rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Chyba od dawna nie czytałam książki, która aż tak bardzo by mi się nie spodobała, a mówię to z ogromnym bólem serca. Dosłownie do 270 strony historia miała jakiś potencjał, ale z biegiem czasu czułam się psychicznie wymęczona. Z początku strasznie ciągnęło mnie aby poznać tę książkę, ale na przestrzeni stron zaczęły pojawiać się fragmenty, które zapaliły u mnie czerwone światełko, przez nie wiecznie byłam w gotowości bojąc się jakich kolejnych wydarzeń znowu będę świadkiem. Ale czytałam dalej licząc, że może za chwilkę będzie lepiej.

Zanim zacznę recenzję chcę podkreślić iż w książce poruszone są bardzo drażliwe i delikatne tematy: sam0b0jstwo, publiczne egzekucje, t0rtury czy seksualne odniesienia, które nie nadają się dla młodszych czytelników.

„Chciałabym udowodnić sobie, a także swojemu ojcu, nie nie jestem już dziewczynką z popiołów i zniszczeń. Jestem od niej silniejsza. Jestem silniejsza od wszystkich płomieni”.

Zaczynając od plusów:
moją uwagę przykuła budowa świata, a właściwie jego kreacja, która była całkiem udana. Nie jest on niczym wybitnie kreatywnym ani odkrywczym, nie został też odpowiednio dobrze rozwinięty, co jest zmorą romantasy, ale jak na pierwszy tom jest znośnie. Jak to bywa w książkach z pogranicza fantastyki autorka zaprezentowała dość nietuzinkowy system magiczny (ale znowu koślawo ukazany, bo skupiał się praktycznie na jednej postaci, czyli Rielle a o innych zapomniano). Historia tego królestwa również była intrygująca, a raczej te sekrety i kłamstwa, którymi nas karmiono, dlatego chciałam wiedzieć więcej o wojnie z aniołami czy powodu utworzenia bramy oddzielającej dwa światy, czy tego jak w ogóle wyglądała rzeczywistość Eliany? Bo wiem, że źle, ale nie umiem poskładać w całość strzępka informacji, które dostałam.

Prolog wrzuca czytelnika w sam środek akcji, albo raczej w sam koniec i oferuje ogrom przeróżnych emocji, ale zdecydowanie na pierwszy plan wysuwa się ciekawość, jak doszło do tych wydarzeń, dlaczego jacyś bohaterowie musieli zostać poświęceni oraz najważniejsze: co dalej? Historia przepełniona jest gwałtownością, dzieje się tutaj dużo drastycznych scen, co było odważnym zagraniem. Poruszyła autorka ciężką tematykę 2mi3rci bliskich osób, nienawiści do samego siebie czy winy. Rozdziały przedstawione naprzemiennie raz z perspektywy Eliany a potem Rielle, trochę za krótkie czasem były te rozdziały więc jednym ciągiem czytałam perspektywę jednej postaci, a potem wracała do poprzedniej aby wyrównać. Taką metodę polecam też innym.

„Nie można mnie złamać ani ugiąć.
Nigdy nie milknę.
Jestem wszędzie”.

Co mi się nie podobało?
Powierzchowne i płytkie bohaterki. W trakcie wykonywania prób w turnieju, Rielle przywdziewała ogromnie piękne kreacje, które więcej miały ukazywać ciała niż być praktycznym odzieniem, które gwarantowałoby jej swobodę ruchów. Chociaż dzięki magii nawet z dekoltem do pępka mogła czuć się dobrze Oczywiście nie muszę chyba pisać iż bohaterki były nad wyraz przepiękne o idealnych proporcjach twarzy, każdy je pożądał.

Ramy czasowe: mogłoby się wydawać, że będzie to najprostszy aspekt tej historii, nic bardziej mylnego. Geneza wydarzeń była o tyle nielogiczna iż często łapałam się za głowę próbując ją zrozumieć, dwa różne światy, które dzieli ogromna przepaść w czasie, bo aż 1000 lat. Zresztą dla mnie to nielogiczne iż po tak długim czasie ludzie wciąż pamiętaliby o dawnych królach, czy wciąż wspominali ich rządy... Jak mówię, zbyt dużo dziur i nielogicznych aspektów.

„Ludzie tacy jak my nie walczą o własną nadzieję. Tylko o wszystkich innych”

„- Jeśli nie jestem potworem to jaką mam wymówkę dla tych wszystkich rzeczy, które zrobiłam? (...)
- Wszyscy jesteśmy istotami z mroku. Ale jeśli pozostaniemy w ciemności, będzie po nas. Dlatego musimy dążyć do światła, a ty właśnie to robisz. (…)
Wara nie wystarczy, żeby utrzymać się przy życiu.
Ale jeśli dasz jej dość czasu, potrafi wygrać wojny”

Jak to mówimy krowa, która dużo muczy, mało mleka daje i tak było w przypadku Eliany. Dziewczyna pokładała zbyt dużą wiarę czy miłość w samą siebie, wywyższając swe mikro zdolności w walce i w życiu uczuciowym. Tak naprawdę w głębi duszy polegała zawsze na szczęściu i pomocy innych, którzy byli w stanie oddać za nią życie, a sama przy pierwszej lepszej okazji brała nogi za pas. A swoim sojusznikom gwarantuje zdradę, kłamstwa i sekrety. Musiała na każdym kroku podkreślać, że utraciła resztki człowieczeństwa przez to kim musiała się stać, przez treningi, które miały stworzyć z niej zab0jczynię. Jest w stanie walczyć i zab1jać, aby potem nosić wyryte imiona i twarze tych ludzi w pamięć. Lecz najgorsza z tego wszystkiego jest jej denna i płytka osobowość. Niestety nie polubiłam jej, może wypominanie i obrażanie innych za to co musieli robić aby przeżyć, tak na mnie negatywnie podziałało, ale ona strasznie straciła w moich oczach przez to jaka nieczuła była.
Turniej, a tak właściwie te parę prób, w których musiała uczestniczyć Ri były ogromnie, wręcz groteskowo zabawne, poziom ich trudności sięgnął dna. Nie czułam żadnych, nawet najmniejszych uczuć gdy czytałam jak przychodziło jej zmierzyć się w walce o „życie” gdzie tak naprawdę nigdy nie była zagrożona... Ludzie pokochali ją za nic, chociaż nawet nie była księżniczką, nazywali ją swoją królową. Ogólnie uważam, że jakiekolwiek wydarzenia w tej książce były bo musiały być, ale jeśli zastanowić się nad ich sensem, to nie ma żadnego. Brak tu ciągu przyczynowo-skutkowego, przynajmniej ja go nie widzę, bohaterowie gdzieś idą, nagle kogoś spotykają, nagle zaczynają coś robić, nagle walczą, uciekają... to wszystko było opisane tak bez polotu, tak po macoszemu.

Romans: niestety takowy był, ale ja go kompletnie nie czuję. Rola Audricka sprowadzała się do tak zwanego pieska, który lata za swoją ukochaną i jest na każde jej skinienie. Facet miał zerową osobowość, jedynie był uległy i skory do oddania życie za nią. Tak można sklasyfikować każdą poboczną postać. Corien jednakże trochę mnie intrygował, ale to dlatego, że chciałam wiedzieć co zrobił, niestety on należy do tego typu bohaterów, których lepiej kijem nie ruszać. Wygląda całkiem miło, ale w środku jest potworem. Pojawia się tutaj wątek trójkąta miłosnego, dlatego chyba więcej chemii czułam w stosunku do Ri i Coriena, niż Ri i Audricka. A Wilk i El, tego nawet nie skomentuję. Połowę książki warczą na siebie, a w drugiej połowie, on ją kocha, albo kochał od początku...

Chyba od dawna nie czytałam książki, która aż tak bardzo by mi się nie spodobała, a mówię to z ogromnym bólem serca. Dosłownie do 270 strony historia miała jakiś potencjał, ale z biegiem czasu czułam się psychicznie wymęczona. Z początku strasznie ciągnęło mnie aby poznać tę książkę, ale na przestrzeni stron zaczęły pojawiać się fragmenty, które zapaliły u mnie czerwone...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Często uciekamy od swojego dotychczasowego życia, pozostawiając za sobą nierozwiązaną przeszłość Zrobienie tego pierwszego kroku jest zarazem najważniejsze i najtrudniejsze, jedyne co nie pozwalało Holly się poddać i upaść to były jej marzenia jak i pasja do robienia w życiu tego co zawsze chciała. Nikt nie jest w stanie odebrać ci tego co pragniesz, ale jest w stanie ci to obrzydzić.

Nikt tak jak Ada Tulińska nie ubiera prawdziwego, okrutnego życia i nie potrafi tak jak ona stworzyć pięknej, zabawnej i wzruszającej historii, koło której nikt nie przejdzie obojętnie. Z jej historii często wybrzmiewają życiowe lekcje, wiele osób potrafi podkopać twoją wiarę w siebie, wyniszczając cię, ale tylko ty jesteś kowalem swojego losu, nie daj się stłamsić.

W tej historii marzycielami są Holly i Dave Reid, wilczy inwestor, który nie przebiera w środkach aby osiągnąć swój cel, oraz niebywale zawzięta i uparta właścicielka galerii sztuki, która nie da się tak łatwo pozbyć z własnego lokalu. Pomimo usilnych prób Wilczego Inwestora aby przejąć jej lokal, w tym Dave pokazał jej swoją pasję do majstrowanie przy korkach, ale wpadł po uszy gdy przyszło mu zmierzyć się z uporem Holly. Trafił swój na swego. W życiu nie zawsze chodzi tylko o pieniądze.

Babskie wieczory, picie drinków i koktajli w barach, imprezy do białego rana, czy wyrywanie mężczyzn na ładny uśmiech to domena Holly. Błąd! Zazwyczaj w książkach to dziewczyna poznaje koleżankę i nagle przyjaciółki na całe życie. Ale w tej książce mamy odwróconą rolę, w końcu ktoś ukazał świetną, przyjacielską relacje, Reid z jego wieloletnim partnerem biznesowym, zero podtekstu seksualnego (no oprócz takiej jednej sceny w restauracji) pędzali dużo czasu razem jedząc czy pijąc dziwne mikstury. A w dodatku wspólne docinki, czy dość wstydliwe wpadki napawały mnie radością, jakie to było przezabawne, a w dodatku tak realne. W końcu mogłam być świadkiem normalnej wymiany zdań przyjaciół, którzy ufają sobie jak dwa łyse konie.

Jeśli myślisz, że historia dzieje się w jakimkolwiek polskim mieście to niestety spotka cię rozczarowanie. W końcu oderwałam się od świata, który dość dobrze znam i zostałam dzięki Adzie wrzucona do Nowego Jorku. Jak ja kocham jak ta autorka buduje swoje światy, masz zaledwie namiastkę tego życia, a już wiesz, że to miejsce byłoby ci pisane.

Relacja miłosna.
Jest to slow burn, nie mówimy tu o żadnym dzikim pożądaniu czy rwaniu ubrań na strzępy, czy innych 'cudownych' określeniach jakie pojawiają się w romansach. Nie, autorka zawsze skupia się na tym aby bohaterowie poznali się z każdej strony, też z tej negatywnej. Z początku głęboko zakorzeniona nienawiść, która z czasem zmienia się w zaufanie. W tej książce aż iskrzyło od napięcia, chemia między bohaterami była aż wyczuwalna, ale autorka zaskarbiła sobie sympatię czytelników właśnie tym, że bohaterowie mają osobowość, ale i głowę na karku. Nawet nie mogę zapomnieć o korespondencji SMS tej dwójki, czy wspólnego czytaniu książki z gatunku monster romance. Na tę historię składa się tak dużo scen, od których naprawdę serce romantyczki urośnie do wielkich rozmiarów. Wieczory spędzone na oglądaniu i recenzowaniu niszowych produkcji, w tym horrorów o krwiożerczych zegarach było przecudowne i przezabawne. Czekam na kolejną książkę autorki.

Często uciekamy od swojego dotychczasowego życia, pozostawiając za sobą nierozwiązaną przeszłość Zrobienie tego pierwszego kroku jest zarazem najważniejsze i najtrudniejsze, jedyne co nie pozwalało Holly się poddać i upaść to były jej marzenia jak i pasja do robienia w życiu tego co zawsze chciała. Nikt nie jest w stanie odebrać ci tego co pragniesz, ale jest w stanie ci to...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie da się opisać słowami co czułam gdy dowiedziałam się, że po 8 latach na nowo wrócę do tej serii. Trzymając w rękach swój egzemplarz książki mogłam na nowo otworzyć zardzewiałą furtkę i poznać kolejny tom tym razem oczami Zu, która moim zdaniem zawsze miała więcej do opowiedzenia. Mroczne umysły to seria mojej młodości, to coś genialnego, opakowanego w piękną okładkę i posiadającą ogromnie smutną, wzruszającą i brutalną treść.

„Żołnierze nazywają was dzikusami. Nie dzieciakami, nie Psi, nie dziwolągami. Dzikusami! Traktują nas jak dzikie zwierzęta, na które polują dla sportu (…) W przeszłości pozwoliłam, by mnie krzywdzili. Próbowali złamać i byli cho... blisko, ale teraz już nikomu na to nie pozwolę”

Tajemnicza od początku do końca. Dla tych, którzy są niedoinformowani książki tej autorki obfitują w obraz okropnej, nędznej, wstrętnej rzeczywistości, gdzie to właśnie dzieci odczuły katastrofalne skutki decyzji dorosłych. Każde dziecko, które wykazuje jakiekolwiek nadnaturalne zdolności musi być zesłane do obozów. Wyzywani od zwierząt, potworów mierzą się z ignorancją i ludzką ślepotą. Umieszczeni w małej przestrzeni, odizolowani, zastraszani, maltretowani i głodzeni walczyli o każdy jeden dzień mając nadzieję, że pewnego dnia rząd, społeczeństwo i własna rodzina zaakceptuje ich. Nie napiętnuje i nie ześle znów do piekła. Niestety to wciąż tylko bajki, a w rzeczywistości traktowani są nadal jako gorszy sort. Bez względu na to co zrobią.

'Nie mogę zmienić świata, mogę zmienić tylko siebie...”

