rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Delikatnie pisząc, taka sobie jest ta książeczka. Z jednej strony w miarę miło przegląda się taki bogato ilustrowany przewodniczek, z drugiej zdjęcia (reprodukcje) są malutkie i słabej jakości; znacznie bardziej wolę albo książki z tekstem i przypisami (których w tej pozycji po prostu nie ma), albo albumy par excellence, gdyż jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego. Jak wiele czytelnik powinien wymagać od książki, którą autor chce lakonicznie (o czym pisze we wstępie: "Kolejne strony w formie krótkiej syntezy historii herezji chrześcijańskich mają być punktem wyjścia dla czytelnika, który zamierzałby dotrzeć do własnej odpowiedzi.") opowiedzieć o dwudziestu wiekach chrześcijańskich herezji? Nie wiem dokładnie, wydaję mi się, że powinien wymagać nieco więcej; książka omawiająca w całości dzieje chrześcijańskiej herezji z 26 pozycjami w bibliografii, to jawna kpina. Nie polecam, kupiłem ją kiedyś za namową księgarza (brałem sporo pozycji i dał mi niezły rabat na całość zakupów), pobawiłem się nią ze dwie godziny, wygląda jak nowa, mogę oddać ją w zamian za dobre piwo.

Delikatnie pisząc, taka sobie jest ta książeczka. Z jednej strony w miarę miło przegląda się taki bogato ilustrowany przewodniczek, z drugiej zdjęcia (reprodukcje) są malutkie i słabej jakości; znacznie bardziej wolę albo książki z tekstem i przypisami (których w tej pozycji po prostu nie ma), albo albumy par excellence, gdyż jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Aronson co 3-4 lata poprawia i uaktualnia swój podręcznik - to widać! Książka ta jest bogatym, znakomicie ilustrowanym rozmaitymi przykładami studium psychologii społecznej. Sięgając po nią obawiałem się psychologicznego żargonu, którym nader często zniechęcają mnie polscy studenci psychologii i socjologii (oraz niektórzy doktorzy i profesorowie). Czy moje obawy były słuszne? Nie były. Aronson okazuje się przesympatycznym wujkiem, który w niezwykle prosty sposób potrafi wytłumaczyć par example istotę dysonansu poznawczego omawiając owe zjawisko na przykładzie rozterek palacza, który zderza się z informacją, że palenie może zwiększyć ryzyko zachorowania na raka płuc. Autor Człowieka - istoty społecznej w bardzo ciepły sposób opowiada o tym, jak i dlaczego powstało jego dzieło, przez co w jakiś sposób (mimo różnic kulturowych) zbliżyłem się do niego oraz zostałem pozytywnie zachęcony do wcale niełatwej lektury. Trochę szkoda, że naprawdę liczne przypisy (circa about kilkaset) umieszczone zostały pod koniec poszczególnych rozdziałów; zdecydowanie wolę tzw. przypisy dolne. Strasznie żałuję, że nie dowiedziałem się przed zakupem mojego egzemplarza tego podręcznika, iż dostępny jest również w wersji z twardą okładką. Książka zdecydowanie nie tylko dla studentów nauk społecznych; polecił mi ją znany filozof i religioznawca (Zbigniew Mikołejko), ja zaś polecam ją każdemu, kto chciałby spróbować zrozumieć "społeczne zwierzę" tkwiące w człowieku.

