Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Są książki odpychające nas z każdej możliwej strony i każdy, przynajmniej raz w życiu na taką trafił. Na mnie działa tak każda, wokół której wiele się dzieje, która jest promowana wszędzie, na temat której prawie nikt nie powie złego słowa. Mimo tego postanowiłam przełamać swoją niechęć i sięgnęłam po „Dziewczynę z pociągu”. Namówiła mnie do tego koleżanka z jednego portalu, oczywiście wychwalając powieść Pauli Hawkins. Zaczęłam ją czytać z pozytywnym nastawieniem, jednak czy udało mi się zrozumieć fenomen tej książki?

Zacznę od tego, że „Dziewczyna z pociągu” posiada dzieloną narrację, a w dodatku jest zróżnicowana w czasie. Są to dwa zabiegi, których nienawidzę, jednak – skoro już tak bardzo chciałam się przełamać… Bieżącą akcję przedstawiają nam na zmianę Rachel oraz Anna, przeszłość natomiast poznajemy dzięki Megan. Co je łączy? Niestety, udzielenie odpowiedzi na to pytanie poskutkowałoby jedynie tym, że cała książka stałaby się dla każdego bardziej niż oczywista, a nie będę nikomu odbierać radości z czytania.

Muszę natomiast przyznać, że żadna z nich nie wzbudziła mojej sympatii. Co więcej, nie udało się to ani jednemu z bohaterów. Mimo tego, to wyżej wymieniona trójka działa mi najbardziej na nerwy i to do tego stopnia, że czasem nie byłam w stanie skupić się na treści książki. Mniej więcej w połowie książki zaczęłam tolerować Rachel oraz Megan, ale w tym momencie pojawiła się Anna i… Jak zamknęłam książkę, tak nie ruszyłam jej przez ponad tydzień. Trzecia narratorka wydała mi się z automatu zbędna.

Przechodząc do rzeczy – co spowodowało u mnie tyle negatywnych emocji? Już piszę, jak w moich oczach wypadła każda z nich.

Rachel jest jedyną, którą nauczyłam się jako tako znosić. Nie zmienia to jednak faktu, że dla mnie nadal jest tylko zdesperowaną alkoholiczką, a usprawiedliwianie jej raczej nie ma sensu. Tym bardziej, że była jak najbardziej świadoma swojego problemu, a nie robiła z tym kompletnie nic. Rozkochana w napojach wysokoprocentowych bohaterka była jednak wyjątkowo spostrzegawczą kobietą, dzięki czemu okazała się bardzo pomocna przy dochodzeniu w sprawie morderstwa jednego z bohaterów (a może jednak jednej z bohaterek? ;) ).

Następnie „kochająca” własnego męża Megan. Ale czy przejawem miłości jest szukanie łóżkowych przygód z niejednym mężczyznom? Nie żebym polubiła jakoś bardziej Scotta no ale… Tego się nadal nie robi! Zdrada to zło. I koniec. Po co mówić, jak bardzo się kogoś kocha, skoro nie ma to żadnego pokrycia w czynach?

Na sam koniec zostawiłam Annę, która według mnie po prostu miała paranoję. Wyobrażam ją sobie jako typową, pustą blondynkę. I w dodatku naiwną. Nie sądziłam, że można być tak łatwowiernym. A co więcej tak głupim… I w ogóle jak można uwieść cudzego męża? Chętnie zamordowałabym ją jako pierwszą.

Jeżeli ktoś jest w stanie mi powiedzieć, jak przy takim trio można skupić się na treści książki – będę wdzięczna. Chociaż z drugiej strony może dzięki temu nie wpadłam na rozwiązanie zagadki wcześniej? Mimo wszystko w pewnym momencie stało się dla mnie ono i tak oczywiste, a potwierdzenie tego faktu nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem. Jedyne co mi wtedy przemknęło przez myśl to: „Aha, okej”.

Jeżeli chodzi o jakieś plusy tej powieści, to Paula Hawkins z pewnością ma zdolności językowe do tworzenia i pisania książek. Pod tym względem nie mogłam narzekać. „Dziewczyna z pociągu” napisana jest dobrze i tylko to pozwoliło mi dobrnąć do końca. Nie twierdzę, że nie było tam żadnych zwrotów, które nie pasowały mi do całości, ale to może być kwestia tłumaczenia.

Podsumowując: Ciężko znaleźć coś pozytywnego w książce, kiedy ma się ochotę pozabijać wszystkich po kolei. Gdyby nie towarzyszące mi ciągłe nerwy z pewnością znalazłabym więcej plusów, jednak w obecnej sytuacji nie jestem w stanie tego zrobić. Mi „Dziewczyna z pociągu” nie przypadła do gustu, zdecydowanie nie rozumiem jej fenomenu. Nie umiem pojąć, dlaczego wzbudziła taki zachwyt. Mimo wszystko jestem zdania, że chęć wyrobienia sobie własnej opinii na temat tej powieści była dobrą decyzją.