Wydarzenia przeskakują pomiędzy różnymi okresami w czasie. Bracken karmi nas szczątkowymi informacjami, czy wspomnieniami Zu, które są satysfakcjonujące, ale niewystarczające. Podobało mi się wręcz zagranie autorki, aby opowiedzieć (tak po części ) tę historię od końca.. Jako, że jest to kontynuacja trylogii Mroczne Umysły, uważam że nieznajomość trylogii nie będzie dla nikogo ciężarem czy przeszkodą. Mamy dość mało nawiązań do poprzedniej trylogii, one są, ale nie ma aż tak streszczonej fabuły pod hasłem :previously on... Te historie są połączone, ale czytanie ich oddzielnie to nie grzech.

„Dzieci natychmiast je zaakceptowały; nazwy, które sami sobie nadaliśmy, zawsze miały większe znaczenie niż etykiety narzucone przez dorosłych”

Ta historia rozpoczyna się z dużego C, czyli autorka wrzuca nas, czytelników wprost w sam środek konfliktu. Mniej więcej wygląda to tak jakbyś przegapił/* początek filmu, film leci dalej nie zwracając uwagi czy czynnie śledzisz fabułę, której nie możesz oczywiście cofnąć jedynie patrzeć na to jak rozwija się i liczyć na to, że znowu nie zawali się świat na głowy bohaterów. Szczerze i bezapelacyjnie uwielbiam to jak wykreowana została Zu, Suzume Kimura, dziewczyna przeszła przez piekło, wyzbyła się więzi z bliskimi gdyż uważała, że to będzie jedyny sposób aby zagwarantować im godne życie. W dodatku nareszcie po takim czasie odnalazła swój głos.

„Przyjechaliśmy tu razem to i wyjedziemy razem”
Ta książka właśnie taka jest, pełna poświęceń oraz ogromnie trwałych związków czy relacji, tworzą rodzinę, gdyż wybrali siebie, to nie geny decydują o miłości. A potem mamy Romana, inaczej Rambo, który wiecznie w zabawny sposób przekręcał powiedzonka, czy Priye, której cięty język jest ostry jak żyleta. Ogromnie ubarwili tę historię i pomimo tego, że mieli zbyt wiele tajemnic, dzielnie dźwigali książkę na swych barkach.

Pomimo tego iż nie mogłam liczyć na nudę, tak twierdzę iż w pewnym momencie ta historia była mocno chaotyczna. Tak w 3/4 książki dopadło mnie wrażenie jakby pewne sceny były upchnięte na siłę, momentami bohaterowie zbaczali z kursu, krążyli jak muchy we mgle i nie wiedzieli co robić. Powtarzali te same błędy. Początek zapowiadał się naprawdę obiecująco, ale im dalej w las tym było inaczej. W paru scenach coś aż krzyczało, że będzie dobrze, nie bójcie się, wybaczcie, ale zabrakło tu realizmu, pomimo tego iż uważam, że ta historia pod względem wulgarnego języka i drastycznych scen różni się od trylogii, to wciąż trochę za mało. Wszystko wydarzenia opierały się na szczęściu, przez co miałam wrażenie, że ta fabuła nigdy nie idzie naprzód.

Najbardziej irytujące jest otwarte zakończenie tej książki, nie jest to spojler, ta historia po prostu nigdy nie będzie miała szczęśliwego zakończenia. Zawsze pojawi się ktoś lub wyjdą na jaw nowe, okropne informacje, które zaburzą ten w miarę wypracowany spokój. To historia z gatunku dystopii, która świetnie obrazuje mroczną stronę świata, więc jest szansa, że kiedyś autorka dopisze tom 5.

Nie da się opisać słowami co czułam gdy dowiedziałam się, że po 8 latach na nowo wrócę do tej serii. Trzymając w rękach swój egzemplarz książki mogłam na nowo otworzyć zardzewiałą furtkę i poznać kolejny tom tym razem oczami Zu, która moim zdaniem zawsze miała więcej do opowiedzenia. Mroczne umysły to seria mojej młodości, to coś genialnego, opakowanego w piękną okładkę i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Chciał jedynie, żeby pozwolono mu przeżyć. Chciał być kimś, a nie nikim. Nie umrzeć za to tylko, że jest po prostu sobą”.

Ułomność, uprzedzenia czy ograniczenia ludzkie doprowadzają do wzajemnej niechęci i pogardy. Jedni nienawidzą drugich i tak w kółko, każdy tkwi w niechęci do siebie samego, ale zmuszeni są do wdziania maski i odgrywania ról jakie zesłał im los. Ta konkretna historia uwiecznia to co brzydkie w człowieku, wywołując czasem na wierzch ukryte piękno podszyte strachem, przymusem czy pragnieniem aby stać się kimś zupełnie innym, kimś lepszym. Nieograniczona chęć władzy. Ujrzenia swych wrogów na kolanach, płaczących się było siłą napędzającą każdą ich decyzje, krok. Aby osiągnąć to czego nie udało się dokonać innym byli zdolni do wszystkiego, ten pęd aby w końcu spełnić swoje przeznaczenie, aby nareszcie niespokojny duch mógł zaznać spokoju było silniejsze od bólu.

W trakcie ponad600 stron targały mną przeróżne emocje. Nie jest to książka do poduszki, czy w trakcie jednego nudnego wieczoru, gdyż Shelley Parker-Chan zmusza czytelnika do stawienia czoła okrutnej brutalnej męskiej sile, niesprawiedliwościom jak i wszelkim ludzkim maską skrywającym potworów. Ta historia skupia się w głównej mierze na kwestiach genderowych, m.in. tego, że ciało jest wyłącznie narzędziem, które ma służyć do wykonania zadania, łatwo jest manipulować innymi dostrajając się do ich ukrytych, wstydliwych potrzeb. Książka napompowana jest akcją, każdy rozdział przynosił nowe rewelacje, nowe informacje, które często wplątywanie mimochodem miały tak ogromne znaczenie. Poznałam bliżej bohaterów, skrywane w nich emocje, uczucia w końcu wyszły na wierzch, z radością spoglądałam jak wznoszą się jak i upadają.


„Znał takie spojrzenia. Czuł je na sobie przez całe życie: wzrok mówiący wyraźnie, że w oczach innych ludzi nie jest nawet osobą, ale zwykłym przedmiotem. (...)chciał, by chłopak poczuł, czym jest wzgarda i odtrącenie. Chciał by poznał smak cierpienia wywołanego przez obrzydzenie całego świata”.
Spotykamy całą rzeszę postaci kobiet jak i mężczyzn, którzy zmuszeni byli do odgrywania swoich ról, dlatego tak przyjemnie było mi śledzić perspektywę tych paru bohaterów, dzięki czemu czułam, że ta historia jest rzeczywiście żywa, pełna pasji, gniewu oraz namiętności. Pomimo tego, że Shelley nie wdraża się w dosadne opisy scen brutalności, wulgarnej siły to i tak wiele razy musiała odetchnąć od nadmiaru emocji, ciężko jest czytać takie sceny, w których bohaterowie przeświadczeni są o swojej niższości, którzy nie byli traktowani niczym człowiek lecz kawał mięsa. Ogromnie chciałabym też zwrócić uwagę na Królową Soli, której genialny, bystry umysł skrywany był pod tonami makijażu, fałdami ubrań tylko po to aby nie przyćmić męża, któremu brakowało rozumu.

Na przestrzeni obu tomów najbardziej w mojej pamięci zapadnie postać Ouyanga, generała, eunucha, który nie tylko akceptował ból, ale zadawał go sobie dzień w dzień aby dźwigać brzemię podjętych decyzji. A to tylko przybliżało go nieuchronnie do obranego celu, nie patrzył na koszta czy konsekwencje swojej zemsty. Stał się wręcz martwą powłoką, która bezwolnie wykonywała podstawowe czynności, a w głębi duszy, naprawdę głęboko pogrzebał samego siebie. Odebrano mu coś więcej niż męskość, ale życie, wybór jak i wolność. Nie jestem postaciami z tej historii i daleko mi do nich, dlatego tak ciężko jest mi w ogóle zrozumieć Wang Baoxinga, nie byłabym w stanie nigdy dokonać czy mówić tego co on, aby dopełnić swojego planu.

„Zamieszkiwała swoje ciało, kryła się cal pod powierzchnią, nosiła je jak marionetkę, z poczuciem własności i dumy, lecz nigdy się z nim w pełni nie identyfikowała”.

Opowieść skupiona na wojaczce, naradach wojennych, ustalaniu planu działania, kolejnego kroku aby być zawsze przed przeciwnikiem. Obserwowałam jak działa umysł Zhu, obserwowałam z zamiłowaniem jak pomału trybiki jego/jej geniuszu ukazują przed nami jego/jej wielkość. Podobało mi się obserwowanie jak Zhu, taka niepozorna istotka potrafiła zmierzyć się z przeciwnikiem, często wychodząc z tego obronną ręką. Więc, zdecydowanie ukierunkowanie tej historii głównie na politykę jak i wojaczkę było strzałem w dziesiątkę. Shelley bardzo dobrze dryfuje między akcją, a walką, a należy zaznaczyć, że oprócz Ouyanga bohaterowie nie posługiwali się bronią, nie mieli doświadczenia bojowego, byli jednak zdeterminowani i pełni pasji, a ich zemsta była bardzo wyrafinowana. Dążyli do zniszczenia wroga od środka, a wszelkie dworskie intrygi, knowania zostały bardzo dobrze dopieszczone.

Żeby nie było samych plusów, muszę też wspomnieć o wadach, w paru momentach miałam wrażenie jakby fabuła stanęła, nie rozumiałam ciągu wydarzeń, który był momentami zbyt chaotyczny. Pewne sceny nie zostały odpowiednio dobrze rozwinięte i często bazowałam na domysłach.  Lecz pomimo tego tłumaczenie tej książki jest naprawdę bardzo dobre, te książkę czyta się błyskawicznie I jak tylko załapiesz rytm tak już do końca czytasz i podziwiasz geniusz Shelley Parker-Chan, obserwując biernie los, który spotyka postaci, bezlitosny i okrutny. Wiedź, że ta książka nie bierze jeńców.

„Chciał jedynie, żeby pozwolono mu przeżyć. Chciał być kimś, a nie nikim. Nie umrzeć za to tylko, że jest po prostu sobą”.

Ułomność, uprzedzenia czy ograniczenia ludzkie doprowadzają do wzajemnej niechęci i pogardy. Jedni nienawidzą drugich i tak w kółko, każdy tkwi w niechęci do siebie samego, ale zmuszeni są do wdziania maski i odgrywania ról jakie zesłał im los. Ta...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Obserwuję cię jak każdego dnia starasz się sprostać wymaganiom najróżniejszych osób. Bierzesz na siebie coraz więcej. Czasem jestem zmęczony samym patrzeniem na ciebie. Zastanawiam się jak się wtedy czujesz”?

Mona Kasten udowadnia, że nie jest autorką jednego gatunku, wyszła naprzeciw oczekiwaniom czytelników i sprezentowała całkowicie nową, fantastyczną historię. Początek książki obfituje w dość szeroko rozwinięte nazewnictwo. Autorka przybliża nam dzieje losów bogów Tuahe De Danann, którzy dawno temu wkroczyli do Irlandii i od tamtej pory przekazują zdolności swoim potomkom. Losy każdego z nich przeznaczone są do wielkich jak i małych czynów, ale jedno jest pewne muszą za wszelką cenę rywalizować jak i walczyć o swoją pozycje, a sojusze są dość kruche.
Nie ukrywam ciężko jest spamiętać co niektóre nazwy. Świat a raczej jego polityka wydaje się mocno zawiła i jak do tej pory poznałam ledwo ćwiartkę tego co autorka chciała przekazać. Ciężko jest mi też określić tę historię, ale przede wszystkim w moim mniemaniu to młodzieżówka z elementami fantastycznymi. Zbyt wiele kwestii zostało nierozwiniętych i chyba za mocno wpleciono politykę oraz rebelię, które autorka ukazała tak po łebkach. Irytuje mnie iż tak szybko ta historia dobiegła końca, przez co czuję jakbym otrzymała niewystarczającą dawkę informacji. W końcu nie wiem kto jest ich przeciwnikiem, czego chcą?

Zoey uczęszcza do Akademii Everfall, w której potomkowie bogów poszerzają swoje umiejętności, bez względu czy ich dar jest mniej lub bardziej potężny. Do szkoły zostają przyjęci już od 15-16 roku życia, ale wszystko też uzależnione jest kiedy objawił się ich dar. Podzieleni są na poszczególne domy: Dom Brązowych Wilków, Dom Srebrnych Kruków oraz Dom Złotych Liści. Sam pomysł na fabułę wydaje się być ciekawy, ale w paru momentach nie umiałam wyzbyć się uczucia, że „Fallen Princess” przypomina mi Winx czy Tajemnice Domu Anubisa. System magiczny, podział na szkoły, to wszystko sprowadza się do tego,że historia wydawała mi się znajoma, lecz nie sądzę aby to była jej wada, wręcz autorka ciekawie wykreowała swój świat. W raz z bohaterką staramy się odkryć prawdę, $mierć chłopaka nie wydaje się zbiegiem okoliczności, a droga do prawdy jest ogromnie niebezpieczna.

„Przez ostatnie kilka lat dzień w dzień dążyłam do perfekcji i nigdy nie zaryzykowałabym zachowania, za które mogłabym otrzymać ostrzeżenie. Ale teraz? Straciłam dom. Reputację (…) Matka wolałaby żebym miała inną magiczną moc. Niewiele zostało mi do stracenia”.

Ciężko było mi z początku polubić Zoey, to raczej kwestia jej nastawienia, ciągle żyła w przekonaniu, że mając wpływową matkę zasiadającą w radzie jest nietykalna. Tak też było. Aczkolwiek, bardziej irytowało mnie jej ślepe podążanie za ludźmi, którzy skromnie rzec ujmując ''mieli ją w głębokim poważaniu”. Autorka zaskarbiła sobie moją sympatię tym, że właśnie stworzyła postać tak bardzo prawdziwą, która poszukuje atencji ze strony swojego środowiska, tej odrobiny ciepła, jakiegoś uczucia, które jak do tej pory dawali jej znajomi. Przyjemnie było oglądać to jak rozwijała skrzydła, jak z biegiem czasu stała się silna i samowystarczalna, przestała patrzeć na świat w pastelowych kolorach, ale w końcu podciągnęła suknię, zdjęła pantofelki i ruszyła w bój. Zoey zaczęła walczyć, pomału zaczęła stawiać odważne kroki aby pogodzić się ze swoim losem. Jej relacja z matką przedstawia ogromnie wzruszające momenty, w końcu ciężko jest sprostać oczekiwaniom matki, która obecnie widzi w tobie zmarnowany potencjał czy rozczarowanie. Z księżniczki w potwora, tak można określić drogę Zoey.

