Anna

Profil użytkownika: Anna

Nie podano miasta Nie podano
Status Czytelnik
Aktywność 4 lata temu
60
Przeczytanych
książek
61
Książek
w biblioteczce
58
Opinii
286
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Nie podano
Dodane| Nie dodano
Niepoprawna optymistka, niepraktykujący wegetarianin, wielbicielka kotów, Turisasu, grubo piszących piór wiecznych, chrypki Bruce'a Springsteena i słonecznych zim. Marzy o zamieszkaniu Vergen. Pisze. Wszystko.

Opinie


Na półkach:

Za piórowymi sterami zasiadła królowa polskiego obszaru postapo – sama Nerd Kobieta. Dobrze się dzieje w państwie Piasta, że takie babki biorą się za postapo, bo to jest taki ciekawy gatunek, że ma bardzo, bardzo wiele twarzy. Mamy lód, śnieg, ogień, obce planety, cofanie się i powrót do jaskiniowców po wojnie nuklearnej, albo wręcz przeciwnie – rozkwit technologii i z wygranie katastrofą… Dominika zabiera nas za to na wycieczkę do swojego własnego miasta – tylko za kilkaset lat.
Dawno nie czytałam książki z tak wyrazistym światem – i taki klimat uwielbiam. Kiedy miejscem akcji jest miasto, które znam, czuję, że takie postapo jest niemalże na wyciągnięcie ręki, tuż-tuż. Wisła, konkretne mosty, metro, BUW, dzielnice, szczególnie Praga – każdy dostał swoją odpowiednią rolę potęgując wrażenie, ze głównym bohaterem wcale nie jest młody goniec, a sama Stolica. Panna Nerdówna dokonała niemożliwego, ponieważ ja osobiście Warszawy wprost nie cierpię – a po lekturze POW mam nieodpartą ochotę wybrać się na trip po tym mieście i z książką w ręku ruszyć śladami bohaterów.
No właśnie, bohaterów – jeśli lata szczenięce macie już za sobą i nastolatkowie jawią się Wam jako nie do końca poznana grupa społeczna, może być Wam ciężko podróżować przez świat z Oskarem i przyjaciółmi. Reprezentują oni całą gamę baaardzo typowych dla tego wieku zachowań, udowadniając, ze świat się może i zmieni, ale ludzie nigdy…
Wiecie po czym poznaję dobre postapo (i jak przyporządkowałam do tej żadnej grupy POW)? Poznaję po tym, że kiedy je czytam, cały czas towarzyszy mi lekki dreszcz niepokoju, mówiący cichutkim głosikiem „to mogłoby Cię spotkać…”. Takie poczucie bliskości. W efekcie zupełnie nowego, wyrazistego smaku nabiera beztroskie patrzenie w niebieskie niebo, oddychanie nienapromieniowanym powietrzem, jedzenie nieradioaktywnych potraw i przede wszystkim cieszenie codziennie oczu zielenią, której brak w niemalże każdym dziele opowiadającym o przyszłości ludzkości. Raczej smutny czeka nas scenariusz.
Parafrazując klasyka – wygląd jest, ilość jest, smak jest. Niniejszym więc POW awansowała na moją najbardziej ulubioną wariację na temat Niemenowskiej pieśni.

Za piórowymi sterami zasiadła królowa polskiego obszaru postapo – sama Nerd Kobieta. Dobrze się dzieje w państwie Piasta, że takie babki biorą się za postapo, bo to jest taki ciekawy gatunek, że ma bardzo, bardzo wiele twarzy. Mamy lód, śnieg, ogień, obce planety, cofanie się i powrót do jaskiniowców po wojnie nuklearnej, albo wręcz przeciwnie – rozkwit technologii i z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To nie jest żaden festiwal udawania. To nie jest "polska wersja" czegokolwiek, którego to sformułowania tak często nadużywają spece od promocji. "Ślepnąc od  świateł" jest zupełnie niepowtarzalne i do bólu, do bólu prawdziwe, szczere.

