-
ArtykułyKsiążka: najlepszy prezent na Dzień Matki. Przegląd ofertLubimyCzytać3
-
ArtykułyAutor „Taśm rodzinnych” wraca z powieścią idealną na nadchodzące lato. Czytamy „Znaki zodiaku”LubimyCzytać1
-
ArtykułyPolski reżyser zekranizuje powieść brytyjskiego laureata Bookera o rosyjskim kompozytorzeAnna Sierant2
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
Biblioteczka
2019-08
Książki są różne. Wybitne, arcyciekawe, mądre, proste w przekazie, pisane na kolanie, głupiutkie oraz takie, które nie powinny ukazać się drukiem. "Przeciwko bratu" w obecnej formie należy do tej ostatniej grupy. Zresztą sami zobaczcie, a najlepiej przeczytajcie to sobie NA GŁOS (zalecam mocno).
"Częstochowa łkała rzewnie od tygodni. Chciała, aby każdy mieszkaniec usłyszał ten płacz i się w nim zatracił, żeby poczuł go mocno i zrozumiał jego sens. Od tygodni to miasto tkwiło w bezruchu, rozmywane deszczem.
Jerzy miał wrażenie, że właśnie następuje kulminacja wszystkiego, co złe. Wszystkiego, co trawiło Częstochowę i sprawiało, że łkała. To łkanie zamieniało się właśnie w przeciągły, głośny płacz.
Wszystko w tym mieście odpowiadało klimatowi melodii, której słuchali. Wszechobecna, całodniowa szarość. Drobinki wody ukryte w każdej kropli, które wspólnie w swej masie sprawiały, że Warta występowała z brzegów. Sprawiały, że z jezdni i chodników od wielu dni nie znikały kałuże. Ludzie włóczyli się bez celu po ulicach, a każdy był jedynie cieniem swojego cienia. Jedynie bezkształtną sylwetką wyłaniającą się od czasu do czasu z mroku. Sylwetką, za którą z rzadka pojawia się kolejna, prawie identyczna. Wyglądająca jak cień cienia. A jednak żywa. Oddychająca. Egzystująca. Co dzień czekająca na koniec potężnego szlochu".
Albo ten fragment, mój ulubiony. Na jakim poziomie inteligencji trzeba być, żeby w trzech zdaniach z rzędu pisać o AUCIE?
"Alicja dużo by dała, by nie musieć wysiadać teraz z samochodu. Pomyślała przez chwilę, że nie wyjdzie ze swojej Kawuni, dopóki deszcz nie ustąpi. Wiedziała, że szybki marsz od jej ukochanego ciemnobrązowego opla mokki do wejścia zajmie nie więcej niż dwadzieścia sekund".
"Przeciwko bratu" to debiut Marcina Dudzińskiego. Z wykształcenia prawnik, z zawodu manager, z zamiłowania pisarz. Częstochowianin z pochodzenia. Jak sam wspomina, pomysł na książkę zaistniał w jeden wieczór. Potem były rozmowy z różnymi ludźmi, bez których ta książka z pewnością by nie powstała. Czy pomysł, jednokartkowy plan i rozmowy wystarczą, by wydać książkę? Okazuje się, że tak. Niestety niewielu pisarzy może być potem dumnych z powołanego do życia dzieła.
"Przeciwko bratu" opowiada historię rodzeństwa, które mimo trudnego dzieciństwa wybija się, a obecnie sprawuje znaczące role w dwóch zupełnie odmiennych placówkach. Biskup Stanisław Walter oraz komendant policji Jerzy Walter będą zmuszeni stanąć przeciwko sobie. W powieści Dudzińskiego Częstochowa już dawno przestała być świętym miastem. W głównej mierze rządzi tam biskup, który pomiędzy mszą a spowiedzią planuje swoją ekonomiczną ekspansję, a wieczorem ostro pieprzy się na tyłach częstochowskiej katedry. Na domiar złego, kiedy jego skrupulatne plany biorą w łeb, jest gotów nawet zabić, może nie osobiście, ale od czego ma ludzi. W zasadzie jednego człowieka, którego oficjalnie/urzędowo praktycznie nie ma. Nie istnieje. Jerzy Walter z całych sił będzie się starał rozgryźć poczynania brata, o mały włos przy tym nie ginąc. Będzie też musiał udowodnić, że stoi po właściwej stronie barykady, by zyskać zaufanie innych bohaterów tej opowieści. I muszę przyznać, że te fragmenty z AKCJĄ są całkiem udane. Natomiast opisy, a już zwłaszcza ta nadmierna personifikacja miasta, to jest jakiś dramat. To czystej wody WODOLEJSTWO :) Tak piszą Ci, którzy nie mają za wiele do przekazania. Rozdmuchują jedną czynność do kilku zdań, jak w przypadku tego fragmentu z autem.
