wraz z upływem czasu. Każdy proces powstawania komiksu jest dokładnie wytłumaczony czytelnikowi z paru różnych perspektyw. Na stronach mangi poznajemy bowiem aspekty tworzenia mangi zarówno z punktu widzenia Mashiro i Takagiego, jak i redaktora pracującego w Shounen Jumpie, bardzo ekscentrycznego młodego mangaki, Niizumy, asystentów profesjonalnych mangaków... Jest to bardzo udany zabieg, który sprawia, że czytelnik nie ma szansy znudzić się historią dwóch genialnych chłopaków, którzy postanowili stworzyć razem komiks. Każda dodatkowa perspektywa dodaje fabule naprawdę mnóstwo wiarygodności i głębi: poznajemy sposób pracy i związane z tym trudności wielu osób z tej samej branży, ale jednak z kompletnie innymi przeszkodami do pokonania. W mandze pojawia się chociażby problem bycia dobrym redaktorem, który musi pomagać mangakom i utrzymywać zdolnych autorów przy pracy dla swojego magazynu, czy też asystenta, który utknął przy pomaganiu innemu mangace, podczas gdy jego największym marzeniem jest stworzenie własnego komiksu... Tego typu smaczków jest naprawdę mnóstwo i w moich oczach stanowią one jedną z największych zalet "Bakumana".

"Bakuman" oprócz tego jest mangą bardzo życiową, nawet jeżeli na pierwszy rzut oka wcale na to nie wygląda. Owszem, mamy do czynienia z dwójką geniuszy - Mashiro jest niezwykle utalentowany w rysowaniu, a Takagi potrafi bez większych problemów wymyślić fabułę, która poruszy wielu ludzi. Typowy motyw geniusza nie jest jednak tutaj przesadzony - z każdej strony mangi da się wyczuć, że dwójka głównych bohaterów to tylko (i aż) ludzie. Nie są w stanie równocześnie utrzymać świetnych wyników w nauce i kontynuować ciężkiej pracy przy mandze, dlatego wybierają dla siebie średniej renomy licea, nawet jeśli stać byłoby ich na więcej. Praca przy mandze wymaga od nich poświęceń, co widać na każdym kroku.
Również kwestia japońskiego społeczeństwa została w tym tytule mocno poruszona. Tworzenie mangi jest uważane przez opinię publiczną za pracę dziecinną i niedojrzałą, a co za tym idzie - coś, czym się gardzi. Aspekt ten, niestety, jest do tej pory bardzo obecny w japońskiej kulturze, więc widzimy, że autorzy mangi chcą ukazać nam nie tylko sielankowe motywy tworzenia komiksów, ale także gorzkie momenty, których zawód mangaki nie jest pozbawiony.

Świetne jest to, jak wiele z japońskiej kultury możemy wynieść po lekturze tego tytułu. Zapoznałam się dopiero z trzema tomami, a już miałam okazję przyjrzeć się bliżej zarówno wielu zawodom związanym z tworzeniem mangi (mangaka, asystent, redaktor...), jak i innym, takim jak seiyuu czy też osobie zajmującej się tworzeniem "opowieści telefonowych" (Keitai Novel), czyli popularnego w Japonii formatu publikowania swoich historii w Internecie. Nie mogę doczekać się tego, jakich jeszcze rzeczy mogłabym dowiedzieć się z lektury tej mangi - o ile całkiem zielona we wszystkich wymienionych przeze mnie tematach wcześniej nie byłam, tak zobaczenie ich od bardziej "życiowej" strony było naprawdę przyjemne. W każdym tomiku dzieje się naprawdę mnóstwo rzeczy i przeczytanie takiej na pierwszy rzut oka niepozornej mangi potrafi zająć naprawdę wiele czasu. Dla mnie jest to zaletą, bo ile razy w swoim życiu brałam już do ręki japoński komiks, aby po dwudziestu minutach móc go odłożyć na półkę? "Bakuman" jest tak przeładowany fabułą i informacjami (w jak najbardziej pozytywnym sensie), że spędza się przy nim dużo czasu i jest to czas jak najbardziej udany. Martwi mnie jedynie perspektywa tych dwudziestu tomów, w których jest zamknięta cała historia - nie wiem, czy manga będzie w stanie utrzymać swój wysoki poziom do samego końca, ale po tym, co zobaczyłam w tych trzech tomach, jestem dobrej myśli.

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2019/05/bakuman-recenzja.html

Moritaka Mashiro wiedzie zwyczajne życie nastoletniego japońskiego chłopaka. Uczy się i stara się nadać swojemu życiu jakiś sens, jednak taki styl egzystencji mu nie odpowiada, bo Mashiro jest coraz bardziej znużony otaczającą go rzeczywistością. Pewnego dnia zapomina ze...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2019/03/wypaczona-recenzja.html

Legendy miejskie to motyw bardzo często pojawiający się w japońskiej popkulturze. Daje on szerokie pole do popisu, jeżeli zostanie wykorzystany w dobry sposób - szczególnie, jeśli chodzi o horrory. Po mangę "Wypaczona" sięgnęłam z dwóch powodów - chciałam przekonać się, w jaki sposób autor podszedł do tematu miejskich legend: czy zdołał wykorzystać w pełni potencjał wybranej przez siebie historii, czy też stworzony przez niego komiks powielał znane nam już wszystkim schematy i nie wnosił niczego nowego. Oprócz tego, z uporem maniaka staram się znaleźć jakikolwiek japoński komiks, który naprawdę zdoła mnie przestraszyć. Czy "Wypaczonej" jednak udało się przyprawić mnie o szybsze bicie serca?

Kazuki to zwyczajny student, którego życie nieszczególnie wyróżnia się na tle innych osób. Pewnego dnia wynosząc śmieci zauważa on pewną niepokojącą postać - ubraną jak lolita kobietę, która zadaje mu dziwne pytanie: "Czy masz siostrzyczkę"? Zdezorientowany chłopak odpowiada twierdząco, po czym wraca do domu, nie bardzo chcąc mieć dalszy kontakt z przerażającą kobietą. Od tej pory jednak nie dane mu będzie zaznać spokoju...

Do "Wypaczonej" od początku byłam nastawiona sceptycznie. Komiksy są dla mnie czymś, co w moim słowniku wyklucza się ze słowem "straszne", także myślałam, że w tym przypadku będzie podobnie. Nie myliłam się wiele - manga ta nie jest tytułem, który sprawi, że nie będziecie spać po nocach, ale naprawdę pozytywnie mnie ona zaskoczyła. Kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać, także scenki z pogranicza gore zrobiły na mnie tym większe wrażenie. Było kilka momentów, kiedy poczułam się naprawdę nieswojo - nie nazwałabym tego strachem, a raczej lekkim wewnętrznym niepokojem. Spowodowane to było głównie przez nie pozostawiające wiele wyobraźni kadry zawierające taką dawkę rzeczy, które nigdy nie powinny wydarzyć się z ludzkim ciałem, że czytając "Wypaczoną" czasami trochę obawiałam się, jaka ilustracja spotka mnie na następnej stronie, i czy będę na nią gotowa. Z tym wiąże się też problem pewnego niezdecydowania autora - kiedy skończyłam lekturę, nie do końca byłam pewna, co o tym myśleć. Z jednej strony zaserwował on nam parę naprawdę nieprzyjemnych i krwawych kadrów, ale z drugiej za każdym razem, kiedy sytuacja miała szansę rozwinąć się w kierunku jeszcze bardziej szokującej, mangaka nie dopowiadał ciągu dalszego lub też nie ukazywał szczegółowo najmakabryczniejszych momentów. Niezdecydowanie autora, w którym kierunku podążyć, zauważyłam także w momencie, kiedy przez parę stron miałam okazję popodziwiać nagą pierś jednej z żeńskich bohaterek. Do tej pory nie wiem, dlaczego; przez chwilę pomyślałam, że za niedługo z wdziękami tej młodej panny stanie się coś naprawdę złego, ale nie, ot taki malutki, bezsensowny fanserwis.

O ile nazwanie "Wypaczonej" mangą straszną mogłoby być przesadą, tak powiedzenie, że ma niepokojący klimat uważam za jak najbardziej trafne. Naprawdę byłam w stanie wczuć się w tę historię - nie miała ona w sobie niczego niesamowitego, bo fabuła była bardzo prosta i w gruncie rzeczy polegała na przemocy, ale mnie wcale to nie przeszkadzało. Gdybym już miała do czegoś porównać ten tytuł, to pierwsze na myśl przyszłoby mi "Gdy zapłaczą cykady"; jest niepokojąco i jest krwawo. Co prawda brakuje świetnej fabuły, ale dalej można się dobrze bawić.

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2019/03/wypaczona-recenzja.html

Legendy miejskie to motyw bardzo często pojawiający się w japońskiej popkulturze. Daje on szerokie pole do popisu, jeżeli zostanie wykorzystany w dobry sposób - szczególnie, jeśli chodzi o horrory. Po mangę "Wypaczona" sięgnęłam z dwóch powodów - chciałam przekonać się, w...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Siedmiu książąt i tysiącletni labirynt #1 Yu Aikawa, Haruno Atori
Ocena 7,1
Siedmiu książą... Yu Aikawa, Haruno A...

Na półkach: , ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2019/03/siedmiu-ksiazat-i-tysiacletni-labirynt.html


Tysiącletni labirynt to miejsce, o którym krążą legendy. Według nich, po śmierci cesarza siedmiu jego feudałów postanowiło uknuć spisek, aby przejąć władzę; w tym celu uwięzili oni syna, prawowitego spadkobiercę tronu, w tysiącletniej celi, z której nie było ucieczki.
Pewnego dnia Yuan budzi się w miejscu, które zaskakująco przypomina zamek z legend. Okazuje się, że on i pozostali młodzieńcy zostali uwięzieni w tysiącletnim labiryncie, aby wybrać spośród nich cesarza nowego pokolenia...

