-
Artykuły„Kobiety rodzą i wychowują cywilizację” – rozmowa z Moniką RaspenBarbaraDorosz1
-
ArtykułyMagiczne sekrety babć (tych żywych i tych nie do końca…)corbeau0
-
ArtykułyNapisz recenzję powieści „Kroczący wśród cieni” i wygraj pakiet książek!LubimyCzytać2
-
ArtykułyLiam Hemsworth po raz pierwszy jako Wiedźmin, a współlokatorka Wednesday debiutuje jako detektywkaAnna Sierant1
Biblioteczka
2024-04-08
2024-03-31
2024-03-29
2023-11-26
2023-11-20
2023-11-08
Mój stosunek do horrorów jest niejednoznaczny. Doceniam klasyki, jednak współczesne opowieści grozy bywają zawodne. Dzisiejszego widza czy czytelnika bardzo trudno wystraszyć, a idiotyczne zachowania bohaterów, które niestety stały się domeną tego gatunku, odbierają frajdę ze śledzenia upiornych historii.
"Szpital Filomeny" to moje pierwsze spotkanie z Grahamem Mastertonem. Książka bazuje na dość utartych motywach. Chciałoby się rzec, ile jeszcze przyjdzie nam czytać książek o nawiedzonych domach? To właśnie mój pierwszy zarzut do tej pozycji. Spodziewałam się więcej zabawy gatunkiem, a dostałam dość przewidywalną, w szczególności pod koniec, opowieść.
Jednak!
Jako że "Szpital Filomeny" to horror, kluczowe będzie przyjrzenie się całości pod tym kątem.
Pierwsze, na co zwróciłam uwagę podczas czytania, to opisy. Naturalizm to zdecydowanie zaleta tej książki, tak samo jak powolne budowanie napięcia w pierwszej połowie. W drugiej jest nieco gorzej, wiele zagadek się wyjaśnia, przez co tytułowy szpital traci aurę tajemniczości. Co do samych "strasznych scen" to jest to kwestia indywidualna, zależna od wrażliwości danej osoby i od liczby przeczytanych czy obejrzanych pozycji w tym gatunku. U mnie na pewno obejdzie się bez koszmarów nocnych :-)
Jeśli chodzi o bohaterów, to mam mieszane uczucia. Autor stara się zarysować ich przeszłość, uczucia i konflikty wewnętrzne, ale przydałoby się tego więcej. Dla części czytelników to bez znaczenia, bo liczą się makabryczne opisy, ale ja uważam, że wgląd do psychiki bohaterów sprawia, że te "makabryczne opisy" jeszcze bardziej oddziaływują na wyobraźnię. Im bliżej kogoś poznajemy, tym budzi w nas silniejsze emocje i nie inaczej jest z fikcyjnymi postaciami. Z tego powodu mi najbardziej podobał się wątek weteranów i ich zmagań z PTSD. Moje serce zdecydowanie skradła tu postać Franka.
Pozostałych bohaterów ciężko mi ocenić. Mogę pochwalić autora za to, że Lilian, David czy Moses najpierw próbują logicznie wytłumaczyć sobie dziwne zjawiska w szpitalu, jednak w drugiej połowie książki staje się to irytujące. Ilość zarówno makabrycznych, jak i namacalnych, zdarzeń nie pozwala mi wierzyć, że jakikolwiek człowiek nadal upierałby się, że wszystko to jest robotą grupki aktywistów, zbiegiem okoliczności czy złudzeniem optycznym. I przez "makabryczne zdarzenia" nie mam na myśli tego, że zatrzasnęły się drzwi czy zaskrzypiały schody.
Co do samego zakończenia to nie będę nikomu odbierać zabawy z czytania, napiszę tylko, że mi nie przypadło ono do gustu.
"Szpital Filomeny" jest trochę horrorem klasy B. Dużo brakuje mu do klasyków gatunku, ale mimo wszystko polecam samemu sprawdzić. Choć moje pierwsze spotkanie z Grahamem Mastertonem to mieszanka plusów i minusów, na pewno dam szansę innym jego powieściom.
Mój stosunek do horrorów jest niejednoznaczny. Doceniam klasyki, jednak współczesne opowieści grozy bywają zawodne. Dzisiejszego widza czy czytelnika bardzo trudno wystraszyć, a idiotyczne zachowania bohaterów, które niestety stały się domeną tego gatunku, odbierają frajdę ze śledzenia upiornych historii.
"Szpital Filomeny" to moje pierwsze spotkanie z Grahamem...
2023-10-27
2023-10-22
2023-10-19
2023-09-02
2023-08-29
2023-08-27
2023-08-23
Moja fascynacja starożytną Grecją trwa już kilka lat. Antyk zapoczątkował całe spektrum motywów, które do dzisiaj przewijają się w literaturze, dlatego uważam, że dobrze znać takie dzieła jak "Iliada" Homera.