Albo "drobinki wody ukryte w każdej kropli" czy też "cienie cienia", z pierwszego zacytowanego fragmentu. Za tego typu teksty dostawałam po uszach od mojej nauczycielki języka polskiego. To było w końcowych klasach szkoły podstawowej. Wtedy byłam na nią zła, ale już lata temu doceniłam te nagany. Chwała za mądrych, wymagających pedagogów. Niestety w książce takich "smaczków" jest więcej. To fragmenty, które nic nie wnoszą, nie budują napięcia, nie osadzają czytelnika głęboko w powieści, jedyne co robią, to denerwują. Świadomy tego czytelnik wkurza się przeogromnie, bo zdaje sobie sprawę, że autor właśnie UKRADŁ mu cenny czas. Ja wkurzam się podwójnie, bo patrzę na opinie LUBIMY CZYTAĆ i widzę, że "darmowe egzemplarze" podrasowały ogólną ocenę dla tego "dzieła". I proszę mi wierzyć, jest mi smutno, kiedy to piszę. Dlatego, że czytelnicy przestali wymagać minimum przyzwoitości jeśli chodzi o warsztat pisarski. A może to wynik strachu? Czy wydawnictwo ceni sobie szczerą opinię czy sztucznie stworzoną laurkę? Dwa, jest to debiut. Wiem, ile pracy wymaga pisanie. Wiem, że trzeba wysiłku, by spełnić swoje marzenie. Dlatego mam nadzieję, że zanim autor zdecyduje się na kolejny tom, pobierze jakieś lekcje, może akurat natrafi na tak wspaniałą nauczycielkę, jaką miałam ja :) i będę mogła spokojnie, z przyjemnością czytać o dalszych losach braci Walter, bo końcówka zaintrygowała mnie mocno. Sumienie Jerzego nie jest kryształowe. Stanisław brutalnie mu o tym przypomina...
IG @angelkubrick
Książki są różne. Wybitne, arcyciekawe, mądre, proste w przekazie, pisane na kolanie, głupiutkie oraz takie, które nie powinny ukazać się drukiem. "Przeciwko bratu" w obecnej formie należy do tej ostatniej grupy. Zresztą sami zobaczcie, a najlepiej przeczytajcie to sobie NA GŁOS (zalecam mocno).
"Częstochowa łkała rzewnie od tygodni. Chciała, aby każdy mieszkaniec...
Głupiutkie, banalne, przewidywalne a przez to nudne. Nie wymagam od każdej książki intelektualnego zrycia beretu, chętnie sięgam czasem po coś lekkiego, ale w przypadku Poradnika autor zdecydowanie powinien zająć się czymś innym niż pisanie. Jeśli wzrusza kogoś kilka przeciętnych listów miłosnych objawionych przy końcu to Ok, dla mnie to za mało na książkę a już na pewno za mało na film, i z całą pewnością za mało na nominacje. Nie polecam, szkoda czasu.
