-
ArtykułyKalendarz wydarzeń literackich: czerwiec 2024Konrad Wrzesiński2
-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1156
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać409
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński22
Biblioteczka
2011-01-01
Duma i uprzedzenie? A właściwie, dlaczego nie? Przyznam, że w moim dorobku czytelniczym część książek pochodzi, hmm... z odzysku. No bo czy nie macie czasami tak, że zachwycając się jakimś filmem, nie macie jednocześnie pojęcia, że stoi za nim literacki pierwowzór? I czy nie jest Wam wtedy wstyd, że go jeszcze nie znacie? Ja też tak miałam. I zrobiło mi się wstyd właśnie, że dotąd nie znałam prozy Jane Austen. I niech mi mówią, że to proza kobieca niskich lotów, że romans goni romans, że pełno tam głupiutkich panienek i zarozumiałych panów. Ja swoje wiem. I doceniam...Ale od początku.
Książka przynosi nam obraz życia typowej średniozamożnej angielskiej rodziny. Mamy przeuroczego starszego pana, zakochanego w swoich córkach (no, może ze wskazaniem na najstarsze:)), pobłażliwego w stosunku do żony, który w razie potrzeby (ucieczki przed ukochaną małżonką) zamyka się w swoim gabinecie i oddaje się lekturze. Mamy też panią Bennet, która bez reszty poświęca się (o czym jest przekonana), aby zdobyć odpowiedniego kandydata na zięcia. Młodsze córki, jak się okazuje, wcale nie ustępują jej miejsca i potrafią świetnie zadbać o swój los. I chociaż potrafią sporo namieszać, to nie na nich skupiła się cała moja uwaga... Na kim więc?
A no na Lizzy właśnie. Nie wiem wprawdzie, skąd taka córka uchowała się w takim domu, ale przyznaję, że była dla mnie tym, czego potrzebowałam, aby otrząsnąć się po szarpaninie z panią Bennet, której w połowie powieści miałam serdecznie dosyć. Naprawdę. Bo Lizzy to nie tylko wrodzona inteligencja. To przede wszystkim upór, zaczepność, cięty język. O tak, ta dziewczyna jak nikt inny potrafiła postawić na swoim... Tak naprawdę jednak w pełni doceniłam ją wtedy, kiedy przyznała się do błędu. I to do błędu, który mógł zaważyć na całym jej życiu. No tak, pan Darcy... Ucieleśnienie arogancji i dumy. Wywyższający się panicz, który zasłania się swoim bogactwem. Nieosiągalny cel. Ale czy aby na pewno? Nie! No nie!! Darcy był jedyną postacią, którą polubiłam ot tak, bezinteresownie. I w duchu dziękowałam Austen, że stworzyła go takim, a nie innym! Darcy - kochający brat, Darcy - oddany przyjaciel, Darcy - łaskawy chlebodawca, w końcu Darcy - zakochany bez pamięci facet, który starał się, oj starał, żeby przekonać ukochaną kobietę do swojej miłości, utarł nosa całej reszcie.
Happy end? No pewnie, że tak! Ale... Nie można Dumy... rozpatrywać tylko i wyłącznie w kategoriach romansu. No tak, mamy bale, wielodzietne rodziny, matki uganiające się za wymarzonym zięciem i miłość kobiet, która, często zasługując na miano mezaliansu, nie może się spełnić. Ale mamy też gorzką prawdę o obyczajowości tamtych czasów i o nieciekawej pozycji kobiety, która, stojąc na straconej pozycji, musi zadowolić się tym, co dla niej "dobre". Taka kobieta wie, co jej wypada, a co nie, ale tylko te odważniejsze potrafią przeciwstawić się konwenansom i powalczyć. I chwała im za to, że są.
