rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Czwarta część serii o Glatz. W moim odczuciu spójna z resztą, ale widzę też zmianę i rozwój pisarza. Akcja skupia się w Kłodzku, wielka historia nie jest tak wyraźnym punktem odnoesienia jak w innych częściach, liczy się Glatz i jego prowincjonalne piekiełko. Intryga jest wielowymiarowa, rozbita na kilka wątków, z elementami onirycznych narkotycznych wizji, które budują atmosferę grozy i sprawiają, że wszystko robi się nieoczywiste, wizyjne. Tło obyczajowe oraz topografia miasta jakby mniej dokładnie są rysowanie, nieco mniej poświęca się im uwagi i przestrzeni, za to ładnie i w nieoczywisty sposób rozrasta się psychologia postaci i uniwersalne relacje, gry wartości i napięć między bohaterami. Na drugim planie naprawdę ładne, dojrzale prowadzone wątki miłosne, świetnie zbudowany, poruszakący tragizm jednego z bohaterów. Literacko jest to powieść bogatsza niż wcześniejsze części, choć nadal jest to świetny kryminał retro. Wątki mafijne, szaleńcze wizje, walka o władzę w mieście i narastajacy kryzys lat 20. w Niemczech, społeczne napięcia, psychopatyczne okrucieństwo i manipulacje, kradzieże i zemsta - intryga rozpina się gdzieś pomiędzy. Koschella i Klein pracują osobno, ale wyrastają na równorzednych partnerów. Zmieniają się, dojrzewają jako ludzie. Drugi plan mocny, wyrazisty, bardzo dobrze zbudowany, spójny. Naprawdę czekam na piątą powieść o Glatz. Zaimponował mi Duszyński, jest coraz lepszym pisarzem.

Czwarta część serii o Glatz. W moim odczuciu spójna z resztą, ale widzę też zmianę i rozwój pisarza. Akcja skupia się w Kłodzku, wielka historia nie jest tak wyraźnym punktem odnoesienia jak w innych częściach, liczy się Glatz i jego prowincjonalne piekiełko. Intryga jest wielowymiarowa, rozbita na kilka wątków, z elementami onirycznych narkotycznych wizji, które budują...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zaskakujące i błyskotliwe opowiadania Atwood. Spędziłam z nimi kilka dni. Chyba najbardziej ekscytowało mnie to będące epilogiem do losów bohaterek "Zbójeckiej narzeczonej", naprawdę byłoby świetnie dołaczyć je do powieści i wydawać razem z nią. Generalnie jednak wszystkie mi się podobały. Nieoczywiste sytuacje, niejednoznaczni bohaterowie, otwarte wątki, relacje pełne emocji i komplikacji. Rzeczywiście każdy czasami ma ochotę kogoś zabić, przekląć lub prześladować, wszyscy jesteśmy potencjalnymi zbrodniarzami.

Zaskakujące i błyskotliwe opowiadania Atwood. Spędziłam z nimi kilka dni. Chyba najbardziej ekscytowało mnie to będące epilogiem do losów bohaterek "Zbójeckiej narzeczonej", naprawdę byłoby świetnie dołaczyć je do powieści i wydawać razem z nią. Generalnie jednak wszystkie mi się podobały. Nieoczywiste sytuacje, niejednoznaczni bohaterowie, otwarte wątki, relacje pełne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dałam się tej fabule porwać, bo intryga z voltami i dobrze wymyślona, no i Klein oraz Koschella to duet, który warto śledzić nawet na poziomie relacji (świetne partnerstwo w pracy, ale czy już przyjaźń?). Okrutnie okaleczone zwłoki, motyw zemsty, dzialania szpiegów, psychologiczne eksperymenty na żołnierzach, spiski i stowarzyszenia, odgrzebywanie przeszłości Kleina, górską legenda o Duchu Gór i jej wielowymiarowe sensy - wszystko to trzyma czytelnika przy tym kryminale jak magnes. Do tego jak zawsze mocny drugi plan, irytujący komisarz Richter, zaskakująco rozwijający się detektyw Lothar Schulz, przyjemna rodzajowo rodzina Koschelli, zaskakujący Czosek, plus świetne postaci w epizodach (bracia Schwarz). Zakończenie w wielu wątkach jest otwarte, stwarza dużo przestrzeni na rozwój serii, a i świat serii rozrasta się, jego ośrodkiem pozostaje Glatz, ale i szeroko pojęte okolice. Swoją drogą popularyzacja atrakcji ziemi kłodzkiej jest wartym odnotowania osiągnięciem Duszyńskiego w tej serii, śladami bogaterów da się podążyć i w góry, i do okolicznych miejsciwości wypoczynkowych, ale od tego tomu nawet do Wrocławia czy Berlina. Ja sama po przeczytaniu "Glatz. Zamieć" absolutnie muszę wdrapać się na Śnieżnik i zobaczyć postawione na nim wieże. Powoli wyłania się też z Glatzu jakaś historiozofia, którą jeszcze trudno mi dookreslić, ale autor mocno wpisuje serię w historię międzywojnia, w jej specyfikę nie tylko na poziomie wydarzeń czy postaci, ale przede wszystkim nastrojów społecznych i emocji Niemców, bardzo to jest interesujące spojrzenie na genezę drugiej wojny światowej. Jeśli chodzi o słabości... czas. Wydarzenia spiętrzone są w ciągu 5 dni, a de facto co do kluczowej akcji - w ciągu 3 dni - co jest na granicy prawdopodobieństwa, zwłaszcza biorąc pod uwagę mimo wszystko wolniejszą niż w naszych czasach kominikację oraz przepływ informacji. Obecność wielkiej historii np. Hitlera... nieco na wyrost, taka postać jest obciążona tak wieloma hasłami, skojarzeniami i emocjami, że nawet jej incydentalne przywołanie spuszcza ciężką zasłonę na wszystko inne. Wreszcie Greta, czyli kolejna w serii kobieta fatalna, świetnie pomyślana feminizująca postać, ale za mocno przypomina Agnes (z I części), nawet w swojej roli w całej fabule i w powiązaniach z intrygą, przydałaby się inna bohaterka kobieca w tej serii niż kolejna interesująca, ale jednak zrobiona z tych samych składników co Agnes postać, bo przez tę kalkę zbyt szybko była to bohaterka przewidywalna. Mimo wszystko... piękny kryminał retro. Świetny reasarch, mądrze pomyślana spójność wątków, ciekawie wzrastająca seria, będę czytała dalej.