Są książki odpychające nas z każdej możliwej strony i każdy, przynajmniej raz w życiu na taką trafił. Na mnie działa tak każda, wokół której wiele się dzieje, która jest promowana wszędzie, na temat której prawie nikt nie powie złego słowa. Mimo tego postanowiłam przełamać swoją niechęć i sięgnęłam po „Dziewczynę z pociągu”. Namówiła mnie do tego koleżanka z jednego...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dość długo zastanawiałam się nad kupnem „Uwikłania”. Z jednej strony coś mnie ciągnęło do tej powieści, ale z drugiej polski autor działał na mnie odpychająco. Mimo tego ostatecznie przekonał mnie zachwyt mojej nauczycielki języka polskiego nad twórczością Miłoszewskiego. Już wcześniej odkryłam, że mamy podobny gust książkowy, dlatego postanowiłam odłożyć swoje uprzedzenia na bok. Oczywiście „Uwikłanie” najpierw odczekało jeszcze parę miesięcy na półce, nim po nie sięgnęłam, ale w końcu je przeczytałam. A moja przygoda z nim okazała się być bardzo zaskakująca…
Książkę zaczęłam czytać pod koniec maja, jednak z bliżej niezrozumiałych dla mnie powodów po około sześćdziesięciu stronach wróciła ona na półkę. Zapadła mi w pamięci jako ciekawie zapowiadająca się powieść i nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego zrezygnowałam z kontynuowania jej w maju. Ostatni, gorący weekend okazał się jednak idealny na przeczytanie powieści Miłoszewskiego. Tak więc ukrywając się w cieniu, na działce, pochłaniałam kolejne strony z coraz większym zaciekawieniem. Zrozumiałam, że uważanie polskich autorów za „gorszych” było jednym z większych błędów, które popełniłam w swoim życiu.
Zapewne większość osób czytająca książki o tematyce kryminalnej jest przyzwyczajona do tego, że to policja prowadzi śledztwo w jakiejś sprawie. Sięgając po „Uwikłanie” spodziewałam się dokładnie tego samego. Miłym zaskoczeniem okazało się, że głównym bohaterem nie jest funkcjonariusz policji, a prokurator – Teodor Szacki. Jego postać nie została w żaden sposób przerysowana. Jest zwykłym człowiekiem, który poza problematycznym śledztwem wzmaga się także z monotonią codziennego życia. Dodatkowo jest bohaterem, którego poczucie humoru bardzo przypadło mi do gustu i niejednokrotnie rozbawiła mnie jakaś jego wypowiedź.
W „Uwikłaniu” znajdziemy także nawiązania do działań SB w czasach PRL-u. Autor przedstawia to w taki sposób, że nawet osobie zupełnie niezainteresowanej tematami historycznymi wyda się to ciekawe (a ja bez wątpienia dokładnie taką osobą jestem). Jednak poza wątkami związanymi z czasami odległymi od współczesnych znajdziemy tu również takie, które dotykają problemu ludzkiej psychiki. Miłoszewski porusza tutaj tematykę terapii ustawień Hellingera. Zadziwiające jest to jak wielki może mieć to wpływ na ludzkie uczucia i emocje, a zarazem jak wiele potrafi zmienić w życiu.
Czy książka posiada jakieś wady? I tak, i nie. Nie jestem w stanie nazwać wiadomości na początku każdego rozdziału wadą, ale po prostu wydają mi się one zbędne. Pogoda w Warszawie czy wynik jakiegoś meczu lub inne informacje dotyczące Polski czy świata nie są zupełnie związane z treścią utworu, przez co zupełnie nie odczuwałam potrzeby czytania tych informacji.
Podsumowując, nie mam żadnych większych zastrzeżeń do „Uwikłania”. Żałuję jedynie, że tak długo nie mogłam się przekonać do polskiej powieści. W każdym razie zmądrzałam, przeczytałam i cieszę się, że mój umysł został wyprowadzony z błędu, że to co polskie jest gorsze. Z czystym sumieniem mogę polecić książkę Miłoszewskiego wszystkim. Zdecydowanie jest to pozycja warta uwagi.

Dość długo zastanawiałam się nad kupnem „Uwikłania”. Z jednej strony coś mnie ciągnęło do tej powieści, ale z drugiej polski autor działał na mnie odpychająco. Mimo tego ostatecznie przekonał mnie zachwyt mojej nauczycielki języka polskiego nad twórczością Miłoszewskiego. Już wcześniej odkryłam, że mamy podobny gust książkowy, dlatego postanowiłam odłożyć swoje uprzedzenia...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niemiecki bękart, czyli powracam do Was z kolejną częścią kryminału Lackberg. Czytając go wzbudziłam zainteresowanie wśród w ludzi w szkole, a zaczęło się od stwierdzenia, że tytuł książki brzmi jak biografia Hitlera. Jakby nie patrzeć nie padło to z ust osoby, na którą zwracam jakąś większą uwagę, dlatego tą uwagę postanowiłam zignorować. Najbardziej zadziwił mnie pewien chłopak z klasy niżej, który zaczepił mnie na korytarzu, żeby zagadać na temat książek. Poczułam się dzięki temu mniejszym alienem w szkole, w końcu niestety odsetek czytającej młodzieży jest niewielki.

Piąty tom serii wzbudził we mnie wiele ciekawości. Po zachwycie wcześniejszymi częściami miałam dość wysokie wymagania względem „Niemieckiego bękarta”. Liczyłam na jakąś odmienną historię, czy ją dostałam? W pewnym stopniu tak. Śledztwo toczy się wokół dawnego nauczyciela historii, co ma ścisły związek z matką głównej bohaterki. Książka jest o tyle interesująca, że poznajemy nowe, interesujące fakty, na temat rodzicielki Erki. Po wcześniejszych częściach byłam pełna niechęci do jej osoby, jednak teraz mam do tego zupełnie inne podejście. Bardzo cieszy mnie fakt, że Lackberg napisała osobą książkę na jej temat i zgrabnie połączyłam wszystkie fakty.

W powieści poznajemy także odrobinę szwedzkiej historii. Myślę, ze większość z nas ma dość wałkowania drugiej wojny światowej w szkole, jednak tutaj poznajemy ją od innej strony. Przyznam się bez bicia, że jestem upośledzona historycznie, jest to dla mnie strasznie nudne, a na lekcjach wszystko wydaje mi się ciekawsze. Ku mojemu zaskoczeniu, w książce jest to przedstawione w taki sposób, że potrafi to zaciekawić także osobę taką jak ja. Tak więc jeśli kogoś miałoby to zniechęcić, to muszę przyznać, że nie ma takiego powodu. Nie ma tu nawału informacji, a daje ciekawe tło, do całości utworu.

