rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Dziś przeczytałam "The Egg" po raz drugi, tym razem szarpnęłam się nawet na oryginalną wersję językową i tak, wciąż jestem na to za trzeźwa. Nie wiem czy mam w domu tyle alkoholu, żeby zobaczyć w tym tekście to co widzą osoby go zachwalające - dla mnie to zwyczajne, krótkie czytadło.
Nie umiem w trzeźwą metafizykę.

Dziś przeczytałam "The Egg" po raz drugi, tym razem szarpnęłam się nawet na oryginalną wersję językową i tak, wciąż jestem na to za trzeźwa. Nie wiem czy mam w domu tyle alkoholu, żeby zobaczyć w tym tekście to co widzą osoby go zachwalające - dla mnie to zwyczajne, krótkie czytadło.
Nie umiem w trzeźwą metafizykę.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Właśnie przez takie książki jak "Początek" kompletnie nie wiem co ja robię ze swoim życiem! Ta szmira była tak piękna i sztampowa, że mam stuprocentową pewność, że przeczytam jej kontynuację, choćbym musiała walczyć o jedyny - bo zapewne będzie to DOSŁOWNIE jedyny w mieście - egzemplarz w miejskiej bibliotece.

Właśnie przez takie książki jak "Początek" kompletnie nie wiem co ja robię ze swoim życiem! Ta szmira była tak piękna i sztampowa, że mam stuprocentową pewność, że przeczytam jej kontynuację, choćbym musiała walczyć o jedyny - bo zapewne będzie to DOSŁOWNIE jedyny w mieście - egzemplarz w miejskiej bibliotece.

Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Najboleśniejsze w tej książce jest to, że ona sama w sobie nie jest zła. Po prostu nie stanęła na wysokości zadania.
"Strach" reklamowano jako solidny horror, jako coś od czego będziemy zerkać przez ramię schodząc do piwnicy i zapalać wszystkie światła w domu, żeby móc zmrużyć oko a dostaliśmy... czytadło. Tak, czytadło to dobre słowo.

I najśmieszniejsze jest to, że to czytadło nawet nie jest złe w końcu do połowy książki jest całkiem nieźle! Niestety im bliżej końca tym gorzej i ani wspominka o Przełęczy Diatłowa ani hektolitry krwi nie wpychają tej książki na wyższą pozycję - wciąż pozostaje w czytadłach.
Zwłaszcza przez końcówkę. Duh, przede wszystkim przez końcówkę. Nie wiem czego konkretnie się od niej spodziewałam ale na pewno nie tego.

Przy końcówce wszystkie moje plusy uciekły z wrzaskiem.

Najboleśniejsze w tej książce jest to, że ona sama w sobie nie jest zła. Po prostu nie stanęła na wysokości zadania.
"Strach" reklamowano jako solidny horror, jako coś od czego będziemy zerkać przez ramię schodząc do piwnicy i zapalać wszystkie światła w domu, żeby móc zmrużyć oko a dostaliśmy... czytadło. Tak, czytadło to dobre słowo.

I najśmieszniejsze jest to, że to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Nie jestem do końca pewna dlaczego to sobie zrobiłam w końcu Marcin Faron wyczerpał się dla mnie, jako postać, już w <i>"Plagiacie"</i> - właśnie tam winien zginąć marnie i moje życie byłoby spełnione.

Dlatego naprawdę nie wiem dlaczego to sobie zrobiłam. Może skusiły mnie te pigułki na okładce? Może korporacja medyczna i moją chęć sprawdzenia czy korpo med faktycznie wchodzi jak koka?
Tak... tak... Chyba tylko te dwie rzeczy przyciągnęły mnie do <i>"Przypadku"</i> i tylko one mnie przy tej książce trzymały. Zwłaszcza po trzecim trupie, kiedy zabójca był tak oczywisty, że równie dobrze można było przeskoczyć do ostatniego rozdziału i przeczytać wyznania mordercy. Wszystko pomiędzy tymi dwoma punktami można z czystym sumieniem pominąć bo wydaje się zaledwie zapychaczem fabularnym. Co jest straszne.

Cały <i>"Przypadek"</i> był dla mnie straszny i jedyne co z niego wyniosłam to to, że korpo wchodzi mocno i wysysa duszę i kak na książkę licząca ponad 400 stron to zdecydowanie za mało.

