-
ArtykułyCzytamy w weekend. 7 czerwca 2024LubimyCzytać268
-
ArtykułyHistoria jako proces poznania bohatera. Wywiad z Pawłem LeśniakiemMarcin Waincetel1
-
ArtykułyPrzygotuj się na piłkarskie święto! Książki SQN na EURO 2024LubimyCzytać7
-
Artykuły„Nie chciałam, by wydano mnie za wcześnie”: rozmowa z Jagą Moder, autorką „Sądnego dnia”Sonia Miniewicz1
Biblioteczka
BYĆ JAK PŁYNĄCA RZEKA - Paulo Coelho
Książka na wakacje, które tuż, tuż… Gdy wsiądziemy do samolotu, pociągu lub autokaru i chcemy wypełnić czas podróży, sięgnijmy po nią. Jest to zbiór felietonów-opowieści z życia wziętych. To nie filozoficzno-egzystencjalny moralitet o życiu. Nie. To spostrzeżenia o życiu opisane na podstawie licznych podróży pisarza. Autor to namiętny podróżnik „częściej podróżujący niż zmieniający buty” jak rzekł Bertold Brecht. Coelho kupuje stary wiatrak w Pirenejach i adaptuje go na dom. Zatopiony jest w górskiej roślinności i górskim krajobrazie. To taki punkt wyjścia, baza wypadowa do całego cyklu felietonów. Skoro więc wspomnieliśmy o wakacjach, to w jednym z pierwszych felietonów są wskazówki jak chodzić po górach. Warto go przeczytać przed górską wyprawą. Mówiąc najprościej - zanim doznamy radości stanięcia na szczycie, najpierw musimy wzbudzić w sobie pokorę i respekt dla góry. Nic za wszelką cenę. Natomiast wszystko zgodnie z siłami natury i swoimi siłami. Jak już mowa o czynnym spędzaniu wolnego czasu, to kilka stron dalej mowa jest o nordic-walkingu. Chodźmy dla relaksu i przyjemności a nie dla zbijania kalorii. Sam spacer już dobrze nam czyni. Nie poddawajmy się regulaminom, mówiącym w jakim czasie i ile spalimy węglowodanów. Chodzi przecież o relaks a nie o wyliczanie utraconych kalorii. Oczywiście nie tylko o turystyce i rekreacji jest książka, to tylko jej fragment. Wspaniała jest opowieść o Manuelu. Biznesmenie, człowieku bogatym, który poświęca wszystko pracy. Żyje pracą. Gdy przechodzi na emeryturę i chce korzystać z upragnionej wolności okazuje się, że nie ma nikogo. Jest na pograniczu depresji. Źle znosi samotność. Nikt nie ma dla niego czasu. Nawet dzieci. Kiedyś on też nie miał czasu dla nich. Ważna była tylko praca. Nie było czasu na uczucia i miłość. Tymczasem najważniejsza jest miłość i z tego kiedyś będziemy rozliczeni. Ile daliśmy miłości innym. Wszystko inne będzie zapomniane. Ważne będzie tylko, jak kochaliśmy. Świetny jest felieton o Shirin Ebadi - irańskiej laureatce Pokojowej Nagrody Nobla – „Kobiecie, która sprawiła, że osamotnieni poczuli się mniej opuszczeni, która zaspokoiła ludzki głód i pragnienie sprawiedliwości, kobiecie, dzięki której oprawca poczuł się tak źle, jak prześladowany”. Przepiękna jest opowieść pt ”Bajka” na podstawie chińskiej legendy o księciu poszukującym żony. Okazało się, że głównym kryterium zostania żoną księcia nie było piękno i uroda, ale uczciwość i prawda. To wielce pouczająca bajka. Podobnie zresztą jak następne np. opowieść pt „Rozważania o 11 września 2001” lub „ Dwa klejnoty”. Szczególnie ta druga jest bardzo wzruszająca. Opowiada, jak powiedzieć ciężko choremu na serce mężowi, że jego dwoje dzieci zginęło w wypadku samochodowym…
Warto przeczytać te felietony-opowieści z życia wzięte i o życiu. Napisane bardzo przystępnie i bez zbędnego moralizowania. Morał jest bowiem w każdej z przytoczonych opowieści. To lektura akurat na podróż. Albo na wieczór w pensjonacie, gdy za oknem pada a na dancing nie chce nam się iść. Polecam.
