„Interesujący…”
„Niemiecki Czołgista na froncie wschodnim. Dziennik dowódcy” to przedruk oryginalnego „pamiętnika wojennego” niemieckiego żołnierza. Tłumacz postarał się, by był on jak najbardziej zbliżony do oryginału. W tym miejscu widać ogrom pracy jakie włożyło wydawnictwo, by oddać specyficzną dla języka niemieckiego formę narracji. Wszelkie językowe zagwozdki i niezrozumiałe terminy są wyjaśnione w przypisach. Te jak przystało na poprawną publikację są pod tekstem. Tutaj pochylę się na tym faktem, gdyby (oby nigdy !) ktoś, jak to w wielu innych książkach bywało, umieścił je na końcu – w tym przypadku znacznie obniżyłby komfort czytania.
Dzienniki zostały podzielone chronologicznie. Przed każdą porcją wspomnień mamy wstęp redaktora, który wyjaśnia sytuację na froncie i świecie. Bardzo ważny i potrzebny fragment publikacji.
Autor jest sprawnym pisarzem. Ma talent do obserwacji otoczenia i przekazywania swoich spostrzeżeń barwnym i bogatym językiem. Dzięki temu „Dziennik Dowódcy” czyta się z dużym zainteresowaniem i zaangażowaniem. Można stwierdzić, że nie ma tu miejsca na nudę. Miejscami styl przypomina dobrą wojenną beletrystykę pisarzy takich jak np. Alistair Maclean.
Friedrich Sander jest ciekawą postacią a jego wspomnienia pełne sprzeczności. Jest dowódcą niższego szczebla, więc wspomnienia nie będą ucztą dla taktyka. Wykonuje on raczej rozkazy z góry i bardzo mało jest w jego działaniach własnej inicjatywy. To, że walczy na dość nietypowym sprzęcie Panzer 35(t) nie znaczenia. Nie poczujemy różnicy w opisach starć czołgów Panzer III, wynika to ze słabości tego uzbrojenia. Sanders owszem opisuje walki z „radzieckimi potworami” czołgami ciężkimi, ale mało w nich moim zdaniem autentyczności. Szczytem jest opis starcia Panzer 35(t) z sowieckim T-35, gdzie Panzer 35(t) go pokonuje. Ciężko mi w to uwierzyć.
Kolejną wadą „czołgisty” jest nierozróżnianie sprzętu wojskowego w szerszym zakresie. Wszystkie niemieckie bombowce nurkujące to „stukasy” (na szczęście tłumacz czuwa i mamy konkretne przypisy na ten temat), to najmniejsza z jego pomyłek. Najlepsze jest to, że pod koniec wspomnień mówi jak rozróżnić żołnierza frontowego od dekownika tyłowego. Jednym z podstawowych kryteriów jest według autora biegła znajomość i nazewnictwo sprzętu wojskowego.
Skoro nie ma tu taktycznych rozważań, to co zajmuje aż tyle stron? Opis żołnierskiego życia, zachowania na polu bitwy i poza nim jest fundamentem tych wspomnień. Żywy, pełen koloru, uwag i akcji. Przebieg służby podczas kampanii Leningradzkiej, szturmu na Moskwę czy próbie przyjścia z pomocą okrążonej 6 Armii pod Stalingradem.
Po utracie czołgu możemy prześledzić służbę autora w piechocie, czy batalionie zabezpieczenia.
Czytając ten dziennik nie wolno nam zapominać, że autor to nazista. Człowiek, który służył zbrodniczemu systemowi i jest odpowiedzialny za ludobójstwo. Dzienniki są bardzo wygładzone, jeśli chodzi o ten wątek. Nie ma w nich ani słowa o obozach koncentracyjnych (mimo, że autor służył przez jakieś okres w SS) i polityce eliminacji ludności słowiańskiej. Mamy za to przedziwne, naiwne i głupie uwagi dotyczące sowieckich jeńców których pobili strażnicy, bo owi jeńcy chcieli zjeść martwą krowę. Strażnicy według autora czynią to dla dobra tych ludzi – „aby się oni nie pochorowali”. Zostawię to bez komentarza. Opisując obóz dla pojmanych czerwonoarmistów tłumaczy brak baraków tym, że Rosjanie są za leniwi by je wybudować. Zaś jest pełen podziwu dla ciężkiej pracy słowiańskich kobiet budujących umocnienia pod okiem niemieckich strażników. Jak cynicznym trzeba być, żeby zapomnieć, że zostały do niej przymuszone.
Opisy stosunków z sowiecką ludnością cywilną są pełne harmonii i dobroci. Tutaj ten sielankowy obraz może pasować do początków wojny, później było inaczej – o czym autor nie wspomina.
Jego rasistowskie przekonania można poznać, gdy próbuje opisywać Polaków i Rosjan. Jego narracja jest zgodna z oficjalną hitlerowską propagandą. Słowianie są brudni, brzydcy, leniwi i mieszkają w warunkach, które wstrząsają nadludźmi.
W miarę zmian na froncie we wspomnieniach pojawia się coraz więcej krytyki wyższych stopniem, oraz sprawnej niemieckiej armii. Niewiele jest uwag dotyczących samego Hitlera, za to autor folguje sobie na temat ministra propagandy. Autor jest człowiekiem przenikliwym dość łatwo opisuje mechanizmy dziejące się w jego najbliższym otoczeniu. Przenikliwości nie starcza, gdy w jego głowie rodzą się pytania o przyczyny klęski. Jednocześnie we wspomnieniach pisanych w 1943 roku rośnie jego podziw dla… Rosjan. Których wcześniej nazywał brudnymi i leniwymi.
Sanders na swój sposób pokazuje „uroki” wojny totalnej. Strzela do poddających się żołnierzy rosyjskich, dobija rannych tłumacząc to, że ci ranni strzelają w plecy zdobywcom. Podczas wycofywania się spod Moskwy, stosuje taktykę „spalonej ziemi”, która go denerwuje. Jest wkurzony, że takie rzeczy musi robić niemiecki żołnierz ale… wykonuje rozkazy. Stała śpiewka wielu nazistowskich kombatantów. Cierpieniu ludności cywilnej poświęca fragmenty wspomnień, jednak zawsze próbuje to usprawiedliwiać „wojną”.
Ciekawy obraz bezradności niemieckich służb tyłowych rysuje się w tych relacjach. Jednocześnie warto prześledzić zmianę jaka zachodzi w Sandersie, gdy trafia na bezpieczne zaplecze. Robi to, co było poddawał krytyce wcześniej u innych, stara się jak najdłużej pozostać jak najdalej od linii frontu.
Całość dziennika to pasjonująca lektura, pozwalająca spojrzeć na koszmar II wojny światowej z innej strony. Wspomnienia napisane w tak dobrym stylu, że nie sposób się oderwać. Wydanie w miękkiej oprawie, klejone.
Książkę polecam, każdemu kto interesuje się II wojną światową, nie będziecie się nudzić.
„Interesujący…”
„Niemiecki Czołgista na froncie wschodnim. Dziennik dowódcy” to przedruk oryginalnego „pamiętnika wojennego” niemieckiego żołnierza. Tłumacz postarał się, by był on jak najbardziej zbliżony do oryginału. W tym miejscu widać ogrom pracy jakie włożyło wydawnictwo, by oddać sp...
Rozwiń
Zwiń