Nie róbmy tego nigdy więcej. Nigdy.

Nie jestem do końca pewna dlaczego to sobie zrobiłam w końcu Marcin Faron wyczerpał się dla mnie, jako postać, już w <i>"Plagiacie"</i> - właśnie tam winien zginąć marnie i moje życie byłoby spełnione.

Dlatego naprawdę nie wiem dlaczego to sobie zrobiłam. Może skusiły mnie te pigułki na okładce? Może korporacja medyczna i moją chęć sprawdzenia czy korpo med faktycznie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

MANHOLE PO POLSKU!

O SZCZĘŚLIWY DNIU!

Czyli rok po fakcie satany ogarnęły się życiowo i odkryły polskie wydanie. Brawo! Jestem prawie pewna, że do trumny złożę się tylko lekko nadgniła i z opadającą szczęką a nie ciągnąc za sobą oderwane przez czas i robaki kończyny. W końcu to tylko rok opóźnionego zapłonu! Tylko rok!
Mogło być dużo, dużo gorzej.

Muszę przyznać, że za pierwszym razem - już ładne kilka lat temu - podchodziłam do "Manhole" jak pies do jeża, nie do końca wiedząc z której strony ją ugryźć. W końcu pasożyty, (nie)kontrolowana pandemia i to wszystko spięte postacią tajemniczego mordercy, który specjalnie zaraził 'Pacjenta 0' mocno trącało mi horrorem klasy B lub niższej i mało brakowało a obskoczyłabym tę pozycję skąpiąc jej nawet drugiego spojrzenia. I straciłabym tyle dobra, tyle pięknego dobra, które zadziałało na mnie nawet pomimo, że od wirusów/pandemii/bioterroryzmu ulewało mi się w 2013 i ulewa teraz.

Dla wielu manga wyda się wtórna a fabuła naiwna czy uproszczona co można łatwo zrozumieć, bo tak, niemal wszystko co w niej znajdziemy już znamy. To wszystko zwyczajnie już było, zarówno w filmie, książce jak i w komiksie komiksie co sprawia, że sama historia nie jest czymś odkrywczym jednak zdecydowanie zasługuje na odrobinę uwagi.

Masz wolny wieczór? Lubisz te chorobowe klimaty? Jeśli tak to nie żałuj sobie!
Warto.

MANHOLE PO POLSKU!

O SZCZĘŚLIWY DNIU!

Czyli rok po fakcie satany ogarnęły się życiowo i odkryły polskie wydanie. Brawo! Jestem prawie pewna, że do trumny złożę się tylko lekko nadgniła i z opadającą szczęką a nie ciągnąc za sobą oderwane przez czas i robaki kończyny. W końcu to tylko rok opóźnionego zapłonu! Tylko rok!
Mogło być dużo, dużo gorzej.

Muszę przyznać, że za...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

"Angelologia ma (...) inteligentną, trzymającą w napięciu fabułę"

Of kurs, że ma. Po prostu jestem za głupia i jej nie ogarniam.
Ale ok, spróbujmy jeszcze raz:

"(...) ma wręcz halucynacyjną siłę. Hipnotyzuje czytelnika (...)"

Niczym wonsz rzeczny usypia swą ofiarę, by móc jej skoczyć do gardła.

"Bogata w szczegóły, błyskotliwie pomyślana powieść (...)"

*tu widzisz GIF kpiącego prezydenta Putina (jest bardzo wymowny)*

Dobra, dobra. Koniec śmieszkowania.

Czy ja i Ci piszący recki z tyłu książki czytaliśmy tą samą "Angelologię"? Ale na pewno tą samą? Czy mamy co do tego 100% pewność? No nie, wydaje mi się, że nie, nawet nie 0,01% pewność, bo ta którą ja czytałam była wyrośniętą, męczącą cegłą, przez którą z trudem przebrnęłam.