Jeżeli chodzi o bohaterów, którzy towarzyszą nam od pierwszej części, to mamy tutaj główny nacisk na Erikę. Myślę, ze to nic dziwnego, skoro usiłuje ona poznać przeszłość swojej matki. Patrik zostaje trochę w tle, jednak jest to związane z jego nowymi obowiązkami. Anna w końcu przestała mnie załamywać swoją głupotą, w dodatku zaczęła porządkować swoje życie. Zmierza to wszystko w dobrym kierunku. Miło obserwować pozytywną przemianę postaci przez kilka części.

Jeżeli czekacie z nadzieją, że w końcu wytknę coś złego w powieści Lackberg, to się doczekaliście! Mimo tego, że książkę ostatecznie uważam za interesującą, to początkowo akcja mi się strasznie ciągnęła. Nie nudziła na tyle, aby od razu odkładać książkę, jednak nie była w stanie mnie porwać od samego początku. Oczywiście z czasem wciąga, jednak trzeba sobie na to trochę poczekać. Myślę, że warto się nie poddawać i dać akcji czas, aż zacznie się r
ozwijać. Znany już tekst pochyłą czcionka w powieściach autorki, którą mogę was zamęczyć, z pewnością temu sprzyja. W sumie nie wiem, czy bym skończyła tę książkę, gdyby nie to. W niektórych momentach miałam ochotę ominąć główną część lektury i przejść do tego.

Czepiając się szczegółów, zastanawia mnie pewien fakt. Mając na uwadze, ze Fjallbacka jest stosunkowo małą miejscowością, w której wszyscy się znają, to jakim cudem mogło się tam wydarzyć aż tyle morderstw? W końcu akcja wszystkich części toczy się na przestrzeni zaledwie kilku lat… No ale to już szczegóły, nie jest to zbyt istotne. Nie odbija się to w żaden sposób na treści książki, dlatego można na to przymknąć oko.

Zmierzając do podsumowania, to muszę stwierdzić, że nie wiem, czy polecić te książkę, czy też nie. Z jednej strony myślę, ze warto po nią sięgnąć, bo różni się od reszty, ale z drugiej mam do niej mieszane uczucia. Odczucia pozostawię wam, nie będę tu narzucać swojego zdania.

„Chyba cała rzecz w tym, żeby nie wiedzieć. […] Gdyby człowiek miał kryształową kulę, która odsłoni przed nim wszystko, co go spotyka w życiu, pewnie nigdy by się nie podniósł. Rzecz polega na tym, żeby wszystko w życiu konsumować w małych porcjach. Zmartwienia i kłopoty dostawać w małych kawałkach, żeby dało się je pogryźć.”

Niemiecki bękart, czyli powracam do Was z kolejną częścią kryminału Lackberg. Czytając go wzbudziłam zainteresowanie wśród w ludzi w szkole, a zaczęło się od stwierdzenia, że tytuł książki brzmi jak biografia Hitlera. Jakby nie patrzeć nie padło to z ust osoby, na którą zwracam jakąś większą uwagę, dlatego tą uwagę postanowiłam zignorować. Najbardziej zadziwił mnie pewien...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Napisanie recenzji do powieści Zafona jest dla mnie strasznie problematyczne. Nie wiem czemu, ale nie czuję się na siłach, aby oceniać jego twórczość. Mimo wszystko, jeżeli już postanowiłam podjąć się tego trudu, to spróbuję odnaleźć jakieś słowa, dzięki którym przedstawię to, co odczuwałam w trakcie czytania Księcia Mgły. Przypuszczam, że nie będzie ona zbyt długa, ale postaram się dać z siebie jak najwięcej.

Na początku muszę zwrócić uwagę na to, że książka powstała w 1993 roku, dlatego niektóre zwroty mogą się wydawać nieaktualne, lub nawet sztuczne. Dodatkowo myślę, ze warto mieć na uwadze, że jest to debiutancka książka tego autora, dlatego można przymknąć oko na niektóre spawy. Mimo tego, książka otacza się pewną magiczną aurą i zostawia ślad w naszej pamięci.

Powieść Zafona jest zakwalifikowana do książek młodzieżowych, jednak myślę, że można ją czytać bez względu na wiek, w jakim się znajdujemy. Jest to książka z przesłaniem, które w gruncie rzeczy tyczy się ludzi w każdym wieku. Daje nam do zrozumienia jak ważne jest podejmowanie przemyślanych wyborów, a za bezsensowne zachcianki możemy zapłacić wysoką cenę, a czasem nawet zbyt wysoką.
„(...) nie ma potężniejszej siły niż obietnica...”
Warto także zwrócić uwagę na kreację postaci. Zafon tworzy je w unikatowy sposób. Każda z nich jest idealnie opisana, dzięki czemu możemy zżyć się z bohaterami. Z jednej strony są niebanalne, a z drugiej są zwykłymi osobami, które mogłyby żyć wśród nas. Fakt faktem, może Maxa postrzegałam za trochę starszego, niż miało to miejsce w powieści, jednak nie przeszkodziło mi to w odbiorze całej lektury.

Książę Mgły nie należy do najdłuższych powieści, jednak nie możemy mu zarzucić, ze akcja rozwija się zbyt szybko. Toczy się w naturalnym tempie i pochłania czytelnika na dobre. Magia, która stanowi fundament lektury, staje się bardzo realna. Dzięki niej książka staje się lżejsza, bardziej przejrzysta. Myślę, ze dzięki temu młodsi czytelnicy nie mają problemów, aby zrozumieć całość utworu, a dla starszych nie stanowi żadnej bariery.

Jeżeli jest coś, co mogłabym zarzucić Zafonowi, to troszkę skromniej dopieszczony wątek Iriny. Zaintrygował mnie bardzo i ubolewam, że nie poświęcił temu kilku stron więcej. Pod koniec powieści odniosłam wrażenie, ze autor nagle sobie o nim przypomniał i postanowił go zakończyć. Rozumiem, że nie na tym skupiała się książka, ale i tak czegoś mi tu zabrakło.

Podsumowując polecam te książkę każdemu, zarówno tym, którzy już znają inne książki twórcy Księcia Mgły, jak i tym, którzy mieliby dopiero zacząć przygodę z jego powieściami.
„Złych wspomnień nie musisz brać ze sobą. I bez tego będą cię prześladować.”

