rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Nie wiem, czy uda mi się w ogóle ten tytuł skończyć, ale już teraz trudno się powstrzymać od oceny. Jeśli byłby inkwizytorem, to ta książka dawno już by spłonęła. Złe jest absolutnie wszystko - świat przedstawiony jest straszliwie chaotyczny i nawet przewlekłe, rozbudowane ponad miarę opisy nic nie zmieniają. I tak nie wiadomo, co gdzie i jak.
Wątki i narracje rwane i przeplatane są tak, że chwila nieuwagi i już nie wiem, o kim w ogóle czytam. Sama fabuła jest intrygująca niczym gazetka Lidla, a czytając dialogi miałem wrażenie, że autor pisze też dla The Asylum. Gotrek należał do moich ulubionych bohaterów, a w tej książce aż się cieszę, gdy go nie ma. Świadomość, że ten człowiek napisał jeszcze dwa tomy i będę musiał je przeczytać jest bardziej przerażająca niż wszystkie armie Archaona

Nie wiem, czy uda mi się w ogóle ten tytuł skończyć, ale już teraz trudno się powstrzymać od oceny. Jeśli byłby inkwizytorem, to ta książka dawno już by spłonęła. Złe jest absolutnie wszystko - świat przedstawiony jest straszliwie chaotyczny i nawet przewlekłe, rozbudowane ponad miarę opisy nic nie zmieniają. I tak nie wiadomo, co gdzie i jak.
Wątki i narracje rwane i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Muszę przyznać, że zmiana autora nie zaszkodziła cyklowi. Nowa przygoda w Karak Kadrim była krwawa, brutalna i mroczna, czyli dokładnie taka, jaka powinna być. Nie zabrakło przy tym ciężkiego humoru. Drażniła tylko pewna niekonsekwencja w nawiązywaniu do poprzednich tomów serii. Duży plus za wykorzystanie krasnoludów chaosu, minus za przerost formy w finale i przekoloryzowanie umiejętności szermierczych Felixa.

Muszę przyznać, że zmiana autora nie zaszkodziła cyklowi. Nowa przygoda w Karak Kadrim była krwawa, brutalna i mroczna, czyli dokładnie taka, jaka powinna być. Nie zabrakło przy tym ciężkiego humoru. Drażniła tylko pewna niekonsekwencja w nawiązywaniu do poprzednich tomów serii. Duży plus za wykorzystanie krasnoludów chaosu, minus za przerost formy w finale i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Najciekawszym elementem całej historii jest niestety okładka. Dziwny, nadnaturalny Las, który mógł dać powiew świeżości do pokrytego kurzem oraz trącącego tonerem do ksero świata Zony nie jest ani na drugim, ani nawet na trzecim planie. Całość jest powtarzalna i schematyczna aż absurdalnie. Zabrakło jedynie mutanta nazwanego ku czci jakiegoś bohatera popkulturowego - jakiegoś balgora czy hulka, którego bohater o tajemniczej przeszłości mógłby pokonać ostatkiem sił. Świat jest nieciekawą kalką, bohaterowie zostali wycięci z szablonu, a fabuła pokolorowana niedbale, niczym u znudzonej czterolatki. Nie polecam

Najciekawszym elementem całej historii jest niestety okładka. Dziwny, nadnaturalny Las, który mógł dać powiew świeżości do pokrytego kurzem oraz trącącego tonerem do ksero świata Zony nie jest ani na drugim, ani nawet na trzecim planie. Całość jest powtarzalna i schematyczna aż absurdalnie. Zabrakło jedynie mutanta nazwanego ku czci jakiegoś bohatera popkulturowego -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To już kolejna książka Abnetta, którą przeczytałem i która upewniła mnie w kilku kwestiach. Po pierwsze, to genialny autor, jeśli chodzi o Warhammera 40.000 (w ponurym Starym Świecie niestety radzi sobie znacznie gorzej). Po drugie, tak, jak wskazuje cytat na okładce jednego z tomów Duchów Gaunta - to prawdziwy mistrz wojny.
Akcja tej odsłony przygód Pierwszego i Jedynego wybucha już na pierwszych stronach, a następnie, niczym w reakcji łańcuchowej eksploduje kolejnymi gwałtownymi i brutalnymi wątkami. Fabuła rozwija się bardzo szybko, zabierając czytelnika w szaleńczy pościg po splamionej przez Chaos planecie.
Zdradziecki Generał bardzo przypomina mi książki Alistaira MacLeana, myślę nawet, że Abnett mocno się na tym autorze wzorował. Przez pół książki zastanawiałem się więc, kto okaże się zdrajcą w szeregach oddziału, ale myślę, że nie ma sensu tego opisywać i psuć niespodziankę innym czytelnikom.
W każdym razie zdecydowanie polecam wszystkim, a dla fanów Warhammera czy Dark Heresy jest to wręcz pozycja obowiązkowa