Aronson co 3-4 lata poprawia i uaktualnia swój podręcznik - to widać! Książka ta jest bogatym, znakomicie ilustrowanym rozmaitymi przykładami studium psychologii społecznej. Sięgając po nią obawiałem się psychologicznego żargonu, którym nader często zniechęcają mnie polscy studenci psychologii i socjologii (oraz niektórzy doktorzy i profesorowie). Czy moje obawy były...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Cave potrafi przerazić, podniecić i zaintrygować. Druga w jego dorobku książka - Śmierć Bunny'ego Munro - jest poniekąd powieścią drogi, drogi do zrozumienia międzyludzkich relacji. Tytułowy (anty)bohater, komiwojażer handlujący kosmetykami, uwodziciel mający naprawdę wysokie mniemanie o sobie, seksoholik, ojciec dziewięcioletniego syna musi przebyć dystans pomiędzy lękiem i pustką z jednej strony a oczyszczeniem z drugiej. Autor zaprasza nas do zapoznania się z końcowym etapem życia żałosnego człowieka, którego rzeczywistość naszprycowana została nadrealizmem, obsceną i dużą szczyptą czarnego humoru, który zdaje sobie sprawę z wiszącego nad nim fatum i rozpaczliwie, niemal na ślepo poszukuje pozornie nieosiągalnego katharsis. Specyficzna to książka, z pewnością nie dla każdego, niemniej chyba warto spróbować, gdyż narracja Cave'a to bez wątpienia pierwsza liga.

Cave potrafi przerazić, podniecić i zaintrygować. Druga w jego dorobku książka - Śmierć Bunny'ego Munro - jest poniekąd powieścią drogi, drogi do zrozumienia międzyludzkich relacji. Tytułowy (anty)bohater, komiwojażer handlujący kosmetykami, uwodziciel mający naprawdę wysokie mniemanie o sobie, seksoholik, ojciec dziewięcioletniego syna musi przebyć dystans pomiędzy lękiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Filozofia papieża popkultury jest genialna w swojej prostocie. Warhol jakby od niechcenia dzieli się z nami swoimi spostrzeżeniami na temat codzienności (głównie w formie dialogów z różnymi "B"). Dostrzega on urok prozaicznych czynności takich jak higiena osobista czy sprzątanie i nadaje im rangę sztuki. Siebie przedstawia zaś jako uzależnionego od amerykańskiej telewizji i telefonicznych rozmów łakomczucha, który mógłby zajadać się wyłącznie słodyczami i wydawać pieniądze na różne zakupy. Andy wybebesza z rzeczywistości pierwiastki rządzących nią praw i na ich bazie dochodzi do przeróżnych, najczęściej zabawnych wniosków (na przykład do takiego, że gdy przestajemy czegoś pragnąć, to niespodziewanie to otrzymujemy). Najbardziej rozbawił mnie jego wywód na temat mankamentów urody, spodobał mi się on do tego stopnia, że postanowiłem nauczyć się go na pamięć. Filozofia Warhola od A do B i z powrotem jest bardzo śmieszną lekturą, możemy się z niej jednak dowiedzieć wielu rzeczy o samym autorze - między wierszami zdradza on nam swoje lęki (np. strach przed obcym dotykiem, lęk wysokości) i pragnienia. Warhol lubi wygodę i sprawdzone produkty, nie znosi gdy zostają one "ulepszone", a na rynku nie pozostają ich poprzednie wersje. Andy twierdzi też, że lubi wolne przestrzenie i zdaje sobie sprawę z paradoksu polegającego na tym, że tworząc swoje dzieła zagraca pustkę - tłumaczy sobie, że to jego zawód. Długo mógłbym wymieniać to, co podobało mi się w tej lekturze, przed tym, gdy zacząłem ją czytać zamierzałem wypisywać sobie z niej interesujące mnie zdania, bo a nuż przydadzą mi się do jakiejś pracy quasi-naukowej... po kilku stronach stwierdziłem, że nie ma to najmniejszego sensu, tę książkę trzeba po prostu zakupić, bo niemal każde zdanie nadaję się do zacytowania ; ). Dodam może jeszcze tylko tyle, że filozofia Andy'ego Warhola w głównej mierze polega na tym, że "czas to... czas" i żeby swoje niepowodzenia komentować zdaniem "No i co z tego?". Gorąco polecam!

