Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

To (wg chronologii wydań oryginalnych) ostatni zbiór opowiadań Bukowskiego. Zawarte w nim krótkie historyjki utrzymane są w klimacie poprzednich tomów – to głównie scenki z życia marginesu, trochę obrazków autobiograficznych i jak zawsze brud, seks i przemoc, przyprawione czasem humorem i groteską. I choć powtarzalność pewnych motywów może czasem nużyć, bo Bukowski – wzorem np. Raymonda Chandlera – czasem po prostu kanibalizował swoje wcześniejsze teksty, to najlepiej przyjmować go w dużych dawkach i nie rozcieńczać. Dla mnie najmocniejszą stroną jego pisarstwa pozostaje jego język, który, choć prosty i wulgarny, jest też plastyczny i precyzyjny.

To (wg chronologii wydań oryginalnych) ostatni zbiór opowiadań Bukowskiego. Zawarte w nim krótkie historyjki utrzymane są w klimacie poprzednich tomów – to głównie scenki z życia marginesu, trochę obrazków autobiograficznych i jak zawsze brud, seks i przemoc, przyprawione czasem humorem i groteską. I choć powtarzalność pewnych motywów może czasem nużyć, bo Bukowski –...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Na południe od nigdzie” to zbiór opowiadań Bukowskiego opublikowany w 1973, kolejny po „Najpiękniejszej dziewczynie w mieście” oraz „Historiach o zwykłym szaleństwie” (wydanych po raz pierwszy w 1972) . Teksty zebrane w „Na południe od nigdzie” są nieco bardziej wygładzone stylistycznie, choć pod względem tematyki i języka zaskoczeń nie ma. Zresztą Bukowski włączył do tego tomu dwa dłuższe opowiadania, które były wcześniej publikowane w niskonakładowych wydawnictwach: „Wyznania faceta tak dalece zbzikowanego, że żyje z bestiami” (1965) oraz „Wszystkie odbyty świata, włącznie z moim” (1966).

Krótkie, wartko napisane teksty traktują - jak zwykle - głównie o dolach i niedolach ludzi z niższych klas społecznych. Nie brakuje także (mniej lub bardziej bezpośrednich) autobiograficznych odniesień - wszak ulubionym tematem Bukowskiego był sam Bukowski. Formalnie to przeważnie realistyczne opowiastki, ale trafi się tu też humoreska i groteska: Bukowski eksploatuje motywy wzięte żywcem z groszowej literatury („Gorący diabeł”, „Płatny morderca”), a nawet boksuje się z Hemingwayem („Klasa”). Jednak co jakiś czas przeplata te zabawy brutalnym opisem rzeczywistości, zapewniając też, prócz rozrywki, egzystencjalne dociążenie. I choć Bukowski nie odkrywa Ameryki, to niezwykle sprawnie opisuje ją od jej najbrudniejszej i najmniej malowniczej strony. Dyskomfort, który wywołują jego opowieści, kryje w sobie zarazem czytelniczy komfort: on sam w tym brudzie nurzał się naprawdę, dziś wystarczy tylko otworzyć książkę, by ruszyć jego śladem.

„Na południe od nigdzie” to zbiór opowiadań Bukowskiego opublikowany w 1973, kolejny po „Najpiękniejszej dziewczynie w mieście” oraz „Historiach o zwykłym szaleństwie” (wydanych po raz pierwszy w 1972) . Teksty zebrane w „Na południe od nigdzie” są nieco bardziej wygładzone stylistycznie, choć pod względem tematyki i języka zaskoczeń nie ma. Zresztą Bukowski włączył do tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Najpiękniejsza dziewczyna w mieście” to zbiór krwistych prozatorskich kawałków Bukowskiego, zawiera głównie opowiadania, ale też kilka tekstów ocierających się o publicystykę. Wszystkie łączy brutalny język i tematyka: bieda, przemoc, seks, nałogi, okrucieństwo, dewiacje - przewijające się tu w różnym natężeniu i konfiguracjach, choć opisane w zróżnicowanej formie (od surowego realizmu, poprzez luzackie opowiastki, aż do satyry i groteski wpadającej miejscami w surrealizm). Zawsze jednak podane w stylistyce mocno undergroundowej, która w swoim czasie mogła szokować, a i dziś (jak widać po opiniach na LC) wzbudza skrajne emocje.