To już kolejna książka Abnetta, którą przeczytałem i która upewniła mnie w kilku kwestiach. Po pierwsze, to genialny autor, jeśli chodzi o Warhammera 40.000 (w ponurym Starym Świecie niestety radzi sobie znacznie gorzej). Po drugie, tak, jak wskazuje cytat na okładce jednego z tomów Duchów Gaunta - to prawdziwy mistrz wojny.
Akcja tej odsłony przygód Pierwszego i Jedynego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szkoda to pisać, ale z książki najlepsza jest okładka. Naprawdę trudno było zrozumieć co, gdzie i kiedy, a jak już się udało, to nie chciało się wierzyć, że to już. Po przeczytaniu nadal nie do końca wiem, o co chodziło całej tunelowej ekipie. Tak, jak w przypadku całej serii Kompleksu, tutaj również czuć płaskość i słabą próbę zrobienia z Warszawy rosyjskiego metra. Niestety z trzech dotychczasowych podejść, to było najsłabsze.
O ile nudną fabułę, niejasną fabułę i sztampowe postacie można zrozumieć i uznać za przewrotne podejście do tak popularnego nurtu literatury popularnej, o tyle finał był po prostu straszny.

Szkoda to pisać, ale z książki najlepsza jest okładka. Naprawdę trudno było zrozumieć co, gdzie i kiedy, a jak już się udało, to nie chciało się wierzyć, że to już. Po przeczytaniu nadal nie do końca wiem, o co chodziło całej tunelowej ekipie. Tak, jak w przypadku całej serii Kompleksu, tutaj również czuć płaskość i słabą próbę zrobienia z Warszawy rosyjskiego metra....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Abnett jest niesamowity w kreowaniu świata pełnego wojny. Niestety doskonale sprawdza się tylko w odległej przyszłości, w Warhammerze 40.000, w którym przedstawia losy Pierwszego i Jedynego z Tanith. Zarówno Rota, jak i Krew Gileada osadzone w ponurym świecie Warhammera wypadają bardzo blado w porównaniu z rozbłyskami blasterów i karabinów laserowych Gwardii Imperialnej.
Rota ciągnie się niemiłosiernie, zupełnie jak wędrówka po kislevskich stepach, a czytelnik, który doskonale wie, jaki będzie "niespodziewany" finał, czeka na niego z wytęsknieniem, niczym skazaniec na katowski miecz po miesiącu przesłuchań inkwizycji.
Dużym plusem jest dość dokładne przedstawienie kultury i zwyczajów kislevskich husarzy oraz czczących chaos barbarzyńców z Północy. Niestety jest to smaczek, który przypaść może do gustu przede wszystkim fanom Warhammera czy aktywnym graczom lub mistrzom gry przemierzajacym Stary Świat. Książkę można polecić tylko im

Abnett jest niesamowity w kreowaniu świata pełnego wojny. Niestety doskonale sprawdza się tylko w odległej przyszłości, w Warhammerze 40.000, w którym przedstawia losy Pierwszego i Jedynego z Tanith. Zarówno Rota, jak i Krew Gileada osadzone w ponurym świecie Warhammera wypadają bardzo blado w porównaniu z rozbłyskami blasterów i karabinów laserowych Gwardii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Już myślałem, że nie doczekam się kolejnych przygód Gotreka i Felixa. Biorąc pod uwagę finał Zabójcy Szamanów, czas ten liczył się potrójnie. W końcu jednak Zabójca Zombie został wydany w Polsce i okazało się, że warto było czekać.

To chyba najdłuższa z przygód, której koleje mogliśmy śledzić na kartach wydanych przez Copernicusa. Ponieważ książka rozpoczyna się w momencie, gdzie kończy się poprzednia, akcja rusza z kopyta już na pierwszych stronach. Nieumarła horda ściga niedobitków imperialnej armii aż pod mury twierdzy, w której schronie znajduje również Gotrek ze swoimi towarzyszami.