Na początku muszę powiedzieć, że cieszę się, że miałam okazję zapoznać się od razu z dwoma pierwszymi tomikami. Po lekturze pierwszego moje odczucia były bardzo mieszane - nie czytało się go źle, ale nie widziałam w tej historii zbytniego potencjału na wybicie się z tłumu podobnych fabularnie mang. Drugi tom czytało się zdecydowanie przyjemniej, chociaż utwierdził mnie on w przekonaniu, że manga "Siedmiu książąt i tysiącletni labirynt" ma problemy typowe dla swojego gatunku. Jako czytelnik zostajemy od razu rzuceni na głęboką wodę - poznajemy siódemkę wybitnych młodzieńców, którzy są kandydatami na cesarza. I tutaj pojawia się pierwszy problem - bohaterowie mangi wiedzą, kim są otaczające ich osobistości, nam jednak pozostają skrawki informacji takie jak to, że jeden z nich jest najbardziej rozpoznawanym aktywistą w kraju, drugi najsłynniejszym pieśniarzem... i tak dalej, i tak dalej. W mandze brakuje jakichkolwiek retrospekcji, które mogłyby przybliżyć nam charaktery i motywacje poszczególnych mężczyzn do zostania cesarzem. W drugim tomie sytuacja ta nieznacznie się poprawia, bo poznajemy skrawek przeszłości jednego z bohaterów, jednak patrząc na to, że seria liczy sobie cztery tomy, nie wydaje mi się, abyśmy byli w stanie poznać bliżej któregokolwiek z nich. Nawet Yuan, czyli chłopak, którego poznajemy na początku, nie ma swojej historii - wiemy o nim mało, pomijając to, że jest typowym przykładem ciapowatego i naiwnego bohatera o dobrym sercu.
Ciężko jest poczuć sympatię do któregoś z bohaterów, skoro żaden nie otrzymał wystarczającej ilości stron, która mogłaby go dobrze przedstawić czytelnikowi. Chyba, że wyznacznikiem miałby być sam wygląd, bo jeśli o to chodzi, to naprawdę jest w czym wybierać.

Bardzo lubię motywy tajemnicy w mangach, i chociaż opisywany przeze mnie dzisiaj tytuł stara się zainteresować czytelnika zagadkami, tak mnie nie do końca udało się wczuć w ten klimat. Nie bardzo miałam szansę w ogóle się nad czymś zastanowić - nasi książęta sami błyskawicznie wysnuwają wszystkie wnioski, nie pozostawiając żadnego czasu na refleksję. I chociaż wszystkie ich genialne rozwiązania i pomysły można usprawiedliwić tym, że są oni najwybitniejszymi ludźmi w swoim fachu, wybranymi na kandydatów na cesarza, tak czasami naprawdę brakuje w tym wszystkim jakiegoś dłuższego zastanowienia, sytuacji, która sprawiłaby naszym bohaterom faktyczny problem.

Naszych książąt goni czas, muszą więc oni natychmiastowo poradzić sobie z każdą przeszkodą, którą napotkają na swojej drodze. Znacie to uczucie niepokoju, kiedy czytelnik i bohaterowie zdają sobie sprawę z nieuchronności śmiertelnego niebezpieczeństwa? Ten typowy motyw, często pojawiający się w dziełach kultury - a to możliwość zmiażdżenia przez zbliżające się ściany, a to konieczność ucieczki przed czymś... Tutaj nasi bohaterowie muszą stale uciekać przed wodą, której poziom bezustannie się podnosi. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że sytuacja ta w gruncie rzeczy nie wywołuje żadnych emocji. Po zobaczeniu dwa razy, jak książęta radzą sobie z tym problemem, jako czytelnik przestajemy w ogóle się tym martwić, bo i tak wiemy, że znajdą jakieś genialne wyjście z tej sytuacji. Oni sami też nieszczególnie wydają się tym przejmować, bo dopóki nie widzą wody, to o samym problemie zdają się zapominać. Nie dostajemy od tej mangi żadnej sytuacji, której faktycznie moglibyśmy się obawiać - a jeżeli wydaje nam się, że faktycznie może zacząć dziać się coś naprawdę poważnego lub krwawego, to wkrótce zostajemy wyprowadzeni z tego błędu.

Głównym atutem tej pozycji zdecydowanie jest jednak kreska - jeśli ktoś lubi kupować pięknie zilustrowane komiksy, to tutaj się nie zawiedzie. O ile sama historia nie jest w żaden sposób odkrywcza, tak rysunki Haruno Atori są po prostu prześliczne i w żaden sposób nie można temu umniejszyć. Ilustracje są bardzo szczegółowe, nasi bohaterowie są upiększeni do granic możliwości (w pozytywnym sensie), a całość jest równocześnie tak przejrzysta i nieprzesadzona, że na każdy kadr patrzy się z przyjemnością.

Pomimo wszystkich wymienionych przeze mnie wad, muszę szczerze przyznać, że tytuł ten czytało się zaskakująco przyjemnie. Nie jest to lektura wymagająca, bo w gruncie rzeczy podaje nam wszystkie rozwiązania na tacy, wystarczy tylko trochę poczekać, ale to także może być swego rodzaju zaletą. Jeżeli ktoś lubi tego typu tytuły, gdzie garstka bohaterów zostaje uwięziona w jednym miejscu i muszą znaleźć sposób, aby wspólnie przetrwać, to "Siedmiu książąt i tysiącletni labirynt" naprawdę ma szansę się spodobać. Jeśli zignoruje się typową mangową naiwność, to niektóre rozwiązania fabularne naprawdę mogą zaskoczyć. Po zakończeniu lektury obydwu tomików, sama zaczęłam zastanawiać się, jak dalej może potoczyć się ta historia, co oznacza, że wcale nie jest ona tak oczywista, jak na pierwszy rzut oka się wydaje. A to przecież chodzi w tego typu tytułach, prawda?

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2019/03/siedmiu-ksiazat-i-tysiacletni-labirynt.html


Tysiącletni labirynt to miejsce, o którym krążą legendy. Według nich, po śmierci cesarza siedmiu jego feudałów postanowiło uknuć spisek, aby przejąć władzę; w tym celu uwięzili oni syna, prawowitego spadkobiercę tronu, w tysiącletniej celi, z której...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2019/01/shinigami-doggy-recenzja.html


Ken to ubogi licealista, którego poznajemy, kiedy goniąc za swoim jedynym posiłkiem - pojedynczym onigiri - wpada pod koła ciężarówki. Zdezorientowany chłopak odzyskuje świadomość i powitany jest przez Shina - boga śmierci. Po krótkiej wymianie zdań ten obiecuje mu, że przywróci go do świata żywych, pod warunkiem, że Kenowi uda się spełnić ostatnie życzenie jednej z kobiecych dusz, które trafiły do zaświatów razem z nim. Chłopakowi udaje się to zrobić, i szczęśliwie powraca do swojej kochającej rodziny, jednak okazuje się, że Shin ma dla niego inne plany. Od tej pory Ken ma pomagać mu w spełnianiu życzeń kobiecych dusz, użyczając im w tym celu... swojego ciała.

Na "Shinigami DOGGY" trzeba spojrzeć z pewnym przymrużeniem oka. Jak można by inaczej traktować serię, która rozpoczyna się pogonią licealisty za onigiri staczającym się z wzniesienia, kiedy ten dodatkowo kończy swój żywot w legendarny już dla anime i mang sposób - pod kołami ciężarówki? Czytelnik od pierwszych już stron wie, z jakim tytułem będzie miał do czynienia - i wiele zależy od tego, czy ktoś lubi takie klimaty. Po przeczytaniu opisu także nie powinno być już żadnych wątpliwości co do kierunku, w którym będzie zmierzała ta manga. O ile osobiście mam neutralny stosunek do tego typu dzieł, tak muszę przyznać, że "Shinigami DOGGY" czytało się naprawdę przyjemnie.

Interesujący jest główny wątek fabularny, gdzie dowiadujemy się, że niespełnieni za życia ludzie - czy to z powodu jakiegoś żalu, czy też niedokończenia na ziemi ważnej dla nich rzeczy - trafiają do bogów śmierci. Ci, aby móc przeprowadzić ich dalej, muszą spełnić ich życzenie - i to właśnie robi Shin, bóg, do którego trafia Ken. Z powodu swojego umiłowania do kobiet, zajmuje się on tylko sprawami trapiącymi płeć piękną, a młody chłopak trafia do niego zupełnym przypadkiem. Od tej pory będzie miała miejsce niezliczona ilość gagów, które autorka serwuje nam w naprawdę przystępny sposób. Wydaje mi się, że przez tyle lat mojej przygody z mangą i anime zdołałam już wyrosnąć z tego typu humoru, więc zaskoczyło mnie, że podczas lektury "Shinigami DOGGY" byłam w stanie parę razy się zaśmiać. Żarty, pomimo swojej typowo mangowej schematyczności, potrafią naprawdę rozbawić, a kiedy ma być trochę poważniej - autorce również udaje się to osiągnąć.

Największym problemem tej mangi wydają się być jej bohaterowie, bo chociaż ich charaktery są dobrym fundamentem do budowania gagów i zabawnych sytuacji, tak koniec końców wychodzą oni dosyć drętwo. Problem ten szczególnie dotyczy Kena, który mimo bycia główną postacią, w gruncie rzeczy jest najmniej interesujący. Jeśli mam być szczera, to podczas lektury nie bardzo interesowało mnie, jak potoczy się jego los, za to o wiele większą sympatią zdołałam obdarzyć panienki, którym Ken i Shin mieli pomóc. O samym bogu śmierci za wiele też nie można powiedzieć, bo w gruncie rzeczy jego głównym zadaniem jest bycie bishem, ale dobrze spełnia swoją rolę, bo przynajmniej cieszy oko.