Na pewno nie jest to rzecz na pierwsze, bezpieczne spotkanie z autorem – kto nie zetknął się z takimi klimatami może mieć problem, by przetrawić drastyczne opisy i wulgarne słownictwo. Inna sprawa, że warto, bo te miniaturki ukazują narracyjny talent, językowe wyczucie, humor oraz wrażliwość - choć tę ostatnią łatwo przegapić w tych rynsztokowych realiach, które Bukowski opisuje. Ona jednak tam jest, wprawdzie czasem ukryta niczym perła w kupie łajna, ale jest. Trzeba tylko zanurkować i sprawdzić.

„Najpiękniejsza dziewczyna w mieście” to zbiór krwistych prozatorskich kawałków Bukowskiego, zawiera głównie opowiadania, ale też kilka tekstów ocierających się o publicystykę. Wszystkie łączy brutalny język i tematyka: bieda, przemoc, seks, nałogi, okrucieństwo, dewiacje - przewijające się tu w różnym natężeniu i konfiguracjach, choć opisane w zróżnicowanej formie (od...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Hollywood” reprezentuje końcowy, syty okres twórczości Bukowskiego. Sukces, starość, stabilizacja (żona, dom) nie zmieniły jednak jego podejścia do rzeczywistości. I choć w tym czasie był już bardzo popularny, a reżyser Barbet Schroeder zwrócił się do niego z propozycją napisania scenariusza, to Bukowski, który nie przepadał za filmami, nie był specjalnie zachwycony tą propozycją. Ostatecznie zaangażowanie Schroedera i honorarium złamały jego krótki opór. Tak powstał scenariusz do „Ćmy barowej”, w której główne role zagrali Mickey Rourke i Faye Dunaway.

„Hollywood” to historia powstania tego filmu a zarazem powieść z kluczem. Bukowski zmienił wszystkie personalia, ale tak jak nie ma wątpliwości co do prawdziwej tożsamości Henry’ego Chinaskiego, jego alter ego, tak wszystkie przewijające się w powieści postaci to osoby jak najbardziej realne i znane. Sporo tu anegdotek, przypadkowych spotkań oraz nieśpiesznego dreptania po kolejnego drinka. Nie jest to rzecz porywającą, ale dla mnie proza Bukowskiego to w przeważającej części literatura relaksacyjna (za to określenie pewnie dostałbym od Charlesa po mordzie) i tu jest podobnie. Kto lubi - ten i tu będzie bawił się dobrze. Wszak najbardziej podobają się te filmy, które już raz widzieliśmy.

„Hollywood” reprezentuje końcowy, syty okres twórczości Bukowskiego. Sukces, starość, stabilizacja (żona, dom) nie zmieniły jednak jego podejścia do rzeczywistości. I choć w tym czasie był już bardzo popularny, a reżyser Barbet Schroeder zwrócił się do niego z propozycją napisania scenariusza, to Bukowski, który nie przepadał za filmami, nie był specjalnie zachwycony tą...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Klechdy sezamowe Jan Lenica, Bolesław Leśmian
Ocena 7,7
Klechdy sezamowe Jan Lenica, Bolesła...

Na półkach: , ,

Piękny język, humor, groteska, ale też (uwaga na milusińskich!) okrucieństwo (szlachtowanie, dekapitacje, a nawet rozczłonkowanie zwłok) i teksty, które dziś by zwyczajnie nie przeszły (tu chyba bezkonkurencyjny, jako przykład, będzie "potworny Murzyn"), zatem nie jest to rzecz dla nadwrażliwców.