Filozofia papieża popkultury jest genialna w swojej prostocie. Warhol jakby od niechcenia dzieli się z nami swoimi spostrzeżeniami na temat codzienności (głównie w formie dialogów z różnymi "B"). Dostrzega on urok prozaicznych czynności takich jak higiena osobista czy sprzątanie i nadaje im rangę sztuki. Siebie przedstawia zaś jako uzależnionego od amerykańskiej telewizji i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dawno już nie czytałem książki, którą wypełniają tak pieczołowite opisy miast, uliczek, pomieszczeń, krajobrazów i społeczeństw. Dawno już nie czytałem książki, którą wypełniają tak rewelacyjne opisy uczuć, emocji, piękien, brzydot. Nigdy wcześniej nie czytałem książki, której fundamentami są wrażenia olfaktoryczne (wrażenia wywołane zmysłem powonienia). Książka (w przeciwieństwie do filmu, który wszystko spłaszcza) dotyka według mnie bardzo głębokiego problemu natury filozoficznej - problemu odróżnienia dobra od zła. Nie wyobrażam sobie, że jakakolwiek wrażliwa osoba podczas lektury Pachnidła nie zatrzyma się co jakiś czas i nie pomyśli nad sensem i bezsensem istnienia, nad tym, że człowiek współczesny opiniuje i wartościuje okrutnie niesprawiedliwie, o tym, że jego mentalna kondycja woła o pomstę. Szkoda, że nie wiadomo do kogo, do czego bądź gdzie woła. Czasem wydaję mi się, że i mój moralny kręgosłup jest w tak opłakanym stanie, że niedługo będzie wożony razem z innymi organami na wózku dla emocjonalnych inwalidów. Wracając do książki - zdecydowanie polecam!

Dawno już nie czytałem książki, którą wypełniają tak pieczołowite opisy miast, uliczek, pomieszczeń, krajobrazów i społeczeństw. Dawno już nie czytałem książki, którą wypełniają tak rewelacyjne opisy uczuć, emocji, piękien, brzydot. Nigdy wcześniej nie czytałem książki, której fundamentami są wrażenia olfaktoryczne (wrażenia wywołane zmysłem powonienia). Książka (w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Chyba jeszcze nigdy nie wyraziłem takiej oto opinii: gra jest zdecydowanie lepsza niż książka ; ). Przyznałem trzy gwiazdki (dwie, gdy jeszcze obowiązywała stara skala), gdyż pamiętam, iż kilka pomysłów przypadło mi (jednak) do gustu. Chwała autorowi za to, że fabuła jego tekstu nie pokrywa się z fabułą gry, zachowany został natomiast klimat świata Sanktuarium. W uproszczeniu wygląda to tak: czujemy, że bohaterowie książki przeżywają zupełnie inne przygody niż bohaterowie gry, którymi niegdyś dane nam było kierować, ale i to, że ścieżki tych pierwszych mogłyby przeciąć się w niektórych miejscach z ścieżkami tych drugich. Opisy otoczenia, to moim zdaniem jedna z mocniejszych stron tej lektury (nie pamiętam już konkretów, pamiętam w miarę pozytywne wrażenia). Wyróżnić wypadałoby również zgrabne operowanie konwencjami, które obowiązują w świecie Diablo, na przykład kieszonkowe sanktuaria (ogromna przestrzeń upchnięta w małym pudełku). Zawiodłem się natomiast płaskością osobowości i charakterów głównych bohaterów (wybaczcie mi ten rym, zostawiam go for fun), zwłaszcza, że pewna młoda Nekromantka zapowiadała się naprawdę obiecująco. Sama fabuła choć nie była najgorsza, to jednak momentami nużyła przewidywalnością (osoby z wyobraźnią rozwiniętą czytaniem zapewne wiedzą o czym piszę). Reasumując, książkę można śmiało polecić młodszym odbiorcom (sam czytałem ją, gdy byłem jeszcze w podstawówce albo w gimnazjum), zwłaszcza tym, którzy darzą sympatią grę, na podstawie której powstała ta lektura – a nuż odciągnie ich ona od komputera i zachęci do sięgnięcia po kolejne książki, z czasem bardziej wymagające ; ).