Napisanie recenzji do powieści Zafona jest dla mnie strasznie problematyczne. Nie wiem czemu, ale nie czuję się na siłach, aby oceniać jego twórczość. Mimo wszystko, jeżeli już postanowiłam podjąć się tego trudu, to spróbuję odnaleźć jakieś słowa, dzięki którym przedstawię to, co odczuwałam w trakcie czytania Księcia Mgły. Przypuszczam, że nie będzie ona zbyt długa, ale...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dni krwi i światła gwiazd, czyli drugi tom mojej ukochanej serii. Książka względem której miałam już pewne oczekiwania. W końcu po zachwycie pierwszym tomem, nie mogło być inaczej. Czekałam na nią z niecierpliwością. Zamówiłam ją, jak tylko pojawiła się w empiku. Gdy w końcu dostałam ją w swoje ręce, zaczęłam ją czytać, a wtedy...

Pierwszą rzeczą, na której się zawiodłam, była okładka. Zanim trafiła do księgarń ciągle miałam nadzieję, na to, że jednak ją zmienią. Niestety. Nie dziwię się, że drugi tom kupiło tak niewiele osób, skoro okładka odrzuca na kilometr. Mówię jej nie, nie i jeszcze raz: nie! No ale jak to mówią „nie oceniaj książki po okładce”. Jej treść wciąż bardzo mnie ciekawiła.

Początkowo patrzyłam na nią zawiedziona, że ma mniej stron, niż część pierwsza. Gdy tylko zaczęłam ją czytać, zaczęłam się z tego cieszyć. Przez około pierwsze 150 stron przebrnęłam z wielkim trudem. Akcja była tak nudna, że czasem się zmuszałam, aby jej nie odłożyć. Mimo wszystko, książka wróciła na półkę.

Po około pięciu miesiącach zdecydowałam się, aby ją dokończyć. Z wielkim trudem sięgnęłam ponownie po książkę. Wpatrywałam się bez celu w strony. Otwierałam ją, aby po chwili zamknąć. Po kilku takich sytuacjach uznałam, że skoro tak na nią czekałam, to muszę się w końcu zebrać. Jak już udało mi się zmotywować, to jej drugą cześć pochłonęłam w kilka dni. Ciężko jest mi stwierdzić, czy początkowe strony książki rzeczywiście były tak nudne, czy po prostu nie potrafiłam się w nią wczytać.

Po jej skończeniu nadal czułam niedosyt. Wciąż to nie było to, na co czekałam. Liczyłam, że akcja pójdzie w zupełnie innym kierunku W rzeczywistości oddaliła mnie jeszcze bardziej od tego, na co czekałam. Zapewne autorka miała w tym jakiś cel, jednak na ten moment nie jestem w stanie go zrozumieć. Niby można by powiedzieć, że książka zaskakuje, jednak w tym przypadku nie wpływa to na nią pozytywnie.

W „Dniach krwi i światła gwiazd” Laini Taylor zwraca większą uwagę, na jednego bohatera. Nie chcę tu zdradzać, kogo mam na myśli, jednak ciężko nie ulec jego urokowi. Mimo tego, że nie staje się on tu postacią pierwszoplanową, jego działania nadają pewną nutkę magii całej powieści. Brzmi to jak plus dla książki, jednak niestety nim nie jest. Autorka w pewnym momencie odbiera nam możliwość czerpania radości z jego poczynań, na czym się bardzo zawiodłam.

Podsumowując, jeżeli ktoś przeczytał pierwszą część, to na tą bym się skusiła z czystej ciekawości. Osobiście wciąż wyczekuję trzeciej części. Jeżeli nie będzie jej dostępnej w języku polskim, to skuszę się na przeczytanie jej po angielsku. Może moja znajomość tego języka nie jest jakoś bardzo wybitna, jednak myślę, że pozwoli mi zapoznać się z tą pozycją. Poza tym od czego są słowniki? Kończąc tą krótką dygresję, muszę stwierdzić, że druga część „Córki Dymu i Kości” znacząco odbiega od standardów, które poznajemy w pierwszym tomie. Mimo wszystko pozostawia nam nadzieję, na bardziej pozytywny rozwój wydarzeń w „Dreams of Gods & Monsters” (Nie będę się kusić o tłumaczenie, gdyż nie wiem czym przetłumaczą to jako marzenia, czy jako sny Bogów i Potworów). :)

Dni krwi i światła gwiazd, czyli drugi tom mojej ukochanej serii. Książka względem której miałam już pewne oczekiwania. W końcu po zachwycie pierwszym tomem, nie mogło być inaczej. Czekałam na nią z niecierpliwością. Zamówiłam ją, jak tylko pojawiła się w empiku. Gdy w końcu dostałam ją w swoje ręce, zaczęłam ją czytać, a wtedy...

Pierwszą rzeczą, na której się zawiodłam,...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Córka Dymu i Kości... Książka, którą pochłonęłam trzy razy, mimo sporych oporów przed jej zakupem. W sumie widziałam ją nie raz, zanim po nią sięgnęłam, ale zawsze ją omijałam. Nie miałam na nią ochoty. Mimo wszystko, pewnego dnia postanowiłam na nią zerknąć, bo chyba nigdy nie przestałaby mnie prześladować. Przejrzałam ją z każdej możliwej strony, zanim ją kupiłam. Brałam ją do ręki i odstawiałam, robiłam kolejne kółko między półkami i do niej wracałam. W końcu się zdecydowałam. W ten sposób zostałam wciągnięta w jej sidła. Na dobre.

Od pierwszych stron poczułam jakąś dziwną więź, która łączyła mnie z Karou. Odkąd sięgnęłam po tę książkę, mam bzika na punkcie niebieskiego koloru. Te niebieskie włosy... Gdyby nie było mi żal mojego naturalnego koloru, to z pewnością bym się przefarbowała. Do tej pory uważam ją za moją ulubioną bohaterkę. Do żadnej innej postaci nigdy się nie przywiązałam tak, jak do niej.