Ziemowit Szafran
BYĆ JAK PŁYNĄCA RZEKA - Paulo Coelho
Książka na wakacje, które tuż, tuż… Gdy wsiądziemy do samolotu, pociągu lub autokaru i chcemy wypełnić czas podróży, sięgnijmy po nią. Jest to zbiór felietonów-opowieści z życia wziętych. To nie filozoficzno-egzystencjalny moralitet o życiu. Nie. To spostrzeżenia o życiu opisane na podstawie licznych podróży pisarza. Autor to...
W bibliotece szukałem nowości. Podszedłem do regału z nowościami wydawniczymi i od razu zauważyłem książkę pt "Bardzo martwy sezon - reportaże naoczne" Marcina Kołodziejczyka. Jest to zbiór 27 reportaży pisanych w "Polityce". Książka bardzo na czasie. Wyjaśnia nam, choć oczywiście nie całkowicie, przyczynę zwrotu części społeczeństwa w stronę państwa opiekuńczego. Nawet za cenę rezygnacji z części wolności obywatelskich. Czytając owe reportaże pisane od 2000 roku w doszedłem do wniosku, że chyba ówcześni rządzący na przestrzeni lat 2000-2016 woleli czytać w tygodniku artykuły Janiny Paradowskiej/ nota bene świetne/. Natomiast na końcowe strony pisma, bo tam przeważnie są reportaże, już nie zaglądali. Szkoda. Być może uniknęlibyśmy szoku odwrócenia się ludzi od państwa liberalnego w stronę państwa bardziej socjalnego. Kołodziejczyk opisuje Polskę "B" a nawet Polskę "C". Patrzy i opisuje to, co widzi. Opisuje ludzi, którzy nie załapali się na pociąg w kierunku liberalizmu i przedsiębiorczości. Dla nich skończył się dobrobyt wraz z likwidacją PGR-ów i nastaniem nowego ustroju. Wszystko się rozsypało. Czas na wsi popegeerowskiej upływa ludziom na rozmyślaniu o tym co minęło i nie wróci. Nie potrafią odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Młodzi opuszczają wieś. Wyjeżdżają za pracą. Starsi nie wyjechali. Ich życie toczy się od zasiłku do zasiłku. Zasiłek lub renta to jest ich utrzymanie. Przeważnie oddawane do sklepu zaraz po tym, jak listonosz przyniesie pieniądze. Potem znów zakupy "na zeszyt". Jednym słowem wegetacja i beznadzieja. Tak żyje część ludzi w popegeerowskich osiedlach.Całymi latami. Z pokolenia na pokolenie. Nie potrafią gospodarować na swoim. Choć państwo im to umożliwiało. Jednak kolektywizacja rolnictwa, tak zmieniła ich mentalność, że żyjąc na wsi nie potrafią na tej wsi indywidualnie gospodarować. Nie umieją już wziąć na siebie ryzyka i odpowiedzialności za swoje. A w dobie kapitalizmu i prywatnej własności, to jest podstawa, fundament, wszelkiej dalszej działalności. Oni czekają na pomoc, na opiekę państwa. Wspominają czasy, kiedy mieli robotę i pieniądze. Deputaty. Tanie mieszkania zakładowe i mało odpowiedzialności. Owszem polska wieś zmieniła oblicze. Powstały nowoczesne farmy. Wieś została unowocześniona. Ale wśród zaradnych i przedsiębiorczych nadal pozostaje całkiem spora grupa tych, którzy nie załapali się na pociąg w kierunku kapitalizmu. Oni wciąż wyglądają pociągu do państwa opiekuńczego. W reportażach Marcina Kołodziejczyka widać, że młodzi ludzie próbują i to z powodzeniem brać "sprawy we własne ręce". Problem dotyczy w większości ludzi starszych. Bezrobocie, bieda, beznadzieja obecne są także w miastach. Rozgoryczenie jest wśród hutników i stoczniowców. Niektórzy z nich uważają nawet, że sprawy poszły za daleko i nie trzeba było "rozwalać" PRL-u. Wystarczyło go naprawiać. Zapominają jednak, że PRL trwał od kryzysu do kryzysu. Od błędów i wypaczeń do następnych błędów i wypaczeń. Mówiono, że w PRL trwa permanentny kryzys. Więc nie bardzo