Piękny język, humor, groteska, ale też (uwaga na milusińskich!) okrucieństwo (szlachtowanie, dekapitacje, a nawet rozczłonkowanie zwłok) i teksty, które dziś by zwyczajnie nie przeszły (tu chyba bezkonkurencyjny, jako przykład, będzie "potworny Murzyn"), zatem nie jest to rzecz dla nadwrażliwców.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jaworski w najlepszym wydaniu. Genialny obraz prowincjonalnego wariatkowa, namalowany żywym językiem, pełnym ciętego humoru i anarchistycznej wyobraźni. Głównym bohaterem jest tu styl, który absolutnie błyszczy. Absurdalne perypetie bezimiennego narratora, Belmonda, Filologa, Tarota, Powieszonego, Aktora i reszty wciągają od pierwszej strony, a człowiek, niczym na psychotropach, sam nie wie nawet kiedy gładko dobija do końca. I tu dochodzimy do jedynej wady tej książeczki - jest świetnie skrojona, ale zbyt pochłaniająca, zatem za krótka. Ech, to bezsensowne życie.

Jaworski w najlepszym wydaniu. Genialny obraz prowincjonalnego wariatkowa, namalowany żywym językiem, pełnym ciętego humoru i anarchistycznej wyobraźni. Głównym bohaterem jest tu styl, który absolutnie błyszczy. Absurdalne perypetie bezimiennego narratora, Belmonda, Filologa, Tarota, Powieszonego, Aktora i reszty wciągają od pierwszej strony, a człowiek, niczym na...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

To w zasadzie nie książką a jej konspekt, a raczej konspekty dwóch książek, zresztą bardzo sumiennie opracowane przez tłumacza, Ryszarda Engelkinga. I choć interesując wprowadzenie oraz wyczerpujące przypisy przybliżają nam zamysł Baudelaire'a, to jednak sens wydawania takich opracowań trochę mi się wymyka.

Z tych 350 stron 10 to wstęp tłumacza, prawie 40 to przypisy, a pozostałe 300 to zbiór "kartek z kuferka" pełnych baaardzo licznych powtórzeń. Mamy tu naturalnie trochę błyskotliwych myśli (Baudelaire, jak to autorzy francuscy, celował w aforyzmach, zdaniach-błyskach), ale w przeważającej części to odpryski pomysłów, hasłowo ujętych zagadnień do rozwinięcia oraz impresyjnych satyrycznych i jadowitych obserwacji, niestety niemal pozbawionych szlifu. Bonusem są dowcipne satyryczne wiersze Baudelaire'a, które zgodnie z jego zamysłem miały inkrustować tekst "Biednej Belgii".

Trzeba tu zaznaczyć, że wydawca (Officyna) rzetelnie informuje w opisie o fragmentarycznym charakterze tej publikacji, ale zaskoczył mnie jednak poziom szkicowości tych notatek. Liczyłem po prostu na więcej zwartych dopracowanych fragmentów, no i srogo się przeliczyłem. Rzecz zdecydowanie dla badaczy i wyznawców.

To w zasadzie nie książką a jej konspekt, a raczej konspekty dwóch książek, zresztą bardzo sumiennie opracowane przez tłumacza, Ryszarda Engelkinga. I choć interesując wprowadzenie oraz wyczerpujące przypisy przybliżają nam zamysł Baudelaire'a, to jednak sens wydawania takich opracowań trochę mi się wymyka.

Z tych 350 stron 10 to wstęp tłumacza, prawie 40 to przypisy, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Lubię Houellebecqa za jego lekki i bezpośredni styl. To właśnie ten styl sprawia, że tak dobrze czyta się jego niewesołe i nieco zbyt powtarzalne (i w wymowie, i w konstrukcji) książki. „Kilka miesięcy mojego życia” to pozycja nietypowa, bo dotyczy medialnej burzy, w której centrum pisarz znalazł się trochę na własne życzenie.