Dałam się tej fabule porwać, bo intryga z voltami i dobrze wymyślona, no i Klein oraz Koschella to duet, który warto śledzić nawet na poziomie relacji (świetne partnerstwo w pracy, ale czy już przyjaźń?). Okrutnie okaleczone zwłoki, motyw zemsty, dzialania szpiegów, psychologiczne eksperymenty na żołnierzach, spiski i stowarzyszenia, odgrzebywanie przeszłości Kleina, górską...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dobra, wiarygodna intryga i świetnie zbudowany świat. Seria Daszyńskiego coraz mocniej przypomina pierwsze powieści Krajewskiego o Breslau i Mocku, w najlepszym sensie tego skojarzenia, Duszyński jednak nie kopiuje, ale tworzy naprawdę dobre, inteligentne kryminały retro ze świetnym klimatem czasów i obyczajów (research - podziwiam). Podoba mi się też rozwój głównych bohaterów - Kleina i Koschelli, zarówno na poziomie ich jako jednostek, jak i ich relacji, która staje się coraz bardziej partnerska. Widać też, że autor pisze tę serię z przyjemnością, że przedwojenne Kłodzko, te wszystkie postaci to kreacja stworzona z jego szczerym zaangażowaniem, że lubi to miasto, dba też o spójność świata, obrazu i wątków, a bohaterowie, nawet w epizodach czy na drugim planie są bardzo kompletni i ciekawie niejednoznaczni. Motywacje postaci ... zwykle bardzo przekonujace, ale nie zawsze, np. działania komisarza Motta, generalnie nie przekonała mnie ta postać, a zwłasza jej decyzje, które wydają się niekonsekwetne i sprzeczne z jej surowym i egoistycznym charakterem, dużo poświęca i ryzykuje w sumie dla kogoś, kogo potem dość łatwo i bez skrupułów się pozbywa. Jest tu zgrzyt. To chyba jednak jedyny słaby element w konstrukcji całej intrygi kryminalnej. Konstrukcja powieściowa w ogóle kompozycyjnie lepiej pomyślana i zrealizowana niż w pierwszej powieści z serii, choć intryga zaczyna się rozwikływać nieco za wcześnie, mimo to jest w niej napięcie, które zbudowano celowo i umiejętnie, są volty, nieprzypadkowe, podbudowane fabularnie, a mimo to mające swoją moc. W sumie bardzo wciągająca, rasowa historia kryminalna, żonglerka perspektywami różnych postaci - świetna.

Bardzo dobra, wiarygodna intryga i świetnie zbudowany świat. Seria Daszyńskiego coraz mocniej przypomina pierwsze powieści Krajewskiego o Breslau i Mocku, w najlepszym sensie tego skojarzenia, Duszyński jednak nie kopiuje, ale tworzy naprawdę dobre, inteligentne kryminały retro ze świetnym klimatem czasów i obyczajów (research - podziwiam). Podoba mi się też rozwój...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Seria opowiadań osnutych wokół samotności, zemsty i straty, wokół czasem bardzo kameralnych spotkań z duchami lub mistyką w ogóle. Ma się wrażenie jednak, że tom jest bardzo eklektyczny, bo spotykają się w nim różne konwencje i inspiracje. Są tu opowiadania przypominające krwawe Grimmowskie baśnie ("Potrzask"), są historie brzmiące jak mity i legendy plemienne ("Blizny") lub rodzinne ("Przeklęty królik" - absolutnie genialne opowiadanie tytułowe), są też paraboliczne historie z archetypami matek o feministycznym, prokobiecym zacięciu ("Głowa", "Cieleśnienie") czy wreszcie opowieści w baśniowy klimacie historii Szecherezady ("Władca Wiatru i Piasku") i opowiadania grozy wyrastające z dziedzictwa E.A.Poe ("Zimne palce" i "Nie ma jak w domu"), a nawet historia romantycznego science-fiction ("Żegnaj, kochanie moje") czy wbita w polskie realia i poetykę miejskiej legendy, a zarazem metaforyczna chyba opowieść w "Ponownym spotkaniu".... widać, że pisała to osoba oczytana, o bogatym doświadczeniu kulturowym. Mimo tej rozmaitości jest to tom spójny, o eleganckim stylu, w którym realia płynnie przechodzą w fantastykę i stawiają rzeczywistość na potężnym mistycznym fundamencje. Dużo grozy, dużo mocnych obrazów, czasem niewolnych od groteski i oniryzmu, ale mimo ich emocjonalnej siły wszystko podane jest bez histerii, strachu, wrzasku, bez atmosfery horroru... bo przede wszystkim rządzi baśniowość, spokojny kolisty czas mitu, legendy, który wyklucza szamotanie się z zastaną, nawet najstraszniejszą rzeczywistością. Bardzo to była interesująca lektura.