„ - Jak leciało to przysłowie? Krowa, która dużo ryczy mało mleka daje.
- Z przyjemnością udowodnię, że się mylisz.
- Tylko na to czekam. Lubie mleko.
To była prawdopodobnie jedna z najgłupszych dyskusji, w jakiej kiedykolwiek uczestniczyłam”.

Uwielbiam postaci poboczne, naprawdę ich uwielbiam, nigdy nie mogłam zarzucić autorce tego, że źle kreowała swoje postaci, bo zawsze poświęcała dużo uwagi aby rozwinąć ich osobowość. Zresztą ubóstwiam tę odrobinę humoru, która się pojawiła. Tak właściwie każdy czymś się wyróżniał, w tej historii brak jest schematycznych postaci, każdy kieruje się własnym dobrem i ciekawe jest odkrywanie drugiego dno kryjącego się w tej historii. W „Fallen Princess' mamy ukazany motyw radzenia sobie po stracie ukochanej osoby, ukazuje wyboistą drogę od zaprzeczenia, złości do akceptacji. Zbyt wiele osób żyje na marginesie bo nie są wystarczająco fajni.

„Kiedy podniósł wzrok, zaparło mi dech w płucach. W jego oczach była rozpacz, której nigdy wcześniej nie widziałam. Nie chciał poddać tej walki, ale był bliski tego – i ta myśl rozwalała go kompletnie. Nie pozwolę ci odejść, Zoey. Nigdy”.
Dylan jest Żniwiarzem, z którym musi współpracować Zoey, chłopak zmusza ją do zdjęcia różowych gogli z oczu aby w końcu zmierzyła się z rzeczywistością. Podobało mi się jak zmuszał ją do myślenia, kwestionowania tego co ją otacza.

Jak wcześniej wspomniałam dość pobieżnie poznajemy ten świat, aczkolwiek chyba mogę zdradzić, że pojawiają się dearg due, czyli wampiry, a raczej ich namiastka. Czekam na kolejne tomy z serii, gdyż czuję ogromny niedosyt i chcę się przekonać jak autorka rozwiąże pewne wątki.

„Obserwuję cię jak każdego dnia starasz się sprostać wymaganiom najróżniejszych osób. Bierzesz na siebie coraz więcej. Czasem jestem zmęczony samym patrzeniem na ciebie. Zastanawiam się jak się wtedy czujesz”?

Mona Kasten udowadnia, że nie jest autorką jednego gatunku, wyszła naprzeciw oczekiwaniom czytelników i sprezentowała całkowicie nową, fantastyczną historię....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Nie ukrywam „Iron Flame” to cegła jakich mało, drobna czcionka, ogromny format, ale czas spędzony w trakcie poznawania każdej kolejnej strony jest nie do opisania Nie jest to literatura wysokich lotów, ma naprawdę dużo wad, wiele razy wręcz ciskałam gromami z oczu, ale i tak przeczytam kolejne książki z serii Empireum. Nie brak drastycznych, romantycznych czy ogromnie ważnych chwil, zapadają w pamięć i przynoszą ten dreszczyk emocji, który tak uwielbiam u Rebekki. Iron Flame mówi o tym jak bardzo destrukcyjna może być miłość, przedstawia losy tych którzy są w stanie poświęcić się aby inni mogli żyć. W dodatku pokazuje, że warto doceniać każdą, nawet najmniejszą chwilę, gdyż łatwo jest utracić to o co tak bardzo walczymy. Nareszcie rodzeństwo Sorrengail otrzymało więcej czasu aby zacieśnić relację, to samo dotyczy się przyjaciół Vi, którym zależy na niej, pomimo jej starań aby ich od siebie odsunąć. Będą zmuszeni stawić czoła prawdziwe, przejrzeć kłamstwa i opowiedzieć się po jednej ze stron. Niestety nie za każdymi decyzjami stoją słuszne uczynki.

Co pokochałam?
Zdecydowanie największą zasługą tej książki są: smoki. Nie ukrywam, ale za każdym razem gdy chociaż mimochodem ktokolwiek z tej trójki zabierał głos wybuchałam śmiechem, są doprawdy cudowni jak i ogromnie cenię ich relację. Tairn zmagał się z wybuchami nastoletniej Andarny, której humorki pasowały do jego własnych, w końcu jabłko pada niedaleko od jabłoni. Oraz Sgaeyl ta smoczyca definitywnie należy do moich ulubionych, tym bardziej informacji, których się o niej dowiedziałam zmiotły mnie z planszy.

Tej historii towarzyszy świetny klimat, jak zawsze w ogromnych emocjach śledziłam poczynania Vi w kwestii przetrwania w Basgiacie, poświęciła ogrom czasu poszukiwaniom aby coś wykraść jak i odkryć zatajaną od lat prawdę. Musiała zaryzykować i zaufać bliskim pomimo obawy nie tylko o swoje życie. Wszyscy starają się przetrwać pomimo tego, że nie są gotowi na to co nadchodzi, w dodatku czas również nie jest po ich stronie. W dodatku w tym tomie jest więcej brutalności, nowe zajęcia są brutalne, wiele osób stało się pozbawionymi czynnika ludzkiego istotami owładniętymi rządzą zemsty, pojawia się cała masa nowych przeciwników.

Topór w szafie
Życie u boku jednego z najpotężniejszych i najgroźniejszych ludzi nie może być nudne, czego doświadcza Vi. Musi stawiać czoła sekretom swojego ukochanego, który niechętnie dzieli się z nią swoją przeszłością, w końcu musi ona zadawać odpowiednie pytania, na co ona nie jest w ogóle gotowa. Niestety, ale Violet obsesyjnie starała się zmienić Xadena, narzucając mu jaki ma być. Nie mógł posiadać własnych sekretów, wiecznie musiał jej coś udowadniać czy walczyć o jej atencję, gdyż w innym wypadku musiał wybierać: ją, albo swoje sekrety. Tak właściwie jest on jedyną osobą w tym „związku” która nie tylko się starała, ale i coś czuła, jego wyznania miłosne były piękne, starał się i kochał ją ponad wszystko, nie wymagał od Vi udowadniania swojej miłości. Chociaż nie ukrywam jego zachowanie w pewnym momencie było mocno toksyczne, co oczywiście wytknęła mu Vi porównując go do Daina. Wydaje mi się, że Vi zbyt mocno wyidealizowała Xadena, stworzyła fałszywy obraz w swojej główce jakim człowiekiem on jest, przez co później wszystko ją irytowało jak i jej przeszkadzało, zdecydowanie łamały mi serce sceny, w których Xaden musiał przypominać sobie o tym, że ona go kocha:
„less than a minute” kto wie, ten wie.

Relacja bohaterów
Ciężko jest mi w jakikolwiek sposób nazwać to coś między nimi, odważę się stweirdzić całkowity downgrade pod względem jakiekolwiek emocjonalnej relacji. Po pierwsze, wszelkie ważne rozmowy były ucinane aby w ich miejsce wcisnąć sceny łóżkowe, gdyż jak możecie się spodziewać Xaden jak i Vi nie dorośli do prowadzenia normalnych dialogów, wszystko trzeba było rozwiązać kłótnią, obrażaniem się, ucieczką, a najlepiej kończąc wszystko w jego sypialni. Czysto platoniczna relacja sprowadzająca się wyłącznie do pociągu fizycznego, podkreślane jak bosko wyrzeźbione są jego mięśnie, jaki on piękny no i ten jego zapach mydła o poranku...

W tym tomie autorka nie szczędziła nam całej masy nowych postaci, mam nadzieję, że stworzyła ich nie po to aby później nam ich odebrać... Z czasem ich natłok potrafi przytłoczyć, więc radzę dobrze zapamiętać ich sobie, aby z czasem nie tracić czasu na przypominajkę kim oni są. Lecz tak właściwie zostali zepchnięci na dalszy plan i pojawiali się gdy byli niezbędni. Cieszę się, że tak właściwie każda z postaci ma swój charakter, osobowość, dzięki czemu nie są nudni ani schematyczni.

Czego nie polubiłam?

Violet w 4th Wing: silna, sprytna, która żonglowała ironią i sarkazmem przy tym będąc na tyle odważną aby skopać tyłki każdemu swojemu wrogowi wykorzystując swój największy atut czyli umysł. Violet w IF: płaczliwa, smętna, irytująca, słaba witalnie, wiecznie marudząca dziewczynka.
Wydaje mi się, że dziewczynę przytłoczyło dosłownie wszystko, na jej barkach spoczywa ogromna odpowiedzialność, jest jedyną w stanie odkryć prawdę w dodatku posiada niebywałą moc, widziała za dużo śmi3rci bliskich, ledwo sama uporała się z traumą, a musi stawić czoła kolejnym problemom. Dlatego nie dziwicie mi się, że to właśnie największe rozczarowanie poczułam w stosunku do niej. Była moją idolką, lecz nie mam pojęcia dokąd obecnie zmierza autorka kreując w taki sposób Violet. Rozczarowały mnie jej decyzje, jej brak rozsądku, dziecinne zachowanie, jakby nie była sobą. W pierwszej części często Vi podkreśla jak to szkoda, że w pobliżu nie ma Xadena, który przyszedłby jej z pomocą. Jakby kiedykolwiek wcześniej (oprócz tych paru sytuacji) rzeczywiście go potrzebowała.

Schematy

Kolejna sprawa powtarzające się schematy, wydarzenia, słowa, cała ta książka sprowadza się do jednego i tego samego. Część pierwsza jak i druga nie ewoluuje, wręcz stoimy w miejscu. Czasem mimochodem w akcję wplątywane są co rusz ciekawsze momenty, ale czy były aż tak ekscytujące jak przy pierwszym tomie? Nie sadzę. W dodatku nieustanne powtórzenia, ta część sprowadza się do wiecznie tych samych opisów, problemów jak i rozterek. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy w ciągu 699 stron Violet miała wybity, lub prawie wybity bark, ile razy doznała kontuzji, ile to razy miała okaleczone czy posiniaczone ciało.

Tłumaczenie, korekta, redakcja...

Niebywale opornie szło mi czytanie tej książki, nie umiałam całkowicie wkręcić się w fabułę, przekład wyszedł momentami mocno nienaturalnie. Te zdania nie miały sensu. Po angielsku owszem, ale po polsku nie. Musiałam zatrzymywać się, czytać zdania po parę razy, gdyż najzwyczajniej w świecie nie miały sensu, były błędne i nielogiczne. Płeć osób, istot była zmieniona, wydaje mi się że korekta powinna była wyłapać te błędy, gdyż cena książki obowiązuje nie tylko do pięknego wyglądu, chcę otrzymać dobrze dopracowany tekst, błędy się zdarzają owszem, ale nie w takiej ilości. Tłumaczenie co niektórych lepszych cytatów straciło na wartości, pierwszy lepszy z brzegu:
„My house. My chair. My woman” zastąpiło „Mój dom. Moje miejsce. Moja kobieta”
wybaczcie, ale miejsce w tym wypadku nie pasuje, niszczy kontekst jak i odbiera sens wypowiedzianym słowom.

Niestety tej książce brak logiki, wydarzenia są chaotyczne, postaci pojawiają się znikąd. Często w połowie akcji autorka zaczyna bardziej rozwijać zdania dodając od siebie postaci czy jakieś informacje, opisy są dość płytkie i mało szczegółowe. Niestety widać, że z tą książką Rebecca miała problem, sama stwierdziła, że była bliska wypaleniu. Wiele rzeczy nie trzyma się sensu, jedynie dowiesz się jakiś konkretów wraz z biegiem kolejnych rozdziałów, gdyż odpowiedzi pojawiają się parędziesiąt stron dalej. Miałam wrażenie jakby czasem Vi zapominała o celu swojej misji, zajmowała się innymi rzeczami a dopiero później do nich wracała. Pierwsza część, czyli nauka w Basgiacie rozszerzona jest do parunastu tygodni, lecz proszę zauważ, że w tej książce każdy tydzień sprowadza się do 3 dni, soboty, niedzieli oraz czwartku. Jakby reszta dni w ogóle nie istniała.

Nie ukrywam „Iron Flame” to cegła jakich mało, drobna czcionka, ogromny format, ale czas spędzony w trakcie poznawania każdej kolejnej strony jest nie do opisania Nie jest to literatura wysokich lotów, ma naprawdę dużo wad, wiele razy wręcz ciskałam gromami z oczu, ale i tak przeczytam kolejne książki z serii Empireum. Nie brak drastycznych, romantycznych czy ogromnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Nie szukałam cię. Chciałam poszukać siebie. Ale tu jesteś i znajdując cię, chyba trafiłam na samą siebie”.

Są książki, które potrafią wstrząsnąć czytelnikiem zmuszając go do zmierzenia się często z brutalną rzeczywistością, z tym jak okrutny potrafi być człowiek, oraz jak bardzo nasze zachowania, słowa potrafią ranić. Myślałam, że byłam gotowa na tę książkę, byłam w błędzie, ale potrzebowałam jej nawet bardziej niż myślałam. Ta historia w brutalny sposób każe nie tylko Sam zmierzyć się z przykrymi sytuacjami, wyciągnąć z nich wnioski przy tym otwierając oczy często na własne błędy, zniszczyła, zburzyła i zdewastowała mury, którymi się otaczałam przy tym lecząc części mnie samej. Ostatnim razy takie emocje odczuwałam czytając „Gwiazd naszych wina” Johna Greena czy „Zanim się pojawiłeś” Jojo Moyes więc ta książka naprawdę jest wyjątkowa. Sam w przeszłości popełniła błąd, za który przyszło jej surowo zapłacić teraz, ale z każdym dniem uczyła się wybaczać sobie, przekraczać granice własnych ograniczeń i otworzyła sobie możliwość stania się prawdziwą sobą. Udało jej się znaleźć odpowiednich ludzi, przy których nauczy się wznosić, nie opadać.

„Piszę. Ona słucha... Wreszcie mamy wiersz, który nie jest wielowyrazową formą przeprosin, ale mówi o żalu, drugiej szansie, głębokim lęku przed odrzuceniem zmieniającym cię w kogoś, kim wcale nie chcesz być. Mówi o tym, że kiedy zrozumiesz, kim się stałeś, bardzo chcesz – pragniesz z całej duszy – być kimś innym. Kimś lepszym”.