Dla kogo więc może być "Shinigami DOGGY"? Na pewno dla wszystkich, którzy szukają lekkiego, niezobowiązującego poprawiacza humoru na nudny wieczór. W tej roli dzieło Kany Yamamoto sprawdzi się świetnie, o ile kogoś już na starcie nie odrzucają jego główne założenia. Ja podchodziłam do tego tytułu bez żadnych większych oczekiwań i pozytywnie się zaskoczyłam, bo nie spodziewałam się, że lektura takiej serii - która na pierwszy rzut oka nie prezentuje się szczególnie interesująco - będzie aż tak przyjemna.

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2019/01/shinigami-doggy-recenzja.html


Ken to ubogi licealista, którego poznajemy, kiedy goniąc za swoim jedynym posiłkiem - pojedynczym onigiri - wpada pod koła ciężarówki. Zdezorientowany chłopak odzyskuje świadomość i powitany jest przez Shina - boga śmierci. Po krótkiej wymianie zdań ten obiecuje...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/12/kronika-duchow-recenzja.html

Kyouichi ma starszą, niesamowicie uzdolnioną w odprawianiu egzorcyzmów siostrę. Chłopak chce podążyć w jej ślady, i zajmować się usuwaniem duchów, które w jakiś sposób zagrażają ludziom. Kiedy więc słyszy plotkę o bóstwie powodującym choroby u ludzi, którzy zbytnio zbliżą się do jego kapliczki, postanawia wraz z klubem okultystycznym do którego należy zbadać tę sprawę. Niestety okazuje się, że pociąga to za sobą więcej konsekwencji niż tylko rozzłoszczenie bóstwa, więc siostra Kyouichiego postanawia wziąć na siebie odpowiedzialność za nierozważne czyny brata i pewnego dnia musi zniknąć, zostawiając po sobie tylko notes, w którym pisała o każdej istocie nadnaturalnej, z którą kiedykolwiek miała do czynienia - "Kronikę duchów". Od tej pory chłopak postanawia, że nie spocznie, dopóki nie odnajdzie swojej siostry.

O ile opis fabuły nie prezentuje się w żaden sposób kreatywnie, bo tytułów o podobnych założeniach znaleźć można naprawdę wiele, tak na samym początku wydawało mi się, że z "Kroniki duchów" autorce uda się wykrzesać coś fajnego. Ilustracja na obwolucie wygląda klimatycznie, poważnie (zanim zaczniecie się śmiać - w stosunku do tego, co znajduje się w środku, wygląda naprawdę poważnie), i nawet pomimo sporej dawki kiczu - przyciąga oko. Muszę niestety przyznać, że z każdą kolejną stroną tego komiksu moje zainteresowanie stopniowo malało coraz bardziej. "Kronika duchów" jest tytułem całkowicie przeciętnym, idącym po linii najmniejszego oporu - przez niecałe 200 stron nie stało się w pierwszym tomie nic, co jakkolwiek wyróżniłoby ten tytuł z szeregu innych, traktujących o podobnej tematyce. Co za tym idzie, mamy w nim wszystko, co charakteryzuje takie właśnie pozycje - niesmaczny wątek kompleksu siostry, nieinteresujące potyczki z duchami, z których właściwie mało co wynika, miałkich bohaterów i nudne wątki miłosne, przyprószone niezbyt wyrafinowanym ecchi.

Bohaterów mamy mnóstwo - powiedziałabym nawet, że zdecydowana większość jest całkowicie zbędna. Praktycznie każdy z nich ma jedną cechę charakteru (lub po prostu rzecz, do której dąży), co definiuje całą jego osobowość. Jedyną ciekawszą postacią mogłaby być siostra Kyouichiego, ale niestety już w pierwszym rozdziale się z nią rozstajemy.
Manga tak pobieżnie opisuje całą historię, że czytelnik nie jest w stanie bardziej się w nią wczuć. Główny bohater latami dążył do siły, aby móc odnaleźć swoją siostrę, my jednak nie jesteśmy w to w ogóle wtajemniczeni - zostajemy przerzuceni do przyszłości, gdzie chłopak podobno jest już silniejszy niż dawniej, ale... no, nieszczególnie to widać, bo dalej jest tak samo nijaki. Podobnie zresztą wyglądają wszystkie wątki z odprawianiem egzorcyzmów - oczekiwałam, że duchy i inne istoty nadnaturalne zostaną przedstawione w bardziej upiorny sposób, a otrzymałam typowy motyw śliczniutkiego bóstwa śmierci, które od teraz krok w krok będzie podążało za Kyouichim, i całkowicie nijakiego Makaronikowego Potwora.

Problemem jest także fakt, że przez cały ten tom nie wydarzyło się praktycznie nic konkretniejszego. Zniknęła siostra, a Kyouichi z klubem okultystycznym badają nadnaturalne sprawy, próbując w jakikolwiek sposób powiązać je z jej zniknięciem. Pomijając już kwestię tego, że osoby z owego klubu są całkowicie zbędne (naprawdę, ta manga mogłaby istnieć bez nich, ale ich obecność wyjaśniona jest mocą przyjaźni) i momentami irytujące, to jeszcze są bezużyteczne - nie mają one absolutnie nic wspólnego z okultyzmem. Jedyną rzeczą, która łączy ich z tym światem, jest nasz główny bohater, który swoją drogą, podczas jednej z ich wypraw stwierdził, że dobrym pomysłem będzie rozdzielenie się, i danie im amuletu (którego skuteczności sam nie był pewien), który miałby uchronić ich przed atakiem złych duchów. Jak dla mnie to całkowity brak logiki lub dobry moment, aby zmienić przyjaciela, bo gdyby nie całkowicie przypadkowe zrządzenie losu, to członkowie tego klubu już by nie żyli.

"Kronika duchów" to niestety jedna z wielu mang, która dobra jest tylko i wyłącznie do zapominania. Nie ma w niej niczego, co zatrzymałoby czytelnika dłużej przy tym tytule. Jeśli ktoś lubi takie przeciętniaki - okej, też czasem zdarza mi się miło spędzać przy takich czas - ale niestety w tym przypadku, po lekturze pierwszego tomu, straciłam całe moje zainteresowanie do tej serii, a nawet zdążyłam się zirytować.

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/12/kronika-duchow-recenzja.html

Kyouichi ma starszą, niesamowicie uzdolnioną w odprawianiu egzorcyzmów siostrę. Chłopak chce podążyć w jej ślady, i zajmować się usuwaniem duchów, które w jakiś sposób zagrażają ludziom. Kiedy więc słyszy plotkę o bóstwie powodującym choroby u ludzi, którzy zbytnio...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Dziecię Bestii #1 Renji Asai, Mamoru Hosoda
Ocena 7,3
Dziecię Bestii #1 Renji Asai, Mamoru ...

Na półkach: , ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/11/dziecie-bestii-recenzja.html

Ren to dziewięcioletni chłopiec, który właśnie stracił matkę w wypadku. Nie godzi się on na swoją nową sytuację życiową, gdzie ma zamieszkać z krewnymi i odważnie stwierdza, że od tej pory będzie radził sobie sam. Pewnego dnia, w ciemnej uliczce w Shibuyi spotyka dziwną człekokształtną istotę, która proponuje mu, aby ten został jego uczniem. Próbując za nią podążyć, Ren trafia do Juutengai; prędko okazuje się, że nie jest to normalne miasto, tylko miejsce, gdzie żyją wyłącznie bestie, a ludzie nie powinni mieć do niego wstępu...

Trzeba przyznać, że fabuła na pierwszy rzut oka prezentuje się całkiem przeciętnie i po opisie serii nie zanosi się, aby "Dziecię bestii" miało być mangą szczególnie odkrywczą lub diametralnie zmieniającą spojrzenie czytelnika na japońskie komiksy. Z takim właśnie podejściem podchodziłam do tej serii, czyli tak właściwie z brakiem jakichkolwiek oczekiwań, i w ostatecznym rozrachunku mi się to opłaciło - manga zrobiła na mnie pozytywniejsze wrażenie, niż się spodziewałam, jednak nie na tyle, abym mogła usunąć z tej recenzji zdanie rozpoczynające ten akapit.

Największym problemem w tej serii jest jej schematyczność i posunięcia fabularne, które można z wielką łatwością rozgryźć. Będąc po lekturze dwóch pierwszych tomów, a nie znając zawartości dalszych, mogłabym bez problemu opisać, do czego zmierza "Dziecię bestii" i jakie będzie zakończenie. Większość z Was wie pewnie, że jestem typem osoby, która zaczytuje się przeważnie w seriach młodzieżowych, bo mangi traktuję czysto rozrywkowo i nie oczekuję od nich nie wiadomo czego. Pomimo tego, że po tylu latach siedzenia w japońskich komiksach jestem w stanie przymknąć oko na naprawdę wiele schematów, tak po prostu nie lubię, kiedy wszystko jest mi podane na tacy, a tak właśnie się czułam podczas lektury "Dziecięcia bestii".
Na ten tytuł nie można jednak tylko narzekać, bo jest on bardzo poprawny w naprawdę przyjemny sposób. Sam wątek podróży między Shibuyą a Juutengai bardzo przypadł mi do gustu, szczególnie w momencie, w którym Ren po latach wraca do miasta, w którym żył jako dziecko i zaczyna wchodzić w interakcje z innymi ludźmi. W tym momencie wychodzi na światło dzienne to, jak bardzo odległe są od siebie te światy, i jak trudno (o ile nie niemożliwie) będzie chłopakowi z powrotem się dopasować do zwykłego ludzkiego życia.