Seria opowiadań osnutych wokół samotności, zemsty i straty, wokół czasem bardzo kameralnych spotkań z duchami lub mistyką w ogóle. Ma się wrażenie jednak, że tom jest bardzo eklektyczny, bo spotykają się w nim różne konwencje i inspiracje. Są tu opowiadania przypominające krwawe Grimmowskie baśnie ("Potrzask"), są historie brzmiące jak mity i legendy plemienne...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Zmęczyła mnie narracja tej powieści, która przez większość utworu toczy się powolnym, choć miarowym rytmem, antycypacje są zawsze trafione, ale nawroty nie są wolne od pęknięć w spojności; drobnych, ale zgrzytały mi. Mimo wszystko rozumiem, czemu powieść otrzymała Nagrodę Goncourtów, rozumiem wagę tej powieści, która w bardzo ludzki, odarty z patosu sposób pokazuje cienie doświadczenia zbiorowego, jakim była pierwsza wojna światowa. Rzecz jasna jest to perspektywa francuska, ale o uniwersalnych rysach: okaleczeni na wiele sposobów żolnierze, liczne upokorzenia demobilizacji, zmiażdżone żałobą rodziny czy wreszcie - pod oficjalnym płaszczem wzniosłości - wojna, która okazuje się trampoliną do kariery lub fundamentem fortun ludzi wystraczająco bezwzględnych. Główni bohaterowie, Albert i Edouard to żolnierze i przyjaciele, jest to jednak przyjaźń dziwna i niekonwencjonalna, która w żadnych innych niż bitewne i pobitewne okolicznościach nie mogłaby się wdarzyć, bo tych bohaterów różni wszystko: pochodzenie, charaktery, zdolności, marzenia, nawet wojenne obrażenia. Oba te charaktery są zresztą świetnie wymyślone i napisane. Postać negatywna, kapitan Paradelle jest z kolei ekstremalną wojenną hieną, od początku nie da się go lubić i urasta on do symbolu wszystkiego, co w wojnie gorzkie i brudne, choć schowane pod pięknymi patriotycznymi frazesami. Wątek awanturniczy - szalone oszustwo "pomnikowe" - jest atrakcyjny i rzeczywiście w drugiej połowie utworu wciąga i mocno dynamizuje rozwój wydarzeń, choć nie rozbija tragizmu postaci Edouarda. Podoba mi się w ogóle cały wątek rodziny Pericourt (rodziny Edouarda) - w tym zwłaszcza postać Madeleine, kobiety wyrazistej, niebanalnej, osobnej i niezależnej emocjonalnie i intelektualnie względem wszystkich męskich bohaterów, warto dla niej przeczytać kolejne części tej trylogii (Dzieci katastrofy). Na drugim planie i w epizodach jest kilka ciekawych postaci z jak dla mnie niewykorzystanym potencjałem fabularnym (wyjątkiem jest paskudny, ale uczciwy urzędnik Merlin, który naprawdę zaskakuje i budzi sprzeczne emocje). W sumie.... gorzka, pełna smutku powieść z wiarygodnym i satysfakcjonującym, choć zupełnie niecukierkowym finałem.

Zmęczyła mnie narracja tej powieści, która przez większość utworu toczy się powolnym, choć miarowym rytmem, antycypacje są zawsze trafione, ale nawroty nie są wolne od pęknięć w spojności; drobnych, ale zgrzytały mi. Mimo wszystko rozumiem, czemu powieść otrzymała Nagrodę Goncourtów, rozumiem wagę tej powieści, która w bardzo ludzki, odarty z patosu sposób pokazuje cienie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Odrealniona i przedziwna opowieść o tęsknocie za utraconym czasem, za przeszłością zarówno w skali mikro (utraty jednostkowej pamięci), jak i makro (mijania czasów świetności grup i nacji). Intertekstualna, poszarpana narracja cierpiąca na schozofrenię. Minihistorie w epizodach. Nikt tak nie pisze jak Gospodinov... do tego ciągle zaciera granice między światem rzeczywistym a powieściowym oraz między sobą samym narratorem tak, że płynnie się przelewają. W fabule śledzimy, jak powstają niezwykłe kliniki (schrony) dla ludzi cierpiacych na demencję, by mogli żyć szczęśliwie (czy schronić się raczej) w czasach, które pamiętają. Kraje Europy prowadzą też referenda, w jaką przeszłość narody chcą się cofnąć, gdzie chcą uciec przed teraźniejszością, co w perspektywie nieuchronnie powtarza gest przejścia od utopii do antyutopii. Wszystko staje się inscenizacją. I jak każdy sztuczny twór zaczyna się rozpadać. Więc może to jest tylko powieść o stracie, o niepogodzeniu z zapominaniem własnego mijania? O tym, że gest żony Lotta, która się obejrzała jest bardziej zrozumiały i ludzki niż marsz przed siebie nawet gdy jest nakazany przez Boga? Gospodinow jak zawsze rozsadza mi mózg i uderza w moje skryte lęki.

Odrealniona i przedziwna opowieść o tęsknocie za utraconym czasem, za przeszłością zarówno w skali mikro (utraty jednostkowej pamięci), jak i makro (mijania czasów świetności grup i nacji). Intertekstualna, poszarpana narracja cierpiąca na schozofrenię. Minihistorie w epizodach. Nikt tak nie pisze jak Gospodinov... do tego ciągle zaciera granice między światem rzeczywistym...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

<<-Dobrze, że jest tort truskawkowy. (...) Kupię dla syna. Dziś są jego urodziny.
- Naprawdę? No to wszystkiego najlepszego. Ile lat kończy?
- Sześć. Zawsze sześć. Mój syn nie żyje. (...)
- Tym lepiej, że wybrała Pani tę cukiernię. Robią tu najlepsze ciasta na świecie. Synek też się ucieszy.
(...) "Może >>.

Jest Coś w tym sposobie pisania Ogawy.... Prostota, ale bardzo elegancka. "Grobowa cisza...." to seria eschatologicznych opowiadań, które są wariacją na temat kompozycji szkatułkowej. Historie ocierają się o historie, wykluwają się z siebie i przeplatają w nieoczywisty sposób. Zwyczajne, zupełnie prawdopodobne życie wybucha odbiorcy w twarz nietypowymi zdarzeniam, gestami i słowami bohaterów. W sumie to są piękne historie o szaleństwie, rozpaczy i śmierci, ale pozbawione goryczy i wrzasku. Może to kwestia kulturowa? Japońska powściągliwość i grzeczność, poprawność w relacjach, a może chodzi o tytułową grobową ciszę. Rzeczywiście zgiełk pojawia się dopiero gdzieś potem, w każdej z historii Ogawy. Przyjemnie śledzi się te postaci, nici połączeń i "refreny" tego świata: tort truskawkowy, kiwi, pomidory, owocowy sok, lodówki, ostre narzedzia, uniwersalne kontrasty: starość/młodość; zimno/gorąco, miłość/śmierć. Bardzo interesujące pisanie.

<<-Dobrze, że jest tort truskawkowy. (...) Kupię dla syna. Dziś są jego urodziny.
- Naprawdę? No to wszystkiego najlepszego. Ile lat kończy?
- Sześć. Zawsze sześć. Mój syn nie żyje. (...)
- Tym lepiej, że wybrała Pani tę cukiernię. Robią tu najlepsze ciasta na świecie. Synek też się ucieszy.
(...) "Może >>.