No. To najważniejsze ustaliliśmy. Przyznam szczerze, że książka wywarła na mnie tak ogromne wrażenie,  że siedzę nad nią i nie mogę wprost się pozbierać. Jest jak pudełko pełne mrocznej, lepkiej, gęstej, podstępnie ciepłej mazi. Otwierasz, czytasz, strona za stroną, niepostrzeżenie wsiąkasz coraz głębiej, a kiedy orientujesz się z jak niebezpieczną rzeczą masz do czynienia, już jest za późno. Ten świat już trzyma Cię za gardło, jak głównego bohatera.

Żulczyk to ten rodzaj pisarza, który, gdyby usiadł na ławeczce w dowolnym miejscu na świecie, po godzinie miałby materiał na przynajmniej pięciuset stronicową powieść. I to wielowątkową. Każde zdanie jest jak żyleta, obserwacje trafne jak cios prosto w splot słoneczny. I równie nieprzyjemne...

Narkotyki to ciężki, na wpół niewidzialny temat - kto się za niego bierze, naraża się na swego rodzaju śmieszność. Podobnie z gangsterką, przemytem i całym tym nocnym, zakazanym światem. Trzeba być ostrożnym. Odbiorca na wejściu jest czujny - czy ktoś tu od razu nie ma go za naiwniaka, czy nie karmi go niewinnymi historykami rodem z fanfików, czy to się wszystko, że tak powiem kolokwialnie, kupy trzyma. I powiedzieć, że fabularnie "Ślepnąc..." trzyma się kupy to nic nie powiedzieć. Po zamknięciu okładki od drugiej strony czułam się tak, jakbym cały ten świat nie dość, że zwiedziła, to jeszcze dosyć dobrze, niestety, poznała. Niestety, bo Żulczyk odziera rzeczywistość ze wszelkich złudzeń, upiększeń, iluzji. Zdejmuje Czytelnikowi z oczu różowe okulary, rozwiera mu powieki palcami i krzyczy: PATRZ!
Nie dziwię się nominacji do Paszportów Polityki - sama forma powieści jest taka, że czapki z głów.  Spotkałam się w internetach z zarzutem, że nie da się jej czytać z powodu dużej ilości przekleństw. Nie rozumiem tego. Nie rozumiem właśnie dlatego,  że ta powieść jest na wszystkich płaszczyznach wiarygodna, prawdziwa do bólu, prawdziwa do myśli "jeśli tak naprawdę wygląda świat, to ja nie chcę mieć z nim nic wspólnego". Każde zdanie to potwierdza. Każdy błysk neonu nocnego klubu, każdy koszmar senny dilera, każdy strzał i rozbryzg krwi na ścianie, każda paczka kokainy przechodząca z rąk do rąk, każda łza, każda kropla potu pełna strachu...

Dziwię się,  że tak późno z tą książką się poznałam. Naprawdę się sobie dziwię. Nie popełniajcie mojego błędu.

To nie jest żaden festiwal udawania. To nie jest "polska wersja" czegokolwiek, którego to sformułowania tak często nadużywają spece od promocji. "Ślepnąc od  świateł" jest zupełnie niepowtarzalne i do bólu, do bólu prawdziwe, szczere.

No. To najważniejsze ustaliliśmy. Przyznam szczerze, że książka wywarła na mnie tak ogromne wrażenie,  że siedzę nad nią i nie mogę wprost...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

NOOOOBODY expected Spanish Inquisition! – słyszę w głowie zawsze, gdy natykam się na tą tematykę. Jednak, żarty żartami, inkwizycja śmieszna była niestety jedynie w Monty Pythonowskim skeczu. Choć metody tej prawdziwej dziś możemy uważać za groteskowe (jak wypłynie – na stos!, jak utonie – och, trudno, była niewinna…), zaręczam wam, że tym paniom, które stawały przed czcigodnymi trybunałami było nie do śmiechu. Ową bezsilność i głębokie do szpiku kości poczucie niesprawiedliwego traktowania udało się Brzezińskiej wydobyć z Czytelnika już na pierwszych stronach, gdy, czytając protokół z przesłuchania, już wie na co tu się zanosi.