Głupiutkie, banalne, przewidywalne a przez to nudne. Nie wymagam od każdej książki intelektualnego zrycia beretu, chętnie sięgam czasem po coś lekkiego, ale w przypadku Poradnika autor zdecydowanie powinien zająć się czymś innym niż pisanie. Jeśli wzrusza kogoś kilka przeciętnych listów miłosnych objawionych przy końcu to Ok, dla mnie to za mało na książkę a już na pewno...
więcej mniej Pokaż mimo toNie mogłabym tej książki kupić, bo obraziłabym wszystkie inne słowa pisane i wydane. Mam ją na kompie. Przeczytałam do strony 200... i jakoś nie chce mi się czytać dalej. Moja wewnętrzna bogini się buntuje ;) Poza tym mam wrażenie, że cofam się w intelektualnym rozwoju z każdą kartą... Ja nie wiem o co chodzi z tym szałem na tą POZYCJĘ :D
Nie mogłabym tej książki kupić, bo obraziłabym wszystkie inne słowa pisane i wydane. Mam ją na kompie. Przeczytałam do strony 200... i jakoś nie chce mi się czytać dalej. Moja wewnętrzna bogini się buntuje ;) Poza tym mam wrażenie, że cofam się w intelektualnym rozwoju z każdą kartą... Ja nie wiem o co chodzi z tym szałem na tą POZYCJĘ :D
Pokaż mimo toKupiłam i nie doczytałam do końca, nudna straszliwie.
Kupiłam i nie doczytałam do końca, nudna straszliwie.
Pokaż mimo to
„Nagle trup”, czyli komedia kryminalna Marty Kisiel, trafiła do mnie przez przypadek. Komuś po prostu pomyliły się adresy i chociaż nie przepadam za tego typu gatunkiem literackim, postanowiłam sprawdzić przyswajalność tego tekstu. Brnęłam przez fabułę ze średnim zaangażowaniem, raz po raz zdumiewając się ilością i poziomem purnonsensów, finał podsumowując krótko — borze szumiący, jakie to głupie jest.
Zastanawiała mnie jednak ta książka, bo ktoś, kogo lubię, lubi i poleca tę autorkę. Dlaczego więc zupełnie nie przemówił do mnie ten styl pisania, ani ta fabuła?
Odpowiedź jest prosta. Książkę należy przeczytać w odpowiednim momencie, a te „momenty” generuje żyćko, a nie wcześniej ułożony TBR.
Trupa postanowiłam przeczytać jeszcze raz w ramach lekkiej książki wakacyjnej, którą po lekturze, bez wyrzutów sumienia, będę mogła zostawić w miejscu „wakacjowania”. Czytałam go zaraz po skończeniu „Kilometra zerowego” i znowu — borze szumiący, tak! Właśnie tak! Tak się robi bestsellery, bowiem „Nagle trup” to historia wydawnictwa, do którego trafiamy akurat w gorącym okresie przedpremierowym, a ponieważ zbliża się deadline, wszystko w redakcji stoi na głowie, oprócz głównego redaktora prowadzącego, który akurat siedzi i na bank już nie wstanie, z racji tego, że Paweł Chojnowski to tytułowy trup. I chociaż jest to historia napisana z przymrużeniem oka, to jednak świetnie obrazuje proces generowania konkretnego tytułu na sprzedażowy hit, bo to nie ochy i achy czytelników tworzą bestseller, tylko cały zespół redakcyjny. I to w uj pracy jest.
Przy drugim czytaniu moja ocena poszybowała w górę i „Nagle trup” zdobył bardzo przyzwoitą czwórkę plus. Wniosek? POZIOM poprzednich lektur ma ZNACZĄCY wpływ na ocenę kolejnych książek, tak więc z uwagą meandrujcie między naprawdę dobrymi tytułami a szmatławcami :) Ponieważ mój mózg wakacyjnie zidiociał, pozwoliłam sobie pójść o krok dalej i przeczytałam „Lesia” :D
IG @angelkubrick
„Nagle trup”, czyli komedia kryminalna Marty Kisiel, trafiła do mnie przez przypadek. Komuś po prostu pomyliły się adresy i chociaż nie przepadam za tego typu gatunkiem literackim, postanowiłam sprawdzić przyswajalność tego tekstu. Brnęłam przez fabułę ze średnim zaangażowaniem, raz po raz zdumiewając się ilością i poziomem purnonsensów, finał podsumowując krótko — borze...
więcej Pokaż mimo to