Jest Coś w tym sposobie pisania Ogawy.... Prostota, ale...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dobry kryminał ze świetną dynamiką, wstrząsającymi wizjami, niejednoznaczy moralnie, a do tego z bezsensownym, totalnie irytującym zakończeniem...

Dobry kryminał ze świetną dynamiką, wstrząsającymi wizjami, niejednoznaczy moralnie, a do tego z bezsensownym, totalnie irytującym zakończeniem...

Pokaż mimo to


Na półkach:

Przedziwna opowieść, jak sen lub halucynacja. Postapokalipsa bez ofiar, histerii i krzyku, po prostu świat dogasa powoli, zamiera, a ludzie w pozornej tymczasowości trwają. Nie wiadomo, co się stało. I zupełnie nie jest to ważne. Rzeczywistość gaśnie. A wszystko to z perspektywy kilku osób, które mieszkają w nadmorskiej osadzie lub utknęły w wielkim Hotelisku, które miało być atrakcją, ale szczyt sezonu przerwał koniec świata. Wielość możliwych odczytań tej historii do tej pory rozsadza mi głowę. Bo może to tylko czyjś sen? Może to wizja zaświatów? Bohaterowie przedziwni. Myślałam nawet, że może oni po prostu nie żyją i nie wiedzą o tym. A wszystko to opisane bardzo wizyjny językiem i snującą się frazą. Bardzo introwertyczny świat, bardzo nieoczywisty, świat, z którego nikt nie umie się wydostać.

Przedziwna opowieść, jak sen lub halucynacja. Postapokalipsa bez ofiar, histerii i krzyku, po prostu świat dogasa powoli, zamiera, a ludzie w pozornej tymczasowości trwają. Nie wiadomo, co się stało. I zupełnie nie jest to ważne. Rzeczywistość gaśnie. A wszystko to z perspektywy kilku osób, które mieszkają w nadmorskiej osadzie lub utknęły w wielkim Hotelisku, które miało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Świetny, inteligentnie napisany kryminał. Czytałam z przyjemnością i ostatnie 100 stron naprawdę nie mogłam się oderwać. Sandomierz narysowany tak, że mam ochotę tam pojechać. Główny bohater - Szacki znacznie bogatszy jako postać niż w poprzedniej części serii, czyli w "Uwikłaniu". Ciekawe dialogi, wyraziste postaci. Wątki romantyczne związane z głównym bohaterem czasami wypadają ckliwie, a czasami kiczowato, wydają się zbędnym dodatkiem zarówno do rysunku Szackiego, jak i do fabuły, wywaliłabym chętnie niemal wszystkie (chyba zwłaszcza sędzinę w czerwonym "opakowaniu"). Szkoda, że sprawy Szackiego, które prowadzi gdzieś w tle i które nie są zwiazane z głównym wątkiem, nie zostały domknięte, w przeciwieństwie do romansów prokuratora wniosłyby wiele do jego wizerunku. Za to kluczowa intryga - błyskotliwa, bardzo spójnie zbudowana, a mimo to zaskakująca, pełna volt. Do tego dużo trafnych uwag o skomplikowanych relacjach polsko-żydowskich czy specyfice polskiego społeczeństwa. Nawet w epizodach ładnie i celowo narysowane postaci.

Świetny, inteligentnie napisany kryminał. Czytałam z przyjemnością i ostatnie 100 stron naprawdę nie mogłam się oderwać. Sandomierz narysowany tak, że mam ochotę tam pojechać. Główny bohater - Szacki znacznie bogatszy jako postać niż w poprzedniej części serii, czyli w "Uwikłaniu". Ciekawe dialogi, wyraziste postaci. Wątki romantyczne związane z głównym bohaterem czasami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Za tą książka stoi mnóstwo pracy badawczej, co widać już po samej bibliografii. Jest to też pozycja po prostu ważna, jako dokument, świadectwo losów chłopskich, o których mało wiemy (bo skąd?), a które są częścią doświadczenia i często nieuświadomionym dziedzictwem rodzinnym większości obecnie żyjacych Polaków. Rozumiem jej popularność. Żałuję też teraz, że nie wiem więcej o moich przodkiniach, a spytać już nie mam kogo. Mimo to wiele moich rodzinnych rytuałów, przeświadczeń czy schematów wychowawczych znalazło wyjaśnienie na stronach tej książki, czytałam ją więc z zainteresowaniem, czasem nawet ze wzruszeniem. Poza tym jest to opowieść bardzo smutna, o bardzo ciężkim, czasem upiornie upokarzającym życiu kobiet chłopskich, które wydaje się niewyobrażalnie trudne.
Na poziomie jezyka reportażu nadal wolę Krall, Rejmer czy Hugo Badera, język autorki wydaje się tu tylko bladym tłem dla cytowanych relacji. Może to efekt zamierzony? A może ta książka to coś wiecej niż reportaż, bo mocno zmierza ku gatunkowej hybrydowości, trochę pamiętnika, trochę elementów wywiadu rzeki, trochę biografizmu, kilka listów, w stylu nawet trochę eseju. Trudna, ale bardzo interesująca lektura. Rzetelność badawcza w zbieraniu świadectw, zdjęć, historii - imponuje.

Za tą książka stoi mnóstwo pracy badawczej, co widać już po samej bibliografii. Jest to też pozycja po prostu ważna, jako dokument, świadectwo losów chłopskich, o których mało wiemy (bo skąd?), a które są częścią doświadczenia i często nieuświadomionym dziedzictwem rodzinnym większości obecnie żyjacych Polaków. Rozumiem jej popularność. Żałuję też teraz, że nie wiem więcej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Znakomita powieść. Czy można PRLowski wieżowiec uczynić przestrzenią pełną legend i społecznych oraz rodzinnych mitów? Oj można! Różycki pozostaje klasykiem, śledzącym wpływy bogów na świat w każdym miejscu, gdzie ludziom lub rzeczywistości przydarzają się niespójności i pęknięcia oraz klasykiem przesiąknietym heraklitejskim postrzeganiem, ale świetnie korzysta też z Schulzowskich inspiracji. Wyprawa z kawą do zmielenia podjęta przez bohatera na polecenie ojca, przez najwyższe pietra wieżowca staje się przyczynkiem do wspomnień, każdy krok to dygresja budująca świat dzieciństwa i młodości narratora. Płynie się przez to, jak przez niezwykle precyzyjnie zabudowany labirynt: ten wieżowiec płynący przez rzeczywistość jak arka jest w swej strukturze labiryntem, nakłada się na niego labirynt zasad społecznego życia czasów PRL (kolejek, załatwiania "po znajomości", sieci międzyludzkich powiazań) oraz labirynt wspomnień bohatera odkształconych mijaniem czasu oraz optyką dziecka, a potem młodzieńca. Dużo tu absurdów, groteski, surrealistycznej wizyjności, genialnych stylizacji (sąsiad Stefan - prześwietny archetypiczny "złota rączka" PRL), dużo słownych gier, metafor, klasycznej klarowności stylu tuż obok prozy poetyckiej, dużo wspomnień, psychologicznych gier i napięć. Strasznie to jest dobre. Zakończenie po prostu przepiękne, nieoczywiste.