To nie jest zwyczajna książka, to piękna, burzliwa i wzruszająca opowieść o dziewczynie, która nauczyła się maskować, udawać, kłamać i żyć pod dyktando innych, której umysł nie pracuje znanymi nam schematami, która potrzebuje wsparcia, zrozumienia często sięgając po nie metodami znanymi tylko sobie. Dziewczyna okryła jakie pozytywne wrażenia wywierają na niej słowa, że przelewanie swoich emocji, uczuć, wrażeń na papier pomaga pogodzić się z każdym dniem, który nie musi być szary i nudny, a można z niego wyciągnąć naprawdę dużo piękna.

„Wreszcie mama zaprowadziła mnie do logopedy. Chodziłem raz na tydzień, ale raczej nie robiłem postępów. W końcu doszedłem do wniosku, że chyba łatwiej będzie przestać mówić... To mi dało coś, czego dotąd nie miałem. Chyba … dało mi głos”.

W książce poruszono kwestie toksycznych relacji, stosowania przemocy aby zasłużyć na chwilową aprobatę swoich koleżanek, o tym jak często jesteśmy zbyt słabi aby udźwignąć ciężar odpowiedzialności. O tym, że często krzyk potrafi być niesłyszalny, o tym że ciężko jest dać komuś drugą szansę, przebaczyć, zapomnieć. Jak okropna potrafi być samotność, oraz o tym, że w ciszy kryją się dobre rzeczy, a natłok myśli może prowadzić do zguby. O tym jak bardzo osoby, którym postanowiliśmy zaufać ranią nas, szufladkują i przypisują do konkretnej kategorii, o tym że często jest mniej nas, a więcej innych.

„Kiedy z nim jestem, nie czuję się chora, naznaczona ani uszkodzona. Czuję się normalna. Przy nim czuję się totalnie i zupełnie normalna”.

Podobał mi się wątek oddawania dobra, często lekki gest, zwrócenie czyjeś uwagi „hej, nie jesteś sam” potrafi zdziałać cuda. Ta książka pokazuje, że bardzo często upadamy, ale ważne jest aby nauczyć się podnosić. Ta książka oprócz pięknego wnętrza skradła moje serce tym jaka to mądra, zabawna i urocza była. Napisana jest w iście poetyckim stylu, rozmowy bohaterów, ich uzewnętrznianie się napawało mnie ogromnym zaskoczeniem jak i byłam pod wrażeniem. Sam na swojej drodze spotkała ludzi, którym zależy na niej samej, uczyli ją postrzegać świat, AJ uczył jej gry i pisania tak aby pokazywało kim jest W piękny sposób autorka przedstawiła wpływ Carolinie na Sam, która znalazła ją w chwili słabości i otworzyła przed nią drogę do „Zakątka Poetów” miejsca szczególnej wagi, które pomaga w chwilach słabości, radości.

„Nie szukałam cię. Chciałam poszukać siebie. Ale tu jesteś i znajdując cię, chyba trafiłam na samą siebie”.

Są książki, które potrafią wstrząsnąć czytelnikiem zmuszając go do zmierzenia się często z brutalną rzeczywistością, z tym jak okrutny potrafi być człowiek, oraz jak bardzo nasze zachowania, słowa potrafią ranić. Myślałam, że byłam gotowa na tę książkę, byłam w...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Przymknij oko, weź oddech a potem pomyśl, że to tylko fikcja literacka. Gdy zamknięcie jednego oka nie wystarczy zrób to i z drugim. Może czasem zbyt dosadnie bierzemy sobie pewne sceny z książek do serca, ale z drugiej strony, gdy są one absurdalne to dlaczego nie mielibyśmy tego robić? W tej książce jedna bardziej absurdalna scena goni kolejną. Początek tej historii przepełniony jest niemożliwymi scenami, od których można nabawić się migreny, pomylenie lepkości krwi z miodem, stopa przejechana powozem, zauroczenie dziewczyną z powodu jej wyglądu, niezdarności, koloru oczu... zacytuję słówko z animacji Hotel Transylvania: „zing i już się zakochali”.

Autorka zdecydowanie ma przed sobą jeszcze długą drogę aby ulepszyć swój warsztat, niestety dużo traci na tym brak autentyczności. Jej książka sama w sobie jest dość interesująca, nie brak jej lekkości, aczkolwiek nie polecam jej dla czytelników bardziej wymagających. Muszę też zwrócić uwagę na to, że „Bezsilna” jest kopią innych książek, a wręcz brutalnie wyciągniętych scen, motywów jak z „Igrzysk Śmierci”, „Niezgodnej” rzucanie nożem, skaleczenie ucha, serii z Krwi i Popiołu ciągła obsesja Pae aby dźgać, rzucać i kaleczyć Kaia, a nawet to robiła, jego fascynacja, pobudzenie gdy obrywał od niej i to mocno było doprawdy dziwaczne, nie zapominajmy o wątku labiryntu czyli mamy nawiązanie do Harry'ego Pottera i Czara ognia czy nawet do Rywalek.

Prawdopodobnie mało kto pamięta teraz serię Czerwona Królowa Victorii Aveyrad, musicie wiedzieć, że z tej książki autorka zapożyczyła więcej niż połowę wątków, jej historia w głównej mierze opierała się właśnie na niej, desperacja aby okraść z monet księcia, który zawędrował do dzielnicy nędzy, walki obdarzonych zdolnościami członków elity, silne rządy króla, system magii, wątek rebelii, a nawet relacje rodzinne, w tym trójkąt miłosny, zdolności magiczne matki Kaia i Cala (postaci z Czerwonej Królowej). Jestem dość krytycznym czytelnikiem, nie wszystko mi się podoba, ale ta historia miewała lepsze jak i gorsze momenty, to prawda. Zdecydowanie nie przepadam za tak mocnym zrzynaniem scen z innych książek, spotkałam się z trafnym porównaniem „Bezsilnej” do fanfika i wydanego pod publikę TT Irytujące było czytanie scen, które już znałam, miałam wiecznie poczucie deja vu, nieustannie w głowie powtarzałam mantrę „ale to już było”!

Jak wspomniałam wcześniej, historia nie grzeszy świeżością, bo jej tu nie ma. Wałkowane są te same wątki, schematy, które czytelnicy na całym świecie uwielbiają i wywyższają. ALE, ta historia ma w sobie tę lekkość, którą uwielbiam, czyta się ją błyskawicznie, a sama historia, w którymś momencie zaangażowała mnie. Chociaż nie ukrywam, panowało dużo sprzeczności. Obecnie to rzadkość aby jakąś autorka starała się poświęcić aż tyle czasu relacji miłosnej postaci ( a nie mówię o obyczajówkach, romansach, czy erotykach), zawsze ta relacja wplątywana była gdzieś mimochodem, ale tutaj stanowi ona główny budulec. Relacja Paedyn oraz Kaia okazała się dla mnie mocno ciekawa, podobało mi się jak on przekraczał granice dziewczyny aby tylko zwrócić jej uwagę na siebie, jak za pomocą słów, gestów i czynów przekonywali się, że są dla siebie stworzeni. W tym wypadku, co jest chyba rzadkością, to mężczyzna zakochuje się pierwszy i nie boi się do tego przyznać. W dodatku odrobina miłosnego rozczarowania, świetna gra na emocjach czytelnika i piękne romantyczne sceny, które zapamiętamy na długo, czy wyznania miłosne w najbardziej nieoczekiwanych chwilach.

Muszę znowu pomarudzić, gdyż nie do końca podobało mi się omijanie głównych wątków tej historii, wielu rzeczy musiałam się domyślać, lub czekać cierpliwie aż autorka raczy zdradzić co bardziej istotne informacje. Jak się nad tym zastanowić nie ma tu nijakiego wprowadzenia na czym opiera się świat, do czego doprowadziły te a nie inne wydarzenia, dlaczego ludzie nie reagują (strach nie jest wyjaśnieniem), każdy z sąsiadów stanowi dla siebie zagrożenie, czemu w turnieju brało udział tylko 9 kandydatów i czy naprawdę ludzie sami wybraliby Pae? Nigdy nie było wspomniane jak uczestnicy turnieju są wybierani!

Dość mało roztropne jest wrzucać do turnieju zawodowego zab0jcę, który musi udowodnić tatusiowi, że jest coś wart, a reszta składa się z co bogatszych dzieciaków, czy tych z marginesu społecznego, gdzie tu sprawiedliwość? Mam tak wiele pytań, tak wiele spraw nie daje mi spokoju. Tak właściwie budowa świata jest dość słaba. Autorka często mimochodem, nawet w środku akcji, wciskała szczegóły chociażby związane z turniejem, mogę zrozumieć czemu nie chciała zdradzać wszelkich kart na początku książki, ale jednak co istotniejsze informacje powinny być zawarte właśnie na początku aby czytelnik wiedział na czym stoi. Pewne wydarzenia się rozgrywają bo tak, autorka nagina prawdę do swoich potrzeb przy okazji nie wywierając czasem na mnie żadnych wrażeń.

Gdy mówimy o tłumaczeniu należy wziąć pod uwagę, że różnice mogą a czasem muszą się pojawić. Tekst ma być zrozumiały i czytelny w odbiorze, tym bardziej można tak zaadaptować tekst aby wpasowywał się w historię czy daną kulturę, im mniej zrozumiały tym gorzej. Gdy mam taką możliwość to porównuję tekst, sama ukończyłam studia na kierunku tłumaczeniowym, więc uczyłam się jak najlepiej odwzorować tekst, co nie zawsze jest proste, aczkolwiek najbardziej rzuciły mi się w oczy następujące wyrażenia:
- „przez to, że tarzaliśmy się w błocie” - „ from rolling around in the ring” (ring, miejsce walk nagle zmieniło się w błoto)
- „ król oczekuje księcia w sali tronowej – the king request your presence in the throne room ( w tym fragmencie nie można odgadnąć, którego księcia ma na myśli, nie jest to też bezpośredni zwrot do osoby, tak można mówić nawet za kogoś plecami. Tak wcześniej był opisany zwrot „Książę Kaiu)
- the wheel of a merchant's cart rolls over my toes – przejechało mi po stopie (stopa i palce to nie to samo)
- completely ordinary - niezpozorną zwyczjną 36str
- Ugh, you're hopeless when it comes to clothes, Pae – Ech nie da się z tobą rozmawiać o ubraniach, Pae 38str
- do you always fall into the arms of handsome strangers, or is this a new thing for you? - często wpadasz w ręce przystojnym nieznajomym czy tylko ja mam takie szczęście?

Rozdziały prowadzone są głównie z perspektywy dwóch postaci Kaia i Paedyn, często ich rozdziały łączyły się, czyli autorka w jednym rozdziale przedstawiała to jak Pae odbierała pewne momenty, aby w drugim rozdziale przedstawić tą samą scenę, ale oczami Kaia. Całkiem polubiłam kreację postaci, nie tylko głównych, podoba mi się, że wiem o nich stosunkowo mało, że ich decyzje posiadają drugie dno, że tak właściwie nigdy nie wiemy z kim mamy do czynienia. Jest to dobra książka do przeczytania tak właściwie naraz. Romans w tej książce jest po prostu uroczy i słodki, on jest w stanie dla niej świat zniszczyć. Książka pozwala oderwać się od rzeczywistości, sięgając po Bezsilną sięgasz po coś lekkiego. Warto wyrobić swoje własne zdanie o książce, w końcu każdy ma swoje gusta.

Przymknij oko, weź oddech a potem pomyśl, że to tylko fikcja literacka. Gdy zamknięcie jednego oka nie wystarczy zrób to i z drugim. Może czasem zbyt dosadnie bierzemy sobie pewne sceny z książek do serca, ale z drugiej strony, gdy są one absurdalne to dlaczego nie mielibyśmy tego robić? W tej książce jedna bardziej absurdalna scena goni kolejną. Początek tej historii...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jeśli nie pamiętasz co działo się w poprzednich tomach, nie przejmuj się, Patricia Briggs leci czytelnikom na ratunek i niczym w serialu popularnej platformy streamingowej możesz praktycznie usłyszeć sentencję: „previously on” czyli przypomnienie wydarzeń nawet z pierwszych tomów serii.

W książkach tej autorki, a zwłaszcza w serii o Mercedes, nie można liczyć na nudę, autorka świetnie dawkuje akcję, momentami w dość małych ilościach. Lecz niebywale istotne jest odkrywanie motywów, poszlak, jak i przyczyn zachowania co niektórych postaci. Nie ukrywam, tożsamość Żniwiarza nie jest tajemnicą, aczkolwiek musimy dokopać się głębiej, gdyż pierwsza powierzchnia to zaledwie wstęp do brutalnej prawdy, a im głębiej tym robi się bardziej przerażająco. Tym razem Mercedes mierzy się z pozostałościami pewnych traumatycznych wydarzeń, których zasługą są czarownice, okropnie dokucza jej ból głowy, gdyż oberwanie dyńką w dyńkę naprawdę boli, a co więcej jako towarzyszka alfy watahy Tri-Cities muszą wziąć odpowiedzialność za osoby, które znajdują się pod ich opieką. Jest to pełno etatowa praca i nie ma w niej czasu na zwolnienia lekarskie, czas wyruszyć na polowanie, ale ważne aby samemu nie stać się ofiarą.

Jeśli cenisz sobie w literaturze coś więcej niż SMUTną relację bohaterów, opatrzoną bogatymi epitetami czy wyrafinowanymi zwrotami różnych części ciała oraz nie przeszkadza ci wątek krwiożerczych wampirów, czarownicy ani wilkołaków to koniecznie sięgnij po tę serię. Relacja bohaterów budowała się naprawdę pomału i stopniowo nabierała kształtów. Ich związek opiera się na wzlotach jak i wielu upadkach, Adam nasz cudowny Alfa tej watahy, jest mocno terytorialny, którego zachowania sięgają chyba do czasu prehistorii, ma silne opiekuńcze zachowania, ale jest przy tym dość uroczy i słodki. Tak najbardziej to uwielbiam ten małomiasteczkowy klimat, gdzie wataha stanowi rodzinę. Mercedes posiada liczne grono znajomych, przyjaciół jak i wrogów. Świat, który wykreowała autorka jest bogaty i tak realistyczny, przepełniony magią, wierzeniami, legendami, strasznymi pradawnymi kroczącymi wśród śmiertelników. Ogromnie uwielbiam gdy cała wataha była w jednym miejscu, ich przekomarzania, przytyki, żarty sprawiały, że śmiałam się do łez.