O prozie Austen mogłabym mówić i mówić, bo naprawdę mnie zachwyca. Ale Dumy... nie da się streścić. Ją po prostu trzeba przeczytać. Inaczej nie poczuje się tego smaku - smaku gorzkich historii, osładzanych barwnymi i odważnymi postaciami. Polecam gorąco. Bo jeśli romanse, to tylko te dobre, serwowane czytelnikowi przez Austen.
Recenzja również na: http://zaczytana-blog.blogspot.com/
Duma i uprzedzenie? A właściwie, dlaczego nie? Przyznam, że w moim dorobku czytelniczym część książek pochodzi, hmm... z odzysku. No bo czy nie macie czasami tak, że zachwycając się jakimś filmem, nie macie jednocześnie pojęcia, że stoi za nim literacki pierwowzór? I czy nie jest Wam wtedy wstyd, że go jeszcze nie znacie? Ja też tak miałam. I zrobiło mi się wstyd właśnie,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Kiedy zobaczyłam Wilkołaka wśród innych książek, pomyślałam tylko: znowu powieść grozy, znowu przedziwne stworzenia (o których ostatnimi czasy tak głośno), znowu ten sam schemat. A ja, jako czytelnik, lubię być zaskakiwana. Obawiałam się, że albo nie będę mogła znieść nudy, albo zniechęci mnie nadmiar masakry towarzyszący tego typu powieściom. Ale czytałam... A czytając stwierdziłam, że mój zapał czytelniczy wcale nie gaśnie. Mało tego - po zaskakująco szybkiej lekturze byłam zawiedziona, że to już, że koniec, że Wilkołak się dopełnił...
Lawrence Talbot to utalentowany, ceniony i uwielbiany aktor, który wprost z desek teatralnych rzuca się w wir artystycznego światka. I nagle jedna wiadomość burzy jego z pozoru poukładane życie, które już nigdy nie wraca na dawne tory. Wieść o zaginięciu brata zmusza go do podjęcia decyzji, która okazuje się być brzemienną w skutkach. Powrót do rodzinnego Blackmoor staje się początkiem końca Lawrence'a Talbota. Od tej pory wszystko toczy się niespodziewanie szybko, a dawne sprawy nabierają nowych znaczeń.
Mabbery umiejętnie operuje wątkami właściwymi dla tego typu powieści. Mamy więc ogromny dom na prowincji, starego ojca, piękną narzeczoną brata... Mamy rodzinną tragedię, niewyjaśnione historie, powracające upiory dzieciństwa... Mamy wreszcie grasującą nocami bestię, trudną miłość i niezaspokojoną chęć mordu... Nad tym wszystkim zaś góruje, nieprzerwanie i niezmiennie, Bogini Łowów - zimna, piękna i bezlitosna, która dla jednych jest wybawieniem w bezgwiezdną noc, innym zaś wyznacza drogę naznaczoną piętnem odrzucenia i potępienia.
Można zarzucać autorowi, że stąpa po tak znanym i wyeksploatowanym terenie. Można narzekać, że sięga po utarty już schemat powieści grozy. Nie można mu jednak odmówić jednego - potrafi wzbudzić w czytelniku ciekawość i poprowadzić go przez lekturę z niesłabnącym uczuciem zatrwożenia, które dzieli z głównym bohaterem. O co, zapytacie, może martwić się potępiony przez ogół człowiek? Na czym może zależeć wyalienowanej przez wszystkich bestii? A no, są przecież niewinni mieszkańcy Blackmoor, są Cyganie, jest ukochana kobieta... Ale jest też własna dusza, bo przecież to nie Talbot wybrał dla siebie taki los, to natura zadrwiła z człowieka, pozwalając narodzić się wilkołakowi. To wszystko razem wzięte sprawia, że czujemy niepokój, wzdrygamy się na opisy masakry, ale i współczujemy, mimo wszystko, człowiekowi, który za wszelką cenę chce zabić w sobie potwora.
Czy polecam więc? Tak, zdecydowanie tak. Chociażby dla samej historii niemożliwej miłości, wyjętej jakby z bajki o Pięknej i Bestii. Mamy Piękną, mamy też Bestię... Nie, nie mamy happy endu. Ale to nic. Rozwiązanie, tak zaskakujące, i tak jest najlepszym z możliwych.