Znakomita powieść. Czy można PRLowski wieżowiec uczynić przestrzenią pełną legend i społecznych oraz rodzinnych mitów? Oj można! Różycki pozostaje klasykiem, śledzącym wpływy bogów na świat w każdym miejscu, gdzie ludziom lub rzeczywistości przydarzają się niespójności i pęknięcia oraz klasykiem przesiąknietym heraklitejskim postrzeganiem, ale świetnie korzysta też z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Ja się nie boję. Za stara jestem na strach. Ile się można, kurwa, cykać. (...) Serce mam twarde jak kamień".

To jest książka do przeczytania i przeżycia jej, ale też jest to książka, od której nie powinno się odchodzić, tylko usiąść i czytać, żeby osadzić się w jej narracji i nie wyjść z niej przdwcześnie.
To druga po "Tkankach miękkich" powieść Rudzkiej, w której bohater i jego życie zagarniają wszystko, narrację, dialogi, język, świat utworu, które są jak galaktyka utkana wokół jednej osoby - Wery. Wera jest fryzjerką, jest stara, jest wdową, jest biedna, jest w stanie totalnej straty wszystkiego, a mimo to trudno jej nie podziwiać, bo jest też pewna siebie, bezwzględna, bezpośrednia, niezależna, bardzo pierwotna zarówno w myśleniu, jak i działaniu czy też na poziomie ciała i języka, którym operuje; jest mocna, dosadna, niezniszczalna. W kwestii siły życiowej i witalności (której nie należy mylić z radością życia) nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Wera jest jak Wenus z Willendorfu, że to ten sam archetyp kobiecości, że ulepiona jest z takiego samego materiału: kamienia, trwałości, mocy. Wera traci ukochaną kobietę, traci męża, pracę, sprzedaje swoje rzeczy na bazarze, nałogowo pali samodzielnie kręcone papierosy, od zawsze sypia z kim chce i kiedy chce, poza tym niezmiennie jest pewna siebie i swoich zdolności, i to pomimo materialnej nędzy, coraz gorszego zdrowia i pełnej świadomości przemocy, zdrad i krzywd, które ją spotkały lub których sama była autorem. I nadal... ma się wrażenie, że to ona posiada i zawłaszcza rzeczywistość, co manifestuje się nawet poprzez jej ciągle żywą, dominującą seksualność, ale też sposób, w jaki wymaga od innych uwagi i w jaki zawsze osiąga to, co chce. W bezpośredniej konfrontacji inni bohaterowie "uginają się" pod Werą w mniejszym lub większym stopniu.
Tymczasem Wera organizuje pogrzeb męża (Dżokej), na który nie ma pieniędzy, ale odmawia mu łez, odmawia bycia wdową, nie chce współczucia, ma po prostu zadanie do wykonania. W kolejnych rozdziałach towarzyszymy jej w wędrówkach przez miasto, a jej życie, nawyki, romanse, relacje, sposób myślenia, odsłaniają się przed czytelnikiem jakby przy okazji organizacji pogrzebu. Narracyjnie i na poziomie wątków jest to świetnie skomponowane. Dla Wery zresztą pogrzeb męża to tylko kolejny etap jej życia, a żyć planuje jeszcze długo, przetrwać umie bowiem wszystko. Podziwiać można Rudzką za stworzenie portretu tak totalnego i mocnego. Język narracji jest po prostu genialny i stanowi kluczowy element charakterystyki Wery, trzeba się przyzwyczaić do jej specyficznych zwrotów, powiedzonek, nawet dosadnego postrzegania świata i budowy zdań, ale jak już się to uda, można mieć wrażenie, że mieszka się w umyśle tej kobiety i czuje się jej siłę, która z postaci potencjalnie tragicznej robi postać, która włada rzeczywistością i nagina ją do siebie. Nawet gdy wydaje się być w sytuacjach rozpaczliwych lub upokarzających, nawet gdy niemal żebrze, to nigdy nie jest rzucona na kolana. Wera zjada świat, decyduje, trwa. Przytłoczyła mnie emocjonalnie ta powieść. Chciałam tej kobiecie współczuć, a wiem, że by ją to tylko obraziło i że w ogóle uznałaby to za godne pogardy lub zbędne.

"Ja się nie boję. Za stara jestem na strach. Ile się można, kurwa, cykać. (...) Serce mam twarde jak kamień".

To jest książka do przeczytania i przeżycia jej, ale też jest to książka, od której nie powinno się odchodzić, tylko usiąść i czytać, żeby osadzić się w jej narracji i nie wyjść z niej przdwcześnie.
To druga po "Tkankach miękkich" powieść Rudzkiej, w której...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Opowieść wigilijna, czyli kolęda prozą Lisa Aisato, Charles Dickens
Ocena 7,0
Opowieść wigil... Lisa Aisato, Charle...

Na półkach:

Ostatnio ukazało się piękne wydanie "Opowieści..." z ilustracjami Lisy Aisato i jest to prawdziwe książkowe dzieło sztuki. Sama historia - choć mi znana - w tym roku zaskakująco mnie wzruszyła. Świetnie skomponowana mała forma prozatorska, gwędziarska narracja i niezmiennie naprawdę piękna historia...

Ostatnio ukazało się piękne wydanie "Opowieści..." z ilustracjami Lisy Aisato i jest to prawdziwe książkowe dzieło sztuki. Sama historia - choć mi znana - w tym roku zaskakująco mnie wzruszyła. Świetnie skomponowana mała forma prozatorska, gwędziarska narracja i niezmiennie naprawdę piękna historia...