Nie rozumiem czym ludzie się tutaj zachwycali, bohaterowie są płascy niczym rozwinięte naleśniki, dialogi drętwe jak Deska z Edków a sama książka wlecze się, i wlecze i wleeeeeczeeeeee jak podróż tolkienowskiej Drużyny Pierścienia. Gdyby ta rozwlekłość akcji miała jeszcze jakieś wyjaśnienie fabularne to może jakoś bym to przełknęła ale nie! To się po prostu wlecze i przetyka retrospekcjami! 3/4 książki to retrospekcje postaci. 3/4.
Nie wiem czego dokładnie chciała od "Angelologii" autorka ale mam nadzieję, że to osiągnęła - niech chociaż jedna z nas śpi dziś mentalnie spełniona.
Ja z pewnością nie będę.

Będą mi się śniły ich retrospekcje.

"Angelologia ma (...) inteligentną, trzymającą w napięciu fabułę"

Of kurs, że ma. Po prostu jestem za głupia i jej nie ogarniam.
Ale ok, spróbujmy jeszcze raz:

"(...) ma wręcz halucynacyjną siłę. Hipnotyzuje czytelnika (...)"

Niczym wonsz rzeczny usypia swą ofiarę, by móc jej skoczyć do gardła.

"Bogata w szczegóły, błyskotliwie pomyślana powieść (...)"

*tu widzisz GIF...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

To jedna z tych historii nad którymi piałabym wniebogłosy, gdybym potknęła się o nią na jakimś blogu w internetach, i podtykała ją pod nos każdemu znajomemu krzycząc "patrz, jest nadzieja dla internetu!". Oczywiście zaraz po tym jak zabrakłoby mi tchu do piania nad nią.

Niestety nie natknęłam się na nią w internetach a w księgarni, i nie piałam nad nią a kiwałam trochę głową. Możliwe, że "Walka sylfa" stracił sporo uroku podczas tłumaczenia (no nie wiem jak innych, ale mnie polski 'Hejty' zwyczajnie drażnił, oryginał brzmiał o wiele lepiej) w końcu każdy przekład nieco traci, jednak miałam małe problemy z przebiciem się przez ta książkę. Może nawet nie małe, bo męczyłam ją blisko tydzień co nie powinno mieć miejsca. Przede wszystkim dlatego, że chyba po raz pierwszy natknęłam się na paranormal romance, który nie wcisnął się w szablon wampirzo-wilkołaczy i tylko to dawało mu +100 do zarąbistości a mnie samej +50% do szybkości czytania. Cóż, gdzieś po drodze musiałam wpaść w plamę smoły. To pewnie był ten pierwszy 'Hejty' w książce.

Hejty.

Hejty. Hejty. Hejty.

Ten 'Hejty' będzie mi się śnił po nocach w formie koszmaru.

To jedna z tych historii nad którymi piałabym wniebogłosy, gdybym potknęła się o nią na jakimś blogu w internetach, i podtykała ją pod nos każdemu znajomemu krzycząc "patrz, jest nadzieja dla internetu!". Oczywiście zaraz po tym jak zabrakłoby mi tchu do piania nad nią.

Niestety nie natknęłam się na nią w internetach a w księgarni, i nie piałam nad nią a kiwałam trochę...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Podeszłam do tej książki po turecku: raz na trzeźwo i raz mocno wstawiona, dzięki czemu mogę jednoznacznie powiedzieć, że ten pomysł powinien umrzeć jeszcze w trakcie powstawania za sprawą jakiejś interwencji boskiej w postaci pioruna. Zeusie, gdzie jesteś gdy cię potrzebujemy?

Jeśli wszystkie "Tulipany" są na podobnym poziomie to rozwinę napęd międzygwiezdny tylko po to, by przed nimi sprawnie uciekać.

Podeszłam do tej książki po turecku: raz na trzeźwo i raz mocno wstawiona, dzięki czemu mogę jednoznacznie powiedzieć, że ten pomysł powinien umrzeć jeszcze w trakcie powstawania za sprawą jakiejś interwencji boskiej w postaci pioruna. Zeusie, gdzie jesteś gdy cię potrzebujemy?

Jeśli wszystkie "Tulipany" są na podobnym poziomie to rozwinę napęd międzygwiezdny tylko po to,...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Zbaw nas ode złego Lisa Collier Cool, Ralph Sarchie
Ocena 6,8
Zbaw nas ode z... Lisa Collier Cool, ...