Nie będę tu wdawał się w szczegóły, ale sama książeczka jest mocno chaotyczna i bardziej niż kwestie opisywanej porno-afery (która może i wstrząsnęła samym pisarzem i Francją, ale światem i jego czytelnikami już raczej nie bardzo) zajmujące są w niej dygresje i (niekiedy mocno powierzchowne) opinie pisarza na tematy wszelakie. Houellebecq utwierdza w niej swój wizerunek naiwnego i nieporadnego romantyka, który zarazem lubi sobie zdrowo i niemonogamicznie popieprzyć. I jednocześnie rozbraja swoją, jakże francuską, absolutną ignorancją w sprawach tak dziś istotnych jak np. wojna w Ukrainie. Tu ratuje go jedynie szczerość i świadomość własnej niewiedzy. Ostatecznie z całej tej książeczki zostaje czytelnikowi zbiór niezbyt istotnych ciekawostek, dowiemy się m.in. że H. szanuje Baudelaire’a, gardzi Picassem, nie czyta dokładnie umów oraz w jaki sposób lubi się zabawiać w łóżku.

„Kilka miesięcy mojego życia” to rzecz błaha na tle całego dorobku Houellebecqa, mimo że najbardziej chyba osobista. Zdecydowanie bardziej wolę już jego powieści, po tej lekturze nieco zwątpiłem też w jego przenikliwość i odniosłem wrażenie, że pisarz przestał trzymać rękę na pulsie współczesnego świata. Moja sympatia do niego jako człowieka pozostała jednak nienaruszona, mimo jego zupełnie skandalicznej opinii o genialnym Hiszpanie.

Lubię Houellebecqa za jego lekki i bezpośredni styl. To właśnie ten styl sprawia, że tak dobrze czyta się jego niewesołe i nieco zbyt powtarzalne (i w wymowie, i w konstrukcji) książki. „Kilka miesięcy mojego życia” to pozycja nietypowa, bo dotyczy medialnej burzy, w której centrum pisarz znalazł się trochę na własne życzenie.

Nie będę tu wdawał się w szczegóły, ale sama...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , , ,

Książki dla dzieci Leśmian traktował jak dochodowe fuchy, co widać najmocniej w schematyczności konstrukcji tych fabułek, które zresztą są jego autorskim opracowaniem wybranych opowieści z „Księgi tysiąca i jednej nocy”. Językowo jednak to prawdziwe perełki, pełne fantazji i absurdalnego humoru (wuj Tarabuk!). Strażników poprawności politycznej trzeba jednak przestrzec - zarówno wrażliwość dawnych Arabów, jak i naszych rodaków z początku minionego wieku, nie spełnia dzisiejszych standardów i trzeba to przeżyć, albo zarzucić lekturę.

Książki dla dzieci Leśmian traktował jak dochodowe fuchy, co widać najmocniej w schematyczności konstrukcji tych fabułek, które zresztą są jego autorskim opracowaniem wybranych opowieści z „Księgi tysiąca i jednej nocy”. Językowo jednak to prawdziwe perełki, pełne fantazji i absurdalnego humoru (wuj Tarabuk!). Strażników poprawności politycznej trzeba jednak przestrzec -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Segrelles zdecydowanie formie. Zbiór krótkich nowelek, sporo tu makabry, trochę golizny oraz dużo humoru. Mam słabość do strony wizualnej „Najemnika”, ale naiwność samych historii w poprzednich tomach niejednokrotnie mocno mnie irytowała. W tym albumie Segrelles jest zdecydowanie swobodniejszy, więcej tu dystansu i lekkości, a mimo braku oryginalności, fabuły jego opowiastek naprawdę dają radę. Kiedy zaś dopełnia je swoimi, tradycyjnie już znakomitymi, ilustracjami otrzymujemy doskonały komiks w stylu wierd fiction. Bawiłem się świetnie.