Oprócz tego, manga jest także po prostu niesamowicie urocza, zarówno za sprawą kreski, jak i samych postaci. Nie ma praktycznie chwili, aby Ren i Kumatetsu, jego mistrz, się nie kłócili, ale z każdą stroną widać, jak są oni ze sobą coraz bardziej zżyci, wchodząc właściwie bardziej w relację syn-ojciec niż uczeń-mistrz.
Wszystkie te małe elementy sprawiają, że "Dziecię bestii" mimo szablonowej fabuły czyta się naprawdę przyjemnie. Nie jest to lektura ani męcząca, ani też szczególnie ambitna, ale potrafi skutecznie umilić trochę czasu.

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/11/dziecie-bestii-recenzja.html

Ren to dziewięcioletni chłopiec, który właśnie stracił matkę w wypadku. Nie godzi się on na swoją nową sytuację życiową, gdzie ma zamieszkać z krewnymi i odważnie stwierdza, że od tej pory będzie radził sobie sam. Pewnego dnia, w ciemnej uliczce w Shibuyi spotyka...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/11/qq-sweeper-recenzja.html

Fumi przez swoją sytuację życiową zmuszona jest przenieść się do nowej szkoły. Tam poznaje tajemniczego chłopaka - Kyuutarou - który na początku wydaje się ekscentrycznym, ale jednak zwykłym, mrukliwym sprzątaczem. Szybko okazuje się jednak, że to, co robi, nie jest tylko zamiataniem kurzy, a oczyszczaniem ludzkich serc z negatywnych emocji, które mogą prowadzić do złych uczynków, a które ukazują się bohaterom w postaci robaków.

Nie zaznajomiłam się wcześniej z opisem "QQ Sweepera", także nieszczególnie wiedziałam, czego się spodziewać, ale to, co mimowolnie wywnioskowałam z ilustracji na obwolucie pierwszego tomu, bardzo różniło się od tego, co finalnie otrzymałam. Myślałam, że będzie to manga z mocnym naciskiem na sprzątanie, bez żadnego parcia na fantasy, a im dłużej czytałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, jak bardzo się myliłam. O ile we wstępie wspomniałam, że nie darzę shoujo jako gatunku jakąś szczególną sympatią, tak tutaj muszę dodać, że shoujo w połączeniu z mocami nadprzyrodzonymi wydaje mi się jeszcze mniej zachęcające. Nie chcę w tym momencie napisać, że ze względu na ten motyw "QQ Sweeper" mi się nie podobał, bo to moje bardzo osobiste preferencje, do tej pory nie mogę jednak pozbyć się tej uporczywej myśli z tyłu głowy, że bez niego mogłoby być lepiej.
Z drugiej strony nie mogłabym jednak napisać z czystym sumieniem, że przez ten motyw ta manga mi się nie podobała. Dzieła Kyousuke Motomi mają w sobie to coś, co sprawia, że czyta się je naprawdę przyjemnie, nawet jeśli nie są one jakimiś górnolotnymi, odkrywczymi komiksami. Tak samo było w tym przypadku - "QQ Sweeper" to całkiem zwyczajne shoujo, przy którym można miło spędzić czas, ale które po lekturze raczej nie stanie się naszą ulubioną mangą na świecie.

Autorka momentami próbuje trochę walczyć z typowymi shoujo schematami - na pewno niejednemu z Was zdarzyło się mocno irytować podczas lektury jakiejś mangi, w której główna bohaterka była ciapowata i płaczliwa, a zdarza się to szczególnie przy romansidłach. Fumi do takich charakterów na szczęście nie należy, bo potrafi pokazać pazurki, a przez swoje dziwaczne marzenie życiowe, którym jest znalezienie dla siebie bogatego męża (i do którego bohaterka autentycznie dąży!), wydaje się od razu sympatyczniejsza. Z drugiej strony mamy Kyuutarou - chłopaka, który najwyraźniej miał być mrukliwym i poważnym przystojniakiem, ale podczas lektury nieraz odnosiłam wrażenie, że jego obraz gdzieś autorce czasami umykał. Wszędzie byłam zapewniana, że tytułowy Q jest zamkniętym w sobie, trochę gburowatym bohaterem, a on po chwili burzył ten obraz, to stając się zbyt wylewnym czy też uczuciowym. Być może to też była próba autorki, żeby z innej strony spojrzeć na schemat takiego właśnie męskiego charakteru w mangach shoujo - nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że coś mi w spójności jego osoby nie pasowało.

Bohaterowie jednak koniec końców okazali się dosyć nijacy. Mieli oni jakieś swoje cechy charakteru i nie byli irytujący, ale naprawdę, gdybyście mnie zapytali o więcej szczegółów dotyczących ich osobowości, to chyba nie potrafiłabym niczego już napisać. Wynika to na pewno także z faktu, że jest to manga bądź co bądź tylko trzytomowa (przynajmniej na naszym rynku - "QQ Sweeper" ma swoją kontynuację, którą znaleźć możecie pod nazwą "Queen's Quality"), której tomiki są naprawdę cienkie.
Same założenia fabularne są w porządku, jeśli spojrzy się na nie z odpowiednim przymrużeniem oka. Historia trzyma się kupy, ale budowana często jest na wątpliwych fundamentach mangowej naiwności - wiecie, o czym mówię, prawda? Los zdaje się naszym bohaterom wyjątkowo sprzyjać, a ich przeszłość w "zaskakujący" sposób ze sobą łączyć... I tak dalej, i tak dalej.

Komu więc poleciłabym ten tytuł? Fanom shoujo lub samej twórczości Kyousuke Motomi, których nie odstrasza fakt nabycia jakiejś serii tylko po to, żeby była ona "na raz", bo jeśli tak spojrzy się na "QQ Sweepera", to spełnia on swoją rolę dobrze - można miło przy nim spędzić czas. Nie jest on ani lekturą wymagającą, ani męczącą, więc na takie nużące jesienne dni, podczas których nic się nie chce, może nadać się idealnie.

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/11/qq-sweeper-recenzja.html

Fumi przez swoją sytuację życiową zmuszona jest przenieść się do nowej szkoły. Tam poznaje tajemniczego chłopaka - Kyuutarou - który na początku wydaje się ekscentrycznym, ale jednak zwykłym, mrukliwym sprzątaczem. Szybko okazuje się jednak, że to, co robi, nie jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/10/duchowe-bliznieta-recenzja.html

Alex i Rite to dwoje całkowicie różniących się i na pierwszy rzut oka niemających ze sobą wiele wspólnego dzieci. Ich sytuacja rodzinna całkowicie się różni, nawet mieszkają one w różnych miejscach na świecie. Pewnego dnia przez zrządzenie losu spotykają się, i mimo bariery językowej, zdają się być bratnimi duszami.
Kiedy dzieci umierają, tego samego dnia i w tym samym momencie, jednak znowu w dwóch różnych zakątkach świata, ich dusze odbywają podróż, mającą na celu odnalezienie się nawzajem.

Nie jestem w stanie dokładnie powiedzieć dlaczego, ale kiedy pierwszy raz rzuciłam okiem na opis fabuły, to nie wydawał mi się on szczególnie interesujący, pewnie dlatego też nie zakupiłam "Duchowych bliźniąt" od razu po premierze. Teraz niesamowicie cieszę się, że miałam okazję zaznajomić się z tym tytułem, bo po lekturze przypomniałam sobie dokładnie, za co uwielbiam twórczość Mihary Mitsukazu; jest ona bardzo charakterystyczna w sposób, który niesamowicie mi odpowiada. Zaczynając od kreski i projektów postaci, na sposobie prowadzenia fabuły kończąc. Na pierwszy rzut oka "Duchowe bliźnięta" wydają się strasznie chaotyczną mangą - krótkie historie następują jedna po drugiej, a łączą je tylko bohaterowie. Z upływem czasu jednak autorka umiejętnie łączy je wszystkie w całość, a zdezorientowanemu czytelnikowi coraz bardziej rozjaśnia się obraz tego tytułu w głowie. Mangace udało się stworzyć tytuł tak dobrze skonstruowany w niejednoznaczny sposób, że z każdą kolejną lekturą rozumie się coraz więcej, co bardzo cenię - widać, że całe dzieło zostało od początku dobrze przemyślane i rozplanowane.

Manga opowiada w głównej mierze o duchowych bliźniętach - czyli ludziach, których nie łączą więzy krwi, ale potrafią się oni zrozumieć bez słów, i o tym, jak poszukują się oni przez całe życie. Z drugiej strony mamy też wątki niezrozumienia między rodzonymi bliźniaczkami, zazdrości, samotności, patologii, a nawet dziecięcej prostytucji. "Duchowe bliźnięta" są więc w pewnym sensie mieszanką wielu problemów - w recenzjach, które czytałam, spotkałam się z opiniami, że dla niektórych tytuł ten jest przedramatyzowany i brakuje w nim chwili wytchnienia dla czytelnika. Osobiście nie określiłabym tego w ten sposób, chociaż moje zdanie może nie być do końca miarodajne, ponieważ jestem osobą lubującą się w dramatach i różnych tragediach rozgrywających się na stronach mang - dla mnie czytanie o tego typu ciężkich tematach nie było męczące w taki sposób, abym miała ochotę odłożyć mangę i zrobić sobie od niej przerwę. Dawka dramatu, jaką zaserwowała nam autorka, była dobrze wyważona, a zakończenie naprawdę wbijające w fotel.

Początkowo, przez chaos, który panował praktycznie w całym tomie pierwszym, nie bardzo całą historię rozumiałam, ale kiedy wszystko w końcu zaczęło się wyjaśniać, zdałam sobie sprawę z wielu ukrytych podpowiedzi autorki, które stały się dla mnie, już wtajemniczonej, oczywiste. Z tego też powodu uważam, że przeczytanie "Duchowych bliźniąt" raz nie wystarczy - żeby dobrze je zrozumieć, dobrze byłoby przysiąść nad nimi na dłużej.