Historia opatrzona jest mocno drastycznymi wątkami, w końcu sam Żniwiarz zbiera okrutne żniwo, panosząc się i wymachując swoim jeszcze straszniejszym sierpem na prawo i lewo. Podążamy z bohaterami jego śladem starając się przeszkodzić mu przed rozsiewaniem dalszych kłopotów, ale na przeszkodzie stoi wiele rzeczy. Cenię mocno samą Mercedes, jest zmiennokształtną kojocicą, nie jest silniejsza, ani groźniejsza od swoich przeciwników czy samych wilkołaków. Bardzo łatwo przychodzi innym ocenić jej tężyznę fizyczną, aparycję, ale to jak radzi sobie w walce, jak świetnie gra w grę o dominację będąc zazwyczaj parę kroków przed przeciwnikiem jest doprawdy świetne. Jak do tej chwili autorka nigdy mnie nie rozczarowała, każdy tom przedstawia nową historię, nowego przeciwnika, nigdy nie jest schematycznie ani nudno. Sprawy kryminalne zawsze są na pierwszym miejscu, a odkrywanie tajemnic bywa momentami przerażające, tym bardziej gdy bohaterowie stawiają czoła prawdziwym potworom.

Jeśli nie pamiętasz co działo się w poprzednich tomach, nie przejmuj się, Patricia Briggs leci czytelnikom na ratunek i niczym w serialu popularnej platformy streamingowej możesz praktycznie usłyszeć sentencję: „previously on” czyli przypomnienie wydarzeń nawet z pierwszych tomów serii.

W książkach tej autorki, a zwłaszcza w serii o Mercedes, nie można liczyć na nudę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kerstin Gier musiała pewnego magicznego dnia uznać, że to jest odpowiednia pora aby zacząć warzyć eliksir magiczny. Do magicznego kociołka wrzuciła Trylogię Czasu oraz Snów, łącząc przy okazji szczyptę magii z odrobiną miłości oraz ziarenek nawiązań do rebelii jak i politycznych anegdot. A wtem oto powstała właśnie „Niezapominajka”, która posiada wszystko to co było wcześniej czyli wciągającą fabułę, ogromne pokłady humoru a nade wszystko opowieść, która zwala z nóg. Efektem, który najmocniej odczułam to realizm, nie mamy tutaj przerysowanych postaci, nikt nie staje się Królem Arturem czy Morganą bo tak zażyczył sobie los. Co więcej w naszą stronę rzucane są zaledwie ochłapy, szczątkowe informacje, które ciężko połączyć w całość, co dodało tej historii pikanterii, w końcu po co z góry wszystko wiedzieć?


Kolejny raz Kerstin Gier stworzyła jakże ciekawą, pełną magii i niebezpieczeństw historię, która jest fascynująca jak i mocno wykraczająca poza pewne schematy. Musicie wiedzieć, jest to mocno bajkowa oraz idylliczna historia, którą spokojnie porównałabym do „Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć” czy „Kronik Spiderwicka”. Spotykamy w niej masę magicznych istot, od wróżek po mroczne elfy czy mini smoki, a do tego magiczne portale, przepowiednia o tym, który zniszczy lub uratuje świat ( lub coś w ten deseń) oraz tragiczną miłość (rodem z Shakespeare, ale nie dosłownie), która przezwycięży wszelkie przeciwności. Do tego masa niewiadomych, piętrzące się kłopoty, liczni i potężni wrogowie, wśród coraz to nowszych informacji, które niczym grom spadają na naszych bohaterów, ciężko jest odkryć prawdziwą naturę człowieka, którego twarz skrywają liczne maski.

Autorka świetnie buduje relacji: te rodzinne jak i miłosne, od zawsze jej historie wywierały na mnie ogromne wrażenie. Matilda jest „czarną owcą” w rodzinie, wiecznie rozczarowuje swoich rodziców, których ambicji nie potrafi sprostać. W dodatku mieszka pod jednym dachem z irytującym i nad wyraz okropnym kuzynostwem, którzy zbyt mocno biorą sobie pewne sprawy do serca i nie rozumieją słowa „dość”. Gdy goni cię facet w kapeluszu, nad głową słyszysz szelest skrzydeł, a twoim śladem podąża demoniczny pies, ciężko o ratunek, czego świadkiem był Quinn, który wiejąc ile sił w nogach wpadł pod samochód. Doznał rozwlekłych obrażeń, przez które spędził tygodnie w szpitalu, a potem ogrom czasu starając się odzyskać sprawność, którą cieszył się przed wypadkiem. Czemu to piszę? Chciałabym abyś miał czytelniku drogi szerszy obraz na całą sytuację oraz byś zrozumiał, że Quinn to specyficzna osoba, która lubiła błysk fleszy, być na językach czy sprawiać kłopoty, za które nigdy nie odpowiadał. Później przyszło mu mocno zmierzyć się z brutalną prawdą, bywały momenty kiedy był sam przeciwko całemu światu. Zmienił się on, jak i otoczenie, a czasem tak bardzo, że ciężko było doszukiwać się w tym tego co było mu znajome w przeszłości. Nie ukrywam z początku mocno mnie on irytował, gdyż był pyszałkowaty oraz dość wredny w stosunku do Matildy, ALE, z czasem zaczęłam lepiej go rozumieć i polubiłam go. Od początku był ogromnie żywą i prawdziwą postacią, która nie ukrywała tego co myśli, czuje.

Podoba mi się kierunek, w którym podąża ta historia. Jest taka bajkowa, można spokojnie się przy niej oderwać od problemów świata zewnętrznego. Postaci są zabawne, irytujące, straszne, przeurocze... każdy odgrywa szczególną rolę i czekam aby tak właściwie poznać ich lepiej. Narracja prowadzona jest z perspektywy dwóch postaci. W ogóle ta książka to taki mini prezent dla fanów trylogii Czasu, gdyż pojawiają się tutaj odniesienia do nieodzownego, niebywale ważnego ktosia i zastanawiam się czy autorka pociągnie dalej ten temat, a liczę, że tak. Bawiłam się na niej cudownie, przeczytałam ją błyskawicznie i ubolewam nad faktem, że nie mam jak sięgnąć po kolejne tomy. Musisz wiedzieć, że relacja Quinna i Matildy zaczęła budować się pomału, ich relacja opierała się na wzajemnym zaufaniu, poznawali się tak właściwie od zera i czułam taką lekkość gdy o nich myślałam. Ich problemy chociaż sprowadzały się do ciężkich kwestii wynikających z tego w co się ubrać na „nie-randkę” oraz z tego co przyniesie im los. Uważam, że jest to pozycja obowiązkowa dla fanów autorki, jak i tych, którzy mają w planach jej książki.

Kerstin Gier musiała pewnego magicznego dnia uznać, że to jest odpowiednia pora aby zacząć warzyć eliksir magiczny. Do magicznego kociołka wrzuciła Trylogię Czasu oraz Snów, łącząc przy okazji szczyptę magii z odrobiną miłości oraz ziarenek nawiązań do rebelii jak i politycznych anegdot. A wtem oto powstała właśnie „Niezapominajka”, która posiada wszystko to co było...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy sześć lat temu po raz pierwszy przeczytałam Wieżę Świtu nikt mi nigdy nie mówił, że jest to nijako integralna oraz piekielnie ważna część, którą istotnie należy przeczytać przed finałowym tomem serii Szklany Tron. Co więcej wydawnictwo Uroboros wskazało, że Imperium Burz oraz Wieżę Świtu można czytać na zmianę. Nie ukrywam, ale od końcówki drugiego tomu nie polubiłam Chaola wręcz drastycznie zaczęłam pałać do niego niechęcią ze względu na jego zachowanie względem Aelin. Obarczył ją winą o wszelkie zło tego świata. Jednakże charakteryzuje mnie niezdrowa fascynacja względem książek Maas, jestem od nich uzależniona i raczej nie zrezygnuję z jej historii, zbyt mocno przypadły mi do gustu. Więc jak wcześniej wspomniałam jest to integralna część, a nie nowelka do serii, Chaol Westfall wraz z Nesyrn wyruszył do odległego miasta Antica aby mógł on na nowo odzyskać władzę w nogach. Jednakże z biegiem czasu przyjdzie mu zmierzyć się z wrogiem od którego myślał, że uciekł, goni go czas, oraz nie tak łatwo jest mu zdobyć zaufanie Yrene, uzdrowicielki.

Kolejna część z serii, która powala swoją objętością, co zabawne tego upływu stron po prostu nie jesteś w stanie śledzić. Dzieje się naprawdę dużo, to pod koniec, ale cała książka obfituje w jakieś mniej lub ważne wydarzenia. Pomimo moich wcześniejszych animozji względem tej postaci mogłam na spokojnie odpocząć od niego i śledzić losy również innych bohaterów, których przygody ogromnie mnie ciekawiły. Pomogło mi to małymi kroczkami zaufać i polubić na nowo Chaola, a nie było łatwo. Podoba mi się że ta książka została bardzo solidnie przemyślana przez autorkę, budowała napięcie, tworzyła nowe wątki i po nitce do kłębka prowadziła nas, mamiła i żywcem igrała na moich emocjach. Nie jest to łatwa w odbiorze książka, mogę spokojnie napisać, że od kłębiących się emocji prawie eksplodowałam, panowała dość mroczna i smutna atmosfera, postaci mierzyły się ze swoimi lękami, dały upust swoim emocjom, w tym nie zabraknie tu miłosnych animozji. Spokojnie można odczuć niespokojną atmosferę, Chaol ma również misję, w której pragnie na swoją stronie przenieść wojska potężnego kagana, którego wojownicy latają na legendarnych rukach.

Nie ukrywam ostatni rozdział był jak cios w serce, najmniej lubię myśleć o tym co spotkało Aelin, aczkolwiek nie o niej ta konkretna historia. Uważam, że spokojnie można by było skrócić odrobinkę tę opowieść, panują tu ogromnie długie opisy, obfitujące w szczegóły, lecz dla miłośników tej autorki to nie powinna być niespodzianka. Wydaje mi się że w tym tomie autorka wróciła do korzeni, mianowicie nijako w podobny sposób opisała wydarzenia z pierwszego tomu, mnożą się tutaj kryminalne zagadki, od których czytelnik ma ciarki. Uważam, że nie warto skreślać z góry tej książki, warto dać jej szansę.

Gdy sześć lat temu po raz pierwszy przeczytałam Wieżę Świtu nikt mi nigdy nie mówił, że jest to nijako integralna oraz piekielnie ważna część, którą istotnie należy przeczytać przed finałowym tomem serii Szklany Tron. Co więcej wydawnictwo Uroboros wskazało, że Imperium Burz oraz Wieżę Świtu można czytać na zmianę. Nie ukrywam, ale od końcówki drugiego tomu nie polubiłam...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Nasze życie jest nieprzewidywalne. Staramy się postępować właściwie, a robimy to, czego inni od nas oczekują. Czasem, kiedy nasze pragnienia są sprzeczne z ustalonymi zasadami... stajemy przed koniecznością wyboru.”

Pomyśleć, że akcja trzech tomów Akademii Wampirów zamyka się w 4 miesiącach. Aż trudno w to uwierzyć. Gdy poznałam Rose widziałam młodą, upartą nastolatkę, uganiającą się za chłopakami, ale pod naporem przeróżnych przeżyć zmieniła się diametralnie. Ciężko dopatrywać się w niej tę osobę, którą była wcześniej. Straciła przyjaciela, przechodzi regularne szkolenia na zab0jczynie i obrończynię morojów, do tego wiecznie zmaga się z uprzedzeniami czy panującą rywalizacją między kadetami. Odnalazła miłość swojego życia, ale pozbawiono jej możliwości kochania i bycia kochaną, gdyż służba dla morojów jest zawsze ważniejsza, a jej pragnienia są spychane na dalszy plan. Przyjdzie jej dokonać ciężkich wyborów, pomimo tego, że otaczają ją bliscy i ukochane osoby jedynie w towarzystwie Dymitra może pozwolić sobie na wyrażenie siebie.

Niezwykle odważna i wychodząca poza schematy historia o radzeniu sobie z traumą, o tym jak ciężko jest egzystować z poczuciem winy, porażki czy ciężarze żałoby. O tym jak ciężko jest sprostać oczekiwaniom i żyć pod dyktando innych, ta historia wręcz wskazuje, że wielokrotnie podporządkowujemy się innym, gdyż nasze głosy nie mają wystarczającej siły przebicia. To nie tylko piękna opowieść o dorastaniu, problemów nastolatków zamkniętych razem w czterech ścianach Akademii. Łatwo jest osądzić kogoś po warstwie zewnętrznej, naprawdę nieliczni pragną spojrzeć na człowieka i poznać każdą jego część, te lepsze jak i gorszy strony. Osoba znajdująca się w centrum uwagi, równie dobrze może być samotna i niezrozumiała. Terapia ma pomóc Rose w poradzeniu sobie z żałobą oraz lękami, ale finalnie zmuszona jest kwestionować każdą swoją decyzje, tym bardziej obawia się otworzyć i przyznać prawdę przed tymi, których kocha, gdyż nikt by jej nie uwierzył, a sama wierzy, że tylko ona ma prawo do poświeceń.

To nie jest moje pierwsze spotkanie z tą autorką, czytałam ją lata temu, ale powrót do tego świata był wprost cudowny. Podoba mi się jak ta historia została przedstawiona, ta seria starzeje się niczym dobre wino. Chociaż przez ponad połowę książki dzieje się stosunkowo niewiele, ale tak właściwie upływ stron jest niezauważalny, przeczytałam ją w jeden dzień i wciąż mi mało. Mam pewne zastrzeżenia względem paru scen, zauważyłam, że panuje chaos, Rose z kimś rozmawia, otaczają ją ludzie, a nagle mamy wewnętrzny monolog, potem przeskakuję w jakąś inną scenę, gdzie Rose zaczyna robić coś innego i ludzie nagle zniknęli... Scenę rozprawy sądowej czytałam dobre parę razy, gdyż nie rozumiałam co się tam wydarzyło, to nie była ciągła akcja, a przypominała nijako spis wydarzeń, które bohaterka mogła sobie przypomnieć. Fabuła w głównej mierze skupia się na Rose, włóczymy się po korytarzach, uczymy się gotować z Christianem czy pilnujemy go w tych krótkich chwilach w „jadłodajni”. Tak właściwie ostatnie sto stron charakteryzuje się mrożącą krew w żyłach walką, cierpieniem jak i poświęceniem.