Segrelles zdecydowanie formie. Zbiór krótkich nowelek, sporo tu makabry, trochę golizny oraz dużo humoru. Mam słabość do strony wizualnej „Najemnika”, ale naiwność samych historii w poprzednich tomach niejednokrotnie mocno mnie irytowała. W tym albumie Segrelles jest zdecydowanie swobodniejszy, więcej tu dystansu i lekkości, a mimo braku oryginalności, fabuły jego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Jaworski ma wspaniały słuch językowy, a w tych odjechanych historyjkach jest równie dosadny co zabawny. Oczywiście jeśli wczytać się w nie uważniej, to śmiech zamiera na ustach, bo diagnozy rzeczywistości jakie tu otrzymujemy wcale już takie śmieszne nie są. Ten surrealistyczny nihilizm autora jest jednak tak mocno umaczany w absurdzie, że ostatecznie forma, czy raczej odpałowe pomysły, skutecznie przysłaniają samą treść. Szkoda, bo po doskonałym „Do szpiku kości” ciągle mam niedosyt Jaworskiego i nieustanne poczucie, że może on zdecydowanie więcej i lepiej, wtedy kiedy nieco poskromi swoją rozbuchaną anarchistyczną wyobraźnię.

Jaworski ma wspaniały słuch językowy, a w tych odjechanych historyjkach jest równie dosadny co zabawny. Oczywiście jeśli wczytać się w nie uważniej, to śmiech zamiera na ustach, bo diagnozy rzeczywistości jakie tu otrzymujemy wcale już takie śmieszne nie są. Ten surrealistyczny nihilizm autora jest jednak tak mocno umaczany w absurdzie, że ostatecznie forma, czy raczej...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki 10 poematów elementarnych dla dzieci Krzysztof Jaworski, Rafał Wawrzyńczyk
Ocena 6,5
10 poematów el... Krzysztof Jaworski,...

Na półkach: , ,

No nie wiem, nie wiem. Widać, że autor miał dużo radości z tego żonglowania słowami i trzeba przyznać, że wciąż po latach brzmi to dobrze. Jednak z tego dopracowanego żartu czy eksperymentu (jak zwał, tak zwał) wiele nie wynika dla mnie jako czytelnika. Głębszy sens tej zabawy ucieka tu w las, niczym niesforne uczniaki w pierwszy dzień wiosny. Wprawdzie mamy tu bardzo uczone posłowie, w którym Rafał Wawrzyńczyk dokonuje karkołomnych retorycznych wygibasów, by wytłumaczyć nam dlaczego "10 poematów..." to projekt tak istotny, a zarazem i niezbyt istotny. Jukstapozycja, uwolnienie fraz i frazeologizmów od szkolnego przymusu jednoznaczności itd. itp. Pewnie. Na pewno zaś, kiedy poczytamy współczesnych pozbawionych dystansu akolitów Jaworskiego i takiej poetyki, łatwiej będzie nam dostrzec lekkość i dojrzałość w tym sztubackim geście autora "10 poematów elementarnych dla dzieci".

No nie wiem, nie wiem. Widać, że autor miał dużo radości z tego żonglowania słowami i trzeba przyznać, że wciąż po latach brzmi to dobrze. Jednak z tego dopracowanego żartu czy eksperymentu (jak zwał, tak zwał) wiele nie wynika dla mnie jako czytelnika. Głębszy sens tej zabawy ucieka tu w las, niczym niesforne uczniaki w pierwszy dzień wiosny. Wprawdzie mamy tu bardzo...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Domknąłem tę opowieść po latach i mój początkowy zachwyt ustąpił znużeniu nieznośnym gadulstwem, teatralnością, pretensjonalnością a przede wszystkim bałaganiarstwem Bilala. I choć rozumiem, że każdy artysta ma swoje fiksacje, to ostatecznie średnio się one tutaj kleją: wojna i rozpad Jugosławii, podziały etniczne i religijne, transgresja w sztuce, transhumanizm, kosmici, a do tego na doczepkę i love story i obyczajówka o związkach.