Chyba jeszcze nigdy nie wyraziłem takiej oto opinii: gra jest zdecydowanie lepsza niż książka ; ). Przyznałem trzy gwiazdki (dwie, gdy jeszcze obowiązywała stara skala), gdyż pamiętam, iż kilka pomysłów przypadło mi (jednak) do gustu. Chwała autorowi za to, że fabuła jego tekstu nie pokrywa się z fabułą gry, zachowany został natomiast klimat świata Sanktuarium. W...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ukrywam, że po książkę tę sięgnąłem (już jaaakiś czas temu) głównie dlatego, iż w moim otoczeniu spotkałem się jedynie z dwoma skrajnymi typami opinii na jej temat. Niegdyś na wykładach traktujących o szeroko pojętej literaturze powszechnej, na których miałem przyjemność być, z ust prowadzącego padły mniej więcej takie słowa: "Książkę może napisać każdy, sztuką jest natomiast ułożenie [dobrej] sentencji". Mogłoby się wydawać, że siłą Coelho są właśnie sentencje - zalewają one sygnatury internetowych for, niegdyś zdobiły zeszyty z tak zwanymi złotymi myślami, niektórymi z nich młodzież "upiększa" szkolne ławki et cetera. Dlaczego nieco wcześniej przywołałem cytat, który przywołałem? Dlatego, że naprawdę każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie może napisać książkę... czy siłą Coelho są więc owe sentencje, które w jakiś sposób wyróżniają jego "kunszt" od innych kunsztów, i które mogą pojawić się znienacka niemal wszędzie? (strach otworzyć lodówkę, bo a nuż) Wg mnie nie. Po pierwsze w większości zawierają one błąd logiczny analogiczny do tego, który tkwi w metodzie Kartezjusza, po drugie nawet na pozór dobre zdania czy frazy wiele tracą przez to, że dryfują w mieliźnie wodolejstwa, zarozumialstwa i moralizatorstwa. Kontekst jest przecież cholernie istotny! Złote - a może raczej pozłacane - myśli Coelho drażnią więc głównie dlatego, że ich fundamenty utkane są z tektury bezpośredniości i styropianu dosłowności, a poza tym: dla mnie jako czytelnika, w lekturze najważniejsze jest to, co rodzi się pomiędzy wierszami tekstu i połączeniami synaptycznymi osoby, która ten tekst spija. Coelho serwuję nam w "Weronice postanawiającej umrzeć" rozciągniętą jak ser pomiędzy pizzą a ustami myśl, która jest mniej więcej tak głęboka jak fraza "pieniądze szczęścia nie dają" lub "nie chwal dnia przed zachodem słońca". Czytając owe "dzieło", od samego początku byłem solidnie poirytowany, a zawdzięczam to ultra pretensjonalnemu wstępowi, na który zdobył się autor, i który zapewne miał być swoistym mrugnięciem oka w stronę czytelnika - panie Coelho: nie wy szło, ale za to spe kta ku lar nie. Oczywiście z książki tej można wyłuskać kilka "ciekawych zdań" i garść, no może garstkę lub garsteczkę "dobrych pomysłów", toną one jednak w mieszaninie sztampy i banału... no bo jak podobać się mogą na przykład takie zdania: "Do ludzi nigdy nie trafia, co im się mówi, muszą odkrywać to sami." Uważam, że warto przeczytać dwie trzy książki tego autora, żeby wiedzieć "co w trawie piszczy" i mieć o nim własne zdanie. Ci którzy lubią w wannie krzyczeć "EUREKA", mogą sięgnąć po więcej.