Mimo aktualnego, negatywnego nastawienia do wszelkich młodzieżówek, do tej mam jakiś sentyment. Jakby nie patrzeć, książki w tej tematyce opierają się w większości na schemacie: dziewczyna, dwóch chłopaków, między którymi wybiera, jakiś zamknięty świat, rewolucja. Karou ani nie wybiera, ani nie żyje w zamkniętym świecie. Nasza bohaterka żyje podwójnie – z jednej strony uczy się, chodzi do szkoły, jest zwykłą nastolatką, a z drugiej ma swój świat, który cała reszta uważa za wytwór jej wyobraźni.

Mamy tutaj nutkę magii, stworzenia nadprzyrodzone, ale i zwykłych ludzi, których dopada codzienność. A kim jest nasza Karou? Mówiąc o tym, odebrałabym przyjemność czytania tym, którzy jeszcze tego nie zrobili. Córka Dymu i Kości jest owiana niejedną tajemnicą, co dodatkowo potrafi wciągnąć. Jakby nie patrzeć, gdy czytałam ją za pierwszym razem, przechodziłam przez ulicę, z nosem książce, więc byłam bliska zderzeniu z samochodem. Pójść po schodach piętro wyżej też mi się zdarzyło, no ale w moim przypadku to w sumie normalne.

Szczerze mówiąc, dla wielu zagadek nie byłam w stanie znaleźć sama rozwiązania. Fakt jest faktem, niektóre rzeczy same nasuwają się na myśl, ale nie są to najistotniejsze sprawy. No i niestety czasem gubiłam wątek, ale później wszystko i tak łączyło się w jedną, spójną, magiczną całość.

Tak więc Córka Dymu i Kości góruje na liście moich książkowych miłości. Wiem, ciągłe wszystko wychwalam, ale jeśli chcecie negatywnej recenzji, to musicie poczekać do następnego razu. To wam mogę obiecać, a póki co zachęcam do przeczytania pierwszej części powieści Laini Tayol.

"Życzenia nie są prawdziwe. Nadzieja jest prawdziwa. Jest jedyną prawdziwą magią." -Brimstone/ Dealer Marzeń

Córka Dymu i Kości... Książka, którą pochłonęłam trzy razy, mimo sporych oporów przed jej zakupem. W sumie widziałam ją nie raz, zanim po nią sięgnęłam, ale zawsze ją omijałam. Nie miałam na nią ochoty. Mimo wszystko, pewnego dnia postanowiłam na nią zerknąć, bo chyba nigdy nie przestałaby mnie prześladować. Przejrzałam ją z każdej możliwej strony, zanim ją kupiłam. Brałam...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ofiara losu... Komukolwiek nie mówiłam, że idę odebrać tę książkę, słyszałam pytanie: kupujesz książkę o sobie? Na początku zawsze śmiałam się, że tak, jednak teraz nie mogłabym się z tym zgodzić. Moje kalectwo a tytułowa "Ofiara losu" nie mają nic wspólnego. Tak więc jeśli zwodził was tytuł w tym samym kierunku, to muszę wyprowadzić was z błędu i powiedzieć, ze tyczy się czegoś zupełnie innego, jednak nie będę zdradzać szczegółów.

Zacznę tym razem od tego, że byłam sceptycznie nastawiona do tej części. Włączenie do niej reality show nie wydawało mi się dobrym pomysłem, a tym bardziej w momencie gdy odkryłam, że jest to program pokroju naszego, polskiego Warsaw Shore... Teraz jedyne, co muszę powiedzieć to to, aby was ten wątek nie zniechęcał. Wbrew pozorom nie jest to coś głupiego, jak można by się tego spodziewać. Pozornie puste osoby, jak się okazuje, mogą mieć jednak dość bogate wnętrze. Mimo tego jest wyjaśnione, czemu zgłosili się do tego programu, przez co na niektórych spojrzałam bardziej łaskawym wzrokiem.

Muszę podkreślić, że Lackberg ukazuje tu dość kontrowersyjny problem nietolerancji wobec osób homoseksualnych. Rzecz jasna nie ma tu nasycenia opisami relacji damsko-damskich, czy też męsko-męskich, jednak jest to zasygnalizowane. Nie jest to także główną tematyką utworu, więc nawet jeśli ktoś jest uprzedzony, nie powinno go tu odstraszać.

Książka dodatkowo zaskakuje swoim biegiem wydarzeń. Znalezienie połączenia między kilkoma sprawami jest wręcz zaskakująco trudne, a połączenie faktów w jedną, spójną całość wprawiło mnie w osłupienie. Z drugiej strony wiele wyjaśnia motywacja mordercy. Nie chodzi tu o zabijanie samo w sobie, jednak porusza to kolejny problem, który daje się wyraźnie zauważyć w naszym społeczeństwie. Nie chciałabym tu zdradzać zbyt wiele, gdyż jest to wyraźnie związane z głównym wątkiem powieści, a w końcu nie chodzi tu o spojlerowanie treścią książki.

Kolejna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę, to media. W momencie, gdy śledztwem w sprawie zabójstwa zaczynają interesować się wścibscy dziennikarze, przestaje być kolorowo. Widać tu wyraźnie, jak bardzo trzeba się przy wszystkim kontrolować, by nie powiedzieć zbyt wiele, a jednocześnie zaspokoić ich ciekawość. Ogólne zainteresowanie tym, co robi policja, nie pomaga również w rozwiązaniu sprawy, jednak z przeciwnościami losu trzeba sobie tradycyjnie poradzić.

Jeśli chodzi o bohaterów będących z nami od początku serii, to w sumie toczą oni dalej swoje życie, w którym następuje wiele zmian. Dotyczą one zarówno Anny, jak i Patrika wraz z Eriką. Naszej głównej bohaterce pozostaje współczuć teściowej, która tradycyjnie wpycha się wszędzie w najgorszym momencie i próbuje narzucić swoją wolę. W końcu zaproszenie dalekich ciotek na ślub, które pan młody widział jako małe dziecko, jest konieczne.