Na półkach: , ,

Kup ją, mówili. Będzie fajnie, mówili. Nie, nie było fajnie. Nie było fajnie, nie było warto i mogłabym tych "nie" wstawić tutaj jeszcze kilkanaście. "Zbaw nas ode złego" to najgorzej wydane 30zł w moim życiu.

Po nachalnie reklamowanym - całkiem niezłym zresztą - filmie i wielu pozytywnych recenzjach przedpremierowych napaliłam się na nią jak szczerbaty na suchary i niestety już niedługo po jej rozpoczęciu okrutnie zawiodłam. Z trudem tę książkę przemamlałam (bo czytaniem tego nazwać nie mogę) i wrzuciłam na strych, by tam czekała końca świata, bo wcześniej nie ma szans bym po nią sięgnęła. Musiałyby w tym końcu spłonąć wszystkie biblioteki i księgarnie bym ją ruszyła choćby małym palcem.
Wszystkie.

Kup ją, mówili. Będzie fajnie, mówili. Nie, nie było fajnie. Nie było fajnie, nie było warto i mogłabym tych "nie" wstawić tutaj jeszcze kilkanaście. "Zbaw nas ode złego" to najgorzej wydane 30zł w moim życiu.

Po nachalnie reklamowanym - całkiem niezłym zresztą - filmie i wielu pozytywnych recenzjach przedpremierowych napaliłam się na nią jak szczerbaty na suchary i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Prawdopodobnie jedynym powodem dla którego skończyłam tę książkę było to, że była jedynym zjadaczem czasu jaki dopadłam na dłuższy przejazd pociągiem. Dałam za nią dziesięć złotych i moim prywatnym zdaniem grubo przepłaciłam.

Do tej pory miałam styczność tylko z opowiadaniami pani Kańtoch, które wcale tak źle nie wypadły dlatego nie skreślę jej na swojej prywatnej liście autorów do ogarnięcia, ale "13 Anioł" to naciągane 3/10 i im mniej będę musiała o nim mówić tym lepiej.

Gdyby ta książka była moim pierwszym zderzeniem z tą Autorką rozbiłabym się o nią jak o kamienny mur i nigdy więcej nie wracała, bo masochizm zdecydowanie nie jest moją broszką.

Prawdopodobnie jedynym powodem dla którego skończyłam tę książkę było to, że była jedynym zjadaczem czasu jaki dopadłam na dłuższy przejazd pociągiem. Dałam za nią dziesięć złotych i moim prywatnym zdaniem grubo przepłaciłam.

Do tej pory miałam styczność tylko z opowiadaniami pani Kańtoch, które wcale tak źle nie wypadły dlatego nie skreślę jej na swojej prywatnej liście...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Cały świat czytał Stiega Larssona, potem Jo Nesbø, a teraz nadszedł czas na Remigiusza Mroza. - Tess Gerritsen

Może i tak, może i czyta, jednak "Nieodnaleziona" nie ma prawa przygładzać kartek książkom Larssona czy Nesbø. To jedna z tych opowieści, które powinny wyjść co najwyżej jako ebook i być udostępniane na zasadzie "Bóg zapłać", ponieważ najmocniejszym z jej nielicznych plusów jest to, że czyta się ją niezwykle szybko.

Nie wiem jak podejdą do niej zachodni czytelnicy, do których była ona bezpośrednio skierowana (w końcu zachodni debiut) ale możliwe, że nie mając styczności z pozostałą twórczością Mroza potraktują ją o wiele łagodniej. Dla mnie naciągane 3/10.

Cały świat czytał Stiega Larssona, potem Jo Nesbø, a teraz nadszedł czas na Remigiusza Mroza. - Tess Gerritsen

Może i tak, może i czyta, jednak "Nieodnaleziona" nie ma prawa przygładzać kartek książkom Larssona czy Nesbø. To jedna z tych opowieści, które powinny wyjść co najwyżej jako ebook i być udostępniane na zasadzie "Bóg zapłać", ponieważ najmocniejszym z jej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Jednym zdaniem o tej książce? Przygody słowiańskiego Conana Barbarzyńcy!
Jeśli komuś podobały się opowiadania o Conanie i nie wymaga od wieczornej lektury szału i fajerwerków "Czas żyć, czas zabijać" jest tym czego pragnie - nieskomplikowanym wieczornym odmóżdżaczem nad którym naprawdę nie trzeba się zastanawiać.