Całą kilkunastotomowa saga osnuta jest wokół kolejnych bitew toczonych przez krasnoluda, nie dziwi zatem fakt, że również teraz dostajemy setki stron pełnych wirującego topora niosącego śmierć (tym razem już ostateczną)ożywieńcom sterowanym przez przebiegłego nekromantę. Ci, którzy uwielbiają serię własnie za to, tym razem też się nie zawiodą. Szturmy zombie, upiorów i ghuli, których opisy znajdujemy na kolejnych stronach to prawdziwa orgia zniszczenia.

Żeby ocenić Zabójcę Zombie warto porównać go z poprzednimi tomami. Oblężenie przeżywaliśmy już w Zabójcy Bestii, który jest chyba moją ulubioną częścią. Nowa przygoda niestety ustępuje tamtej historii, lecz nieznacznie. Ponure opisy, pełne mroku i pesymizmu przynoszą na myśl najstarsze i najlepsze historie ze Starego Świata. Gotrek nie stracił nic ze swojej natury i nadal przypomina bardziej maszynę niż istotę z krwi i kości. Warta uwagi jest natomiast przemiana Felixa, który jeszcze nie tak dawno niemal bez przerwy obawiał się o życie. Człeczyna coraz bardziej oswaja się z wizją śmierci i coraz lepiej zdaje sobie sprawę z jej nieuchronności, nabierając coraz więcej z natury zabójców.
Książce można zarzucić tak naprawdę tylko trzy rzeczy, choć wszystkie nie są wielkimi minusami. Pierwszy z nich to długość. To najdłuższa z opowieści o największych awanturnikach Starego Świata i niestety momentami może nużyć, ponieważ cała fabuła obraca się wokół oblężenia twierdzy. Kolejnym drobnym mankamentem są opisy twierdzy, z których niestety bardzo ciężko wysnuć wnioski co do wyglądu zamku. Są korytarze, mury, wrota, ale jak one się ze sobą łączą trudno zgadnąć. Ostatni minus dotyczy wydania, które niestety różni się formatem od poprzednich tomów. Nie każdemu to oczywiście przeszkadza, ale dla moich przeciążonych regałów i drobiazgowej natury jest nieco kłopotliwe.

Podsumowując, jest to obowiązkowa lektura dla fanów niezbyt zobowiązującej, wartkiej akcji. Mroczna, krwawa i przyjemna w odbiorze

Już myślałem, że nie doczekam się kolejnych przygód Gotreka i Felixa. Biorąc pod uwagę finał Zabójcy Szamanów, czas ten liczył się potrójnie. W końcu jednak Zabójca Zombie został wydany w Polsce i okazało się, że warto było czekać.

To chyba najdłuższa z przygód, której koleje mogliśmy śledzić na kartach wydanych przez Copernicusa. Ponieważ książka rozpoczyna się w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Rację mają ci, którzy piszą, że Dom na Wyrębach jest słabą książką. Paradoksalnie, również tym, którzy się nim zachwycają nie mogę odmówić racji. Mamy tu horror jakich wiele. Dom na odludziu, stary cmentarz, gbur z niejasną przeszłością, mroczna tajemnica i niesamowita postać w bieli, pokazują się tylko nocą. Historia więc nie zachwyca. Klimatu grozy też tak naprawdę nie ma za wiele, a gdy już się pojawi, zwykle szybko ginie w oparach wódki. Na okładce wydawca porównał twórczość Dardy do prozy Kinga i niestety jest to porównanie na wyrost. Mrocznego klimatu granicy pomiędzy światłem i ciemnością, nauką i wierzeniami, zdrowiem psychicznym i szaleństwem, którym tak udanie bawi się King, tutaj zabrakło. Widać jednak zastosowanie podobnych technik retardacyjnych, co Dardzie bardzo się udało. Teraz przyszedł czas na pochwały.

Mimo że otwierałem książkę z myślą o mrocznym horrorze i mimo że go nie otrzymałem, to od lektury trudno było się oderwać. Zabita zardzewiałymi gwoźdźmi wioska przykuła moją uwagę bardzo mocno. Nawet czytając długi opis obserwacji ptaków i zdając sobie sprawę z nudy, którą powinienem odczuwać , mogłem jedynie uśmiechnąć się pod nosem i dalej przesuwać wzrok po kolejnych linijkach tekstu. Uchyliłbym kapelusza autorowi, gdybym tylko nosił go częściej i miał okazję do spotkania.