Podsumowując, dzięki "cudownemu" reality show mamy tu zarówno postaci porażające swoją głupotą, jak i są tu osoby dość inteligentne i pracowite. Są tu poruszone problemy zarówno błahe, jak i poważne. Książka pomaga nam zwrócić uwagę na pewne problemy z różnych punktów widzenia, co sobie bardzo cenię. Mimo sceptycyzmu, który towarzyszył mi na samym początku, teraz mogę z pewnością powiedzieć, że jest to część zdecydowane warta uwagi.

Ofiara losu... Komukolwiek nie mówiłam, że idę odebrać tę książkę, słyszałam pytanie: kupujesz książkę o sobie? Na początku zawsze śmiałam się, że tak, jednak teraz nie mogłabym się z tym zgodzić. Moje kalectwo a tytułowa "Ofiara losu" nie mają nic wspólnego. Tak więc jeśli zwodził was tytuł w tym samym kierunku, to muszę wyprowadzić was z błędu i powiedzieć, ze tyczy się...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Ty, ja i fejs Jay Asher, Carolyn Mackler
Ocena 6,4
Ty, ja i fejs Jay Asher, Carolyn ...

Na półkach:

Przy erze „fejsbukowych” maniaków ciężko jest skusić się na książkę w takiej tematyce, jednak ta wpadła w moje ręce zupełnie przypadkowo. Nadszedł dzień, kiedy przyjaciółka wcisnęła mi ją do ręki i powiedziała, że muszę to przeczytać. Nie czułam wewnętrznej potrzeby, aby sięgnąć po lekturę. Została mi przedstawiona jako „szybki przerywnik na jeden wieczór”, więc podążając za tą myślą spróbowałam jednak ją przeczytać. Mimo wszystko, nie zmienia to faktu, że najpierw zmusiłam do przeczytania tego moją mamę. I tak czyta wszystko, co się u mnie pojawi, więc co jej szkodzi?

Przejdźmy do rzeczy. Niechętnie nastawiona do książki musiałam ją najpierw przejrzeć. Rozdziały podzielone na dni tygodnia, a narracja na Emmę oraz Josha nie były dla mnie zbyt zachęcające. Nie lubię takiego pomieszania, zazwyczaj tylko działa mi na nerwy. Nasuwa mi się tu jednak mój skromny, osobisty plusik... Akcja toczy się w 1996 roku, który w końcu jest dość istotny w moim życiorysie, a wręcz stanowi jego początek. Ciężko nie skusić się na coś, co zawiera dla nas istotną datę. No w każdym razie ja tak już mam.

Facebook stroną z przyszłości... Chyba ciężko jest to sobie nam wyobrazić, jednak dla bohaterów jest czymś zupełnie obcym, nieznanym. Odwołując się do opisu książki zastanawiam się, jakbym poczuła się w sytuacji, kiedy logując się na „fejsa” zobaczyłabym swoje wpisy piętnaście lat w przód... Chociaż jakby nie patrzeć zaskoczyć mógłby mnie tylko jego odmienny wygląd (co zapewne nastąpi), a nie byłaby to dla mnie jakaś drastyczna nowość... Ale mniejsza z tym. Nasi bohaterowie muszą się pogodzić z tym, co ich spotkało. Skutki przeglądania własnej przyszłości, mogą być naprawdę szokujące.

Krótka refleksja na temat bohaterów. Do czynienia z „Ty, ja i fejs” miałam w lutym zeszłego roku, dlatego odwołując się do wcześniejszych przemyśleń stwierdzam, że Emma teraz powaliłaby mnie swoją głupotą. Już wtedy nie uważałam jej za zbyt elokwentną, a sami wiecie, że teraz mam na wszystko bardziej krytyczne spojrzenie. Punkt widzenia Josha bardziej przypadł mi do gustu, jakby nie patrzeć był mądrzejszy od swojej koleżanki.

Lekka lektura, ok – zgodzę się. Ale co do tego też mam pewne wymagania! Może niezbyt wielkie, no bo w końcu nie da się po tym wiele oczekiwać, ale ile razy można użyć zwrotu „jest naprawdę sexy”? Irytowało mnie to półtora roku temu... Aż strach myśleć, co byłoby teraz!

Książka a okładka – jeżeli Josh na okładce jest rudy, to chyba ja już nie odróżniam kolorów. Nie zmienia to faktu, że go polubiłam. Chociaż mogę to nazwać trochę inaczej – zaciekawił mnie jako postać literacka. Spotkanie kogoś jego pokroju chyba nie jest tym, o czym marzę... Nie, nie chodzi mi o to, że był rudy, no może trochę, chociaż spotkać przystojnego osobnika płci męskiej w tym kolorze włosów mi się zdarzyło. :D (Nie mogłam się powstrzymać)

Kończąc moje bezsensowne wypociny – łatwa, lekka i przyjemna lektura. W 100% zgadzam się z określeniem „przerywnik”. W sam raz na chłodny, jesienny wieczór przy gorącej herbacie, kawie czy co kto lubi. Rzecz jasna, o ile nie poszukujecie ambitnej lektury, bo wtedy zapewne się zawiedziecie. Nie będę nikogo jakoś drastycznie namawiać, decyzję pozostawię wam. :)

Przy erze „fejsbukowych” maniaków ciężko jest skusić się na książkę w takiej tematyce, jednak ta wpadła w moje ręce zupełnie przypadkowo. Nadszedł dzień, kiedy przyjaciółka wcisnęła mi ją do ręki i powiedziała, że muszę to przeczytać. Nie czułam wewnętrznej potrzeby, aby sięgnąć po lekturę. Została mi przedstawiona jako „szybki przerywnik na jeden wieczór”, więc podążając...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

I kolejny raz przychodzę do was z książką Camili Lackberg. Nie wiem czy macie jej dość, czy jeszcze nie, ale jesteście na nią skazani, do czasu aż jej nie skończę. Biorąc pod uwagę, że jest to dopiero trzecia część z ośmiu... Ok, to mało istotne. Przejdźmy do tematu. Muszę przyznać – kolejny raz bałam się, że się zawiodę. Miałam obawy, że w końcu zacznie to być monotonne i oklepane. Jakie się okazało? Odpowiedź czeka w dalszej części.