Nie ukrywam, że po książkę tę sięgnąłem (już jaaakiś czas temu) głównie dlatego, iż w moim otoczeniu spotkałem się jedynie z dwoma skrajnymi typami opinii na jej temat. Niegdyś na wykładach traktujących o szeroko pojętej literaturze powszechnej, na których miałem przyjemność być, z ust prowadzącego padły mniej więcej takie słowa: "Książkę może napisać każdy, sztuką jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ściskasz kamień z całej siły, tak, żeby zaczął kapać, kapać czasem (sekundami, minutami, godzinami, dniami, tygodniami, miesiącami, latami). Kamieni takich świat narodził mnóstwo, porozrzucał po całym sobie. Z całej siły... - brzmi względnie, nieprawdaż? Żeby zabrzmiało „bardziej namacalnie”, wystarczy (i warto) zrozumieć coś, co zowie się granicą funkcji, nie jest to trudne, więc w telegraficznym skrócie wytłumaczę/pomogę zrozumieć: Wyobraźcie sobie, że po przebudzeniu, macie zerwać się z łóżka i czym prędzej przekręcić kurek kranu, który dumnie wystaje ze ściany w waszej łazience – mierzycie czas. Z każdym dniem macie szansę na poprawienie „wyniku”. Po kilku latach wasz „rekord” będzie już naprawdę „wyśrubowany”, ale zawsze możecie go poprawić... i jeśli już będziecie go poprawiać, to o coraz mniejszy ułamek sekundy... o jedną dziesiętną, jedną setną, jedną tysięczną... mimo treningu, przestawienia łóżka do łazienki etc. nigdy nie uda się wam usłyszeć spadającej kropli w czasie krótszym niż x, ale zawsze będziecie mogli zbliżyć się do x o nieskończenie krótką chwilę. Dygresja może wydać się zbędna, z pewnością co poniektórzy już popukali się w czoło i zrezygnowali z czytania owego wywodu... bywa.

Są takie miejsca na ciele naszej planety, gdzie kobieta traktowana jest gorzej niż zwierzę... jej „społeczna rola” ograniczona jest do usługiwania rodzinie (czytaj mężczyznom) i wydawania na świat potomstwa... kiedy urodzi syna – cała rodzina jest uradowana, w powietrze wylatują fajerwerki, stół zostaje suto zastawiony... kiedy córkę... czasem trzeba się jej pozbyć, zwłaszcza jeśli jest to któraś już z rzędu córka. Zaduszenie niewinnego dziecka np. za pomocą baraniej skóry, tylko dlatego, że nie okazało się chłopczykiem... w niektórych miejscach na ziemi jest „normalne” (zgodne z obyczajami) i jak najbardziej zgodne z prawem. Co więcej... kiedy dziewczynka jest już zdolna „pomagać” w gospodarstwie to... robi to od świtu do zmierzchu, ściska kamień swojego żywota dzień po dniu, tak, że skapują z niego krople krwi i potu... przemierza każdy z dni patrząc pod nogi, licząc kroki... nie ma prawa do „odpoczynku”, ani do niczego innego poza pracą, snem i odżywianiem się... edukacja nie wchodzi nawet w rachubę... kiedy dziewczyna się uczy, to na pewno nie znajdzie męża... a w zasadzie – żaden mężczyzna jej nie zechce, bo jak można znaleźć, skoro zakazane jest szukanie? Kobieta nie może zacząć rozmawiać z mężczyzną, baa... nie może nawet na niego spojrzeć... ma cierpliwie czekać, aż jakiś kawaler się nią zainteresuje i „wytarguje ją” u jej rodziców. Istotna jest ranga tego wydarzenia: dla kobiety w owej kulturze, ślub jest czymś dużo intensywniej wyczekiwanym niż w kulturze... "naszej", jest „awansem społecznym” i jedyną słuszną ścieżką bytowania... tylko co to za awans, kiedy wpierdol spuszcza mąż zamiast ojca? (lanie dostaje się za każde potknięcie, za każdą niepunktualność itd... zwróć uwagę drogi czytelniku, co wydarzy się, kiedy główna bohaterka zerwie zielonego pomidora) W zasadzie zamążpójście wiąże się z pewnymi „profitami”... ma się mniej obowiązków i w zależności od tego, jak dobrze się trafi, można jeździć z mężem do miasta i dumnie przemierzać pozostałą część życia w obuwiu. Co jeśli coś pójdzie nie tak? Jeśli kobieta potknie się, spojrzy na mężczyznę, zauroczy się? Miłość przedmałżeńska to synonim śmierci dla kobiety, to hańba dla całej rodziny, niekiedy i dla wioski... rąbka tajemnicy uchylać nie zamierzam, niby sam tytuł zdradza o wiele więcej niż przed chwilą skleciłem... ale warto poczytać samemu, zwłaszcza, że każdy „zrozumie” inaczej... dodam tylko, że popełniony przeze mnie opis, dotyczy tylko jednej z wielu płaszczyzn, które poruszone zostały w lekturze.