Pokaż mimo to


Na półkach:

Niech pan nigdy nie kocha nic dzikiego (...). Nie wolno oddawać serca dzikiemu stworzeniu. Im bardziej je kochasz, tym ono staje się mocniejsze. Aż wreszcie jest dość silne, żeby uciec do lasu. Albo pofrunąć na drzewo. (...) A potem w niebo. (...) Jeśli pan sobie pozwoli kochać dzikie stworzenie, skończy pan na patrzeniu w niebo."

Capote jest pisarzem specyficznym i trzeba lubić ten sposób patrzenia na świat, który on uprawia. Dużo w tym uważności, ale też sporo niedopowiedzeń, przestrzeni, którą czytelnik musi sobie wypelnić, poza tym nic nie jest czarno-białe, ludzie po prostu spotykają się i ścierają, nikt nie jest jednoznacznoe dobry lub zły. Holly Golightly jest świetną postacią, pełną uroku, zachłanna, egoistyczną, rozmarzoną, a dzięki kreacji Audrey Hepburn w ekranizacji tej powieści, jest też swego porodzaju ikoną kultury i legendą. Dla mnie Holly pozostaje jednak archetypem marzycielki, kobiecą wersją Ikara w męskim mimo wszystko świecie. I widzę tragizm tej postaci, znacznie mocniej obecny w książce niż w filmie, który jednak mocno zmienia emocjonalną tonację powieści Capote'a. Piękna historia, pięknie napisana.

Niech pan nigdy nie kocha nic dzikiego (...). Nie wolno oddawać serca dzikiemu stworzeniu. Im bardziej je kochasz, tym ono staje się mocniejsze. Aż wreszcie jest dość silne, żeby uciec do lasu. Albo pofrunąć na drzewo. (...) A potem w niebo. (...) Jeśli pan sobie pozwoli kochać dzikie stworzenie, skończy pan na patrzeniu w niebo."

Capote jest pisarzem specyficznym i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Malowniczy tytuł powieści zapowiada poniekąd jej treść. Jest to powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym utkana w dużej mierze z kobiecych romantycznych marzeń i wyobrażeń. Dla fanek gatunku na pewno rarytas, bo językowo i fabularnie jest też poprawna, widać, że autorka jest filologiem i rozumie, jak powieść powinna wyglądać. Duży jest jednak kryminalny potencjał tej historii, który nie został w pełni wykorzystany, chyba aby nie psuć atmosfery romansu. Główne bohaterki, Natalia i Ola to dziewczyny z małego miasteczka, które po wspólnej imprezie budzą się nie pamiętając niczego. Mimo sugestii co do wsypania im być może czegoś do drinków, ten wątek możliwego wykorzystania dziewczyn nie zostaje pociagniety ani wyjaśniony, nawet gdy okazuje się, że jedna z nich jest w ciąży. Bardzo mi to zgrzytało w fabule, nie warto w literaturze pokazywać, że takie zachowania przechodzą bez konsekwencji. Druga bohaterka wkrótce potem widzi swoje zdjęcia z pamiętnej imprezy na bilboardach wraz z romantycznym wyznaniem miłości od chłopaka proszacego ją o kontakt. Niby jest to pełen rozmachu gest, ale jednak także bezprawne wykorzystanie wizerunku... wkrótce potem okazuje się, że chłopak jest z tego samego miasteczka i trudno uwierzyć, że nie mógł odnaleźć bohaterki inaczej. Takie drobne dysonanse zdarzają się w tej powieści i naruszają jej prawdopodobieństwo, ale obyczajowa część ma rysy bajkowej idealizacji zarówno postaci, jak i wydarzeń, więc być może wpisuje się to w pewnym stopniu w poetykę gatunku.
Główne bohaterki są piękne, impulsywne, dość niedojrzałe, ale przyjaźń między nimi jest naprawdę ujmująca. Na drugim planie pojawia się wątek walczącego z uzależnieniami Janusza, dość luźno związany z wątkiem głównym, ale interesujący i wiarygodny, bohater jest niejednoznaczny, trudny, widać jego zmianę, odbijanie się od życiowego dna pełne potknięć. Jest też wątek ukraiński, związany z postacią Galiany, która znika w tajemniczych okolicznościach i niestety się nie odnajduje, a wraz z nią wygasają początkowo bardzo liczne rozważania o cierpieniach ludności cywilnej Ukrainy podczas wojny. Jest w tym pewna niekonsekwencja autorki. Albo należało ten wątek potraktować poważne i konsekwentnie pociągnąć, bo przez pierwsze sto stron był on dobrze prowadzony, albo w ogóle go w takiej skali w powieść nie wplatać, każde z tych rozwiazań byłoby lepsze niż przemilczenie i wyciszenie wątku na rzecz narastajacej bajkowości romantycznych scen. Trudno też uwierzyć, że Natalia po 200 stronach histerycznego naciskania na odnalezienie Galiany ostatecznie gładko i bez większych emocji przechodzi do porządku dziennego nad jej zaginięciem, które sugeruje, że koleżanka znajduje się w groźnej sytuacji. Jest w tym emocjonalny dysonans. Dynamiki fabule na pewno dodał za to wątek kryminalny związany z handlem ludźmi, w który uwikłana jest jako potencjalna ofiara Natalia. Szkoda, że policjantka Sabina, która świetnie w tym wątku wypadła, w romantycznej częściu ukazana została jako czarny charakter, i znowu zdarzył się tu dysonans w konstrukcji, tym razem postaci.
Autorka ma zatem potencjał na autora kryminałów oraz autora powieści obyczajowych. Wymyśla ciekawe perypetie, czasem zabawne sceny, które dobrze równoważą naiwny czasem romantyzm. Wydaje się jednak, że w tej powieści chciała zmieścić i powiedzieć za dużo na raz, a przez to spójność postaci i akcji w kilku momentach mocno ucierpiała, a i potencjał tej historii nie wybrzmiał zarówno na poziomie relacji, jak i fabuły. Mimo to wrażenie z całości lektury jest pozytywne. Może to za sprawą wielu trafnych sentencjonalnych uwag, które padają w dialogach? A może dzięki wyidealizowanemu, ale przyjemnemu zakończeniu z jamnikami w tle? Powieść na pewno gloryfikuje także spokojne życie na prowincji i czasem nadmiernie demonizuje miasto (w tym przypadku wyjątkowo groźny dla samotnych kobiet Poznań), staje też po stronie natury i zwierząt, które wydają się mieć wręcz terapeutyczną moc. Bywa to jednak faktycznie ujmujące.