Slow burn idealnie definiuje romans w tej książce. Obecnie nie znajdziesz tak pięknie wykreowanej relacji między bohaterami jak właśnie w Akademii Wampirów. Tu nie wystarczyło parę płonących spojrzeń aby nagle bohaterowie byli w stanie porzucić obowiązki i paść sobie w ramiona. Dopiero wraz z upływem czasu bohaterowie zaczęli akceptować, rozumieć siebie, a uczucia wyrażali gestami, spojrzeniami. Ich relacja jest wręcz zakazana. Cieszę się, że Dymitr nie jest idealizowany, że ich związek nie jest oparty na chorych wyobrażeniach, nie są idealni, ale też nie udawają, że potrafią w pełni zrozumieć tę drugą osobę. Mam nadzieję, że Poradnia K. jest obecnie w trakcie prac nad kolejnymi tomami z serii, nie mam skompletowanej serii, a ją uwielbiam i naprawdę uważam, że jeśli lubisz nieszablonowe postaci i nie masz nic przeciwko młodzieżówce z wątkiem romantycznym to koniecznie sięgnij po tę serię.

„Nasze życie jest nieprzewidywalne. Staramy się postępować właściwie, a robimy to, czego inni od nas oczekują. Czasem, kiedy nasze pragnienia są sprzeczne z ustalonymi zasadami... stajemy przed koniecznością wyboru.”

Pomyśleć, że akcja trzech tomów Akademii Wampirów zamyka się w 4 miesiącach. Aż trudno w to uwierzyć. Gdy poznałam Rose widziałam młodą, upartą nastolatkę,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Zobaczysz, że nic na świecie nie dzieje się przez przypadek, ja niedawno to zrozumiałam. Ludzie, wydarzenia i przedmioty przyciągają się nawzajem, a wszystko tworzy jedność”

Ogromnie lubię sięgać po debiuty literackie, nigdy ich nie skreślam gdyż wiem, że potrafią one równie mocno wciągnąć czytelnika, co książki autorów, których znam X czasu. W dodatku ciekawie jest zacząć przygodę z danym autorem od początku jego/jej kariery literackiej. Świetnie jest towarzyszyć im oraz obserwować jak zmieniają się z upływem każdej kolejnej książki, jak ewoluują i tworzą historie, w których czytelnik mógłby się bez problemu odnaleźć. Uważam, że zdecydowanie autorka, Beata Park, ma do zaoferowania jeszcze dużo niespodzianek, nie wyczerpała swoich pomysłów, ani nie wycisnęła wszystkiego ze swojego świata. Otworzyła furtkę dla kolejnych wydarzeń jak i postaci, które mam nadzieję będą mogły odegrać ogromną rolę w przyszłości. Odważę się stwierdzić, jak na swój debiut umiejętnie zakończyła autorka tom pierwszy w kulminacyjnym momencie, który aż prosi się o godną siebie kontynuację. Aczkolwiek, nie da się ukryć parę kwestii nie jest już tak pięknych jak mogłoby się wydawać i miałam co do nich zastrzeżenia.

Bądźmy szczerzy „Czwarte Skrzydło” Rebecci Yarros podniosło niebywale wysoko swoją poprzeczkę dla każdej książki, w której pojawiają się konkretnie: smoki. Nie ukrywam w paru momentach „Miasto Smoków” odzwierciedlało pewne kwestie, które pojawiły się już w tamtej książce, stąd nie czułam tego powiewu świeżości. Wiele motywów było podobnych, stąd ciężko rozróżnić gdzie kończy się 4h Wing a zaczyna Miasto Smoków. Fabuła momentami przypominała ogromny opis, akurat w tej kwestii nie mam nic do zarzucenia autorce, gdyż umiejętnie przedstawia swoją opowieść, aczkolwiek te opisy są długie, a samych dialogów, czy bardziej dynamicznych elementów jest stosunkowo mało. Rozdziały nie były w moim odczuciu wystarczająco rozwinięte, parę kwestii zostało opisanych dość szybko, a sama autorka nie starała się odrobinę bardziej rozwinąć tych wydarzeń. Anna spędziła na wyspie parę tygodni, z czego opisano zaledwie 2-3 dni, jej relacja ze smokiem sprowadzała się do: on mnie nie lubi, więc będę go unikała. A to właśnie na ten lot na smoku najbardziej czekałam. Oczekiwałam, że będzie lepiej opisany, abym mogła poczuć ten powiew wiatru we włosach i tę wolność, która towarzyszy lataniu na smoku, zresztą myślałam, że to w takim momencie jej relacje ze smokiem rozwinie się i zaczną sobie ufać, ale autorka miała inny pomysł na to.

Anna jest dość specyficzną postacią, nie mogę powiedzieć abym darzyła ją miłością, aczkolwiek została wykreowana naprawdę dobrze, jej rozterki, problemy czy relacje z rówieśnikami sprowadzały się do normalnych relacji, nic w tej kwestii nie było wyidealizowane. Dość mocno utkwił mi w głowie fragment, w którym rozpacz, widoczna słabość jej rówieśniczki Victorii, sprawiła, że Anna wolała odciąć się od tej relacji, gdyż sama wpierw musi uporać się ze swoimi problemami. W końcu idealnie to pokazuje, że nigdy w pełni nie znamy tej drugiej osoby, a na samo zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Sama wyspa, a raczej wysepki, na których żyją drakanie przypominała utopijny świat, dobrze rozwinięty pod względem dość niestandardowej technologii, ich sposobu życia, czy codzienności uzależnionej od wielu czynników. Ciekawy był styl życia, nauk pobieranych przez żywiołaki, drakanów, zajęcia alchemii przypominały mi zajęcia z eliksirów w Hogwarcie, zdecydowanie ten motyw odnajdywania siebie na wyspie był dobrze przedstawiony.

Autorka ma bardzo przyjemny i lekki styl pisania, łapałam się na tym, że upływ stron był dla mnie wręcz niezauważalny, co było dla mnie ogromnym plusem. Lecz sceny pojedynków, pościgu był opisane ze szczegółami, towarzyszyło im dynamiczne tempo. Co ciekawe tym razem nie musimy przenosić się do odległej krainy, a akcja dzieje się wręcz na naszym podwórku czyli Wrocławiu. W książce pojawia się motyw hate-to-love relationship, czyli z początku Anna pała niechęcią do Willa, którego traktuje jako flirciarza, który chce się zabawić i porzucić dziewczynę, a z czasem ładnie rozwinęła się ich relacja, ale znowu za szybko. Dosłownie momentami akcja była zbyt wolno lub za szybka, fragmenty, które mi się podobały były spychane na boczny plan, więc rozdziały kończyły się moim zdaniem w środku wydarzeń. Nie rozumiem też dlaczego tak rzadko powracano do sprawy walk czy 3mi3rci innych jeźdźców? Dość irytującą postacią jest sam antagonista, poznałam go dosłownie chwilę, a już zdążyłam go znienawidzić. Nie wiem dokąd zmierza ten świat i jaką rolę przyjdzie dzierżyć Annie , ale chcąc nie chcąc posiada obecnie dwa tomy, ten we Wrocławiu oraz na wyspie.

„Zobaczysz, że nic na świecie nie dzieje się przez przypadek, ja niedawno to zrozumiałam. Ludzie, wydarzenia i przedmioty przyciągają się nawzajem, a wszystko tworzy jedność”

Ogromnie lubię sięgać po debiuty literackie, nigdy ich nie skreślam gdyż wiem, że potrafią one równie mocno wciągnąć czytelnika, co książki autorów, których znam X czasu. W dodatku ciekawie jest...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Parę ładnych tygodni przeleżało u mnie „Fourth Wing”, uznałam, że najlepiej będzie zabrać się za nią bliżej premiery drugiego tomu. To była najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć. To zakończenie! Te emocje! Ta akcja! Ci bohaterowie! Smoki! Ostrzegam jak już weźmiesz te książkę do ręki, to nie odłożysz jej dopóki nie skończysz. Postawmy sprawę jasno, nie jest to wybitna lektura, ale jest uzależniająca. Ma w sobie coś co ją wyróżnia i sprawia, że dla wielu z nas jest po prostu godna zapamiętania. Zawiera w sobie najlepiej rokujące motywy, których szukamy w literaturze, a w dodatku sam styl czy pomysł na książkę jest ciekawy. Przez rozdziały przechodzimy błyskawicznie niczym burza, tempo dynamiczne, które nie zwalnia choć na chwilę.

Wydawać by się mogło, że pierwszy tom serii nie będzie obfitował w aż spektakularne wydarzenia, ale nic bardziej mylnego. Każdy rozdział trzymał poziom. To w jaki sposób autorka igrała sobie z moimi uczuciami, zmuszając mnie do przeżywania pewnych chwil na nowo. To w jaki sposób z radości przechodzi w smutek, potem gniew, momentami od nadmiaru wrażeń musiałam ochłonąć, spacer to dobry pomysł. Akcja dzieje się w miejscu, które nie oferuje nam wesołych wspomnień, z każdym dniem lista uzupełniana była o kolejne zg0ny kadetów, istniała chora rywalizacja o miejsce, walki na śmierć i życie. Często jedna decyzja mogła przesądzić o życiu nie jednej, a kilku istnień, należy rozsądnie dobierać wrogów jak i przyjaciół. Rebecca Yarros szła na całość, widać, że wizja tego świata wciąż się kreuje w jej świadomości i świetnie jest móc obserwować jak cała ta historia nabiera kształtów i kolorów, od tej historii aż bije pasja. Podobało mi się to jak Violet rozwiązywała swoje problemy, dziewczyna jest niebywale bystra i wykorzystuje swój umysł najlepiej jak może. Pragnie za wszelką cenę przetrwać, udaje jej się wygrać bitwy, ale przed nią stoi jeszcze cała masa batalii zanim uda jej się osiągnąć cel.

Najgorzej było mieć nadzieję, nadzieję że może Rebecca nie okaże się okrutna i nie będzie łamała mojego serca, a potem mieliła go i podawała smokom na pożarcie. Nie żartuję, wiecie z iloma postaciami zdążyłam się zżyć zanim musiałam ich pożegnać? Ile razy trzymałam kciuki aby rozdziały nie były przyczyną mojego załamania? Płakałam i to bardzo, praktycznie sto ostatnich stron to mocny wyciskacz łez, a od nadmiaru wrażeń aż się we mnie gotowało od emocji.

Podoba mi się kreacja Violet, jest to jedna z nielicznych, głównych kobiecych postaci, która nie jest szablonowa. Na największą pochwałę zasługuje sam jej charakter, była silna duchem, choć słaba ciałem, zdeterminowana, pyskata, ironiczna, zabawna oraz piekielnie odważna. Uwielbiałam wczytywać się w jej perspektywę, była jedną z nielicznych postaci, do której z marszu poczułam sympatię. Zresztą autorka jako jedna z nielicznych nie stworzyła kolejnej wojowniczki, zajęło jej dużo czasu odnalezienie w sobie pokładów determinacji i siły aby walczyć każdego dnia bardziej. Lecz nie zapominajmy, że tę książkę tworzą też inne postaci, nie mogłabym zapomnieć o Xadenie Riorsonie, ich relacja była skomplikowana i do końca żadne z nich nie wiedziało na czym stoi, ale jednak uwielbiałam gdy ta dwójka pojawiała się. Tairn jest genialny, jego trafne, cięte uwagi do Vi wielokrotnie mnie rozbawiły, on nie miał zamiaru nigdy się z nią patyczkować, Liam oraz reszta. Chciałabym móc zdradzić więcej, ale wtedy znalazłabym się na twojej czarnej liście, a tego nie chcę. Mogę spokojnie dodać, że kocham tę książkę pomimo jej delikatnych wad.

Parę ładnych tygodni przeleżało u mnie „Fourth Wing”, uznałam, że najlepiej będzie zabrać się za nią bliżej premiery drugiego tomu. To była najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć. To zakończenie! Te emocje! Ta akcja! Ci bohaterowie! Smoki! Ostrzegam jak już weźmiesz te książkę do ręki, to nie odłożysz jej dopóki nie skończysz. Postawmy sprawę jasno, nie jest to wybitna...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Muszę przyznać, że inaczej wyobrażałam sobie tę książkę, ale na swoją obronę ograniczyłam się tylko do znajomości opisu wydawcy, który na szczęście nie zdradza głównego wątku fabuły, oraz paru opiniach, że the Inheritance Games było „fajne”. Skoro fajne, to warto przeczytać, prawda? Na wstępie; Cassandra Hobes, a właściwie Cassie otrzymuje propozycje dołączenia do tajnego programu prowadzonego przez FBI. Wykorzystują oni umiejętności naturalsów. Posiadają oni wrodzony dar do wychwytywania szczegółów, na podstawie jego zachowania potrafią stwierdzić czy ktoś kłamie, wejść w umysł przestępcy cytować encyklopedię czy podawać dziwne dane statystyczne. Tylko nieliczni potrafią to co oni, agenci FBI chociaż znają odpowiedzi, wiedzą jak myśleć to nadal kopiują tylko schematy, pozbawieni są wyczucia, które pozwala naszym bohaterom być geniuszami w tym co robią. Idealnie podsumował to Michael „ nie chcą nas po prostu szkolić. Nie chcą nas tylko wykorzystać. Oni chcą nami być”.

Jest zabawnie, jest uroczo, a przede wszystkim mrocznie. Książka skupia się na perspektywie dwóch postaci Cassie oraz tajemniczej postaci „TY”. Wydarzenia w głównej mierze skupiają się na szkoleniu dziewczyny z zakresu profilowania przestępcy, proces który kryje się za żmudnym, ciężkim zadaniem stania się chociażby na chwilę seryjnym morderc0m, aby wyciągnąć odpowiednie wnioski. Byłam o tyle zszokowana, bo jak wcześniej wspomniałam błędnie oceniłam tę książkę liczyłam na słodką młodzieżówkę z elementem kryminalnym. Uwierzcie mi to świetny kryminał, który nie raz przyprawił mnie o gęsią skórkę. Autorka ma naturalny dar przekazywania swojej historii, skupiała się w głównej mierze na książce, świetnie zwodzi czytelnika, prowadzi po śladach aby później rzucić nam drastycznie prawdą w twarz.