Książkę warto czytać w skupieniu... najlepiej w łóżku, przykrywając się kocem... nie radzę wertować jej podczas podróży... emocjonalne pociski, które w nas trafią, będą naprawdę sporego kalibru.

Warto zwrócić uwagę na pewne niuanse... np. na to, jak drobne rzeczy potrafią cieszyć, kiedy otaczająca rzeczywistość jest... okrutna i okrutnie smutna. Warto również „poczuć” z perspektywy różnych osób... z perspektywy głównej bohaterki, z perspektywy jej ojca/matki/brata/sióstr, z perspektywy różnych mieszkańców wioski, z perspektywy lekarzy/pielęgniarek, z perspektywy Jacqueline... (więcej nie chcę zdradzić... nadmienię jeszcze, że książka w zasadzie „zaczyna się ponownie” po każdym z „kulminacyjnych” momentów).

(Pamiętajmy też, że) Nie należy opiniować kultur... kiedy uda się już zrozumieć (co nie znaczy zaakceptować) ów świat... wtedy „cywilizowany i nieegocentryczny” człowiek zaczyna współczuć również „oprawcom”... zwróćcie uwagę na to, co w pewnym momencie poczuje Jacqueline (to wg mnie jeden z ważniejszych momentów/wątków tej książki).

Późno już, a ja chciałbym jeszcze skończyć dziś inną książkę (tę, o której się rozwodziłem, skończyłem kilkanaście dni temu)... Zazwyczaj intensywnie przeżywam to, co widzę, słyszę, czytam... ale... opis traumy w ostatnich rozdziałach „Spalonej Żywcem” tak wytrącił mnie z mojej rzeczywistości, że... nie mogłem zacząć czytać kolejnej książki... studiowałem „sufityzm” przez pozostałą część dnia, przez kilka dni czułem się nieswojo... przed snem rozmyślałem o życiu Souad, a w zasadzie o pewnym „procesie”, o różnorakich wątkach, które w mniejszym lub w większym stopniu dotyczyły życia kobiety, która przyszła na świat w małej wiosce, położonej tam gdzie diabeł mówi: „dzień dobry” (ze smutkiem należy stwierdzić, że wiele takich miejsc na globie, w tym przypadku była to Cisjordania).

To co przed chwilą wysmażyłem/naskrobałem, nie jest wg mnie recenzją... miałem zamiar zrecenzować tę książkę, ale póki co nie jestem w stanie (aczkolwiek spróbuję za jakiś czas powalczyć z napisaniem czegoś bardziej „przyzwoitego/konstruktywnego”, mniej „rozmemłanego”)... czytając zazwyczaj robię sobie notatki, i jak już zamierzam coś pisać, to zaczynam rano, w dzień po przeczytaniu. W tym wypadku nawet nie notowałem. Zachęcam do sięgnięcia po tę lekturę, naprawdę warto... książka „oparta na faktach”.