Kiedy zobaczyłam Wilkołaka wśród innych książek, pomyślałam tylko: znowu powieść grozy, znowu przedziwne stworzenia (o których ostatnimi czasy tak głośno), znowu ten sam schemat. A ja, jako czytelnik, lubię być zaskakiwana. Obawiałam się, że albo nie będę mogła znieść nudy, albo zniechęci mnie nadmiar masakry towarzyszący tego typu powieściom. Ale czytałam... A czytając...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Romanse... No tak... Mają zapewne tyle samo zwolenników, co przeciwników. Ci pierwsi, z wypiekami na twarzy, zaczytują się w historiach pełnych wielkich uczuć i porywów, ci drudzy zaliczają tego typu powieści do książek nieambitnych, pozbawionych głębszych treści. No cóż. Każdy ma swoje racje. Każdy ma wolność wyboru. A więc będzie krótko.
Oszpecony w wypadku Richard Blackthorne żyje w wielkim zamczysku, które jest dla niego nie tylko domem, ale i azylem. Przede wszystkim azylem. Dlaczego? Bo wie, że dla innych jest tylko TYM "potworem". I niby wszystko gra. Do wszystkiego przecież można się przyzwyczaić. Aż tu nagle ten względny spokój burzy pojawienie się dwóch kobiet, Kelly i Laury, córki i opiekunki. O tej pierwszej nie miał pojęcia. Ta druga stała się "wymogiem". Jak wychowywać córkę, kiedy wyjście z cienia nie wchodzi w grę? Jak bronić się przed uczuciem do pięknej opiekunki? Jak zatrzymać przy sobie te dwie istoty, a jednocześnie nie pozwolić odkryć prawdy o sobie?... Kiedy on próbuje wyjść cało z sytuacji, one robią wszystko, żeby oswoić go ze światem...
Jasne jest, że wszystko i tak skończy się happy endem. I w sumie na tym można poprzestać. Ale... Romans romansem, a sytuacja bardzo aktualna i przykra zarazem - obnaża nasze uprzedzenia i pokazuje, jak nietolerancyjni jesteśmy. Wciąż, zawsze, niezmiennie. Bo Richarda każdy potępia, a nikt nie chce wiedzieć, że jest, jaki jest, bo poświęcił się, aby ratować inne istnienie. Bo wciąż za często oceniamy innych po tym, jak wyglądają, a nie po tym, kim są. Bo wciąż ci "gorsi" naprawdę czują się gorszymi. Bo. Czy jest to więc dobra książka? Mimo wszystko tak. Bo daje do myślenia.
Romanse... No tak... Mają zapewne tyle samo zwolenników, co przeciwników. Ci pierwsi, z wypiekami na twarzy, zaczytują się w historiach pełnych wielkich uczuć i porywów, ci drudzy zaliczają tego typu powieści do książek nieambitnych, pozbawionych głębszych treści. No cóż. Każdy ma swoje racje. Każdy ma wolność wyboru. A więc będzie krótko.
Oszpecony w wypadku Richard...
2011-01-01
Przyznam, że podeszłam do tej lektury z niemałą rezerwą. No dobrze, skusił mnie jej jakże subtelny tytuł, ale co dalej? Nie znałam ani autora, ani kontekstu... Idioci idiotami, ale ja i tak byłam przekonana, że mam do czynienia z lekką, niewymagającą ode mnie większej uwagi książeczką. I co? I pomyliłam się... Na szczęście... Bo Idioci to znakomicie błyskotliwe opowiadania, które demaskują ludzką bezmyślność i pozostawiają czytelnika w poczuciu lekkiego zakłopotania. A o to przecież chodzi. Ale do rzeczy...