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/10/duchowe-bliznieta-recenzja.html

Alex i Rite to dwoje całkowicie różniących się i na pierwszy rzut oka niemających ze sobą wiele wspólnego dzieci. Ich sytuacja rodzinna całkowicie się różni, nawet mieszkają one w różnych miejscach na świecie. Pewnego dnia przez zrządzenie losu spotykają się, i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Summer Wars #1 Mamoru Hosoda, Yoshiyuki Sadamoto, Iqura Sugimoto
Ocena 6,5
Summer Wars #1 Mamoru Hosoda, Yosh...

Na półkach: , ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/10/summer-wars-recenzja.html

Siedemnastoletni Kenji to całkiem zwyczajny chłopak, a przynajmniej za takiego się uważa, chociaż jest świetny z matematyki i prawie został reprezentantem Japonii w olimpiadzie. Pewnego dnia popularna w szkole dziewczyna, w której zakochany jest nasz główny bohater, prosi go o podjęcie pracy w jej rodzinnym domu podczas wakacji. Na miejscu okazuje się, że Kenji ma udawać narzeczonego Natsuki, a ten fakt i jego skryta natura powodują, że trudno mu się odnaleźć w domu pełnym członków rodziny Jinnouchi.
Jakby tego było mało, chłopak dostaje tajemniczą wiadomość pod tytułem "Rozwiąż mnie", ze skomplikowanym wielocyfrowym kodem. Kiedy Kenjiemu udaje się go rozwikłać, okazuje się, że w ten sposób łamie on zabezpieczenia systemu Oz - wirtualnego świata internetowego, na którym oparte jest właściwie wszystko - począwszy od wielkich firm, skończywszy na... sterowaniu asteroidą przez wojsko japońskie.

Ci z Was, którzy siedzą w mangowym świecie już od pewnego czasu, pewnie doskonale zdają sobie sprawę ze schematyczności mang. "Summer wars" nie jest w tym przypadku wyjątkiem, będąc serią naprawdę bardzo schematyczną, w dodatku często naprawdę przewidywalną. Dziwnym zrządzeniem losu to właśnie Kenji wyjeżdża na wieś, do rodziny popularnej i lubianej w szkole dziewczyny (udając jej narzeczonego), gdzie okazuje się, że jeden z ich członków jest najsilniejszą postacią z Oz, a drugi z kolei powoduje poważną awarię tego systemu, przez co świat staje na głowie. Seria czasami się z tej schematyczności wyłamuje, co nie zmienia faktu, że trudno czytelnikowi wyczuć jakiekolwiek napięcie w wydarzeniach dziejących się w mandze - w świecie naszych bohaterów, wszystko w głównej mierze oparte jest na systemie Oz. Każdy na świecie, kto ma telefon komórkowy, ma tam swój profil: od zwykłych ludzi, na prezydentach kończąc. I w tym właśnie systemie, wyglądającym i działającym trochę zbyt infantylnie jak na to, co tam się dzieje, wojsko japońskie ma konto do sterowania asteroidą, a prezydent może za jego pośrednictwem użyć broni atomowej. Nie bardzo jestem w stanie zrozumieć, jak ktokolwiek w wykreowanym w "Summer wars" świecie mógłby uznać, że opieranie tak ważnych rzeczy na takim systemie jest bezpieczne (i w dodatku wygląda poważnie, bo pozwolę sobie przypomnieć, że awatary ludzi w Oz wyglądają typowo "kawaii"). Ogólnie opieranie całego świata na jednym systemie nie wydaje się zbyt rozsądne, prawda?

Nawet to nie jest moim największym problemem. Jest nim to, jak autorzy próbują nam wmówić, że czwórka dzieciaków jest w stanie uratować cały świat, prowadząc proste bijatyki w systemie Oz. Czytając ten tytuł, czułam się w pewien sposób dotknięta - wydawało mi się, jakby ta historia przedstawiała nam całe społeczeństwo jako upośledzone. Naprawdę nikt nie był w stanie niczego zrobić z wirusem w tym systemie, tylko podołały temu dzieciaki? Serio siedemnastoletni chłopak, owszem, uzdolniony matematycznie, ale dalej siedemnastoletni chłopak, jako jeden z kilkudziesięciu (!) ludzi na całym świecie, był w stanie rozwiązać szyfr, który dostał na swój telefon komórkowy? I właściwie dlaczego ten kod był tak prosty, że on dał radę go rozwiązać? I na tym systemie oparte miało być dosłownie wszystko? Bo właściwie poza czwórką naszych bohaterów, nikt niczego nie robi w kierunku rozwiązania tego problemu, albo robi to naprawdę nieudolnie. O tym, że w pewnym momencie bitwy Natsuki otrzymała od administratorów Oz artefakt sprzyjający szczęściu nawet nie wspomnę, bo jakoś mój mózg nie potrafi zakodować, że za pomocą tego samego systemu prezydent może kliknięciem jednego przycisku użyć broni nuklearnej (ale podczas lektury niesamowicie mnie to rozśmieszyło, więc ten fragment nawet mi się spodobał). Po lekturze całości odnoszę więc wrażenie, że ta manga to przerost treści nad formą, i pewnie teraz brzmię, jakby czytanie tego tytułu sprawiało mi fizyczny ból, ale wiecie co? Tak wcale nie było.

Mimo wszystkich tych dziwactw i naciąganych rozwiązań fabularnych, "Summer wars" czytało się... okej. Nie była to lektura przeraźliwie męcząca czy też irytująca - ja w swoim mangowym życiu niejedno już widziałam i czytałam, więc też trudno zrobić na mnie jakieś większe wrażenie. Jeśli spojrzy się na ten tytuł z dużym przymrużeniem oka, to może on stać się neutralnym średniaczkiem na zabicie jakiegoś nudnego popołudnia, ale niestety, raczej jednorazowym.

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/10/summer-wars-recenzja.html

Siedemnastoletni Kenji to całkiem zwyczajny chłopak, a przynajmniej za takiego się uważa, chociaż jest świetny z matematyki i prawie został reprezentantem Japonii w olimpiadzie. Pewnego dnia popularna w szkole dziewczyna, w której zakochany jest nasz główny bohater,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Ona i jej kot Makoto Shinkai, Tsubasa Yamaguchi
Ocena 7,1
Ona i jej kot Makoto Shinkai, Tsu...

Na półkach: , ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/09/ona-i-jej-kot-recenzja.html

W pewien wiosenny, deszczowy dzień, Ona i jej kot spotykają się po raz pierwszy. Przygarnięty przez kobietę Chobi od tej pory dzień w dzień obserwuje życie swojej pani - wszystkie jej smutki, jak i radości.

O fabule tej mangi nie da się zbyt wiele powiedzieć, bo jeśli o samą historię chodzi, to właściwie niewiele się tu dzieje."Ona i jej kot" to tytuł, który ma wpłynąć jakoś na emocje czytelnika, w jakiś sposób go poruszyć. Obserwujemy po prostu zwykłe, codzienne życie młodej kobiety, która dopiero zaczęła się uniezależniać i mieszkać na swoim. Widzimy, jak próbuje ona poradzić sobie z tą codziennością, z tym nie do końca jeszcze znanym, "dorosłym" światem, który potrafi być tak samo piękny, jak zasmucający. Wszystko to opisuje nam jej kot - Chobi - który pozwala spojrzeć na życie kobiety z innej perspektywy, dostrzega bowiem rzeczy, które trudniej byłoby zobaczyć człowiekowi.

Muszę przyznać, że autorom komiksu udało się wprowadzić mnie w troszkę smutniejsze, refleksyjne przemyślenia; ja, będąc w podobnym wieku do bohaterki, śmiało mogłam podczas lektury wczuć się w jej sytuację - w jej obawę przed samotnością i tym, co przyniesie jutro. Niepokój kobiety był więc dla mnie całkowicie zrozumiały i momentami czułam się, jakby ta manga opowiadała o moim życiu, co przy poznawaniu jakichkolwiek dzieł kultury nie zdarza mi się prawie nigdy.

Jedyną większą wadą, był dla mnie fakt, że przedstawiona w mandze historia była po prostu strasznie krótka. Ledwo otworzyłam tomik, a już zmuszona byłam go zamknąć. Tekstu również nie było za wiele, więc lekturę spokojnie można skończyć w niecałe dwadzieścia minut (o ile nie przystaje się dłużej nad rysunkami). To moje bardzo subiektywne odczucie, bo zdaję sobie sprawę, że dla innych może to właśnie być zaletą, ja jednak jestem typem osoby, która woli trochę więcej czasu spędzić przy mandze.

"Ona i jej kot" to trochę specyficzna jednotomówka, w której historia płynie sobie powoli swoim własnym tempem, stopniowo wciągając w nie także czytelnika; jeżeli ktoś nie przepada za okruchami życia, może będzie mu trudno dostrzec cały urok tej mangi. Jeśli jednak ktoś szuka tego typu historii, która mimo tego, że jest bardzo krótka, potrafi swoim klimatem zrobić wrażenie, to "Ona i Jej kot" zdecydowanie będzie mangą dla niego. Ja od siebie mogę powiedzieć, że warto - warto chociażby się przekonać, jak wypada jakaś historia Makoto Shinkaia w wersji mangowej, bo według mnie w tym przypadku bardzo korzystnie.

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/09/ona-i-jej-kot-recenzja.html

W pewien wiosenny, deszczowy dzień, Ona i jej kot spotykają się po raz pierwszy. Przygarnięty przez kobietę Chobi od tej pory dzień w dzień obserwuje życie swojej pani - wszystkie jej smutki, jak i radości.