było co naprawiać. Pozostały jednak resentymenty. Resentyment do opieki państwa. Braku bezrobocia. Wczasów FWP itd. Teraz nie mają nic. Ani pracy, ani pieniędzy. O tych ludziach państwo zapomniało. Skazało ich na marginalizację. A przecież państwo, Rząd, ma pewne powinności wobec obywateli. Czy wszystko zrobiono, aby zapobiec marginalizacji całych regionów Polski? Bynajmniej. Dlatego zacząłem swój wpis myślą, że w reportażach Kołodziejczyka można znaleźć odpowiedź, dlaczego odwrócono się od państwa liberalnego w stronę państwa bardziej opiekuńczego. I znajdujemy w nich odpowiedź. Reportaże autora "Dysforii" są trochę w duchu Marka Hłaski. I tu i tam jest pokazana prowincja albo przedmieścia. Nędza i beznadzieja. Owszem jest też pokazany sukces. Ale w tle zawsze jest bieda, zapomnienie i beznadzieja. Zaryzykuję przypuszczenie, że gdyby autor napisał powieść na podstawie owych reportaży, to moglibyśmy je porównać do "Tortilla Flat" lub "Ulicy Nadbrzeżnej" Johna Steinbecka. Zbiór reportaży Marcina Kołodziejczyka polecam szczególnie opozycji parlamentarnej, która do dnia dzisiejszego nie może zrozumieć, jak to się stało, że ludzie zapragnęli państwa bardziej socjalnego. Odpowiedź mają gotową.
W bibliotece szukałem nowości. Podszedłem do regału z nowościami wydawniczymi i od razu zauważyłem książkę pt "Bardzo martwy sezon - reportaże naoczne" Marcina Kołodziejczyka. Jest to zbiór 27 reportaży pisanych w "Polityce". Książka bardzo na czasie. Wyjaśnia nam, choć oczywiście nie całkowicie, przyczynę zwrotu części społeczeństwa w stronę państwa opiekuńczego. Nawet za...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2016-04-16
Nowa powieść Janusza Leona Wiśniewskiego. Sam temat powieści niewątpliwie interesujący. Chodzi o zabójstwo Andrzeja Zauchy i jego kochanki, żony zabójcy. Vincent, bo takie ma imię bohater powieści, popełnia zabójstwo z zazdrości. Czy jednak jest to afekt czy po prostu zaplanowane morderstwo? Tego autor "Samotności w sieci" nam nie wyjaśnia. Szuka motywów usprawiedliwiających popełniony czyn, ale czy je znajduje? Odnoszę wrażenie, że Janusz L.Wiśniewski chce pokazać do czego może nas zaprowadzić zdrada małżeńska i jakie wywołać w nas emocje. Emocje, których już nie kontrolujemy. Pojawia się jednak pytanie czy to aby afekt? Czy też w pełni przemyślana i zaplanowana zbrodnia. Owszem, swoje źródło ma w zranionych uczuciach, wywołujących skrajną zazdrość. Autor powieści sugeruje nam, że jest to afekt. Nieprzytomna zazdrość. Rozpacz i ból, posuwający bohatera do zbrodni. Jednak czy można usprawiedliwiać i rozumieć postępek Vincenta, jak chce autor. Znaków zapytania jest całe mnóstwo w tej powieści. Jak bowiem usprawiedliwić czyn Vina, jeżeli planuje on zabójstwo już kilka miesięcy naprzód? Kilka miesięcy przed tym kupuje broń /kałasznikowa i naboje/. Tylko w jednym celu, żeby zabić. Czy to jest działanie pod wpływem chwili? Wiśniewski nie bawi się w psychologizm. To nie jest jego dziedzina. Szkoda. Psychologia nie jest, aż tak nieobecna w jego twórczości. Wystarczy wspomnieć świetną powieść "Los powtórzony". Marcin, bohater powieści, zostaje zdradzony przez Martę. Wpada w depresję i nerwicę lęków. Nie poddaje się. Walczy. Odrzuca farmakoterapię. Sam o własnych silach powraca do równowagi psychicznej. Jednak Marcin nie pała rządzą zemsty. Jest zraniony w uczuciach, ale nie posuwa się w swym żalu i rozpaczy do zabójstwa. Czy w zestawieniu tych