Max to pracownik agencji reklamowej, który marzy o tym, aby jego szef, przyjaciel i wspólnik zarazem zrozumiał wreszcie, jak wielkim jest idiotą. Paul, świetnie zapowiadający się niegdyś adept reżyserii, pragnie, aby opuścił go strach przed niepowodzeniem. Nadopiekuńcza pani Radek pragnie, żeby jej syn zrozumiał wreszcie, kim jest dla niego własna matka. Dla podstarzałego pisarza, Petera Ohio, marzeniem jest znaleźć właściwy język i perspektywę do opisania sceny, z którą zmaga się już dłuższy czas. Dziennikarz Manuel chce być doceniony. Pięć historii, pięcioro różnych ludzi... Niby nic w tym dziwnego, a jednak... Co więc ich łączy? Łączy ich postać wróżki, a raczej pięciu wróżek, które pojawiają się w najmniej oczekiwanym momencie i jak gdyby nigdy nic obwieszczają bohaterom, że ci mają jedno życzenie. Co wybiorą, kiedy wróżka oznajmi, że najbardziej pożądane życzenia: nieśmiertelność, zdrowie, pieniądze i miłość nie wchodzą w rachubę? Czy niespełnieni na różnych polach będą potrafili sprecyzować swoje marzenia? Czy będą w stanie zmierzyć się z konsekwencjami swoich wyborów?
Arjouni zaskakuje nas wprowadzeniem formuły bajki, a jego historie są tak błyskotliwe i na wskroś prawdziwe, że nie możemy przejść obok nich obojętnie. Co z tego, że każde z życzeń spełnia się? Co z tego, że każdy z bohaterów powinien być szczęśliwym z tego powodu? Dla nas czytelników przesłanie i tak jest jasne - nie potrafimy żyć, cieszyć się, doceniać, precyzować swoich myśli. Rozgoryczeni niespełnionymi ambicjami i pragnieniami, podążamy za rozgłosem i spłycamy nasze życie. Jakie powinny być nasze wybory? Tego Arjouni już nam nie pokazuje, ale prawdą jest, że w wyrafinowany sposób przemyca w swojej książce przesłanie moralne.
Chyba jest więc oczywistym, że poleciłabym tę książkę bez zawahania, bo to naprawdę spora dawka gorzkiej prawdy, okraszona słodko-kwaśną nutą dowcipu i ironii. Trzeba ją tylko przetrawić.
Przyznam, że podeszłam do tej lektury z niemałą rezerwą. No dobrze, skusił mnie jej jakże subtelny tytuł, ale co dalej? Nie znałam ani autora, ani kontekstu... Idioci idiotami, ale ja i tak byłam przekonana, że mam do czynienia z lekką, niewymagającą ode mnie większej uwagi książeczką. I co? I pomyliłam się... Na szczęście... Bo Idioci to znakomicie błyskotliwe opowiadania,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2010-01-01
Zwał to jedna z tych książek, po które sięga się w ciemno nie wiedząc, co i w jaki sposób nas w niej zaskoczy. Po jej lekturze zostaje zaś coś w rodzaju zdziwienia i niesmaku związanych nie tylko z treścią, ale przede wszystkim z formą Zwału... Ale do sedna.
Książka jest próbą rozrachunku autora ze środowiskiem wielkich firm. Niewielki oddział zagranicznego banku stał się dla niego siedliskiem ludzi głupich i bezwzględnych, zapatrzonych w siebie i dążących za wszelką cenę do zniszczenia przeciwnika. Z tak zarysowanego, i z pewnością przerysowanego tła, wyłania się czytelnikowi obraz spokojnego i względnie sympatycznego Mirka. Jednak ten spokój jest tylko złudzeniem, za którym, a jakże, kryje się swoista gra. Postawa Mirka jest pozorem, próbą okłamania nie tylko rzeczywistości, w której się znajduje, ale przede wszystkim siebie. Z pozoru łagodny mężczyzna to jeden z uczestników wyścigu szczurów, sfrustrowany i upokorzony swoją rolą, cierpiący przez cały tydzień, czekający tylko na dogodny moment, aby zostawić to wszystko i rzucić się do ucieczki. Co mu więc zostaje? A no zwał, proszę państwa, zwał właśnie...