Podczas tych kilku wieczorów, które spędziłem z tą książką kilka razy zastanawiałem się nad tym, jak wyglądałby film o wydarzeniach, które śledzimy w Domu na Wyrębach. Myślę, że choć historia nieco rozczarowała, to śledząc ją na ekranie kilka razy mógłbym odczuć skok ciśnienia. Bez trudu wyobrażałem sobie elementy, których zabrakło w powieści, a których obecność w obrazie mogłaby znacząco wzmocnić klimat i sprawić, że grozę czułbym nie tylko na myśl o efektach libacji urządzanych przez bohaterów.

Lekturę porównałbym do kobiecej wizyty u dobrego fryzjera w celu tylko obcięcia końcówek. Jaki mamy efekt? Na pewno nie to, czego się spodziewaliśmy, ale nie oznacza to, że jest źle. Wręcz przeciwnie.

Rację mają ci, którzy piszą, że Dom na Wyrębach jest słabą książką. Paradoksalnie, również tym, którzy się nim zachwycają nie mogę odmówić racji. Mamy tu horror jakich wiele. Dom na odludziu, stary cmentarz, gbur z niejasną przeszłością, mroczna tajemnica i niesamowita postać w bieli, pokazują się tylko nocą. Historia więc nie zachwyca. Klimatu grozy też tak naprawdę nie ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Po przeczytaniu mojej pierwszej książki Abercrombiego z całą pewnością mogę stwierdzić dwie rzeczy. Po pierwsze, nie będzie to ostatnie Dzieło (i używam wielkiej litery nie bez przyczyny) tego autora, po które sięgam. Po drugie, niewiele postaci wie, jak smakuje zemsta równie dobrze, jak generał Monza Murcatto.

Historia zaczyna się bardzo mocno. Po licznych zwycięstwach Monza udaje się do zleceniodawcy. Jest gotowa na pochwały i zaszczyty, natomiast zostaje pobita i zrzucona w przepaść. Niestety jej oprawcy popełnili wielki błąd, nie upewnili się, że zginęła. Paskudnie okaleczona, cudownie ocalona i cholernie zdeterminowana najemniczka postanawia wymierzyć sprawiedliwość. Nie bez przyczyny ktoś kiedyś porównał tą powieść do Kill Billa Tarantino. Sądo siebie zbliżone i tematycznie i konstrukcyjnie. Książka została podzielona na kilka części, z których każda opowiada o innym z oprawców Monzy i bardzo bolesnym końcu, jak sprawiła im wszystkim bohaterka.

Każda z tych opowieści jest warta uwagi i czasu potrzebnego na zapoznanie się z nimi. Okazuje się bowiem, że sposobów na odpłacenie bliźnim za wyrządzone krzywdy jest naprawdę wiele. Mimo że zemsta najlepsza jest na zimo, to jednak przyrządzać ją można na bardzo wiele sposobów. Raz jest to wykwintne i bardzo skomplikowane w wykonaniu danie wzbogacone szczyptą trucizny, innym razem na talerzu leży po prostu kawał surowego mięsa, obity młotkiem i ociekający krwią.

Zemsta, zwłaszcza na możnych i potężnych nie może obyć się bez intryg. Co ciekawe, te stworzone przez Abercrombiego nie są zbyt skomplikowane i nie mogą się równać z tymi tworzonymi np. przez Łukjanienkę. W tym przypadku liczy się jednak nie jakość, lecz ilość. Każdy z bohaterów stara się ugrać coś dla siebie i często nie kryją oni wzajemnej wrogości. Sekrety, kłamstwa i niedopowiedzenia nawarstwiają się tworząc naprawdę gęstą pajęczynę, a czytelnik może jedynie czekać w napięciu na pojawienie się bezwzględnej i wyrachowanej pajęczycy Murcatto.

Generał najemników zebrała wokół siebie niesamowitą drużynę sprzymierzeńców. Każdy z członków jej zespołu ma własną bardzo mroczną historię. Każdy też jest pełnej krwi łotrem. W całej powieści nie ma tak naprawdę nawet jednego pozytywnego bohatera. Czytelnicy mogą wybierać jedynie między tymi złymi i bardzo złymi. Truciciel, który karierę zaczynał od zabójstwa matki, psychopata z zamiłowaniem do liczb czy barbarzyńca, który po prostu za dużo już w życiu widział to tylko cześć wesołej kompanii, której nikt nie chciałby spotkać na swojej drodze.