Wprawdzie nastrojowe rysunki utrzymują klimat, nawet kiedy dialogi niebezpiecznie zaczynają przypominać irytujący wykład na tematy wszelakie, ale panuje tu takie przeładowanie i fabularny chaos, a psychologia postaci momentami wydaje się wręcz sklecona na kolanie, że mam poważne podejrzenia, iż Enki nigdy nie wiedział, gdzie to wszystko zmierza - wpakował tu, jak do gara, wszystkie swoje autorskie obsesje, zabełtał i finalnie cała ta opowieść-improwizacja rozmyła mu się niczym ciało i tożsamość głównego antagonisty, Optusa Warhole'a.

Nie sposób też uciec od porównania „Tetralogii Potwora” z najsłynniejszym dziełem Bilala, „Trylogią Nikopola”. Mamy tu wszak zarówno zbieżność tematów, rozwinięcie niewesołej wizji przyszłości oraz swoistą wizualną kontynuację legendarnej trylogii. Jednak historia Nikopola (która jest równie, a może i bardziej, choatyczna) miała i ma, jak dla mnie, zasadniczą przewagę – była i jest zdecydowanie bardziej groteskowa, przegięta, więcej w niej zabawy absurdalnymi zestawieniami, a czasem wręcz campu. W „Tetratlogii Potwora” zaś wszystko jest zdecydowanie bardziej poważne, i nawet tak charakterystyczne dla Bilala surrealistyczne pomysły mają już ciężar Symbolu. Zabrakło mi w tej całej pogmatwanej historii dystansu i humoru, które rozgrzeszyłyby ten nadmiar i nadały jej lekkości.

Domknąłem tę opowieść po latach i mój początkowy zachwyt ustąpił znużeniu nieznośnym gadulstwem, teatralnością, pretensjonalnością a przede wszystkim bałaganiarstwem Bilala. I choć rozumiem, że każdy artysta ma swoje fiksacje, to ostatecznie średnio się one tutaj kleją: wojna i rozpad Jugosławii, podziały etniczne i religijne, transgresja w sztuce, transhumanizm, kosmici, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Nie mogę sobie wyraźnie przypomnieć moich początków z poezją Podsiadły. Ale to chyba był zbiorek „I ja pobiegłem w tę mgłę”. Pamiętam, jak przez mgłę właśnie, to czytanie, obce łóżko i bliskie ciepłe ciało obok. Młodość i wolność. I te dwa żywioły w tej poezji mieszkają, tak jak mieszkały wtedy. I choć dziś Podsiadło to już współczesny klasyk, którego podszczypują młodzi, to on dalej nie daje się zagonić do przegródki: „Stary i zmęczony”. Godna podziwu witalność, a zarazem (co ewidentnie wcześniej przespałem) swoboda techniczna, formalne wyrafinowanie i erudycja. Są tu wiersze, które nokautują, tak jak słynny już „Słup ze słów”, a wszystkie – i te gniewne, i te nostalgiczne, i te radosne - pobrzmiewają muzyką. Dobry tomik, a zarazem świadectwo wolności, nie tylko artystycznej.