Wtedy akurat potrzebowałam czegoś takiego i wyszłam ze starcia z książką zwycięska i zadowolona, jednak jeśli ktoś szuka wielkich bitew i moralnie jednoznacznego bohatera lepiej by omijał tą książkę szerokim łukiem. Dla własnego dobra.

Jednym zdaniem o tej książce? Przygody słowiańskiego Conana Barbarzyńcy!
Jeśli komuś podobały się opowiadania o Conanie i nie wymaga od wieczornej lektury szału i fajerwerków "Czas żyć, czas zabijać" jest tym czego pragnie - nieskomplikowanym wieczornym odmóżdżaczem nad którym naprawdę nie trzeba się zastanawiać.

Wtedy akurat potrzebowałam czegoś takiego i wyszłam ze...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Prawdopodobnie zabranie się za "Gambita" niedługo po "Echach", będących zbiorem opowiadań do Algorytmów Wojny, było moim największym błędem i drogo za niego zapłaciłam.

Po "Echach" miałam względem Algorytmów wymagania, których pierwszy tom zwyczajnie nie zdołał spełnić. Cały "Gambit" w zasadzie kręci się dookoła stwierdzenia "cel uświęca środki" i mniej więcej w połowie czuje się przesyt, dlatego łyknięcie jej na raz jest raczej trudne, nawet pomimo tego, że startowałam do niej na rozpędzie z opowiadań.

Nie znaczy to jednak, że jest on złą książką, bardziej przeciętną i dobrze ją potraktować swobodnie jako wprowadzenie do serii, i nie skreślać z miejsca.

Prawdopodobnie zabranie się za "Gambita" niedługo po "Echach", będących zbiorem opowiadań do Algorytmów Wojny, było moim największym błędem i drogo za niego zapłaciłam.

Po "Echach" miałam względem Algorytmów wymagania, których pierwszy tom zwyczajnie nie zdołał spełnić. Cały "Gambit" w zasadzie kręci się dookoła stwierdzenia "cel uświęca środki" i mniej więcej w połowie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

To jedna tych książek dla których istnieje zakładka "co ja robię ze swoim życiem", ponieważ naprawdę nie wiem co mnie podkusiło, żeby po nią sięgnąć. Zresztą, pal sześć sięgnąć - skończyć! Skończyłam ją chyba wyłącznie dlatego,że czytałam ją na przerwach w pracy a o czwartej rano naprawdę nie wymaga się nic ponad sklecone literki, przez które zwyczajnie się płynie.

Niewielkie wymagania względem nocnej lektury nie zmieniają jednak tego, że dla mnie S.Q.U.A.T. to książka najwyżej przeciętna i gdybym miała ją na papierze szybko wylądowałaby na strychu i tam zgniła w zapomnieniu.

I nie, podejście "Andrzeju nie denerwuj się, to tylko debiut" w ogóle jej nie ratuje.
W ogóle.

To jedna tych książek dla których istnieje zakładka "co ja robię ze swoim życiem", ponieważ naprawdę nie wiem co mnie podkusiło, żeby po nią sięgnąć. Zresztą, pal sześć sięgnąć - skończyć! Skończyłam ją chyba wyłącznie dlatego,że czytałam ją na przerwach w pracy a o czwartej rano naprawdę nie wymaga się nic ponad sklecone literki, przez które zwyczajnie się...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Nastoletni Tytani: Damian wie lepiej Jonboy Meyers, Diógenes Neves, Benjamin Percy, Khoi Pham
Ocena 6,5
Nastoletni Tyt... Jonboy Meyers, Dióg...

Na półkach: , , ,

Mówiąc szczerze - nie spodziewałam się fajerwerków. Nie po zawodzie jaki mi sprawił "Legion Samobójców" i pobieżna przejażdżka po pozostałych tomach publikowanych pod flagą Odrodzenia, dlatego nie stawiałam przed Tytanami zbyt wysokich wymagań i potraktowałam ich jako luźne czytadło do kolacji, do którego raczej już nie zajrzę.
W mojej opinii fabuła kompletnie nie ma polotu ale nie mogę tego wymagać od komiksu skierowanego do młodszych nastolatków, którym tytuł powinien jednak się podobać ze względu na tempo akcji i soczyste kolory paneli. Mój dwunastoletni brat był przykładowo zachwycony i przeczytał całość od deski do deski, co zwykle mu się nie zdarza.