Na zakończenie mogę jeszcze tylko dodać, że książka liczy sobie ponad 800 stron i naprawdę żadna z nich nie nudzi. Nie jest to też jedyny taki „grubas” w dorobku autora, a w naszym kraju spora jego część już została wydana. Bohaterowie, których poznajemy w Zemście pojawiają się również w innych historiach, a to zapowiada wiele godzin naprawdę dobrej lektury.

Po przeczytaniu mojej pierwszej książki Abercrombiego z całą pewnością mogę stwierdzić dwie rzeczy. Po pierwsze, nie będzie to ostatnie Dzieło (i używam wielkiej litery nie bez przyczyny) tego autora, po które sięgam. Po drugie, niewiele postaci wie, jak smakuje zemsta równie dobrze, jak generał Monza Murcatto.

Historia zaczyna się bardzo mocno. Po licznych zwycięstwach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Biedrzyckiego zejście do metra nr 2. Tym razem czytelnikom zaserwowana jest najmroczniejsza z kart historii stolicy po zagładzie. Grom, jedna z najważniejszych postaci warszawskich tuneli snuje opowieść o wyniszczającej, krwawej i okrutnej wojnie z Imperium. W Kompleksie 7215 poznaliśmy jedynie fragmenty legendy o tym straszliwym państwie-stacji , opowieści o okrutnych siepaczach, zakazanych eksperymentach i szalonym Imperatorze, którego destrukcyjne zapędy spławiły, że odwrócił się od niego i zdradził własny syn. Teraz mamy okazję poznać historię tego konfliktu w szczegółach. I tak, jak to bywa z niejedną legendą, tak również teraz rzeczywistość okazuje się dużo mniej barwna, ciekawa i wciągająca.

Ponownie, jak w przypadku Kompleksu, mam wrażenie, że tam gdzie historia skrywała olbrzymi potencjał autor umyślnie lub przypadkowo po prostu starannie go ominął. Straszliwa rzeczywistość Imperium, która dzięki niedopowiedzeniom tak przerażała w Kompleksie i dawała miejsce do popisu wyobraźni, w Nowym Świecie okazała się tylko nieco mniej wygodna niż życie (niełatwe przecież) w innych częściach metra. Zwiadowcza wyprawa stalkerów na terytorium wroga (choć wyglądało to raczej jak popołudniowy spacer) była tak nudna, że nawet atakujący tygrys nie dał rady rozruszać akcji. Cała wojna, która była przecież najstraszniejszym wydarzeniem w historii metra, przypomina raczej drobną, przypadkową potyczkę. Cały dramatyzm bezpardonowej walki w mrocznych tunelach i na skażonej powierzchni zostaje sprowadzony do sprawdzenia stanu osobowego po kolejnych szturmach na pozycje wroga.

Dodatkowym minusem książki jest chaotyczna konstrukcja opowieści. Przeplatanie wątków dawnych i dawniejszych bez zastosowania choćby przerwy pomiędzy akapitami po prostu męczy i utrudnia lekturę. Brawo za pomysł, minus za wykonanie. Mimo tych wad druga książka Biedrzyckiego jest lepsza od pierwszej. Nadal pozostały też wątki, które można rozwinąć i których potencjał może następnym razem zostanie wykorzystany. Dlatego gdy już pojawi się kolejna odsłona przygód Borki, zapewne sięgnę po nią również. Do trzech razy sztuka.

Biedrzyckiego zejście do metra nr 2. Tym razem czytelnikom zaserwowana jest najmroczniejsza z kart historii stolicy po zagładzie. Grom, jedna z najważniejszych postaci warszawskich tuneli snuje opowieść o wyniszczającej, krwawej i okrutnej wojnie z Imperium. W Kompleksie 7215 poznaliśmy jedynie fragmenty legendy o tym straszliwym państwie-stacji , opowieści o okrutnych...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Kompleks 7215 to debiut Bartka Biedrzyckiego i pierwsza historia opowiadająca o ludziach, którzy przetrwali nuklearną wojnę w tunelach warszawskiego metra. Po raz kolejny okazuje się, że ani promieniowanie, ani zmutowane stwory , nie są tak niebezpieczni, jak sami ludzie. Żądza władzy, walka o zasoby, a nawet sama możliwość dokopania słabszemu bez ponoszenia konsekwencji wystarczą, by człowiek pokazał swoją najgorszą i najmroczniejszą twarz. Tyle można powiedzieć o każdej postapokaliptycznej historii spod znaku Stalkera czy Metro.