"Pieśń o Achillesie" nie należy do pozycji lekkich. Do połowy książkę czyta się naprawdę wolno, nie tylko za sprawą języka, który – co trzeba podkreślić – jest bardzo wyrafinowany i bogaty w środki stylistyczne. Na pierwszych 150-200 stronach nie ma za wiele akcji. Skupiamy się na pojedynczych epizodach z życia Achillesa i Patroklosa, obserwując, jak ich relacja stopniowo ewoluuje.
Warto tu też zaznaczyć, że tytuł jest bardzo adekwatny do treści, bowiem ilość zachwytów nad wyglądem i sprawnością naszego półboga może przynudzać nawet największych miłośników tej postaci. Biorąc jednak pod uwagę, że wydarzenia śledzimy z punktu widzenia Patroklosa, człowieka absolutnie oczarowanego Achillesem, zabieg ten ma swoje uzasadnienie.
Jeśli chodzi o drugą połowę... czyta się błyskawicznie. Autorka, Madeline Miller, dość wiernie odzwierciedla wydarzenia z "Iliady", dlatego ci, którzy znają epos Homera, obejdą się bez większych zaskoczeń. Niekoniecznie musi być to minus. Uważam nawet, że ci, którzy wcześniej zaznajomili się z "Iliadą" czy mitologią, odnajdą w tej lekturze dodatkowe smaczki i dostrzegą znajome toposy – przede wszystkim hybris i fatum. Pycha i ironia tragiczna są tu bowiem kluczowe, szczególnie jeśli chodzi o przemianę bohatera.
Wszystkim miłośnikom antyku (ale nie tylko) gorąco polecam sięgnąć po tę pozycję. Mimo ogromnej ilości opisów "Pieśń o Achillesie" to udany retelling. Muszę też dodać, że wzruszyłam się pod koniec, co na pewno dobrze świadczy o całej historii.
Moja fascynacja starożytną Grecją trwa już kilka lat. Antyk zapoczątkował całe spektrum motywów, które do dzisiaj przewijają się w literaturze, dlatego uważam, że dobrze znać takie dzieła jak "Iliada" Homera.
"Pieśń o Achillesie" nie należy do pozycji lekkich. Do połowy książkę czyta się naprawdę wolno, nie tylko za sprawą języka, który – co trzeba podkreślić – jest bardzo...
2023-08-10
2023-08-09
Napiszę już na wstępie: to nie jest dobra książka. Być może przypadnie do gustu młodszym czytelnikom, nieobeznanym ze światem thrillerów. Jednak ci, którzy przeczytali więcej pozycji w tym gatunku, poczują się zawiedzeni.
Co tutaj konkretnie nie działa?
Przede wszystkim bohaterowie. Ich naiwność i głupota nie znają w tej powieści granic. Mimo że autorka stara się dać im jakieś tło, przeszłość, motywy, to żaden z nich nie jest na tyle interesujący, żeby poczuć do nich coś więcej, niż czuje się, patrząc na kartkę papieru. Co z kolei przekłada się na dużo poważniejszy problem, jakim jest brak emocji i napięcia. Jak mam odczuwać strach podczas kolejnych morderstw, kiedy mam tych bohaterów gdzieś?
Brak napięcia wynika też z faktu, że moim zdaniem Natasha Preston nie do końca potrafi takie sceny opisywać. Są tu momenty, kiedy dzieje się coś przerażającego, a jedna z postaci nagle rzuca żartem. Rozumiem łamanie konwencji, czarny humor, ale mnie to wybijało z książki. Również opisy mordercy, który biega z nożem za naszymi bohaterami, nie są angażujące, a często budzą śmiech. Nie wspominając już o przemyśleniach Paisley, które są – łagodnie ujmując – mało inteligentne.
Tym, co również drażni, jest brak logiki. Dzieją się tu rzeczy, które ewidentnie są tylko po to, żeby popchnąć fabułę we właściwym kierunku (scena, w której Paisley wymyka się sama z hotelu czy też scena z zagłuszaczem). Również zwroty akcji nie są odpowiednio ugruntowane w całej historii, sprawiają wrażenie naciąganych – co ponownie łączy się ze słabą kreacją bohaterów.
"Wyspa" nie jest najgorszą książką, jaką czytałam. Są tu sceny, które czytało się dobrze. Sam koncept, czyli połączenie thrillera ze slasherem w parku rozrywki zapowiadał się świetnie. Niestety brak tu emocji i ciekawych postaci, których losy chciałoby się śledzić. Na dokładkę Natasha Preston zaserwowała nam brak logiki i naciągane zwroty akcji. Dla mnie to równie naciągane 5/10.