Nie mogę sobie wyraźnie przypomnieć moich początków z poezją Podsiadły. Ale to chyba był zbiorek „I ja pobiegłem w tę mgłę”. Pamiętam, jak przez mgłę właśnie, to czytanie, obce łóżko i bliskie ciepłe ciało obok. Młodość i wolność. I te dwa żywioły w tej poezji mieszkają, tak jak mieszkały wtedy. I choć dziś Podsiadło to już współczesny klasyk, którego podszczypują młodzi,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka ta nikogo raczej nie przekona do Świetlickiego, jeśli ktoś już go wcześniej czytał i się nie przekonał. Powracają tu stałe Świetlickie motywy, zatem starzy czytelnicy mogą się rozgościć, mimo że poeta już na wstępie wygraża paluszkiem tym co mają lub mieć będą jakieś wonty. Ja nie mam, mam raczej poczucie, że Świetlicki przy całej swojej powtarzalności dalej daje radę, choć tyle razy już odsyłano go do lamusa, mówiono że jest skończony. Jak widać – niekoniecznie. Przewaga Świetlickiego nad większością naszych poetów polega właśnie na tym, że on się nie zmienia na siłę. Oczywiście ta jego ikoniczność - z którą bez przerwy pogrywa (tu wręcz ostentacyjnie, patrz okładka), którą eksploatuje od dawna i którą wciąż (ile to już lat) uwodzi publikę na koncertach i czytelników - może nużyć. To zrozumiałe i ja byłem sceptyczny, przyznaję, trochę miejscami kręciłem nosem, ale jest tu kilka takich miejsc, które dają tej książce takie solidne oparcie, że nawet te słabsze i lżejsze kawałki znajdują tu uzasadnienie. Innego Świetlickiego nie będzie i dobrze, że jest. A że posiwiał, utył i zmarszczki pogłębił mu cień? Tak to już jest. Ale to wciąż on, za przeproszeniem, Gesamtkunstwerk.

Książka ta nikogo raczej nie przekona do Świetlickiego, jeśli ktoś już go wcześniej czytał i się nie przekonał. Powracają tu stałe Świetlickie motywy, zatem starzy czytelnicy mogą się rozgościć, mimo że poeta już na wstępie wygraża paluszkiem tym co mają lub mieć będą jakieś wonty. Ja nie mam, mam raczej poczucie, że Świetlicki przy całej swojej powtarzalności dalej daje...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Na pewno warto czytać Jaworskiego, ale niekoniecznie tę książkę. Ten tomik na tle jego wcześniejszych dokonań wypada bardzo płasko. Niby to krótkie, niby przewrotne, ale przede wszystkim mocno zmęczone. Wolę go w nieco żywszym wydaniu.

Na pewno warto czytać Jaworskiego, ale niekoniecznie tę książkę. Ten tomik na tle jego wcześniejszych dokonań wypada bardzo płasko. Niby to krótkie, niby przewrotne, ale przede wszystkim mocno zmęczone. Wolę go w nieco żywszym wydaniu.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Zdjęcie okładki jest przycięte. W rzeczywistości ta książeczka jest kwadratowa. Naprawdę. Jeśli mi nie wierzycie, sprawdźcie sami. Ale, jakby co, ostrzegałem.

Zdjęcie okładki jest przycięte. W rzeczywistości ta książeczka jest kwadratowa. Naprawdę. Jeśli mi nie wierzycie, sprawdźcie sami. Ale, jakby co, ostrzegałem.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Opasły album, godnie honorujący jednego z ojców założycieli polskiej szkoły plakatu. I jakkolwiek określenie "p.s.p." do dziś budzi kontrowersje, bo była to raczej zbieranina indywidualności niż grupa kierująca się spójny programem, to jednak fenomen Henryka Tomaszewskiego rzuca światło na samo to nieoczywiste zjawisko. A przede wszystkim na twórczy wyłom jakiego polskim projektantom udało się dokonać. To bowiem ten mistrz graficzny syntezy (którego redukcyjny i pozornie nonszalancki styl był tyleż owocem wyrafinowania i cyzelowania formy, co w równym stopniu efektem jego nieustannej intelektualnej ruchliwości) nobilitował plakat i zbudował fundament pod poszukiwania swoich młodszych kolegów. Nie tylko zresztą plakat - okładki Tomaszewskiego do dziś zaskakują świeżością, a ostatnia dekada i ponowny renesans projektowania graficznego w Polsce, pokazują wydatnie, że - na szczęście - jego lekcja nie została zapomniana.