Niestety historia Borki i jego oddziału nie zachwyca. Grupie stalkerów brakuje jakiegokolwiek wyróżnika, który pozwoliłby odnieść się do tych postaci. Brak im indywidualności i głębi, zupełnie jakby zostali stworzeni w jakimś symulatorze. Gdyby w połowie książki wszyscy zginęli i zastąpiłby ich ktoś inny, nikt by nie tęsknił.

Podobny problem dotyczy świata przedstawionego w książce. Chyba każdy wie, jak rozbudowane jest warszawskie metro. Tymczasem autor wepchnął do niego wszystko, co Dmitry Glukhovsky umieścił w jednym z najbardziej rozbudowanych systemów podziemnych na świecie. W warszawskich tunelach są zatem komuniści, fanatycy religijni, oświeceni intelektualiści i oczywiście neonaziści, nie wspominając już o masie potworów i mutantów. W efekcie całość staje się nieco karykaturalna.

Nadzieje wiązałem z tajemniczymi Słoikami i tytułowym kompleksem. Niestety okazały się płonne. Wojna ze Słoikami, w której biorą udział stalkerzy opisana jest na zaledwie kilku stronach i to w sposób, jakby prezentowana była prognoza pogody. Z kolei tajemnica kompleksu rozczarowuje zwyczajnością. Ot po prostu kolejna, niezbyt udana wyprawa stalkerów.

Kompleks 7215 można porównać do filmu ze Stevenem Seagalem albo Jean-Claudeem Van Dammem. Z góry wiemy, czego można się spodziewać i właśnie to dostajemy – stalkerów wałęsających się po metrze i zabijających mutanty. Niestety autor nie dał czytelnikom nic więcej. Fani gatunku mogą znaleźć tutaj cos dla siebie, aczkolwiek jeśli odpuszczą sobie ten tytuł, również niewiele stracą.

Kompleks 7215 to debiut Bartka Biedrzyckiego i pierwsza historia opowiadająca o ludziach, którzy przetrwali nuklearną wojnę w tunelach warszawskiego metra. Po raz kolejny okazuje się, że ani promieniowanie, ani zmutowane stwory , nie są tak niebezpieczni, jak sami ludzie. Żądza władzy, walka o zasoby, a nawet sama możliwość dokopania słabszemu bez ponoszenia konsekwencji...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Szósty Patrol to jak na razie ostatni tom z największej i najsłynniejszej serii Łukjanienki. Ponownie Anton Gorodecki staje przed wyzwaniami, które jeszcze książkę temu w głowie by mu się nie pomieściły. Pod tym względem cykl patroli jest dość schematyczny - najpierw Anton ratował przede wszystkim własną skórę, później bliskich, Moskwę, świat, wreszcie również Zmrok, a teraz w ogóle wszystko, co żyje. Byłoby to dość męczące i nudne, gdyby nie jeden szczegół – wszystkie kolejne zdarzenia okazują się następstwem poprzednich. Gdyby wcześniejsza historia potoczyła się inaczej, gdyby bohaterowie podjęli inne decyzje, do następnych newralgicznych punktów w historii walki Światła i Mroku w ogóle mogłoby nie dojść. Określenia takie jak nagły zwrot akcji itp., to mocne niedopowiedzenie w przypadku Szóstego Patrolu (jak i całego cyklu). Luke Skywalker słysząc, kto jest jego ojcem nie mógł przeżyć takiego wstrząsu, jaki czeka Antona w najnowszej odsłonie Patrolu. To ogromna zaleta całej serii, która uczyniła Łukjanienkę jednym z moich ulubionych autorów.

Jedyne, czego tak naprawdę zabrakło, to nostalgiczny klimat, którego pełno było w poprzednich częściach i który sprawia, że z taką przyjemnością sięgam po książki innych autorów zza naszej wschodniej granicy – Panowa czy Diwowa. Ten charakterystyczny posmak straty, smutku i rezygnacji pojawia się dopiero na sam koniec, w wielkim finale, w którym Inni stają naprzeciwko pradawnego boga.

Zakończenie, którego zdradzać nie można, daje nadzieję na kolejny Patrol i kolejna odsłona przygód Antona. Pytanie brzmi, z kim zmierzy się następnym razem.