Każdy rozdział „Wody…” zbudowany jest w ten sam sposób – rozpoczyna się i kończy protokolarnym opisem skłaniania przesłuchiwanej do współpracy („badania” kata, poddawanie „próbie wody” i inne tego typu przyjemne metody). Pozwala zbudować sobie obraz kto mniej więcej podczas procesów był obecny i jak zachowywała się podczas nich La Vecchia. Reszta to zapis jej zeznań – a w oddawaniu głosu postaciom z innych epok Anna Brzezińska nie ma sobie równych.

Warto sięgnąć po książkę chociażby ze względu na ową formę. O ile w „Córkach Wawelu” kawałki fabularno-beletrystyczne mieszały się z publicystyką historyczną bazującą na ogromnej wiedzy autorki, o tyle tutaj jest pod tym względem znacznie bardziej jednolicie – La Vecchia po prostu snuje opowieść swojego życia. Na początku jest nawet zabawnie –stylistyka, w jakiej bohaterka się wypowiada i słownictwo, którym się posługuje są tak doskonale dopasowane do epoki, że nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś powiedział mi, że książka jest autentycznym zapisem prawdziwego procesu czarownicy, na które, jak wiadomo, panowała dość duża moda w pewnym okresie historycznym. Obserwujemy jak początkowo ufna La Vecchia posłusznie opowiada, nie żałuje trybunałowi swoich wspomnień, później usiłuje się opierać twierdząc, że nie ma już nic do dodania, potem znów mówi chętnie, by uniknąć tortur, zaczyna kluczyć, sama sobie przeczyć…

Najbardziej frustrujące w całej historii jest to, że patrzymy na całą sytuację z perspektywy owego trybunału właśnie – mamy dostęp ni mniej ni więcej, a tylko do tych informacji, które La Vecchia zdecyduje się ujawnić. A może rzeczywiście oszalała od tortur i zaczęła bredzić…?

W całej „Wodzie na sicie” zauważam jedynie jeden mały mankament, który mam wrażenie jest dosyć charakterystyczny dla dłuższej prozy Anny Brzezińskiej, a przynajmniej ja jakoś jestem na niego wyczulona. Autorkę poznałam przy okazji książek z jej serii „Opowieści z Wilżyńskiej Doliny” – zachwyciły mnie i w ogóle do dzisiaj uważam, że w krótkich formach Brzezińska naprawdę, jak to się mówi, wymiata. Wszystko jest treściwe, soczyste, smakowite, poukładane. W dłuższych jednak, pełnometrażowych dziełach, w pewnym momencie, w okolicach trzech czwartych książki robi się dosyć rozwlekle, chaotycznie, momentami wręcz zwyczajnie nudno. To jest mój przytyk. Ale cóż. Na jedną wadę można sobie pozwolić 😉

NOOOOBODY expected Spanish Inquisition! – słyszę w głowie zawsze, gdy natykam się na tą tematykę. Jednak, żarty żartami, inkwizycja śmieszna była niestety jedynie w Monty Pythonowskim skeczu. Choć metody tej prawdziwej dziś możemy uważać za groteskowe (jak wypłynie – na stos!, jak utonie – och, trudno, była niewinna…), zaręczam wam, że tym paniom, które stawały przed...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika Anna Viljanen

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
60
książek
Średnio w roku
przeczytane
6
książek
Opinie były
pomocne
286
razy
W sumie
wystawione
58
ocen ze średnią 7,1

Spędzone
na czytaniu
388
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
7
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
0
książek [+ Dodaj]