Dlatego w oparciu o grupę kontrolną składającą się z dwóch osób w wieku od 12 do 23 lat mogę powiedzieć, że "Nastoletni Tytani" mogą być. "Mogą być" jako wieczorny, nieskomplikowany odmóżdżacz dla starszych i zdecydowanie "REWELACYJNIE mogą być" jako rozrywka dla młodszych czytelników, którzy powinni znaleźć w nim to coś, co zachęci do kupna następnego tomu.

Młodego już zachęciło.

Mówiąc szczerze - nie spodziewałam się fajerwerków. Nie po zawodzie jaki mi sprawił "Legion Samobójców" i pobieżna przejażdżka po pozostałych tomach publikowanych pod flagą Odrodzenia, dlatego nie stawiałam przed Tytanami zbyt wysokich wymagań i potraktowałam ich jako luźne czytadło do kolacji, do którego raczej już nie zajrzę.
W mojej opinii fabuła kompletnie nie ma...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

"Restart" zaczynał się jako książka może nie od razu wybitna ale zdecydowanie dobra, ponieważ pomysł z restartami był świetny i nawet całkiem nieźle umotywowany, jednak im dalej w las tym więcej drzew i z dobrej książki powoli robiła się niezła, średnia, kiepska aż w końcu "o'esu, co ja czytam".

O ile na początku drażniły mnie tylko narracja pierwszoosobowa, do której mam silną awersję oraz podkreślanie przez główną bohaterkę jej braku uczuć - bo gdyby ich faktycznie nie miała, nie musiałaby tego podkreślać, ponieważ w ogóle by jej to nie obchodziło - o tyle w połowie książki nawarstwiło się tego tyle, że byłam gotowa trzasnąć książką i wyjść. Nastawiłam się na coś z zombie, może nie dosłownymi ale na pewno jakąś odmianą, a dostałam nastoletni romans z hirołowaniem w tle. Bo nawet to hirołowanie nie jest na pierwszym planie, co to to nie - na pierwszym planie jest rodząca się miłość pomiędzy główną bohaterką a Człowieczym-Zombie-Dwadzieścia-Dwa, który na nowo przebudza w niej uczucia co kompletnie do mnie nie przemawia. Chyba uodporniłam się na magię młodzieńczej miłości przedstawianej w tego typu książkach i zdecydowanie odradzam "Restart" osobom, które patrzą na nią w podobny sposób co ja.

"Restart" zaczynał się jako książka może nie od razu wybitna ale zdecydowanie dobra, ponieważ pomysł z restartami był świetny i nawet całkiem nieźle umotywowany, jednak im dalej w las tym więcej drzew i z dobrej książki powoli robiła się niezła, średnia, kiepska aż w końcu "o'esu, co ja czytam".

O ile na początku drażniły mnie tylko narracja pierwszoosobowa, do której mam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , , ,

Jestem świeżo po przeczytaniu wszystkich dostępnych w Polsce tomów i dodatkowego, dziesiątego, którego dorwałam w sieci, by móc zamknąć ten koszmarek, i jestem na nie. Jestem tak bardzo na "nie", że na Lubimy Czytać powinna być opcja stawiania czerwonych liter albo przerysowanych emotikonów, bo tego "nie" nie sposób oddać samym słowem.

Ta seria przypomina twór młodocianej blogerki, która wierzy w nieskończoną moc wyobraźni, i w to, że miłość zrozumie, zaakceptuje i pokona wszystko, co jest kompletnym abstraktem i bzdurą. Postacie w "Zakochanym tyranie", pomimo pozornej dorosłości zachowują się nie tylko niedojrzale ale i zatrzymali się na psychoemocjonalnym rozwoju dwunastolatek i nie dość, że nie widzą własnych błędów (co jest jednak w przypadku ludzi naturalne) nie zauważają nawet dziwności własnych relacji.