Zacznę od innej strony niż poprzednio. Siostra Eriki – Anna. Kolejny raz przez długi okres nie wykazywała się elokwencją. W porównaniu z pierwszą i drugą częścią wydaje mi się, że pojawiło się tu stosunkowo mało wątków nawiązujących do jej życia. Bohaterka mimo tego zaczyna się rozwijać, jest bardziej zdecydowana i podejmuje dość drastyczne decyzje. Zmiana w jej nastawieniu sprawiła, ze w pewnym stopniu udało mi się ją polubić, a na koniec bardzo mnie zaskoczyła i to pozytywnie.

Kontynuując poboczne wątki, bo nie chcę później za bardzo namieszać, przejdę do losów Eriki i Patrika. Nadal są dobrze wyważone, nie narzucają się i nie odciągają od głównej tematyki. Ich relacje nie są przesłodzone, ciągle mnie ciekawi jak to wszystko się u nich ułoży i co będzie dalej.

Czas na spojrzenie na wątek główny, bo w końcu jemu poświęcona jest recenzja. Znalezienie zwłok zamordowanego dziecka nie mogło być lekkim przeżyciem. Każdego poruszył fakt, że musieli się zajmować tak okropną zbrodnią. Trzeba tu przyznać rację, dziewczynka miała zaledwie kilka lat, to o wiele gorsze niż przeżywać śmierć osoby starszej. Coś, co zaburza naturalną kolej rzeczy zawsze jest bardziej traumatycznym przeżyciem.

W takiej sytuacji nasuwa się od razu kilka pytań. Kto zabił? Co nim kierowało? Dlaczego? Możliwości jest wiele, ale wytypowanie mordercy w książce Lackberg? Dla mnie jest to wielkie wyzwanie, każdy mój pomysł zostawał bardzo szybko obalony przez autorkę. Tradycyjnie zaskakują nas różne zwroty akcji, nagłe przebłyski w śledztwie, kolejne zaskakujące wydarzenia.

Znakiem charakterystycznym autorki na pewno jest pochyły tekst, który w pierwszej kolejności zupełnie nie łączy się z treścią, a na końcu tworzy jedną, spójną całość. Pomaga to poznać lepiej niektórych bohaterów i zrozumieć sposób ich działania. Jestem pełna podziwu, że można łączyć w całość dwa pozornie różne światy.

Znów wychwalam i wychwalam, boję się, że was tym zanudzę! Staram się doszukać jakiś wad jej powieści, ale nie jestem w stanie. Może jak minie mój zachwyt? Ale na to zbyt szybko nie liczcie. Mam jeszcze trochę przed sobą i póki co nic nie wskazuje na zmianę mojego nastawienia.

Wypadałoby wszystko podsumować, ale to za chwilę. Na nudnych przerwach nie umiem sobie odmówić czytania, co moi nauczyciele zauważają aż za bardzo. Najpierw Pani Dyrektor, później historyczka, aż w końcu zwróciła na to polonistka. Każda z nich po kolei do mnie podchodziła i wychwalała Lackberg. Nie spodziewałam się, że sięgam po książkę tak popularną wśród rady pedagogicznej mojego liceum.

Zmierzając ku końcowi, nie mogłabym nie polecić także tej części. Cieszyłam się jak dziecko, że jest grubsza i starczy mi na dłużej, a jednak pochłonęłam ją w trzy dni, mimo nawału szkolnych obowiązków. Poruszyła mnie, zaskoczyła, ciężko było nie sięgnąć od razu po następną część. Powstrzymało mnie tylko to, że było koło północy, a następnego dnia wstawałam o piątej rano. Tak więc jeszcze raz gorąco polecam i dziękuję za przeczytanie moich wypocin. :D

I kolejny raz przychodzę do was z książką Camili Lackberg. Nie wiem czy macie jej dość, czy jeszcze nie, ale jesteście na nią skazani, do czasu aż jej nie skończę. Biorąc pod uwagę, że jest to dopiero trzecia część z ośmiu... Ok, to mało istotne. Przejdźmy do tematu. Muszę przyznać – kolejny raz bałam się, że się zawiodę. Miałam obawy, że w końcu zacznie to być monotonne i...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Książka Camilli Läckberg od samego początku zaczęła mnie wciągać w swoje sidła. Miałam zupełnie inną opinię o gatunku zwanym kryminałem. Sięgając po Księżniczkę z lodu przekonałam się w jak wielkim byłam błędzie. Kryminał kojarzył mi się z nieustannymi morderstwami, bo nieudolność policji nie pozwala na szybkie zakończenie sprawy. Co dostałam? Śledztwo okryte licznym tajemnicami, które z każdą stroną porywają coraz bardziej, aż w końcu wciągają tak, że nie sposób się oderwać.

Obawiałam się strasznie, że szybko będzie się dało przewidzieć kto jest sprawcą. Tutaj także popełniłam błąd. Do samego końca nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, przez co zakończenie było dla mnie dużym zaskoczeniem. Wszystko zaczyna się układać w jedną, spójną całość, a tekst pisany kursywą na początku każdego rozdziału okazuje się idealnym dopełnieniem do całości utworu

Nie obeszło by się także bez wątku prywatnego głównych bohaterów. Niestety, a może i stety nie mogę się do tego doczepić. Wplata się to w całość w bardzo dobry sposób. Nie mamy tu do czynienia z nachalnością uczuć czy słodkich słówek. Wszystko dzieje się w swoim tempie, tak jak powinno być. Relacja między Patrikiem a Eriką staje się krótką, ciekawą przerwą od głównego biegu wydarzeń.