Szósty Patrol to jak na razie ostatni tom z największej i najsłynniejszej serii Łukjanienki. Ponownie Anton Gorodecki staje przed wyzwaniami, które jeszcze książkę temu w głowie by mu się nie pomieściły. Pod tym względem cykl patroli jest dość schematyczny - najpierw Anton ratował przede wszystkim własną skórę, później bliskich, Moskwę, świat, wreszcie również Zmrok, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Apokalipsa Z to kolejne dzieło o zombie, z którym się zmierzyłem. Konkurencja postawiła poprzeczkę bardzo wysoko, ale Loureiro dał radę jej sprostać. Cała trylogia to historia hiszpańskiego prawnika, który nagle musi zamienić swoją dość nudną i bezbarwną egzystencję na bezpardonową walkę o potrze trwanie.

To, co najbardziej mi się spodobało i zawsze podoba w powieściach o zombie, jest początek. W mediach pojawiają się wzmianki o dziwnej chorobie gdzieś na końcu świata. Później jej przypadki są odnotowywane w Europie, w samej Hiszpanii i nagle na ulicach pojawiają się czołgi, a na lotniskach żandarmi strzelają ludziom w głowy. W kolejnych wpisach z bloga (tak początkowo powstawała historia, która ostatecznie została wydana jako powieść) widać rosnący strach głównego bohatera. Chaos informacyjny wprowadzany przez media i władze staje się gwoździem do trumny dla całej cywilizacji, a ocalali mogą jedynie przemykać ukrytkiem po ulicach opanowanych przez zgniluchy.

Całą historia nie jest zbyt odkrywcza i zaskakująca, miejscami potrafi wręcz irytować naiwnymi zbiegami okoliczności. Jest wirus, są zombie, jest bohater z kuszą (a jakże!). Mimo to czytałem ją z przyjemnością i po raz kolejny w czasie lektury zastanawiałem się nad tym, co dzieje się obecnie na świecie. Konflikt na Ukrainie, wojny toczone w Afryce i na bliski wschodzie w końcu nie dzieją się tak daleko stąd. Kto wie, kiedy iskra spadnie na odpowiednią beczkę z prochem i wywoła wybuch. Wtedy nawet zombie nie będą nam potrzebne.

Apokalipsa Z to kolejne dzieło o zombie, z którym się zmierzyłem. Konkurencja postawiła poprzeczkę bardzo wysoko, ale Loureiro dał radę jej sprostać. Cała trylogia to historia hiszpańskiego prawnika, który nagle musi zamienić swoją dość nudną i bezbarwną egzystencję na bezpardonową walkę o potrze trwanie.

To, co najbardziej mi się spodobało i zawsze podoba w powieściach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Pamiętam, że kupiłem tą książkę, ponieważ jej autor napisał też zombie survival, którego szukałem. Później wziąłem ją na wyjazd, uznając za słabe czytadło, którego nie będzie szkoda nawet jeśli się zniszczy lub przepadnie w głuszy. Otworzyłem ją w autokarze i zamknąłem… dopiero, kiedy wysiedliśmy po paru godzinach, z oczami szeroko otwartymi i nadzieją, że powstanie druga część.

Wojna Z to zbiór wywiadów przeprowadzanych z ocalałymi z pandemii, która ogarnęła cały świat (maślane to masło, wiem). Dowiadujemy się, jak walka z zombie przebiegała w Stanach, w przeludnionych Indiach i w totalitarnej Korei Północnej. Autor prowadzi swoją narrację od momentu pojawienia się pierwszych przypadków „choroby”, przez ogólnoświatową panikę, aż do przełomu, kiedy ludziom udaje się zwalczyć zagrażające ich istnieniu zagrożenie i próbują powrócić do normalności. Nie ma tu głównego bohatera, są natomiast dziesiątki historii godnych opowiedzenia i przeczytania. Dzięki zastosowanej przez autora formie książkę pochłania się błyskawicznie, niemal tak szybko, jak przebiega rozwój epidemii.

Brooks napisałem jedną z moich ulubionych książek, do której już nie raz wracałem, mimo że na półkach czeka wiele innych interesujących pozycji. Co więcej, żeby zadbać o ten pierwszy egzemplarz, kupiłem jeszcze jeden, tak na wszelki wypadek. Dodam jeszcze, że Zombie survival też w końcu zdobyłem. Wybrałem się nawet na premierę filmu na podstawie powieści, a do kina rzadko chadzam, co świadczy o moim zachwycie. Niestety film, mimo że nie był zły, nie może się równać z pierwowzorem. Myślę, że zawiniło tutaj przede wszystkim pojawienie się głównego bohatera. Wojna Z to historia zwykłych ludzi postawionych w niezwykłych sytuacjach, a nie samotnego bohatera ratującego świat. Dzięki temu książka jest tak mocna i wiarygodna, podobnie jak np. Walking Dead Kirkmana. Bohaterowie nie są niezniszczalni, mają swoje wady i wątpliwości, czasem nawet umierają.