O fabule tej mangi nie da się zbyt wiele powiedzieć, bo...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Chcę zjeść twoją trzustkę #1 Idumi Kirihara, Yoru Sumino
Ocena 7,7
Chcę zjeść two... Idumi Kirihara, Yor...

Na półkach: ,

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/07/chce-zjesc-twoja-trzustke-recenzja.html

"Zwyczajny kolega z klasy" - pod takim właśnie określeniem będziemy znali przez większość czasu głównego bohatera. Jest on raczej niewyróżniającym się chłopakiem, introwertykiem, nieutrzymującym praktycznie żadnych kontaktów z kolegami ze swojej klasy. Pewnego dnia odwiedza on szpital, i znajduje pozostawioną samą sobie na krześle w poczekalni książkę. Jako że "###" uwielbia czytać, nie może się powstrzymać od sprawdzenia, co to dzieło w sobie kryje. Okazuje się, że jest to swego rodzaju pamiętnik jego koleżanki z klasy, zatytułowany "Wraz z chorobą", w którym nasz główny bohater odnajduje informację, że Sakura cierpi na nieuleczalną chorobę trzustki i pozostało jej maksymalnie kilka lat życia. Od tej pory chłopak jako jedyny będzie wtajemniczony w prawdziwą sytuację życiową dziewczyny, która fakt o chorobie utrzymywała w tajemnicy przed wszystkimi, za wyjątkiem najbliższej rodziny.

Muszę przyznać, że pisanie o tym tytule sprawia mi trudność. Szczerze mówiąc, to nie bardzo tak właściwie wiem, jak za opisanie moich odczuć względem tej mangi się zabrać. Gdybym próbowała określić jednym słowem cały nastrój zawarty w "Chcę zjeść twoją trzustkę", to na pewno byłaby to "ulotność". Wszystko w tej mandze jest ulotne - począwszy od kwestii życia, na samym procesie czytania kończąc (bo te dwa tomy czytało się zdecydowanie zbyt szybko!). Od razu zostajemy rzuceni na głęboką wodę; niestety w sposób, który nie należy do moich ulubionych - na samym początku pierwszego tomu otrzymujemy kilka stron, które właściwie informują nas o zakończeniu mangi. Muszę teraz uważnie dobierać słowa, nie chcąc Wam niczego zaspoilerować, ale te kilka stron sprawiło, że z mniejszym napięciem obserwowałam historię naszych bohaterów, wiedząc tak właściwie, jak ona się skończy. Mimo tego, zakończenie i tak było w pewien sposób zaskakujące i wyniosło na światło dzienne rzeczy, na które tak właściwie podczas lektury nie można było wpaść.

O ile o naszym "Zwyczajnym koledze z klasy" oprócz tego, że jest mrukiem, molem książkowym i introwertykiem, niewiele można na początku powiedzieć, tak Sakura Yamauchi rysuje się jako o wiele ciekawsza postać. Można śmiało powiedzieć, że dziewczyna żyje w dwóch skrajnych rzeczywistościach - posiada pełną świadomość nadchodzącej śmierci, musi regularnie uczęszczać do szpitala, a także brać niezliczoną ilość leków, ale z drugiej strony nikomu tego nie zdradziła, wiodąc na pozór całkowicie zwyczajne i szczęśliwe życie.
Otrzymujemy więc dwójkę głównych bohaterów, którzy wydają się być swoim całkowitym przeciwieństwem, i przez dwa tomy będziemy obserwowali zmiany, jakie w nich zachodzą, a które chyba są najważniejszym elementem tej mangi. Fascynujące i wzruszające jest patrzenie na to, jaki mają na siebie wpływ, a słowa "Chcę zjeść twoją trzustkę" stają się dla nich najważniejszymi słowami, których głębsze znaczenie nawet trudno opisać.

Całą recenzję znaleźć można na:
https://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/07/chce-zjesc-twoja-trzustke-recenzja.html

"Zwyczajny kolega z klasy" - pod takim właśnie określeniem będziemy znali przez większość czasu głównego bohatera. Jest on raczej niewyróżniającym się chłopakiem, introwertykiem, nieutrzymującym praktycznie żadnych kontaktów z kolegami ze swojej klasy....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2016/09/nasz-cud-recenzja.html

Harusumi Minami posiada bardzo dziwne wspomnienia. Wskazują one na to, że w poprzednim życiu chłopak był... księżniczką. Przez to, że w młodym wieku postanowił opowiedzieć o tym znajomym ze swojej klasy, teraz nie ma łatwego życia w szkole. Nie zraża to jednak uwielbiającej słodycze Kamioki, która zaciekawiona plotkami postanawia zaprzyjaźnić się z chłopakiem. Po pewnym czasie okazuje się jednak, że nie tylko w Minamim budzą się dziwne wspomnienia...

Pierwszym, co mi się rzuciło w oczy podczas lektury tej mangi był fakt, że autorka chyba chciała zamieścić wiele rzeczy na niewielu stronach. Nie wiem, czy czasami też odnosicie takie wrażenie, ale w niektórych komiksach po prostu brakuje... luźniejszych stron? Chodzi mi chociażby o duże kadry, które mają być ładne i tylko tyle - tutaj na każdej stronie mamy troszkę przytłaczającą ilość tekstu, a wiele mniejszych kadrów naprawdę miało potencjał, żeby stać się czymś fajniejszym. Nawet gdyby autorka musiała przez to przedłużyć samą historię, myślę, że trochę luzu w mandze wyszłoby jej tylko na lepsze.

W mandze mamy mały rozgardiasz - sporo się dzieje, w moim odczuciu trochę za szybko. Może odniosłam takie wrażenie, bo wcześniej czytałam parę tytułów Hanami, ale według mnie nawet szybko poprowadzona fabuła nie może być zbyt szybka: tutaj ona leci na łeb, na szyję. Dla niektórych może to być zaletą, ale mnie z powodu natłoku informacji lektura trochę przytłoczyła.

Bohaterowie są naprawdę sympatyczni. Po lekturze mangi sama się zdziwiłam, że nikt mnie nie irytował. Minami nie da sobie w kaszę dmuchać i mimo trudnej sytuacji w jakiej się znajduje, potrafi walczyć o swoje. Nie ustępuje chłopakom z klasy, którzy go szykanują, a mimo ich przewagi liczebnej potrafi sobie z nimi poradzić. Z kolei Kamioka to naprawdę ogarnięta dziewczyna z temperamentem, która też nie jest sierotą i nie boi się postawić starszym koleżankom.

Mimo kilku wad, uważam "Nasz cud" za historię wartą uwagi i jedynym czynnikiem, który mnie od niej odstrasza, jest ilość tomów (16+). Jeśli jednak komuś to nie przeszkadza, jak najbardziej polecam dać tej mandze szansę.

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2016/09/nasz-cud-recenzja.html

Harusumi Minami posiada bardzo dziwne wspomnienia. Wskazują one na to, że w poprzednim życiu chłopak był... księżniczką. Przez to, że w młodym wieku postanowił opowiedzieć o tym znajomym ze swojej klasy, teraz nie ma łatwego życia w szkole. Nie zraża to jednak uwielbiającej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2016/10/solanin-recenzja.html

Meiko i Naruo już od pewnego czasu mieszkają razem w Tokio. Dziewczyna utrzymuje ich dwójkę, pracując w firmie produkującej urządzenia biurowe, jednak szary świat dorosłych strasznie ją męczy i powoduje nienawiść do większości ludzi, których napotyka na swojej drodze. Pewnego dnia pod wpływem emocji rzuca swoją pracę, pragnąc odzyskać choć trochę wolności. Zaistniała sytuacja zmusza Naruo do poświęcenia całego swojego czasu temu, co do tej pory robił hobbystycznie - gry w zespole muzycznym razem z dwójką przyjaciół poznaną na studiach.

Ten niepozorny tytuł na początku w ogóle nie zwrócił na siebie mojej uwagi - nawet nie myślałam o zakupie tych dwóch tomików. Skutecznie odstraszała mnie od tego cena, ale kiedy już miałam okazję zapoznać się z "Solaninem" - zakochałam się. Zawsze z radością przyjmuję na polskim rynku tytuły spokojne, dosyć realistyczne i po prostu sympatyczne - a ta manga spełnia wszystkie te kryteria.

Zaczyna się całkiem typowo - mamy tutaj dwójkę młodych ludzi, którzy przeprowadzili się do Tokio w poszukiwaniu ciekawszego życia. Szybko jednak okazało się, że nie jest to takie proste, na jakie wygląda i bohaterowie prędko poczuli się znużeni. Nikt nie jest naprawdę usatysfakcjonowany życiem, jakie prowadzi - od kiedy jednak Meiko rzuciła swoją pracę, coś musiało się zmienić. Przyjaciele ze studiów ponownie spędzają ze sobą więcej czasu, ponieważ zaabsorbowani są grą w kapeli - tym razem na poważnie. Czy pomoże im to jednak zmienić ich szarą rzeczywistość, tego przyjdzie nam się dowiedzieć już podczas lektury.

W tym tytule nie znajdziemy szalenie pędzącej na łeb na szyję akcji. To życiowa, spokojna historia o codziennym życiu zwykłych młodych ludzi mieszkających w Tokio. Jeśli kogoś te dwa zdania już odstraszają, nie wiem, czy będzie w stanie tak cieszyć się z lektury jak ja - wręcz uwielbiam takie klimaty. Sami bohaterowie są tak normalni i dręczą ich tak normalne problemy, że większość z nas bez problemu dałaby radę podstawić swoją osobę na ich miejsce, co jest tylko kolejnym atutem - od czasu do czasu trzeba trochę odpocząć od fantasy i wziąć się za spokojniejszy tytuł.