Odnośnie bohaterów, dość mała objętość stron nie pozwala nam dłużej zatrzymać się w danej historii, czego ogromnie żałuję, za szybko ta książka dobiegła końca. Jednakże, ma to swój urok, każda osoba skrywa swoje tajemnice, grzeszki, motywy i jestem pewna, że wraz z Cassie zaczniemy odkrywać coraz to gorsze fakty w przyszłości. Pojawił się mój znienawidzony wątek w książkach, czyli trójkąt miłosny, nigdy nie przepadałam za tym motywem. Lecz tutaj go zaakceptuję dlatego, że Cassie jest mądrą dziewczyną, nie angażuje się w coś czemu nie ufa w pełni, jej zauroczenie chłopakami w głównej mierze napędza raczej sytuacja, w której się znalazła. Aczkolwiek wolałabym aby była bardziej pewna swych uczuć. Iskrzy pomiędzy bohaterami, nie mogę za dużo zdradzić, ale ile w tym prawdziwych uczuć?

Profil psychologiczny postaci został dodatkowo bardzo ciekawie ukazany, mamy grupkę całkowicie różnych osób, nie tylko naturalsów, którzy na każdym kroku poddawani są ocenie, a raczej profilowaniu. Na tę chwilę stół nie został wyłożony wszelkimi kartami, jest to historia urwana w pewnej części. Jestem pewna, ze z biegiem czasu, więcej informacji pozwoli mieć szerszy obraz na całą sprawę, gdyż jest tu jeszcze dużo do opowiedzenia i dużo niedopowiedzianego. Chciałabym ogromnie teraz, zaraz, natychmiast dowiedzieć się jak autorka postanowi rozwiązać parę kwestii poruszonych w tej części. Ta książka mocno angażuje czytelnika, nie uważam aby odstawała od innych książek z gatunku thriller, gdy kurtyna opadła, element zaskoczenia był i to ogromny, aczkolwiek pamiętajcie nie jest to statystyczny kryminał.

Nie chciałabym powiedzieć, że się na niej dobrze bawiłam bo oglądanie miejsc zbrodni należy do innego rodzaju „zabawy” ale ta historia mocno mnie zaintrygowała, w wielkich emocjach kartkowałam książkę i bardzo szybko pokochałam tę historię. Podoba mi się wyważone tempo akcji, nie jest nudno, ale nie jesteśmy też przebodzcowani nadmiarem informacji. Fabuła nie skupia się też głównie na zauroczeniu dziewczyny chłopakami, została włączona do tego projektu w jakimś celu i ona ma zamiar kurczowo się go trzymać.

Muszę przyznać, że inaczej wyobrażałam sobie tę książkę, ale na swoją obronę ograniczyłam się tylko do znajomości opisu wydawcy, który na szczęście nie zdradza głównego wątku fabuły, oraz paru opiniach, że the Inheritance Games było „fajne”. Skoro fajne, to warto przeczytać, prawda? Na wstępie; Cassandra Hobes, a właściwie Cassie otrzymuje propozycje dołączenia do tajnego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Czy miłość naprawia zdradę”?

Moje zauroczenie tą książką nie zrodziło się nagle, to dość powolny proces pełen oburzenia, niedowierzania, pewnych wzlotów jak i upadków, ale wiecie co? Naprawdę uwielbiam tę książkę. Cieszę się, że efekt końcowy tak pozytywnie mnie zaskoczył. Chociaż sama historia nie wyróżnia się niczym niezwykłym i momentami oferuje dość często wałkowane schematy, to z przyjemnością wczytywałam się w historię odrzuconych, zapomnianych, wzgardzonych bogów czy mężczyzny, który obrał sobie za cenę honoru spłacić dawno zaciągnięty dług. To historia o cierpieniu, urazach, żalach jak i głębokich uczuciach zmuszających do podejmowania decyzji nie zawsze zgodnych z wolą drugiej osoby.

„Ty chcesz być bezpieczny, Skedi, chcesz mieć dom. Wiesz, jakiej drogi pragniesz. Pora, żebym ja wybrała swoją.”

Zdecydowanie pomysł na książkę mogę uznać za fascynujący, ludzie, pielgrzymi od lat słali modły do bogów różnej maści, poprzez bóstwa rzek, bezpiecznych dróg czy sandałów... lecz wraz z edyktem nowego króla, który wymusił nijako swoją wolę i rozpoczął falę niszczenia świątyń, kapliczek należących do bóstw. Przyczynił się on do prowadzenia przez nich nędznej egzystencji, stał się oprawcą, którego poddani cierpią, a którego królestwo zaczyna upadać pod naporem konfliktów, sporów i waśni.

Bohaterowie stworzyli dość cudaczną ekipę składających się z bogobójczyni, boga, piekarza-rycerza oraz dziewczynki skrywającej masę tajemnic. Nie mogli być bardziej niedobraną grupą zmierzającą do celu swojej wędrówki.

Fabuła książki jest dość mocno chaotyczna, z początku czytelnik może czuć zamęt, gdyż specjalnie autorka używała półsłówek i nie zdradzała nam praktycznie żadnych szczegółów związanych z przeszłością bohaterów. Później za to, te sprawy są dosłownie rzucone nam w twarz. Jestem zwolenniczką powolnego wdrażania czytelnika w świat, aczkolwiek nie zawsze lubię być wodzona za nos, fajnie mieć nikłe pojęcie o tym jakie są postaci, lub jak wyglądała w tym wypadku wojna ludzi z bogami. W trakcie czytania w głowie kotłowała mi się masa pytań. Wydaje mi się, że z czasem wiele istotnych scen nie były wystarczająco dobrze rozwinięte i nie poświęcono im też odpowiednio dużo uwagi, abyśmy mogli zaakceptować to o czym się dowiedzieliśmy.

„To, co nas spotkało nie określa nas, liczy się to, co będzie dalej”.

Autorka dość mocno wzorowała się na postaciach, ich stylu bycia, profesji do znanych nam z „Wiedźmina” Andrzeja Sapkowskiego. W głównej mierze Kissen wzorowana była na Geralcie, a Inara na Ciri. Nie uważam aby to było dobre połączenie, czy udane. Kissen bywała wulgarna, używała mało przyzwoitego języka, a do tego chełpiła się swoim sercem z kamienia. Okryta mroczną przeszłością, dzierżąca reputację dobrego zabójcy zbierającego „grosze” po wioskach, których Panowie wynajmowali ją aby pozbyła się problemów w postaci bóstw. Otaczała się wysokim i szerokim murem aby nikt nie mógł jej zranić, a emocje i uczucia trzymała na krótkiej smyczy. Była mocno irytującą postacią, do połowy książki rozdziały z jej perspektywy wkurzały mnie, nie umiałam jej polubić. Dlatego ucieszyłam się gdy później jej zachowanie uległo diametralnej poprawie. Co ciekawe autorka postanowiła stworzyć postać, która pomimo swojej niepełnosprawności stała się świetną wojowniczką. Porusza się ona za pomocą specjalnie stworzonej protezy, podpiera się kulą czy jeździła na wózku inwalidzkim. Uważam, że historia nabrała dzięki temu bardzo wyjątkowego wydźwięku, miło gdy autorzy starają się się skierować swoją książkę do wszystkich, nie wykluczając nikogo. Odsłuchując wywiad odnośnie Spider-Man Across the Spider verse, usłyszałam o kobiecie, fance tego multiwersum, która stworzyła postać Sun Spider, z którą mogli identyfikować się z daną postacią, historią.

Narracja kręci się wokół jeszcze trzech innych postaci, które znacznie bardziej polubiłam. Podobało mi się jak zawiła była to historia, miłość owładnięta obsesją, strach gniewem, a desperacja do obierania bardzo złych dróg. To trochę taka książka o poszukiwaniu swojego miejsca na świecie, o szukaniu swojego celu i przeznaczenia. Bóg, Skedi złączony losem z dziewczynką, pokazał mi jak cienka jest linia oddzielająca miłość, troskę i strach. Podobała mi kreacja tych postaci, z upływem stron mogłam obserwować jak kumulujące się wydarzenia odciskają widoczny ślad w nich samych. Zdecydowanie do tej historii trzeba z początku podejść z dystansem, jeśli jesteś ogromnym miłośnikiem Wiedźmina, może być problem, ale uważam, że sam styl, historia czy postaci mogą świetnie wpasować się w twoje gusta. Tak właściwie zacieram rączki na kolejny tom.

„Czy miłość naprawia zdradę”?

Moje zauroczenie tą książką nie zrodziło się nagle, to dość powolny proces pełen oburzenia, niedowierzania, pewnych wzlotów jak i upadków, ale wiecie co? Naprawdę uwielbiam tę książkę. Cieszę się, że efekt końcowy tak pozytywnie mnie zaskoczył. Chociaż sama historia nie wyróżnia się niczym niezwykłym i momentami oferuje dość często wałkowane...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

„ Nie wygramy tej bitwy. Na pewno też nie wygramy tej wojny”.
Każdy szczegół, każdy krok, decyzja prowadziły Aelin do tej właśnie chwili. Miała stawić czoła potworowi w ludzkiej skórze, okrutnemu królowi Valgów, Erawanowi. Niestety wciąż nie wszystkie karty zostały odkryte, przyjdzie im zmierzyć się z siłą, o której nigdy nie mieli pojęcia. W tej bitwie należy rozsądnie stawiać kroki czy dobierać sojuszników, liczne zwycięstwa nieuchronnie zbliżają naszych bohaterów do ostatecznego starcia. To okrutne, ale czasem nie mamy wpływu na los, stajemy się marionetkami w rękach przeznaczenia, nie zawsze jesteśmy kowalami własnego losu...

„Aelin Galanthynius, królowa Terrasenu, wiedziała, że wkrótce nadejdzie chwila, w której będzie musiała udowodnić, jak wiele bólu i wyrzeczeń jest w stanie znieść dla Erilei”.
Sarah J. Maas udowodniła, że nie na marne przez lata dzierżyła tytuł najlepszej autorki, lub najlepiej sprzedającej. Wszystko za co kochałam i ubóstwiałam jej książki pojawiło się właśnie w tym tomie. To właśnie "Imperium Burz" wywołało u mnie najwięcej emocji. To w jaki sposób ta historia zaczęła nabierać kształtów, jak zmieniła się z naiwnej, lekkiej młodzieżówki w bardzo dobrą fantastykę oferującą ogromny katalog motywów i wątków, radzenie sobie z traumą, niewolą, odebraniem godności, znoszenie wyzwisk... Maas udowodniła, że jest równie genialna co okrutna. Cała książka obfituje w genialną, dynamiczną, wartką akcję, wszelkie wydarzenia świetnie się ze sobą łączą prowadząc nas pomału do celu. Biorąc pod uwagę to jak autorka ewoluowała na przestrzeni wielu lat, ten tom jest doprawdy niezwykły. Chociaż niektórzy bohaterowie mają ledwie 20 lat to dźwigają ogromny balast. Z dumą noszą wszelkie piętna, które mocno odcisnęły się na nich, kształtując to kim obecnie są. Podoba mi się to że autorka zatarła granice między swoimi książkami, zdecydowanie nie można porównywać do siebie tych tomów.
Bohaterowie są niezwykli, chociaż przejęli rolę obrońców, porzucając swoje własne pragnienia na rzecz lepszego życia dla swoich bliskich. Przeważa w tej historii mocno melancholijny, depresyjny klimat. W historii przewija się mnóstwo potyczek, walk, w tym nieustające przygotowania do bitwy. Co ciekawe w tej części fabuła rozgrywa się na lądzie, jak i na wodzie.


Co ciekawe, wydarzenia rozgrywają się pomału, aczkolwiek można rzecz iż kumulują się one na zakończeniu, w końcu to tam autorka poświęciła najwięcej uwagi aby skromnie mówiąc zniszczyć czytelnika. Uwielbiałam oglądać Aelin w akcji, może dziwnie to zabrzmi, ale jej umiejętności strategicznego myślenia, przewidywania kroków swoich przeciwników oraz zdolności taktyczne pozwoliły jej nie tyle przetrwać, co osiągnąć cel. Co więcej świetnie ciągnie nas za nos, nie zdradzając przy tym swoich planów. Jest sprytna, przebiegła a do tego demonicznie okrutna gdy trzeba. Oczywiście, nie zdziwię nikogo mówiąc, że napięcie pomiędzy bohaterami sięga napięcia? Jednakże, to były jeszcze te czasy kiedy autorka nie przykładała tak szczególnej wagi do SMUTów jak teraz. W Szklanym Tronie liczy się budowanie więzi między kochankami, uczą się siebie, starają się otworzyć na drugą stronę, dzieląc się przy okazji chociażby brutalnymi wydarzeniami z przeszłości. Nie powiem, ale sama osobiście lubię to w jaką stronę poszły relacje niektórych postaci, to było urocze.

Narracja wieloosobowa, wydarzenia śledzimy oczami postaci m.in. Manon, Aelin, Aediona, Elide czy Doriana... Miejcie na względzie, że nie warto omijać żadnego rozdziału, bez względu na to co sądzicie o danej postaci. Obserwujemy wydarzenia rozgrywające się ich oczami i każdy z nich oferuje zupełnie odmienne spojrzenie na świat. Tę historię tworzy wiele postaci, nie tylko Aelin, każdy jest bohaterem swojej historii i każdy przeżywa je na swój własny sposób, najważniejsze to odkryć z nimi to przeznaczenie. Moją faworytą jest Elide. Od kiedy tylko w Królowej Cieni poznałam ją, z marszu stała się ona moją ulubioną bohaterką. Rozdziały z jej perspektywy czyta się fantastycznie, nie była wojowniczką, nie miała magicznych talentów, ale to jak radziła sobie z wszelkimi przeciwnościami losu za sprawą sprytu, to było fenomenalne. Maas kreując Elide kierowała się tym, że nie każdy rodzi się bohaterem, można pomagać w inny sposób, być dzielnym i silnym a zarazem zwyczajnym, od razu identyfikowałam się z tą postacią. Skromnie mówiąc to w jaki sposób udało jej się omamić wiecznie markotnego i zrzędliwego Lorcana, no bezcenne. Zresztą igrała ona zbyt wiele razy z losem, przeżyła piekło z rąk księcia Perringtona, jej siła i determinacja dodawały mi sił.