Napiszę już na wstępie: to nie jest dobra książka. Być może przypadnie do gustu młodszym czytelnikom, nieobeznanym ze światem thrillerów. Jednak ci, którzy przeczytali więcej pozycji w tym gatunku, poczują się zawiedzeni.
Co tutaj konkretnie nie działa?
Przede wszystkim bohaterowie. Ich naiwność i głupota nie znają w tej powieści granic. Mimo że autorka stara się dać im...
2023-08-06
2023-07-29
2023-07-25
2023-07-03
2023-01-23
Oto moje drugie spotkanie z Grahamem Mastertonem. Pierwszym był "Szpital Filomeny" – mieszanka plusów i minusów, trochę horror klasy B. Krótko mówiąc – można przeczytać, ale nic wybitnego. Teraz przyszła pora na "Śpiączkę".
Zacznę od tego, że "Śpiączka" znacznie bardziej przypadła mi do gustu niż wspomniany "Szpital Filomeny". Dlatego też oceniłam tę pozycję gwiazdkę wyżej. Mam jednak z tą książką kilka problemów, do których przejdę w dalszej części recenzji.
Największą zaletą "Śpiączki" jest klimat – zimowy, mroźny, tajemniczy. Choćby z tego powodu jest to książka idealna na ponure, listopadowe wieczory. Masterton odwołuje się tu do motywu małej, zamkniętej społeczności, co dodatkowo oddziaływuje na czytelnika i sprawia, że atmosferę od początku do końca możemy opisać jako klaustrofobiczną.
Kolejny plus to poruszenie problematyki amnezji powypadkowej. Jest to coś, co łatwo możemy odnieść do rzeczywistości. Wypadki na drodze zdarzają się częściej niż te samolotowe, a mimo to część osób nadal wybiera samochód jako bezpieczniejszy środek transportu.
Jako że "Śpiączka" jest horrorem, należy ocenić ją także pod tym względem. Cóż... niektóre wydarzenia wywołują lekki niepokój, ale to w sumie tyle. Nie znajdziemy tu krwawych, brutalnych scen, więc jeśli ktoś tego oczekuje – będzie zawiedziony. Zamiast makabry autor zaserwował za to czytelnikom innego rodzaju sceny, a mianowicie sceny seksu. I tu przechodzę bezpośrednio do minusów.
Na wstępie: uważam, że sceny erotyczne czasem są potrzebne. Po prostu. Jeśli budujemy w powieści związek między dwójką dorosłych ludzi, naturalne jest, że w pewnym momencie jednej czy drugiej stronie przemknie przez myśl, żeby pójść ze sobą do łóżka.
Jednak...
Odnoszę wrażenie, że autor w pewnym momencie zapomniał, że miał pisać horror, a nie erotyk z pogranicza pornografii. Czy naprawdę w książce – w której żaden z wątków nawet nie zgłębia jakiegoś problemu natury seksualnej – potrzebowaliśmy aż pięciu scen seksu i to opisanego z najdrobniejszymi szczegółami? Powątpiewam.
To, co jeszcze sprawiło, że nie mogę dać tej pozycji wyższej oceny, jest przewidywalność. Poza jednym twistem od początku wiadomo, dokąd zmierza fabuła. Wiadomo, kto kłamie i kim są "ci źli". Zabrakło mi tego, co tak zachwyciło mnie w "Dziecku Rosemary", czyli zabawy z czytelnikiem. Czytelnikiem, który z jednej strony czuje, że dzieje się coś złego, ale z drugiej wszystko wskazuje na to, że to mogą być tylko omamy, przewidzenia i doszukiwanie się problemu na siłę. Masterton próbuje zrobić coś podobnego, ale nie udaje mu się, bo sam stawia czytelnika krok przed bohaterami.
Podsumowując, "Śpiączka" nie należy do pozycji wybitnych. Główny bohater podejmuje często irracjonalne decyzje i mimo że ma wszystko "podane na tacy", nadal waha się, kto tu jest dobry, a kto zły. Może to nadszarpnąć czytelnicze nerwy, ale mimo to samą książkę czyta się błyskawicznie. Na pewno polecam ją tym, którzy lubią twórczość Grahama Mastertona. Innych może rozczarować.
Oto moje drugie spotkanie z Grahamem Mastertonem. Pierwszym był "Szpital Filomeny" – mieszanka plusów i minusów, trochę horror klasy B. Krótko mówiąc – można przeczytać, ale nic wybitnego. Teraz przyszła pora na "Śpiączkę".
więcej Pokaż mimo toZacznę od tego, że "Śpiączka" znacznie bardziej przypadła mi do gustu niż wspomniany "Szpital Filomeny". Dlatego też oceniłam tę pozycję gwiazdkę...