Opasły album, godnie honorujący jednego z ojców założycieli polskiej szkoły plakatu. I jakkolwiek określenie "p.s.p." do dziś budzi kontrowersje, bo była to raczej zbieranina indywidualności niż grupa kierująca się spójny programem, to jednak fenomen Henryka Tomaszewskiego rzuca światło na samo to nieoczywiste zjawisko. A przede wszystkim na twórczy wyłom jakiego polskim...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Kieszonkowe koszmarium.

Waliszewska jest niepowtarzalna - jeśli ktoś ceni jej chore (i zarazem pełne malarskiej erudycji) wizje, to po prostu trzeba to mieć. Rzecz wydana jest w czerni i bieli, ale wybrane obrazy doskonale sprawdzają się w takim "zubożonym" wydaniu. To zupełnie pozbawiony komentarza artbook, który wciąga nas w potworne imaginarium Waliszewskiej, gdzie horror, groteska, perwersja i czarny humor chodzą sobie w kółeczko trzymając się za rączki.

Życzę wszystkim smacznego.

PS Album(ik) dedykowany jest Mitusi. Pani Aleksandro, takich rzeczy nie robi się kotu.

Kieszonkowe koszmarium.

Waliszewska jest niepowtarzalna - jeśli ktoś ceni jej chore (i zarazem pełne malarskiej erudycji) wizje, to po prostu trzeba to mieć. Rzecz wydana jest w czerni i bieli, ale wybrane obrazy doskonale sprawdzają się w takim "zubożonym" wydaniu. To zupełnie pozbawiony komentarza artbook, który wciąga nas w potworne imaginarium Waliszewskiej, gdzie...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Foto Beksiński Wiesław Banach, Zdzisław Beksiński
Ocena 8,1
Foto Beksiński Wiesław Banach, Zdz...

Na półkach: ,

Okazuje się, że Beksiński, czego by się nie dotknął, prawie zawsze osiągał spektakularne efekty - z całego jego przebogatego dorobku zdecydowanie postarzały się jedynie jego prace nieanalogowe tj. grafika cyfrowa, której zresztą był pionierem na naszym polskim artystycznym poletku. Fotografią zajmował się tylko w latach 50., ale powstałe w tym krótkim okresie prace pokazują jego mistrzostwo techniczne i absolutnie autorskie wykorzystanie tego medium.

Te ekspresyjne czarno-białe obrazy do dziś budzą szacunek nawet zwolenników awangardy, którzy do fantastyczno-oniryczne malarstwa Beksińskiego nie żywili, mówiąc delikatnie, czułych uczuć. A mimo oczywistych różnic w tych surowych, a zarazem niezwykle precyzyjnie opracowanych kadrach, prócz mistrzowskiego posługiwanie się kompozycją i światłocieniem, odnajdziemy pełny katalog jego osobistych obsesji, tak charakterystyczny dla jego prac malarskich: wyobcowanie, tajemnica, przemijanie, śmierć i rozkład są tu przewodnimi tematami.

Znajdziemy tu jednak także trochę prac humorystycznych (nieco w stylu Witkacego), które nie powinny dziwić, bo artysta mimo swojej dyżurnej grobowej tematyki osobiście słynął z dystansu i poczucia humoru. A także prace niemal radosne - mam tu na myśli wczesny zbiór pięknych, impresyjnych i sensualnych fotografii poświęconych jego żonie. To "szczęśliwe" pasmo, rzuca promień światła na tę zatopioną w mroku twórczość.

Okazuje się, że Beksiński, czego by się nie dotknął, prawie zawsze osiągał spektakularne efekty - z całego jego przebogatego dorobku zdecydowanie postarzały się jedynie jego prace nieanalogowe tj. grafika cyfrowa, której zresztą był pionierem na naszym polskim artystycznym poletku. Fotografią zajmował się tylko w latach 50., ale powstałe w tym krótkim okresie prace pokazują...

więcej Pokaż mimo to