„ Nie wygramy tej bitwy. Na pewno też nie wygramy tej wojny”.
Każdy szczegół, każdy krok, decyzja prowadziły Aelin do tej właśnie chwili. Miała stawić czoła potworowi w ludzkiej skórze, okrutnemu królowi Valgów, Erawanowi. Niestety wciąż nie wszystkie karty zostały odkryte, przyjdzie im zmierzyć się z siłą, o której nigdy nie mieli pojęcia. W tej bitwie należy rozsądnie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Gdy tylko zauważyłam iż Wydawnictwo Agora zapowiedziało premierę drugiego tomu, nie wahałam się ani chwili. Po prostu musiałam poznać kolejną przygodę osadzoną w tym magicznym świecie. Pierwszy tom wywarł na mnie ogromne wrażenie, podobało mi się to jak ta historia została przedstawiona, angażowała czytelnika bez względu na wiek, a momentami wręcz ciężko było się oderwać. Tak właściwie uważam, że każdy młodszy miłośnik literatury powinien zainteresować się tym tytułem, tym bardziej, że jest to jedna z bardziej ciekawych historii, które przekazują istotne nauki. A morał płynący z rodzących się w trakcie trwania misji emocji, refleksji jest jak najbardziej istotny. Autorka w tym tomie wyszła naprzeciw sobie i skupiła się na ukazaniu postaci mało idealnej, z którą wiele osób może się identyfikować. Kutik nie potrafiła pięknie śpiewać, czego nie można powiedzieć o członkach jej rodziny, którzy dzięki swojemu śpiewu odgrywali istotne funkcje. Dziewczynka nijako czuła się odizolowana, mało istotna, lecz jej talent tkwił w czymś innym, ważniejszym i piękniejszym, w rzeźbieniu. Mogła pielęgnować swoje zdolności z dala od domu, gdzie rozwijała się.

Chociaż „Strażniczka Perły” stanowi integralną część Opowieści Świata Zorzy, uważam że spokojnie można czytać ją bez znajomości pierwszego tomu, aczkolwiek polecam z całego serca „Sille”. W końcu ta historia udowadnia, że nie każdy jest bohaterem, lecz stajemy się nim pod wpływem pewnych sytuacji i wydarzeń. Jest to książka jakich mało, posiada nie tylko piękną treść, ale również ilustracje stworzone dzięki Mariuszowi Andryszczykowi zapierają wręcz dech. Przepięknie oddał on klimat tej historii i odzwierciedlił postaci takimi jakimi je wyobrażałam.

Nie uważam aby stricte była to książka wyłącznie dla młodych czytelników, wybór wyszukanego słownictwa, dość bogatych opisów, zwrotów mógłby momentami dość rozpraszał młodego czytelnika. Brakowało mi w tej historii lekkości, którą czułam przy pierwszym tomie, parokrotnie dość mocno odczułam, że książka brnęła donikąd, przez co musiałam chwilowo odłożyć książkę i wrócić do niej później. Jednakże końcówka książki obfituje w dynamiczną, pełną wydarzeń akcję, która zdecydowanie zasługuje na plus.

Gdy tylko zauważyłam iż Wydawnictwo Agora zapowiedziało premierę drugiego tomu, nie wahałam się ani chwili. Po prostu musiałam poznać kolejną przygodę osadzoną w tym magicznym świecie. Pierwszy tom wywarł na mnie ogromne wrażenie, podobało mi się to jak ta historia została przedstawiona, angażowała czytelnika bez względu na wiek, a momentami wręcz ciężko było się oderwać....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Nie proszę cię, żebyś zmieniła swą przeszłość. Proszę tylko o to, żebyś przemyślała przyszłość i wybory, jakie przed tobą stoją”

Wydawnictwo Fabryka Słów oddało w ręce czytelników debiut Andrei Stewart, a z debiutami jest jak z zakupami w internecie. Czasem sięgamy po kota w worku, rzucając się na głęboką wodę wiedząc, że albo pochłonie nas ta historia, albo nie. Nietypowy system magiczny, to jeden z głównych czynników, dla którego pragnęłam wgłębić się w tę historię. Opis odrobinę sugerował, lub wręcz pozwolił mi snuć fantazję iż historia swoją brutalnością będzie przypominała Wojnę Makową. Z tą konkretną książką łączy mnie relacja hate-to-love, gdyż początek ofiarował mi powolny, mało angażujący wstęp, aby później nabrać rozpędu i naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyła w paru momentach.

Cesarstwo zasilane jest dzięki odłamkom kości pobranym zza małżowiny usznej dzieci. Co więcej tak niezbędny kawałek kości jest istotnym czynnikiem zasilającym machinę, którą jest Cesarstwo, tym sam człowiek jest maluczkim, mało ważnym elementem, który nie umie pojąć wagi czegoś większego od siebie. Odłamki kości napędzają konstrukty, które są na każde skinienie cesarza. Przedstawiona rzeczywistość odbiega od normalności, ludzie umierają na skutek przeciążającego działania konstruktu, który nijako wysysa życie z ludzi. Nie każdy jest w stanie zapewnić sobie wyżywienie, dzieci chorują na kaszel bagienny, znikąd pomocy. Desperacja zmusza ludzi do ostateczności, pewnych działań nie można cofnąć, a skutki perfidnych uczynków odczuwane są z każdą chwilą coraz bardziej.

Chociaż fabuła gwarantuje wyjątkową przygodę, której ciężko doszukać się w innych książkach, tak ciężko jest w rzeczywistości odnaleźć w niej jakikolwiek element, który na dłuższą chwilę przykuwa uwagę. Może jestem zbyt krytyczna, aczkolwiek czasem wbrew sobie towarzyszą mi zbyt wygórowane oczekiwania, które niszczą mi przyjemność z czytania. Byłam początkowo mocno skołowana fabułą, w której się znalazłam, chociaż rozwija się ona powoli, to jednak zrozumienie jej zajmuje trochę czasu. Aczkolwiek efekt końcowy na szczęście był zadowalający. W książce przeważa narracja wieloosobowa.. Pozwala nam śledzić wydarzenia różnych postaci. Autorka ukazała dość rozległy motyw drogi, poszukiwania swojego przeznaczenia, walkę o miłość czy sprawiedliwość.

Akcja mocno nierównomierna, nie każdy rozdział gwarantował wartką i dynamiczną akcją. Pewne postaci do tej pory nie okazały się dla mnie na tyle wyjątkowe aby je polubić... Dość mocno irytowały mnie rozdziały z perspektywy Jovisa, czy Phalue, którzy byli dość nijacy, a wręcz irytujący swoimi zachowaniami. Nużące było czytanie powtarzających się słów, które przewracały się przez praktycznie całą książkę. Javis, jest przewoźnikiem, którego jedna misja wyniosła do rangi bohatera. Aczkolwiek od początku książki przelewa on swoje frustracje i żale z powodu tęsknoty za żoną, którą porwano. Lecz jak mówię, zrozumiałam za pierwszym razem, że jego ukochana Emahla została porwana, nie trzeba przypominać tego w każdym rozdziale. Uchylę rąbka tajemnicy, ale pomimo tego, że z początku te postaci dzieli ogromny dystans, nic nie wskazuje na to, że ich drogi miałyby się przeciąć, ale i tak los ciągnął ich ku sobie.

Sam styl autorki przykuł moją uwagę, rozdziały są krótkie, czytałam je błyskawicznie i upływ stron jest wręcz niewidoczny. Andrea Stewart pięknie bawi się swoją historią, żongluje pojęciami. Miała pomysł na swoją historię i skrupulatnie dążyła do niej. Ta historia wywarła na mnie ogrom emocji. Świetnie ukazane sekrety, kłębiące się kłamstwa, które z czasem zaczęły się odkrywać,. Powitałam z ogromną radością pierwszoosobową narrację, której aż tak nie cenię w tym gatunku literackim, lecz tutaj nie wyobrażam sobie innej narracji.

„Nie proszę cię, żebyś zmieniła swą przeszłość. Proszę tylko o to, żebyś przemyślała przyszłość i wybory, jakie przed tobą stoją”

Wydawnictwo Fabryka Słów oddało w ręce czytelników debiut Andrei Stewart, a z debiutami jest jak z zakupami w internecie. Czasem sięgamy po kota w worku, rzucając się na głęboką wodę wiedząc, że albo pochłonie nas ta historia, albo nie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Jedna dusza w trzech ciałach”
Trzy siostry Ora łączy wspólny los, w rodzie Mojr zawsze rodziło się troje dzieci; pierworodne to tkacze tworzące nowe nici. Drugie to podawca, mający moc wydłużyć lub skrócić daną nić. Najmłodsze, należało do rzadkiej i najbardziej niebezpiecznej grupy, przecinaczy, którzy potrafili przeciąć wszelkie nici, w tym nić życia.

Sięgając po tę książkę miałam konkretne oczekiwania, chciałam książkę, która pomoże zapomnieć mi o świecie i przy której spędzę parę cudownych godzin. Tak też było, cieszę się że ta powieść okazała się strzałem w dziesiątkę. Od zawsze powtarzam, wręcz jak mantrę, że kocham mitologie grecką i wszystko co jest z nią związane. Za co chyba najbardziej mogę winić Ricka Riordana. Chcę poświęcić chwilę i naprawdę zacząć rozwodzić się nad tym jak bardzo ta historia pomimo cukierkowej, różowej i pięknej oprawy graficznej przedstawiła całą masę istotnych oraz trudnych wątków, z którymi zmagała się nasza bohaterka. Rozpoczynając od ciężkich warunków do życia, masowej migracji ludzki poszukujących lepszego życia, czy toksycznej rodziny, psychicznemu znęcaniu się, wykorzystywaniu jak i manipulowaniu osobami ze swojego najbliższego grona oraz o poszukiwaniu własnego losu.

Historia prowadzona jest z perspektywy Io, przedstawia nam pokrótce jej życie, przeszłość, to jak wiodło się jej rodzinie i jak ciężko było Thais, najstarszej siostrze udźwignąć ciężar opieki nad dwoma najmłodszymi siostrami. Obecnie najmłodsza z sióstr pragnie utrzymać się ze swojego daru, jako prywatny detektyw odkrywa kłamstwa, tajemnice i najbrudniejsze sekrety swoich klientów, to doprowadza ją na trop śmiercionośnych zjaw, łaknących zemsty. Panuje tutaj dynamiczne, szybkie tempo, fabuła nie zwalnia lecz pruje naprzód serwując nam nowe poszlaki, wskazówki oraz kreując w naszej głowie masę pytań. Chociaż akcja rozpoczyna się z przytupem, jesteśmy dosłownie z marszu wrzuceni w fabułę, ale Kika stopniowo wdrażała czytelnika przedstawiając trybiki, które rządzą tym światem. Nie czułam się przytłoczona natłokiem informacji, a każdą postać mogłam na spokojnie poznać i w swoim tempie ocenić.

Romans został oddelegowany na trzeci plan, uczucia Io oraz Edeia, złączonych wspólnych losem, był dość nagły, chemia między nimi jak najbardziej występowała, ale ja jej nie czułam. Uważam, że został on nijako na siłę wciśnięty w historię, a sam Edei otrzymał rolę tarczy, który bez żadnego sprzeciwu jest na praktycznie każde wezwanie Io. Chciałabym rzec, że Io jest nietuzinkową postacią i po części tak właśnie jest, jak najbardziej odzwierciedla obraz zwyczajnej dziewczyny, która pracuje aby zarobić na rachunki i jedzenie, przy okazji próbując żyć jak każda dziewczyna w jej wieku, chodząc na randki, czy spędzając czas w gronie swoich przyjaciół. Zdecydowanie autorka ma dar kreowania przeróżnych postaci, z którymi mocno się zżyłam się z postaci, szybko wkręciłam się w fabułę i nie mogłam pozbierać się po zakończeniu, które nastąpiło dość nagle. Uwielbiałam humor w tej książce, włamanie się na posterunek, dowcipy i przekomarzanie przyjaciół, czy nieudolne żarty Edeia było to przezabawne i wybuchałam śmiechem na głos, idealnie te momenty przeciwdziałały na ciężką atmosferę, która dość często się pojawiała.

''To miasto będzie próbowało zabić wszystko, co w tobie dobre, Io.”

W książce zaprezentowano dość brutalny i krwawy obraz miasta, w Namulisku, w którym potomkowie wszelkich bogów, istot nadnaturalnych starało się przetrwać na własną rękę pośród uprzedzonych, bogatych ludzi. Lecz cień kładzie się na legendarne, krwawe wydarzenie sprzed wielu lat, kiedy doszło do niewyobrażalnej zbrodni... Od tego momentu dochodzi do wielu okrutnych uczynków, ludzie giną w niewyjaśnionych okolicznościach, dochodzi do regularnych wojen gangów. Autorka przedstawiła bogaty i jakże prawdziwy obraz ludzkiej chciwości, zawiści czy nienawiści względem nadnaturalnych, imigrantów oraz pochodzących z niższej klasy społecznej. Zmagali się z odrzuceniem, brakiem perspektyw pracy, życiem w niewiedzy czy z obawy, że z dnia na dzień stracą dach nad głową, dom, rodzinę.

Obecnie książki skupiają się w głównej mierze na romansie bohaterów, ale w tym wypadku na pierwszym planie pojawiła się akcja. Wraz z Io przywdziewamy odzienie prywatnego detektywa i przemierzamy ulice, kanały czy co gorsze speluny aby odkryć tożsamość sprawcy. Byłam w szoku, ale sceny pościgu, walk były opisane naprawdę ze szczegółami, dzięki czemu czułam się jakbym była świadkiem tych zdarzeń w zwolnionym tempie. Widać, że autorka zostawiła dla siebie parę otwartych furtek, historia jak wspomniałam kończy się nieoczekiwanie i prawdopodobnie w drugim tomie dowiemy się więcej. Na tę chwilę mam jedynie więcej pytań.

„Jedna dusza w trzech ciałach”
Trzy siostry Ora łączy wspólny los, w rodzie Mojr zawsze rodziło się troje dzieci; pierworodne to tkacze tworzące nowe nici. Drugie to podawca, mający moc wydłużyć lub skrócić daną nić. Najmłodsze, należało do rzadkiej i najbardziej niebezpiecznej grupy, przecinaczy, którzy potrafili przeciąć wszelkie nici, w tym nić życia.

Sięgając po tę...

więcej Pokaż mimo to