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2016/10/solanin-recenzja.html

Meiko i Naruo już od pewnego czasu mieszkają razem w Tokio. Dziewczyna utrzymuje ich dwójkę, pracując w firmie produkującej urządzenia biurowe, jednak szary świat dorosłych strasznie ją męczy i powoduje nienawiść do większości ludzi, których napotyka na swojej drodze....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2017/05/dziewczynka-w-krainie-przekletych.html

W fabule nic nie jest od początku jasne - czytelnik od razu zostaje rzucony na głęboką wodę: poznajemy małą dziewczynkę, Sivę, która mieszka w domku w środku lasu z wysokim czarnym potworem, którego nazywa swoim mistrzem. Sytuacja ta na początku jest całkowicie niezrozumiała, a dopiero wraz z lekturą niektóre rzeczy stają się jaśniejsze. Poznajemy podstawowe zasady rządzące tym światem, takie jak podział na ludzi i potępieńców - czarne potwory, które za sprawą dotyku zsyłają klątwę na człowieka. Następnie dowiadujemy się, dlaczego tak właściwie jeden z potępieńców opiekuje się Sivą, ale to także jest niepełna informacja - w pierwszym tomie mangaka ujawnia tylko mglisty zarys fabuły, bo żaden wątek nie jest poprowadzony od początku do końca w taki sposób, by można było uznać go za zamknięty. Samo pisanie o fabule tego tytułu nie jest proste, żeby nie zdradzić zbyt dużo, ale równocześnie coś napisać - najprościej byłoby powiedzieć, że w mandze otrzymujemy naprawdę obiecujący zarys mrocznej fabuły, przeplatany codziennymi drobnostkami z życia bohaterów. Jeśli lubicie więc baśniowe klimaty, ta manga z pewnością Wam się spodoba.

Bohaterowie na razie są właściwie dosyć nijacy, ale w żaden negatywny sposób; kiedy mam do czynienia z baśniami, właściwie nigdy nie zdarza mi się utożsamić z jakąś postacią, a że "Dziewczynka w Krainie Przeklętych" celuje właśnie w takie klimaty, to nie jestem tym zaskoczona. Siva jest z charakteru najzwyklejszą baśniową dziewczynką: małą, ciekawską i uroczą, a jej mistrz to tajemniczy potępieniec, który troskliwie się nią zajmuje.

Kreska w tej mandze jest bardzo specyficzna i kilkanaście stron zajęło mi przyzwyczajenie się do niej. Mangaka ma styl, który polega na "zakreskowywaniu" teł i różnych elementów, co czasami potrafi wprowadzić na strony trochę chaosu, ale równocześnie wzmaga baśniowy klimat i potęguje w czytelniku dziwne wrażenie niepokoju, nie opuszczające go do samego końca. Tła są często bardzo uproszczone albo nie ma ich w ogóle, więc można odnieść wrażenie, że mangaka stara się ich unikać, ale nic bardziej mylnego; Nagabe po prostu pomija je w nieistotnych momentach, żeby po paru stronach zadziwić nas szczegółami i klimatem swoich ilustracji.

Wydanie jest po prostu piękne, i chociaż cena mangi podniosła się przez to o połowę, tak zdecydowanie jest warta wydanych na nią pieniędzy.

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2017/05/dziewczynka-w-krainie-przekletych.html

W fabule nic nie jest od początku jasne - czytelnik od razu zostaje rzucony na głęboką wodę: poznajemy małą dziewczynkę, Sivę, która mieszka w domku w środku lasu z wysokim czarnym potworem, którego nazywa swoim mistrzem. Sytuacja ta na początku jest...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2017/06/ksztat-twojego-gosu-recenzja_15.html

Dzisiaj przyjdzie mi stanąć przed jednym z najtrudniejszych wyzwań, jeśli chodzi o pisanie jakiejkolwiek recenzji. Przeważnie nie borykam się z tym problemem, ale raz na jakiś czas mam straszną ochotę opisać Wam jakiś tytuł szczególnie bliski memu sercu, licząc też troszkę na to, że jeśli go wcześniej nie mieliście okazji przeczytać, tak po mojej notce być może nabierzecie na to ochoty. W ten oto sposób postanowiłam zrecenzować "Kształt twojego głosu" - mangę znaną także jako "Koe no katachi", mangę, której od paru dobrych lat niecierpliwie wyczekiwałam na polskim rynku.

Shoya Ishida to uczęszczający do podstawówki chłopak, który nie cierpi nudy i stara się ją pokonać we wszystkie możliwe sposoby. Z tego też powodu razem z dwójką swoich przyjaciół organizuje codzienny konkurs na największego kozaka, który polega na wykonywaniu niebezpiecznych i często lekkomyślnych zadań. Po pewnym zdarzeniu chłopcy postanawiają jednak opuścić Shoyę i nie bawić się z nim więcej w ten sposób, więc ten jest w kropce; jego życiowym celem jest nie nudzenie się, więc przeraża go perspektywa spędzania dni w zwyczajny sposób. Niedługo potem do jego klasy dołącza nowa uczennica - Shoko Nishimiya, która jest niedosłysząca i prawie od razu staje się obiektem zaczepek i prześladowania ze strony Ishidy. Wkrótce Nishimiya zmuszona jest zmienić szkołę, a na skutek swojego zachowania, Ishida traci przyjaciół i sam staje się klasowym kozłem ofiarnym.

Pierwszy tom jest głównie zbiorem negatywnych emocji i momentami naprawdę ciężko przejść przez niektóre fragmenty bez ukłucia w sercu, ale autorka umiejętnie wprowadza do całej mangi chwile, które są promyczkami nadziei i dla czytelnika, i dla samych bohaterów.

Kiedy parę lat temu zaczynałam czytać ten tytuł, byłam sceptycznie nastawiona. Później się w nim zakochałam, a ta miłość do dzisiaj we mnie pozostała, jako że uważam "Kształt twojego głosu" za jedną z najlepszych mang, jakie kiedykolwiek czytałam - a zarazem, (grube słowa!) za jedną z najlepszych wydanych do tej pory na polskim rynku. Jedyne co więc mogę Wam poradzić, to zainwestować pieniądze w pierwszy tomik serii, który jest już dostępny i przekonać się samemu, czy warto kompletować ten tytuł dalej. Mam skromną nadzieję, że moja recenzja przekona jakąś osobę do nabycia "Kształtu twojego głosu" i, być może, ktoś pokocha tę serię tak samo jak ja.

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2017/06/ksztat-twojego-gosu-recenzja_15.html

Dzisiaj przyjdzie mi stanąć przed jednym z najtrudniejszych wyzwań, jeśli chodzi o pisanie jakiejkolwiek recenzji. Przeważnie nie borykam się z tym problemem, ale raz na jakiś czas mam straszną ochotę opisać Wam jakiś tytuł szczególnie bliski memu sercu,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2017/07/kuro-recenzja.html

Koko to dziewczynka mieszkająca razem ze swoim czarnym kotkiem (od którego to koloru pochodzi jego niezbyt kreatywne imię - "Kuro") w wielkiej rezydencji. Już na samym początku czytelnikowi przychodzi na myśl mnóstwo pytań: dlaczego Koko mieszka sama? Gdzie są jej rodzice? Co jest nie tak z jej kotkiem?

Od pierwszych stron zostajemy rzuceni na głęboką wodę; nie mamy właściwie pojęcia, co się dzieje, a obserwujemy po prostu codzienne życie Koko i Kuro, które ze strony na stronę robi się coraz mroczniejsze. Sama budowa tej mangi bardzo mnie zaskoczyła - jedna kolorowa strona opowiada jedną króciutką historyjkę (czarno-biała część prowadzona jest już "normalniej"). Nie mamy więc płynnie prowadzonej fabuły, tylko wycinki z życia naszej wesołej dwójki.

Szybko okazuje się, że miasto opanowane jest przez potwory; nie spodziewałam się, że "Kuro" będzie miało aż taki niepokojący klimat. Niektóre kadry są tak sugestywne i dobrze zrobione, że można poczuć się naprawdę nieswojo; potwory są naprawdę straszne, a sytuacja, w której znajdują się ludzie z miasta jest nie do pozazdroszczenia.

Martwi mnie trochę powolny rozwój wydarzeń i wyjaśnianie wszystkich zasad działających tym światem - seria jest zakończona i ma tylko trzy tomy, więc obawiam się, jak mangaka to rozwiąże, żeby nie zostawić niewyjaśnionych spraw samym sobie, bo trochę zbyt dużo w tym wszystkim zwyczajnych, codziennych scenek, co nie znaczy, że są złe - gdyby tomiki posiadały zwyczajną ilość stron typową dla mangi (około 200, tutaj mamy niecałe 130), można by nawet poświęcić im więcej czasu.

"Kuro" na pewno nie jest mangą, którą mogę polecić wszystkim. Wystarczy już sam fakt małych uroczych dziewczynek i potworów, żeby odstraszyć od tego tytułu niektóre osoby, ale w mojej recenzji chciałam po prostu zwrócić uwagę na to, że manga ma naprawdę dobrze zrobione psychologicznie podłoże, które samym swoim założeniem powoduje u czytelnika dziwny niepokój. Dlatego polecałabym jednak dać jej szansę - ale nic na siłę, bo tak samo jak ja nigdy nie zdołałam się przekonać do mechów, tak kogoś odstręczać mogą takie klimaty.