Malowniczy tytuł powieści zapowiada poniekąd jej treść. Jest to powieść obyczajowa z wątkiem kryminalnym utkana w dużej mierze z kobiecych romantycznych marzeń i wyobrażeń. Dla fanek gatunku na pewno rarytas, bo językowo i fabularnie jest też poprawna, widać, że autorka jest filologiem i rozumie, jak powieść powinna wyglądać. Duży jest jednak kryminalny potencjał tej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo dobra wielowątkowa powieść o wojennych losach rodzeństwa Stramerów. Rzetelna historycznie, dobrze napisana, mocno wciągająca czytelnika w swój świat. W podzielonej na 7. części kompozycji nieproporcjonalnie dużo miejsca zajmuje część 2. skupiona na losach najmłodszej dwójki rodzeństwa. Może jest to swego rodzaju "wyrównanie" za to, że w powieści "Stramer" to tym bohaterom poświęcono najmniej uwagi, teraz - dzięki "Stramerom" - to Welę i Nuska poznajemy najlepiej. Nusek też jako jedyny bywa niezapośredniczonym narratorem dotyczących go fragmentów, co daje świetny wgląd w psychologię tej postaci. To ten ze Stramerów, który ma "najmniej masy mózgowej", jak mówią o nim starsi bracia, a mimo to jest to bohater bardzo interesujący, pełen woli przetrwania, sprytu, siły i - nawet w najgorszych chwilach - poczucia humoru. W ogóle psychologia wszystkich postaci jest znakomita. Każdy ze Stramerów jest Jakiś, a zarazem bardzo spójny i wiarygodny w swoich decyzjach, wyborach, emocjach. Szkoda, że losów pozostałych Stramerów autor nie opisał równie dokładnie, co Nuska. Powieść byłaby znacznie dłuższa, ale i tak... czytałabym. Tymczasem mam mały niedosyt. Jak Rena poznała Zygmunta? Jak Wela uratowała się z powstańczej Warszawy? Jak Salek wybrał między Lidią i Anne-Marie? Jak Hesio przekonał Ewę? Itd. Itp. Z drugiej strony autor pozwolił nam na tyle poznać bohaterów, że bez trudu można sobie te pozostawione w niedopowiedzeniu wątki wyobrazić, wszystkie te luki mieszczą się też w poetyce wojennych losów ludzi w ogóle, które pełne są pustych miejsc, urwanych historii, przemilczeń. "Stramerowie" są zresztą powieścią bardzo spójną i nawet nie czytając poprzedniej powieści o przedwojennych losach rodziny, można się w niej z łatwością odnaleźć i osadzić. Wielką wartością jest to, jak wielowymiarowo i wiarygodnie Łoziński pisze o losach Żydów, ale także Polaków w czasie II wojny i tuż po niej, pozwala je zrozumieć, nadaje im personalny, zupełnie nie czarno-biały wymiar. Z czegoś, co dla współczesnego człowieka jest tragicznym, ale bardzo odległym ciągiem wydarzeń z podręcznikow historii, czymś abstrakcyjnym i "papierowym", wydobywa prawdę konkretnej rodziny, dramaty pojedynczych postaci, daje zbiorowej tragedii "twarze" Stramerów. To jest wielka wartość poznawcza tej powieści, ta mocno osadzona w historii mozaika losów (głównie żydowskich, ale nie tylko), która jest wiarygodna i przejmująca dla czytelnika. Poza tym jest to też po prostu opowieść o rodzinie i relacjach, bardzo uniwersalna, niemal archetypiczna. Nie ukrywam, że czekam ma trzecią powieść o Stramerach.

Bardzo dobra wielowątkowa powieść o wojennych losach rodzeństwa Stramerów. Rzetelna historycznie, dobrze napisana, mocno wciągająca czytelnika w swój świat. W podzielonej na 7. części kompozycji nieproporcjonalnie dużo miejsca zajmuje część 2. skupiona na losach najmłodszej dwójki rodzeństwa. Może jest to swego rodzaju "wyrównanie" za to, że w powieści "Stramer"...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