Ściskasz kamień z całej siły, tak, żeby zaczął kapać, kapać czasem (sekundami, minutami, godzinami, dniami, tygodniami, miesiącami, latami). Kamieni takich świat narodził mnóstwo, porozrzucał po całym sobie. Z całej siły... - brzmi względnie, nieprawdaż? Żeby zabrzmiało „bardziej namacalnie”, wystarczy (i warto) zrozumieć coś, co zowie się granicą funkcji, nie jest to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta krótka książka z pewnością zmieniła moje życie... nie chodzi mi o kwestie związane z nietolerancją, rasizmem et cetera. Lektura Jądra ciemności Conrada popchnęła mnie do rozważań nad kłamstwem, co za tym idzie - nad moralnością. Gdy czytałem ją w liceum, czytaniu towarzyszyło zniechęcenie, być może nie byłem wtedy jeszcze na tyle dojrzały, by wyciągnąć z niej to, co istotne. Gdy wziąłem ją na warsztat ponownie... kartki przekręcałem szybko, zdecydowanie, niemal w jakimś dziwnym amoku. Piękne, ale i posępne opisy przyrody sprawiały, że zaczynałem coraz mocniej czuć tę atmosforę (zazwyczaj opisy przyrody są dla mnie - delikatnie pisząc - nużące). Czułem ją wszystkimi zmysłami. Zastanawiałem się nad obiektywną (w ujęciu żiżkowskim: symboliczną i systemową) przemocą wpisaną w nasz język i w działania, które podejmujemy w imię zwalczania "oczywistej" przemocy (Slavoj Žižek nazywa ją przemocą subiektywną). Miałem po tej książce chyba większego kaca niż po obejrzeniu filmu Control (film o życiu Iana Curtisa). Towarzyszył mi kilka dni, gorzki smak pozostał po dziś dzień. Połykanie tych liter boli, wyzwala nienawiść i niepewność, ale warto je połknąć. Warto wytrzymać na bezdechu i zejść w kierunku jądra własnej ciemności, niczym Dante lub, chociażby, Houellebecq. Warto wgrążyć się w tę duszność i stracić coś w celu znalezienia czegoś Innego. Lektura zdecydowanie nie dla każdego.

Ta krótka książka z pewnością zmieniła moje życie... nie chodzi mi o kwestie związane z nietolerancją, rasizmem et cetera. Lektura Jądra ciemności Conrada popchnęła mnie do rozważań nad kłamstwem, co za tym idzie - nad moralnością. Gdy czytałem ją w liceum, czytaniu towarzyszyło zniechęcenie, być może nie byłem wtedy jeszcze na tyle dojrzały, by wyciągnąć z niej to, co...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Magiczny realizm świata tej książki sprawia, że "nasza" rzeczywistość pęka jak mydlana bańka... przynajmniej ja wsiąknąłem w te kilogramy liter niczym biała piana pachnąca bzem w niebieską, kąpielową gąbkę, a moje życie podczas czytania gdzieś wyparowało. Świat, którym "uraczył" nas Márquez bywa smutny, pogrążający i ponury, a jego niebo potrafi zapłakać deszczem martwych ptaków. Bywa jednak również niebywale urokliwy, wszak słońce jest w stanie wylać z siebie promienie żółtych motyli i choć na chwilę przekręcić smutny grymas w radosny uśmiech. Czytając tę książkę pierwszy raz miałem poważny problem z ogarnięciem pokaźnej ilości bohaterów... przydałaby mi się wtedy wkładka z drzewem genealogicznym ; ). Nie pamiętam już wszystkich szczegółów, a książka obfituje w detale jak plaża w muszelki (pamiętacie np. kto wytapiał złote rybki?)... choć czytałem ją już trzy razy, chyba przeczytam ją po raz kolejny. Sto lat samotności polecam wszystkim wrażliwym osobom, bez względu na wiek (choć chyba nie warto sięgać po nią zbyt wcześnie, bo po prostu się jej nie zrozumie), płeć i upodobania.

Magiczny realizm świata tej książki sprawia, że "nasza" rzeczywistość pęka jak mydlana bańka... przynajmniej ja wsiąknąłem w te kilogramy liter niczym biała piana pachnąca bzem w niebieską, kąpielową gąbkę, a moje życie podczas czytania gdzieś wyparowało. Świat, którym "uraczył" nas Márquez bywa smutny, pogrążający i ponury, a jego niebo potrafi zapłakać deszczem martwych...

więcej Pokaż mimo to