dwóch postaci z dwóch różnych powieści, można usprawiedliwiać czyn Vina? Powie ktoś, każdy jest inny i nie można wymagać od wszystkich podobnych zachowań. Zgoda. Nie można. Jeden jest cholerykiem, drugi melancholikiem. Dwa różne typy charakteru. Jeden reaguje tak, drugi inaczej. Ale tak jednego, jak i drugiego, dotyka podobny dramat. U jednego i drugiego występuje zazdrość. Poczucie krzywdy. Opuszczenia. Zranienia i to dogłębnego. Zrozumiałbym afekt, gdyby Vincent sięgnął po broń w chwili niekontrolowanego emocjonalnego wzburzenia. Ale prawda jest inna. Vincent przygotowuje zabójstwo. Nie próbuje nawet sam uporać się z emocjami. Fakt, że zachowanie barda i jego kochanki /żony bohatera/ jest nie do zaakceptowania. Czy jednak od razu trzeba strzelać? Sąd skazał Vincenta na piętnaście lat więzienia. Jest też inny aspekt, który zasługuje na uwagę. To jest zgłoszenie się zabójcy samemu na policję. Przyznanie się do popełnionego czynu. Świadomość popełnionego czynu i świadomość nieuchronności kary. Pozwala to spojrzeć na winowajcę z większym zrozumieniem. Ze zrozumieniem także dla łagodnego wyroku Sądu. Vincent odbywa w więzieniu nie tylko karę, ale przemianę. On wie za co siedzi. Wie, że siedzi słusznie! Zmienia się. Nie marnuje czasu i nie marnuje szansy mu danej. Taki Vincent, skruszony, ale też dążący do zmiany siebie, zyskuje w nas uznanie i chęć dania mu szansy na "nowe życie". I w tym momencie powieść mogłaby się zakończyć. Tymczasem autor sięga retrospektywnie do lat osiemdziesiątych. Czasów powstania "Solidarności" i ogłoszenia stanu wojennego. Faktem jest, że Vin uległ fascynacji "Solidarnością" i Polską. Jest aktorem. Pisze scenariusze filmowe itd. Czy musiał autor rozpisywać się o kolejkach społecznych za meblami lub pralką? Dla wszystkich jest jasne, że trzeba było olbrzymiego zauroczenia naszym krajem, żeby w tamtych czasach, cudzoziemiec z Francji w nim zamieszkał. Chyba nie potrzebne są też wywody autora na temat wiary i jej negowania. Owszem Vin jest ateistą. Mówiąc jednak za Kantem "istnienia Boga niepodobna stwierdzić. Niepodobna również stwierdzić Jego nieistnienia". Pozostaje wiara lub niewiara. Tymczasem autor poświęca całe strony temu zagadnieniu. Po co? Owe retrospekcje przenoszące nas w lata osiemdziesiąte i wywody na temat wiary lub niewiary, powodują, że ginie nam z oczu bohater. Tymczasem Vin poznaje Agnes. Mają dziecko. Rozpoczyna nowy okres w swoim życiu. I znów nasuwają się znaki zapytania, na które nie ma w powieści odpowiedzi. Czy możliwe jest, aby kobieta tak łatwo zaufała człowiekowi z takim bagażem przeszłości. Tego Janusz Wiśniewski nie pisze. Szkoda. Mistrz opowiadań i powieści o kobietach bardzo mało mówi o lękach i obawach Agnes. Obawach czy chora zazdrość nie ujawni się w Vincencie ponownie. Wiśniewski upraszcza. Nie stawia pytań Agnes. Nie pokazuje jej lęków. Ona ufa. Empatia, intuicja i zaufanie są niezaprzeczalnie związane z naturą kobiety. Autor po prostu stwierdza, że Agnes zaufała. Nie pisze jednak, jak to zaufanie w sobie zbudowała. Czy tylko na podstawie zachowania Vina i jego przemianie? Czy też sama długo to rozważała i rozpamiętywała . Byłby to rozdział bardzo ciekawy i spinający powieść. A tak mamy powieść niepełną i dość jednostronną. Natomiast w przesadnych opisach lat osiemdziesiątych giną postaci Vina i Agnes. Szkoda. Zapowiadała się powieść bardzo interesująco. Pozostał niedosyt i dużo znaków zapytania.