To nie jest dobra powieść. Krajewski jest pisarzem bardzo dobrym, a ja wielką fanką serii o Mocku i nadal.... "Ostra" to nie jest dobra powieść. Jedyne, co mi się podoba, to intryga kryminalna, sam pomysł na nią, do dobrych intryg Krajewski ma i dar, i inteligencję, która pozwala ją świetnie prowadzić i to jedna z niewielu zalet tej książki. Poza tym.... miazga. Głównymi bohaterkami są kobiety, które na poziomie emocji, zachowań, psychologii są w gruncie rzeczy mężczyznami "przebranymi" za kobiety lub niekiedy nawet gorzej - kartonowymi wyobrażeniami tego, jakie według mężczyn są stereotypowe kobiety, jak widać autor (genialny w budowaniu męskich postaci) nie umie "pisać" pierwszoplanowych bohaterek żeńskich. Obie bohaterki ciągle też udają samodzielne i groźne, aby to podkreślić autor nadał im przydomki: Ostra i Brzytwa, ale de facto obie potrzebują ciągłej pomocy mężczyzn, aby je ratowali przed innymi mężczyznami. Najlepiej sprawdza się tu Robert, który mocno przypomina Mocka... Wątki romantyczne.... są tak infantylne, że aż irytują, bo związki dorosłych ludzi są pełne scen zazdrości, melodramatycznych gestów i płytkich emocji oraz kwaśnych tekstów i dramatyzowania jak w taniej telenoweli. Ewnetualnie są tak idealne, że aż nieprawdziwe i wiadomo, że coś tu się musi rozwalić, i się rozwala przewidywalnie bardzo. I nawet tu, w tych relacjach kobiety nie zachowują się jak kobiety, tylko jak kapryśne dzieci lub jak mężczyźni.
Zawsze podziwiałam powieści Krajewskiego za spójną przemyślaną fabułę i konstrukcję świata powieściowego, w których nie było nic zbędnego, żadnych ślepych zaułków, w "Ostrej" są powtórki fraz, jakby nagle uznano, że czytelnik zgłupiał i trzeba mu dwa razy te same informacje w niemal tych samych słowach podać (mam wrażenie, że fabuła była poprawiana i przebudowywana, i albo ktoś to zrobił niedokładnie lub niekonsekwentnie, albo nie skończył i nikt tego na końcu nie przeczytał). Do tego epizodyczne postaci, którym poświęca się absurdalnie wiele uwagi i które zanikają bez ładu i składu, a tuż obok drugoplanowe, które niby są ważne, ale niewiele się im uwagi poświęca i nie wiadomo, o co im chodzi, a mają realny wpływ na fabułę. Poza tym generalnie mało wyrazisty jest ten drugi plan, a bohaterów sporo i mieszają się, bo zbudowano ich z tego samego kartonu (bohaterowie negatywni to zwykle albo obleśny gruby chciwy typ albo zboczony elegancki chciwy typ, a pozytywni to młody zagubiony chłopak z potencjalem lub starzejący się mężczyzna po przejściach, bohaterki żenskie to zwykle prostytutki, żony zbirów, dziewczyny z patologicznych środowisk). Jedyną ciekawą postacią jest Mirella Szewczuk, która wypada bardziej interesujaco niż bohaterki główne i początkowo wydawało się, że w ogóle ta powieść jest o niej. Szkoda, że nie była. I na koniec bomba, coś czego Krajewski nigdy nie robił, gdy trzymał się konwencji kryminałów noir: cukierkowo ładne zakończenie, domknięte happy endem wszystkie wątki, bajkowy świat złych i dobrych, w którym dobro zostało nagrodzone i literalnie przejęło władzę, a zło ukarane, wszystko bez światłocenia, skrzywdzeni pogłaskani, każdy jeden niedobry (nawet z kilkuzdaniowego epizodu) dostał jakieś bęcki... wszystko na granicy prawdopodobienstwa, a im dalej w to zakończenie, tym było ono bardziej odklejone...
Za co więc dałam gwiazdki? za research w kwestiach prawnych, informatycznych itp., który był jak zawsze solidny, za postać Szewczuk, trochę za policjanta Roberta, za ciekawy kompozycyjnie zabieg powieści w powieści, za mój sentyment do zwykle świetnego Krajewskiego. Zdarzyło się zatem dobremu pisarzowi napisać niedobrą powieść. Bywa.

To nie jest dobra powieść. Krajewski jest pisarzem bardzo dobrym, a ja wielką fanką serii o Mocku i nadal.... "Ostra" to nie jest dobra powieść. Jedyne, co mi się podoba, to intryga kryminalna, sam pomysł na nią, do dobrych intryg Krajewski ma i dar, i inteligencję, która pozwala ją świetnie prowadzić i to jedna z niewielu zalet tej książki. Poza tym.... miazga. Głównymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Saga opowiedziana à rebours i dobrze napisana z miażdżącą, ale bardzo ciekawą historią powojennych Prus Wschodnich. W początkowej fazie śledzimy skrawki życia pewnej rodziny, ale kluczowym czasem akcji jest wspólczesność, tu widzimy starego Wolfa i poznajemy jego wspomnienia z dzieciństwa i dorastania w etnicznym powojennym tyglu w okolicach Królewca oraz losy jego 40-letniej córki, Alicji, naukowczyni, która prowadzi antropologiczne badania skupione na pełnych przemocy losach kobiet u schyłku wojny, ale tak naprawdę nie umie nigdzie się odnaleźć i jej życie wypełnia chaos i tymczasowość odziedziczone po przodkach, o których nic nie wie. Oboje są zagubieni w życiu, w rzeczywistości, w emocjach i śnią sny, które nie są ich wspomnieniami, trzymają ich razem wspomnienia o babci Jance i jej domu, który był ośrodkiem życia rodziny, ale tak naprawdę niemal nic o sobie i swojej przeszłości nie wiedzą... wykorzenieni ludzie z tajemnicami w tle, typowa rodzina z terenów byłych Prus Wschodnich, terenów etnicznych powojennych czystek, o których się nie mówiło. Dopiero po tej ekspozycji autorka przenosi czytelnika do przeszłości, poznajemy młodziutką Jankę i jej walkę o nowy dom, nowe życie i przetrwanie. Widzimy też schyłek wojny z perspektywny młodego niemieckiego chirurga, Maxa i niemieckich mieszkańców Krolewca i okolic, którzy z przerażeniem czekają na przyjście Armii Czerwonej. Nic nie jest czarno-białe. Żadna krzywda ani okrucieństwo nie są przypisane jednej grupie etnicznej, są po prostu ludzie, którzy robią dobre lub złe rzeczy, a niekiedy tylko usiłują przetrwać i ocalić swoich bliskich, a czasem tylko siebie. Przeszłość odciska ślad na przyszłości i rzuca na nią cień, nawet gdy potomkowie nic o niej nie wiedzą. Historycznie powieść jest bardzo interesujaca, rzetelna i wiarygodna. Jest też mocno osadzona w naszych czasach, bo wątek dramatów na granicy polsko-bialoruskiej stanowi istotny jej element, wręcz dalszy ciąg pewnego procesu historycznego, który miażdzy kolejne pokolenia. "Toń" to trochę taka powieść do przeżycia, a nie tylko do poczytania. Inteligentna, wciągająca, o sekretach rodzinnych schowanych pod powierzchnią, ale nieusuwalnie obecnych. Mocna rzecz. Do tego świetna psychologia postaci, które dzielą się prespektywą narracyjną, zresztą nawet na drugim planie - mnóstwo krwistych, prawdziwych ludzi. Czytałam z zachłannoscią.

Saga opowiedziana à rebours i dobrze napisana z miażdżącą, ale bardzo ciekawą historią powojennych Prus Wschodnich. W początkowej fazie śledzimy skrawki życia pewnej rodziny, ale kluczowym czasem akcji jest wspólczesność, tu widzimy starego Wolfa i poznajemy jego wspomnienia z dzieciństwa i dorastania w etnicznym powojennym tyglu w okolicach Królewca oraz losy jego...

więcej Pokaż mimo to