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2017/07/kuro-recenzja.html

Koko to dziewczynka mieszkająca razem ze swoim czarnym kotkiem (od którego to koloru pochodzi jego niezbyt kreatywne imię - "Kuro") w wielkiej rezydencji. Już na samym początku czytelnikowi przychodzi na myśl mnóstwo pytań: dlaczego Koko mieszka sama? Gdzie są jej rodzice? Co...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/01/magi-labyrinth-of-magic-recenzja.html

Aladyn to dziesięcioletni chłopiec, który nie wie o sobie praktycznie niczego, oprócz tego że jego przyjacielem jest Ugo - dżin zamieszkujący jego flet, który poprosił go, aby ten poszukiwał na ziemi Metalowych Naczyń, czyli przedmiotów zamieszkałych przez innych dżinów. Pewnego dnia Aladyn na swojej drodze spotyka Alibabę; biednego chłopaka z jasno określonym celem życiowym, którym jest zdobycie Labiryntu - czyli miejsca pełnego niebezpieczeństw, po pokonaniu których zdobywa się ogromne bogactwo i dżina. Od tej pory chłopcy postanawiają trzymać się razem, a ich pierwszym celem jest wspólne zdobycie Labiryntu! Ale gdyby było to takie proste, w budowli tej nie zginęłoby wcześniej tysiąc śmiałków...

Jeśli zwróciliście wcześniej uwagę na ilość tomów serii (36), to pewnie domyśliliście się, że wątek pierwszego Labiryntu nie będzie trwać zbyt długo - zostają na niego poświęcone niecałe dwa tomy, a później nasi bohaterowie staną przed innymi zadaniami i problemami. Budowle te są jednak na tyle istotne, że później niejednokrotnie do nich wrócimy i za każdym razem będzie to interesująca podróż. Nie znaczy to też, że wątki niezwiązane ściśle z Labiryntami są nieinteresujące - wręcz przeciwnie.
Warto także zwrócić uwagę na sam świat wykreowany - autorka wyraźnie inspiruje się "Baśniami tysiąca i jednej nocy" i trzeba przyznać, że świetnie jej to wychodzi: od wzięcia tomiku do ręki, aż do zakończenia jego lektury po prostu czuć ten magiczny klimat, który ma w sobie coś niesamowicie przyciągającego.

"Magi" jest tytułem naprawdę wartym polecenia, jeśli kogoś już na pierwszy rzut oka nie odstraszają tak długie shouneny. Ma wszystko to, co powinna mieć interesująca seria: sympatycznych bohaterów, których naprawdę można polubić, ciekawą fabułę i przyjemną dla oka kreskę. Jedynym elementem, który bardzo mi w tej serii przeszkadza, jest odstręczający fanserwis, ale w tej kwestii czuję się rozdarta - z jednej strony mnie to razi, ale z drugiej jest to jedna z niewielu mang, w których autorka nie boi się pokazać kobiecych sutków, co bardzo doceniam.

Jeśli ktoś nie miał jeszcze styczności z tym tytułem, polecam zacząć od anime - z tego co pamiętam, jest bardzo bliskie oryginałowi i ma świetną muzykę.

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/01/magi-labyrinth-of-magic-recenzja.html

Aladyn to dziesięcioletni chłopiec, który nie wie o sobie praktycznie niczego, oprócz tego że jego przyjacielem jest Ugo - dżin zamieszkujący jego flet, który poprosił go, aby ten poszukiwał na ziemi Metalowych Naczyń, czyli przedmiotów zamieszkałych przez...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Całą recenzję (wraz z porównaniem polskiego tomiku z wersją francuską) znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/02/my-hero-academia-recenzja-porownanie-z.html

Wyobraźcie sobie świat, w którym ogromna część społeczeństwa posiada jakieś nadludzkie moce. Świat, w którym niemożliwe stało się możliwym i chęć stania się superbohaterem nie jest już tylko naiwnym marzeniem, a ma realne szanse się ziścić. A teraz wyobraźcie sobie, że nie macie żadnej mocy...

W takiej właśnie sytuacji jest Midoriya Izuku, który już od wczesnego dzieciństwa chciał stać się dokładnie takim superbohaterem, jakim jest All Might - symbol pokoju, nieustraszony i zawsze ratujący ludzi z uśmiechem na twarzy. Mimo świadomości tego, że bez daru nie może stać się taki jak jego idol, Izuku się nie poddaje. Bo w końcu w byciu superbohaterem najważniejsza jest chęć niesienia pomocy innym, prawda?

Po opisie można dojść do prostego wniosku, że to kolejny shounen z dosyć typowym głównym bohaterem, który od zera pnie się coraz wyżej ku swemu marzeniu. Nie można temu zaprzeczyć, ale w postaci Midoriyi jest coś, co zdecydowanie wyróżnia go na tle innych głównych bohaterów tego typu mang. Mimo całej swojej nieudaczności, Izuku jest dobry w podejmowaniu właściwych decyzji, analizowaniu sytuacji i logicznym myśleniu. Sprawia to, że mimo swoich fizycznych braków, chłopak naprawdę jest w stanie poradzić sobie w wielu sytuacjach, w których normalnie nie miałby szans. Dodajmy do tego jeszcze bezinteresowną chęć niesienia pomocy innym, a otrzymamy sympatycznego głównego bohatera, który, o dziwo, wcale nie jest irytujący.

Bohaterowie są zdecydowanie najsilniejszym atutem tej mangi. Żeby nie zaspoilerować Wam kolejnych tomów, nie mogę jeszcze za bardzo się o nich wypowiadać w kontekście pierwszego tomu, ale główną cechą większości postaci jest to, że są oni po prostu sympatyczni. Sprawia to na pewno zarówno kreska mangaki jak i same cechy ich charakteru. Ciapowaty Izuku i jego rozwrzeszczany kolega z dzieciństwa, Bakugo, nie wywołują we mnie irytacji, co normalnie postaci z ich cechami charakteru na pewno by robiły.

Jeśli jeszcze nie znacie tego tytułu, to naprawdę polecam Wam dać mu szansę. "My Hero Academia" to świetna, przyjemna seria, przy której naprawdę miło spędziłam (i dalej spędzam!) czas. A jeśli nie macie odwagi inwestować w mangę, to najpierw spróbujcie z anime, które jest bardzo wierne swojemu pierwowzorowi.

Całą recenzję (wraz z porównaniem polskiego tomiku z wersją francuską) znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/02/my-hero-academia-recenzja-porownanie-z.html

Wyobraźcie sobie świat, w którym ogromna część społeczeństwa posiada jakieś nadludzkie moce. Świat, w którym niemożliwe stało się możliwym i chęć stania się superbohaterem nie jest już tylko...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki The Promised Neverland #1 Posuka Demizu, Kaiu Shirai
Ocena 8,0
The Promised N... Posuka Demizu, Kaiu...

Na półkach: ,

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/05/the-promised-neverland-recenzja.html

Grace Field House to sierociniec, można by powiedzieć, doskonały. Wszystkie znajdujące się w nim dzieci mieszkają tam od praktycznie samego początku swojego życia, prowadząc naprawdę szczęśliwy żywot - niepozbawiony pewnych obowiązków, ale jednak pełen zabawy, przyjaźni i miłości. Codzienne pyszne posiłki, naprawdę rodzinna atmosfera (pomimo braku jakiegokolwiek pokrewieństwa między dziećmi) i kochająca mama - czyli kobieta, którą wszystkie dzieci naprawdę kochają i podziwiają. W pewnym jednak momencie sierociniec trzeba opuścić - następuje to, kiedy dziecko znajduje się w przedziale wiekowym od sześciu do dwunastu lat, przy czym przed osiągnięciem tego starszego wieku, wychowanek opuszcza dom już bezwarunkowo. Emma, Norman i Ray mają jedenaście lat, więc są najstarszymi dziećmi, i zbliżają się do momentu, w którym będą musieli opuścić sierociniec. Pewnego dnia dochodzi jednak do wydarzenia, które zmienia nieodwracalnie ich życie i spojrzenie na miejsce, które do tej pory tak kochali - okazuje się, że ich "sierociniec" jest tak naprawdę ekskluzywną farmą mięsa dla przerażających potworów. Od tej pory dzieci będą musiały zmierzyć się nie tylko z matką, która nagle zaczyna być dla nich największym wrogiem, ale także z zaplanowaniem ucieczki, która uratuje im życie.

Przyznaję, że opis zaintrygował mnie od samego początku. Lubię tego typu horrory, a poza tym niesamowicie kręci mnie ten typ psychologicznej gry z sytuacji bez wyjścia - z ciągle pojawiającymi się nowymi problemami, z zaskakującymi zwrotami akcji, które mogą zniweczyć dotychczasowe starania bohaterów, oraz nie jednowymiarowymi obiema rywalizującymi stronami - to oczywiste, że na tym etapie będziemy raczej kibicować dzieciom, niż mamie. Co jeśli jednak okaże się, że ona również ma swoje dobre powody do robienia tego, co robi?
W pierwszym tomie czytelnik dosłownie jest wciągnięty w wir akcji - na tych niecałych dwustu stronach dzieje się naprawdę wiele i nie ma momentu, w którym możemy się nudzić. Pojawia się mnóstwo pytań, niejednoznacznych kadrów i podpowiedzi od autorów, których na tym etapie lektury nie udało mi się jeszcze w pełni rozszyfrować.

Mimo wszystko mam pewne wątpliwości, czy "The Promised Neverland" spodoba się wszystkim - jest trochę specyficzny i trzeba przymknąć oko na niektóre wyolbrzymione aspekty historii, ale polecam dać szansę chociaż pierwszemu tomikowi i samemu wyrobić sobie opinię. Moim zdaniem - warto, bo po lekturze obu tomów, ta seria trafiła u mnie na listę tytułów, które będę zbierać na bieżąco.

Całą recenzję znaleźć można na:
http://alkuszowerozkminy.blogspot.com/2018/05/the-promised-neverland-recenzja.html

Grace Field House to sierociniec, można by powiedzieć, doskonały. Wszystkie znajdujące się w nim dzieci mieszkają tam od praktycznie samego początku swojego życia, prowadząc naprawdę szczęśliwy żywot - niepozbawiony pewnych obowiązków, ale jednak pełen zabawy,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to