Patrząc na tak zarysowany obraz, nie można nie odnieść wrażenia, że Shuty wcielił się w role bezwzględnego krytyka stosunków społeczno-ekonomicznych. Twórca wylał na papier swoje rozgoryczenie związane z pracą w banku i zdaje się, że negatywne emocje wzięły górę. Niestety. Wątki fabularne w książce przeplatają się, tworząc efekt chaosu trudnego do ogarnięcia przez czytelnika. Mirek zdaje się być oderwany od rzeczywistości, a jego zagubienie widzimy nie tylko w zachowaniu względem otaczających go ludzi, ale i w sposobie mówienia i myślenia. Ta podwójna warstwa wypowiedzi jest ciekawa do czasu, kiedy czytający książkę zaczyna mieć wątpliwości, o co tak naprawdę chodzi bohaterowi. Wtedy tekst przestaje być interesujący. Męczy. Nuży...
Śmiem twierdzić, że Zwał to rodzaj "szaleńczej powieści", przereklamowanej i powielającej schematy. Rzeczywistość, jaką pisarz obrał do zobrazowania swych przemyśleń, nie ma nic z nowatorstwa i staje się jedynie jedną z wielu znanych nam już konwencji. Książkę doceniono "za literacki słuch, za pasję i odwagę w portretowaniu polskiej rzeczywistości" - jeśli uznać bezgraniczna krytykę za pasje, a przerysowywanie rzeczywistości i groteskowe wyolbrzymianie w niej tego, co najgorsze, za odwagę twórczą, to oczywiście należy się z tym zgodzić. Wydaje się jednak, że Shuty przesadził ze swoim "literackim słuchem":) Środki, jakimi się posługuje - groteskowe wyolbrzymienia, udziwnienia, wulgaryzmy przekraczające zdroworozsądkową normę, skomplikowana narracja i dialogi z pogranicza abstrakcji sprawiają, że że pod tym względem książka jest nie do zniesienia. Przyznaję, że językowy "bełkot" sprawił, że byłam zniechęcona i przejmowałam sfrustrowanie bohatera. Negatywne emocje, które zaserwował nam autor, i chęć skompromitowania rzeczywistości polskiej sprawiają, że Shuty przestaje dbać o odbiorcę i nie nawiązuje z nim kontaktu.
Pozostaje więc zadać pytanie, co autor chciał osiągnąć swoja książką? Kto lub co było celem jego ataku? Jakie chciał wyciągnąć z tego wnioski? Niestety, mam wrażenie, że jest to tylko zgryźliwa, twórcza zabawa, nie do końca przemyślana, mająca na celu przyciągnięcie uwagi odbiorców, zaszokowanie ich, zmuszenie do dyskusji i do kupna książki. Shuty tworzy schematyczne i uproszczone obrazy, miesza fabułę, stawia formę ponad treść. Wszystko to sprawia, że lektura nie należy do najprzyjemniejszych, a po jej odłożeniu odczuwa się coś w rodzaju tytułowego zwału - "cierpienie psychiczne wywołane przeciążeniem".
Zwał to jedna z tych książek, po które sięga się w ciemno nie wiedząc, co i w jaki sposób nas w niej zaskoczy. Po jej lekturze zostaje zaś coś w rodzaju zdziwienia i niesmaku związanych nie tylko z treścią, ale przede wszystkim z formą Zwału... Ale do sedna.
Książka jest próbą rozrachunku autora ze środowiskiem wielkich firm. Niewielki oddział zagranicznego banku stał się...