Nowa powieść Janusza Leona Wiśniewskiego. Sam temat powieści niewątpliwie interesujący. Chodzi o zabójstwo Andrzeja Zauchy i jego kochanki, żony zabójcy. Vincent, bo takie ma imię bohater powieści, popełnia zabójstwo z zazdrości. Czy jednak jest to afekt czy po prostu zaplanowane morderstwo? Tego autor "Samotności w sieci" nam nie wyjaśnia. Szuka motywów...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Powiem szczerze, na mnie nie zrobiła ta powieść oszałamiającego wrażenia. Po prostu dobre czytadło, ale nic poza tym. To, że na okładce książki jest rekomendacja Andrzeja Wajdy, nie czyni tej powieści wybitną. Myślę, że Andrzej Wajda nie nakręciłby na jej podstawie filmu, a Mistrz kina czekał zawsze na dobry scenariusz. Otóż, gdybyśmy zaczęli pisać scenariusz, to pierwsze 120 stron powieści w ogóle nie będzie brane pod uwagę, bo jest to po prostu opis. Odnoszę wrażenie, że lepiej, jakby to było opowiadanie niż powieść. Wika (bohaterka powieści i jej narzeczony, którego jak się później okaże w ogóle nie kochała) przyjeżdżają do Szwajcarii, aby zarobić na studia. Po pewnym czasie on wyjeżdża natomiast Wika otrzymuje pracę jako opiekunka(gosposia) dwóch kobiet. Matki i córki. Shirley i Robin. Relacje matka-córka są wręcz toksyczne. Ktoś napisał, że to proza miejscami intymna. Ja powiem, że wręcz miejscami naturalistyczna w swej prozie życia i prozie starości. Autorka skupia się na Robin i Shirley. Jakby stanęła między nimi. Pośrodku. Tylko dlaczego więcej jest o matce niż o córce. Matka ze "swoim apetytem na życie" wręcz podporządkowuje sobie córkę. A to rodzi konflikty. Zresztą owe konflikty są zaszłe jeszcze z dzieciństwa Robin. Postaci ojca Wiki, matki, Staśka są zaledwie zarysowane. Wręcz "papierowe". Czy można tak zapomnieć o swojej matce, jak Wika? Czy w dobie internetu, telefonów komórkowych, aż tak ciężko o kontakt? Poza tym rozpacz Wiki po romansie Staśka jest nieszczera. Bowiem okazało się, że wcale go nie kochała. Po co wiec ten fałsz? Dla potrzeb powieści, żeby było bardziej skomplikowanie? Przesada. Bowiem kto rozpacza, po kimś, kogo się nie kocha? A Wika rozpacza!Po co?Takie wpadki są nie tylko w tym przypadku. Jak można nie zadzwonić po pogotowie widząc, że ktoś zasłabł (tak zrobiła Robin). Poza tym czy w arcybogatej Szwajcarii nie stać ludzi na rzeczy higieny osobistej dla osób starszych. Te naturalistyczne opisy autorki są na tyle nieprzekonywające, bo aż się chce krzyczeć, "kobieto idź kup pieluchomajtki, ulżysz sobie roboty a chorej cierpienia". Diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach. Gdy Franczak opisuje, owszem obrazowo i barwnie, wszystko jest w porządku. Gdy przechodzi do szczegółów zaczyna się wszystko rwać a nieraz trąci naiwnością. Jednym słowem dużo opisu i braku szczegółów. Dobre czytadło ale czy wybitna powieść?
Powiem szczerze, na mnie nie zrobiła ta powieść oszałamiającego wrażenia. Po prostu dobre czytadło, ale nic poza tym. To, że na okładce książki jest rekomendacja Andrzeja Wajdy, nie czyni tej powieści wybitną. Myślę, że Andrzej Wajda nie nakręciłby na jej podstawie filmu, a Mistrz kina czekał zawsze na dobry scenariusz. Otóż, gdybyśmy zaczęli pisać scenariusz, to pierwsze...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to