W przedmowie, podczas przedstawiania postaci, napisano, że Tatsumi był w przeszłości molestowany przez asystenta profesora, jednak pomijając jego rozdmuchaną i przekalkowaną niechęć do homoseksualistów, przez żaden tom nie przewija się nawet wzmianka o tym, a przecież takie informacje mogłyby bardzo pomóc w zaakceptowaniu i polubieniu tej postaci, ponieważ przez swoje wybuchy agresji i emocjonalne zaparcie trudno traktować go nie tylko z sympatią ale i jako racjonalną, sensowną osobę. Z drugiej strony, kompulsywność i krótkowzroczność Morinagi nie tylko wpędzają go w kłopoty i uniemożliwiają porozumienie się z "partnerem" ale i są niebezpieczne dla niego samego.

W Tyranie w zasadzie wytworzono sztucznie dwa gejowskie związki, oba rozpoczęte od gwałtu (postawmy sprawę jasno, pierwszy stosunek seksualny Morinagieo i Tatsumiego nie był typowym seksem czy grą w dominację podjętą za porozumieniem stron - Tatsumi był naćpany, wyraźnie odmawiał, bronił się, a Morinagi nic sobie z tego nie robiąc zmusił go), i utrzymywane są niemal wyłącznie dzięki pokręconej odmianie syndromu sztokholmskiego i samozaparciu pojedynczych postaci. Pozbawione są intymności, fizycznej i psychicznej bliskości, postacie nawet nie oferują sobie pozbawionego podtekstu komfortu fizycznego, ponieważ każdy pocałunek czy uścisk prowadzi, jak po sznurki, tylko do seksu. Nawet możliwości szczerej rozmowy czy przynajmniej próby jakiegokolwiek porozumienia są rujnowane - w tym przypadku przez autorkę - komediowymi wstawkami, które mają rozbawić czytelnika i rozluźnić atmosferę. Problem w tym, że rujnują zbudowane napięcie i bagatelizują sprawę, o której mówiono lub próbowano powiedzieć, co w pewnym momencie zaczyna irytować.

Nie wiem czy ja za dużo wymagam od autorek, bo śmiem chcieć fabuły, jakiejś sensownej relacji między postaciami i logiki w ich postępowaniu... Może jestem dziwna?

Niby rok się dopiero zaczął, ale mam przeczucie, że w 2016 nie natknę się już na nic tak złego jak "Zakochany tyran". Mam nadzieję nigdy więcej nie wrócić, nawet w przymusie, do tej serii i autorki. Jeśli wszystkie jej mangi tworzone są na podobnym schemacie szybko bym tę bogu ducha winną kobietę znienawidziła, a przecież ni o to chodzi. W końcu ona rysuje dla rozrywki. Problem w tym, że nie mojej i lepiej, bym nigdy więcej się na jej "rozrywkowce" nie natknęła.

Dwie gwiazdki dałam wyłącznie dzięki słowom Masakiego "Słyszałeś kiedyś o syndromie sztokholmskim? U ofiary na skutek stresu czasem pojawiają się pozytywne uczucia w stosunku do oprawcy". Jk dla mnie jest to jedyna postać, może nie do końca stabilna, ale chyba najbardziej zdająca sobie sprawę z całego pochrzanienia sytuacji. Gdyby było więcej takich Masakich, może to wszystko zdołałoby się jakoś sensownie poukładać. Ale ponieważ nie ma, zdecydowanie jestem na nie i odradzam tę pozycję ludziom dopiero wdrążającym się w mangi typu yaoi. Jest o wiele lepszych pozycji i naprawdę wcale nie trzeba przemęczać tej.

Jestem świeżo po przeczytaniu wszystkich dostępnych w Polsce tomów i dodatkowego, dziesiątego, którego dorwałam w sieci, by móc zamknąć ten koszmarek, i jestem na nie. Jestem tak bardzo na "nie", że na Lubimy Czytać powinna być opcja stawiania czerwonych liter albo przerysowanych emotikonów, bo tego "nie" nie sposób oddać samym słowem.

Ta seria przypomina twór młodocianej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Jestem słabym, słabym człowiekiem. Dobrnęłam zaledwie do połowy książki i pomimo minimalnych (ale wciąż jakichś istniejących!) chęci przemęczenia tego koszmaru, nie udało mi się wrócić do jej czytania. Może to i lepiej.