Przyznam, że prozy Katarzyny Michalak nie znałam i zapewne nie poznałabym, gdyby nie opinie (jakże dobre zresztą) na temat Poczekajki. Pomyślałam więc, że może warto spróbować tej powszechnie chwalonej i uwielbianej literatury, aby w razie rozczarowania (bo myślałam: dużo się o niej mówi, więc pewnie jest przereklamowana) móc sobie powiedzieć: Przecież chciałam, starałam się, zaryzykowałam. I co? I po kilkunastu stronach stwierdziłam, że to kawał dobrej literatury. Mało tego, tak dobrej, że pochłonęłam ją w zaledwie jeden wieczór i nie miałam dość. Więc co mnie zachwyciło?
Ano, po pierwsze Patrycja. Niby zwykła pani weterynarz, której nudzi się w wielkim mieście i która ma dość nadopiekuńczej matki, którą zresztą bardziej obchodzą jej własne ambicje niż faktyczne dobro córki. No tak, ale Patrycja z tą swoją zwykłością jest totalnie niezwykła - szuka Księcia, w którego pojawienie się absolutnie wierzy, marzy o Chatce, w której mogłaby spełniać swoje marzenia, a na dodatek bierze udział w Sabacie, aby być pewną, czy aby na pewno to, do czego dąży, jest na wyciągnięcie ręki. A więc czarownica? No nie, bardziej niepoprawna marzycielka, ufna, prawdziwa i uroczo nieporadna, uprawiająca grafomaństwo jako tajemnicza Anaela, wysyłająca listy do równie tajemniczego, co wyimaginowanego Amrego - księcia z marzeń.
Po drugie - cała reszta, która mniej lub bardziej świadomie pomaga/przeszkadza młodej pani weterynarz w spełnianiu jej marzeń. Mamy więc Szatana w ludzkiej skórze, Władcę Denarów vel Amrego (no cóż, jak się okazuje, podrabianego), księdza Plamę, który ukochał sobie zioła rosnące, a jakże, w ogródku Patrycji, no i starego dziadka, który z sobie tylko właściwym wdziękiem pojawiał się zawsze tam, gdzie akurat powinien. No tak, zapomniałam jeszcze o Gabrielu vel Holendrze, Amrem właściwym zresztą, ale to już inna historia.
Po trzecie, zachwyciła mnie magia miejsca. Magia Poczekajki, zapadłej wsi, o której istnieniu niewielu wiedziało, a która okazała się przestrzenią magiczną, niesamowitą i jedyną w swoim rodzaju. Tylko tutaj działy się rzeczy niezwykłe i tylko tutaj Patrycja mogła skonfrontować swoje myślenie o świecie ze światem rzeczywistym. A że owa konfrontacja trochę bolała? No cóż, zawsze mogło być gorzej...
Po czwarte, dawno jakakolwiek książka nie sprawiła, że jak jakaś głupia śmiałam się w głos. No bo proszę, krowa uwielbiająca kąpiel w płynie truskawkowym (właśnie tak, na malinowy jest uczulona:))? Pies wabiący się Panda-pies, coby nie mieć wątpliwości, że psem faktycznie jest? No i zdania w stylu: "Grafoman też człowiek".
A to tylko namiastka tego, co w Poczekajce naprawdę się działo. Ale zmierzam do czego innego. Poczekajka nie jest typową powieścią o miłości. To przede wszystkim dobra literatura, która przywraca wiarę w marzenia i pokazuje, że warto je mieć. Naprawdę. Ale żeby się o tym przekonać, trzeba ją przeczytać. Bo warto, oj warto:)
Recenzja również na: http://zaczytana-blog.blogspot.com/
Przyznam, że prozy Katarzyny Michalak nie znałam i zapewne nie poznałabym, gdyby nie opinie (jakże dobre zresztą) na temat Poczekajki. Pomyślałam więc, że może warto spróbować tej powszechnie chwalonej i uwielbianej literatury, aby w razie rozczarowania (bo myślałam: dużo się o niej mówi, więc pewnie jest przereklamowana) móc sobie powiedzieć: Przecież chciałam, starałam...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to