Pamiętam, że kupiłem tą książkę, ponieważ jej autor napisał też zombie survival, którego szukałem. Później wziąłem ją na wyjazd, uznając za słabe czytadło, którego nie będzie szkoda nawet jeśli się zniszczy lub przepadnie w głuszy. Otworzyłem ją w autokarze i zamknąłem… dopiero, kiedy wysiedliśmy po paru godzinach, z oczami szeroko otwartymi i nadzieją, że powstanie druga...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Połknięte dosłownie w jedną noc. Wszystko czego można chcieć od Warhammera - krew, pot i chaos.

Połknięte dosłownie w jedną noc. Wszystko czego można chcieć od Warhammera - krew, pot i chaos.

Pokaż mimo to

Okładka książki Krew Gileada Dan Abnett, Nik Vincent
Ocena 5,5
Krew Gileada Dan Abnett, Nik Vin...

Na półkach: , ,

Jak cenię sobie Warhammera, jak lubię Duchy Gaunta, tak Krew Gileada to tragedia. Nie wiem co się stało Abnettowi, ale tym razem mu nie wyszło. "Gnijące kamienie", totalnie mętne opisy, przeciwnicy zachowujący się jak najgłupsze boty, pancerze, które raz są z tytanu, a raz z papieru, no i tysiąc osiemset trzydzieści trzy trupy z czterystu-osobowej kompanii. Nic się kupy nie trzyma. Do tego mrowie literówek i "bronie", ale to już tłumacz i edytor. Niemniej to warhammer, więc jakieś gwiazdki muszą być.

Jak cenię sobie Warhammera, jak lubię Duchy Gaunta, tak Krew Gileada to tragedia. Nie wiem co się stało Abnettowi, ale tym razem mu nie wyszło. "Gnijące kamienie", totalnie mętne opisy, przeciwnicy zachowujący się jak najgłupsze boty, pancerze, które raz są z tytanu, a raz z papieru, no i tysiąc osiemset trzydzieści trzy trupy z czterystu-osobowej kompanii. Nic się kupy nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zabrałem się za tą ksiażkę z zapałem. Miałem szczere chęci i dobre nastawienie. Niestety nawet to nie wystarczyło. Co prawda udało mi się dobrnąć do końca, ale łatwe to nie było. Cała historia może nie była zła, ale realizacja niestety już nie. Czytając o ostatecznej bitwie, myślałem, że sam padnę w boju. Zrzućmy to jednak na karb "kobiecej fantastyki". Niestety wątek uczuciowy czy rozterki emocjonalne bohaterów, to niestety podobna katorga. Na dodatek książka jest dość długa, co pognębiło mnie zupełnie. Zdecydowanie nie polecam.

Zabrałem się za tą ksiażkę z zapałem. Miałem szczere chęci i dobre nastawienie. Niestety nawet to nie wystarczyło. Co prawda udało mi się dobrnąć do końca, ale łatwe to nie było. Cała historia może nie była zła, ale realizacja niestety już nie. Czytając o ostatecznej bitwie, myślałem, że sam padnę w boju. Zrzućmy to jednak na karb "kobiecej fantastyki". Niestety wątek...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Jeźdźcy wilków Brian Craig, William King, Sandy Mitchell, Kim Newman
Ocena 6,1
Jeźdźcy wilków Brian Craig, Willia...

Na półkach: , ,

jeśli ktoś lubi mroczny świat warhammera, to ta książka jest pozycją obowiązkową. Może nie wszystkie opowiadania są świetne, ale wszystkie mają ten specyficzny klimat ciemnego lasu, stęchłego lochu, skały zza której zaraz wyskoczy troll czy cieni, w których blado świecą ślepia bestii. Nawet okładka, mimo, że wielokrotnie krytykowana, świetnie nadaje nastrój książki.

jeśli ktoś lubi mroczny świat warhammera, to ta książka jest pozycją obowiązkową. Może nie wszystkie opowiadania są świetne, ale wszystkie mają ten specyficzny klimat ciemnego lasu, stęchłego lochu, skały zza której zaraz wyskoczy troll czy cieni, w których blado świecą ślepia bestii. Nawet okładka, mimo, że wielokrotnie krytykowana, świetnie nadaje nastrój książki.

Pokaż mimo to