Przyznam szczerze, że nie rozumiem fenomenu Greya, fenomenu całej tej serii, bo jest ona nie tylko uboga pod względem treści (odjąć otoczkę pseudo BDSM i mamy kiepskie romansidło), pełna przekłamań i nadużyć ale i na pisarskim poziomie bloga nastolatki. Ilość słowa "rżnąć" we wszelkich jego formach zraziło mnie już na samym początku, myśli Greya tylko dolewały oliwy do ognia, a im dalej w las tym więcej drzew.

Jak dla mnie cała ta seria powinna zakończyć się na "Pięćdziesiąt twarzy Greya", gdzieś na samym początku, zakazem zbliżania dla tego psychopaty.

Dziękuję. Strzepuję pył z butów i mam szczerą nadzieję nigdy więcej nie zaplątać się między książki tej autorki. To już Zmierzch łatwiej się czytało, normalnie sparlkące się wampiry urosły w moich oczach.

Popkulturowa masa. Bleh, nigdy więcej.

Jestem słabym, słabym człowiekiem. Dobrnęłam zaledwie do połowy książki i pomimo minimalnych (ale wciąż jakichś istniejących!) chęci przemęczenia tego koszmaru, nie udało mi się wrócić do jej czytania. Może to i lepiej.

Przyznam szczerze, że nie rozumiem fenomenu Greya, fenomenu całej tej serii, bo jest ona nie tylko uboga pod względem treści (odjąć otoczkę pseudo BDSM i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Dobrze - w tym miejscu strzeliłam teatralnie palcami - przebrnęłam już przez nieco książek pani Sandemo, lecz "Wymarzony Przyjaciel", był pierwszym jej "wolnym" tekstem, do którego dotarłam. Przyznam szczerze, iż jak dotad nie bardzo mnie one interesowały, gdyż, co tu dużo mówić, w większości są one, jak dla mnie, nieco starej daty. Nawykłam już do książek S-F takich jak "Wymarzony Przyjaciel", ba, często dużo lepszych i bardzieej rozbudowanych pod względem fabularnym, jednak.. "Przyjaciel" ma w sobie to coś, co kazało mi przeczytać go całego. Jest pisany niezbyt skomplikowanym, łatwo przyswajalnym językiem - widać, że Sandemo dopiero szlifowała warsztat, i może dzięki temu jest on na tyle interesujący, by go przeczytać. Tworzy kontrast między jej pierwszymi opowiadaniami ("Przyjaciel" jest jednym z najstarszych) a tymi późniejszymi, co pozwala zaobserwować jej ewolucję pisarską.
No nic, bez gadania, jeśli ktoś ma wolną chwilę - proszę bardzo; jest dosyć miłym rozprężaczem, choć nie reprezentuje sobą zbyt lotnej literatury. Ot, opowiadanko do kolacyjnej herbaty.

Tyle w tym temacie,
S.

Dobrze - w tym miejscu strzeliłam teatralnie palcami - przebrnęłam już przez nieco książek pani Sandemo, lecz "Wymarzony Przyjaciel", był pierwszym jej "wolnym" tekstem, do którego dotarłam. Przyznam szczerze, iż jak dotad nie bardzo mnie one interesowały, gdyż, co tu dużo mówić, w większości są one, jak dla mnie, nieco starej daty. Nawykłam już do książek S-F takich jak...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jak wspomniano w przedmowie - po przeczytaniu "Company of Wolves" bajki z dzieciństwa już nigdy nie będą takie same. Szkoda.
Zmarnowałam na ową książkę około czterdziestu minut i szczerze mówiąc żałuję.
Lubię absurd; niechaj ma on jednak minimum sensu, zaś w Kompanii.. brak słów. Właściwie wolałabym, by był to seks bez fabuły, niż fabuła dopisywana na siłę "bo tak trzeba".Babcia assasyn, proszę...

Jak wspomniano w przedmowie - po przeczytaniu "Company of Wolves" bajki z dzieciństwa już nigdy nie będą takie same. Szkoda.

Zmarnowałam na ową książkę około czterdziestu minut i szczerze mówiąc żałuję.

Lubię absurd; niechaj ma on jednak minimum sensu, zaś w Kompanii.. brak słów. Właściwie wolałabym, by był to seks bez fabuły, niż fabuła dopisywana na siłę "bo tak...

więcej Pokaż mimo to