Książka z samymi plusami? Szczerze mówiąc, na to wychodzi. Nie przychodzi mi na myśl nic, co mogłabym wytknąć autorce. Księżniczka z lodu nie jest nacechowana specjalistycznymi zwrotami, które mogłyby być niezrozumiały dla przeciętnego czytelnika, ale jednocześnie jest pisana na wysokim poziomie językowym. Wszystko jest wyważone w sposób, aby czytało się łatwo, szybko i przyjemnie, przez co wciąga i porywa.

Podsumowując, polecić mogę to każdemu, kto oczekuje ciekawej książki na kilka wieczorów. Osobiście jestem już po lekturze kolejnej części, następna czeka w kolejce. Odrzucona początkowo przez fakt, ze jest to seria, teraz wręcz przeciwnie – ciesze się z tego powodu. Ciekawość dalszej części losów głównych bohaterów, kolejnych tajemnic do rozwiązania jest tak silna, że chciałabym, aby to się nigdy nie skończyło. No cóż, na szczęście to się tak szybko nie skończy.

Książka Camilli Läckberg od samego początku zaczęła mnie wciągać w swoje sidła. Miałam zupełnie inną opinię o gatunku zwanym kryminałem. Sięgając po Księżniczkę z lodu przekonałam się w jak wielkim byłam błędzie. Kryminał kojarzył mi się z nieustannymi morderstwami, bo nieudolność policji nie pozwala na szybkie zakończenie sprawy. Co dostałam? Śledztwo okryte licznym...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kaznodzieja... książka, po którą jechałam w deszczu na rowerze, gdyż pilnie potrzebowałam kontynuacji „Księżniczki z lodu”. Miny ludzi były bezcenne, a po zakupie chyba zauroczyłam ochroniarza w empiku... no cóż, skończmy tę dygresję i przejdźmy do tematu. :) Obawiałam się, że mimo wspaniałej pierwszej części druga okaże się nudna, bardziej przewidywalna, mniej wciągająca. Czy moje obawy były słuszne? Zapraszam na ciąg dalszy.

Mimo obaw, z każdą stroną coraz bardziej zachwycałam się twórczością i pomysłowością pani Lackberg. Jej dawkowanie emocji okazało się powtarzalne, za co daję wielkiego plusa. Zaczynałam ją czytać dość niepewnie, jednak książka wciągała mnie coraz bardziej, aż w końcu nie byłam w stanie się oderwać. W każdej wolnej chwili, choćby była to zaledwie minuta, nie mogłam się powstrzymać, aby nie przeczytać tego jednego akapitu, czy strony. Odkładałam ją z wielką trudnością, a gdy musiałam zająć się czymś innym wynosiłam ją do drugiego pokoju, bo kusiła mnie aż za bardzo.

Wspomniałam wcześniej, że bałam się, iż „Kaznodzieja” okaże się przewidywalna. W przeciwieństwie do części pierwszej moje myśli częściej krążyły wokół tego, kto mógłby być sprawcą, jednak autorka i to nam wynagradza. Nawet jeśli uda się nam domyśleć tego, kto dopuścił się morderstwa, to motywy którymi się ta osoba kierowała są wstanie nas zaszokować i nadają nowy pogląd na całą sprawę.

Znów chwalę i chwalę, ale ponownie nie umiem tutaj wytknąć niczego autorce. Wszystko jest dopracowane do perfekcji. Książka jest wciągająca, lekko się czyta, daje do myślenia. Tak jak wcześniej przed każdą częścią, czy też rozdziałem (ciężko mi to nazwać) znajduje się oderwany od tematu tekst napisany kursywą. Nie sprawiło mi trudności domyślenie się, czym jest ta krótka, wyrwana z kontekstu opowieść, jednak wtapia się w całą fabułę, dopełniając książkę.

Poruszę jeszcze wątek losów Eriki i Patricka. Ponownie nie jest tu przesadzony. Lubiłam te fragmenty z ich życia, bez nich nic nie wyglądałoby tak samo. Jedyne co było w stanie mnie poirytować, to zachowanie siostry głównej bohaterki. Jej głupota niejednokrotnie przewyższała wszelkie granice. No ale cóż, zawsze trafi się ktoś taki, a może w końcu i ona zmądrzeje? Chociaż z drugiej strony jakby nie patrzeć jej decyzje się uzasadnione, a sama nie wiem jakbym się zachowała w tak ciężkich sytuacjach.

Ta seria kryminałów zajmuje już wysoką pozycję, na liście książek, które mnie zachwyciły i zaczęły coś dla mnie znaczyć. Uświadamiają o tym, jak bardzo zróżnicowane jest społeczeństwo i że pozornie normalne osoby, mogą okazać się niepoczytalne, gdy trafiają do własnego świata. Szczerze mówiąc wzbudza to we mnie lekki niepokój, jednak ten dreszczyk emocji się przydaje.

Podsumowując. Polecam, polecam i jeszcze raz polecam! Próbowałam sobie zrobić przerwę od tej serii i przeczytać inną książkę, jednak wrócił mi syndrom sześćdziesiątej strony (nie jestem w stanie dojść do siedemdziesiątej strony i odkładam książkę w okolicach sześćdziesiątej, co w moim przypadku tyczy się ostatnio 90% książek). Tak więc was zachęcam do tego, a sama zaczynam kolejną cześć.

Kaznodzieja... książka, po którą jechałam w deszczu na rowerze, gdyż pilnie potrzebowałam kontynuacji „Księżniczki z lodu”. Miny ludzi były bezcenne, a po zakupie chyba zauroczyłam ochroniarza w empiku... no cóż, skończmy tę dygresję i przejdźmy do tematu. :) Obawiałam się, że mimo wspaniałej pierwszej części druga okaże się nudna, bardziej przewidywalna, mniej wciągająca....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to