-
ArtykułyZawodne pamięci. „Księga luster” E.O. ChiroviciegoBartek Czartoryski1
-
Artykuły„Cud w dolinie Poskoków”, czyli zabawna opowieść o tym, jak kobiety zmieniają światRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyUwaga, konkurs! Do wygrania książki „Times New Romans“ Julii Biel!LubimyCzytać7
-
ArtykułyWygraj egzemplarz „Róż i fiołków” Gry Kappel Jensen. Akcja recenzenckaLubimyCzytać2
Biblioteczka
Kiedy zobaczyłam tę okładkę, czułam, że to musi być coś wyjątkowego. Debiutujące wydawnictwo Drzazga na swój debiut wybrało wyjątkową powieść.
Pięknie wydana książka, która powraca do rąk czytelnika po 50 latach od pierwszego wydania.
Czy jest w stanie zachwycić?
Życie na wsi poznajemy przez pryzmat Marychny - dziewczyny, która wyróżnia się na tle społeczności. Dzięki temu kobiecemu spojrzeniu można dostrzec jak wyglada hierarchia na wsi - jak świat mężczyzn dominuje i jest nietykalny.
Świat po wojnie nie jest łatwy - zarówno fizycznie jak i psychicznie. To czas, który po zawirowaniach i szybkim kursie dojrzewania, istnieje i młodzi ludzie muszą się w nim odnaleźć.
Można też czytać tę powieść w wymiarze onirycznym - jako baśń z elementami mitycznymi. Sporo tutaj symboli, duchów i dziwnych stworzeń.
Wyobcowanie, samotność, śmierć i miłość - wokół tego Oryszyn tworzy sieć powiązań. Każdemu czegoś brakuje, każdy chce odnaleźć receptę na życie. Portrety psychologiczne są sprawnie utkane i dają przestrzeń do samodzielnej interpretacji.
Zyta Oryszyn maluje obrazami - język potrafi być poetycki i dosadny. Wydobywa koloryt i jest bardzo intensywny. Konstrukcje zdań są trochę archaiczne, ale konsekwencja w ich stosowaniu nadaje rytm opowieści. Wiejska gwara dodaje autentyczności.
Chwilami można odnieść wrażenie, że jest tu trochę „Chłopów”, „Chama”, „Nagiego sadu”, „Podkrzywdzia” i „Dygotu” - natomiast nie ulega wątpliwości, że „Najada” i Oryszyn to indywidualny styl.
Z pewnością jest to bardzo dobry start nowego wydawnictwa. Drzazga, która mnie zaskoczyła - życzę sobie więcej takich wbijających lektur 😊
Kiedy zobaczyłam tę okładkę, czułam, że to musi być coś wyjątkowego. Debiutujące wydawnictwo Drzazga na swój debiut wybrało wyjątkową powieść.
Pięknie wydana książka, która powraca do rąk czytelnika po 50 latach od pierwszego wydania.
Czy jest w stanie zachwycić?
Życie na wsi poznajemy przez pryzmat Marychny - dziewczyny, która wyróżnia się na tle społeczności. Dzięki...
Poszukiwanie własnej tożsamości - temat, do którego często wracają pisarze. Każdy w inny sposób opisuje swoje emocje, więc relacje różnią się od siebie.
Tym razem Piotr Smolar mierzy się z własną historią. Książka to taki esej biograficzny. Trzy pokolenia - dziadek, ojciec i syn. Ten ostatni to autor - dziennikarz francuski urodziny w Polsce.
Forma literacka, którą posługuje się autor, przypomina trochę reportaż - widać tu dziennikarskie zacięcie. Nie brakuje filozoficznych i historycznych przemyśleń. Nuta eseistyczna jest jednak dominująca.
Dużo w tej książce współczesności - tego jak wyglądają relacje tu i teraz między Polską a Izraelem. Okazuje się, że wolność wyznania, tożsamości kulturowej nie jest przestrzegana. Ludzie zamykają się na obcość, co przypomina to, co działo się tuż przed II wojną światową. Czyżbyśmy znowu nie wyciągali wniosków z historii?
Przez opowiedzianą historię możemy dowiedzieć się, że to jak jesteśmy odbierani, nie zawsze równa się z tym, co myślimy o sobie. W przypadku Smolara - żydowska przeszłość wpływa na jego życie.
Najwięcej mamy rozważań autora, jego odczucia i jego historia jest dominująca - dylematy świata współczesnego są na pierwszym planie. Sporo dowiemy się o polityce izraelskiej - często są to uwagi krytyczne.
Zaletą tej książki są z pewnością emocje autora - jeśli coś go wkurza, to pisze o tym wprost. Lubię ten autentyzm.
Poszukiwanie własnej tożsamości - temat, do którego często wracają pisarze. Każdy w inny sposób opisuje swoje emocje, więc relacje różnią się od siebie.
Tym razem Piotr Smolar mierzy się z własną historią. Książka to taki esej biograficzny. Trzy pokolenia - dziadek, ojciec i syn. Ten ostatni to autor - dziennikarz francuski urodziny w Polsce.
Forma literacka, którą...
Dziennik podróży po dawnych ziemiach Polski. Brytyjski dziennikarz rowerem przemierzył II Rzeczpospolitą i utrwalił swoje zapiski.
To bardzo interesująca książka! Kiedy patrzymy na kraj przez pryzmat obcokrajowca, to możemy dowiedzieć się dużo o rzeczach, nad którymi przechodzimy do porządku dziennego. Są dla nas oczywiste - a inne spojrzenie bywa odkrywcze.
W zamiarze autora było pokazanie Anglikom jakim krajem jest Polska - chciał przybliżyć kraj, ludzi, zwyczaje i tradycję.
Taki zabytkowy przewodnik dostarcza sporo rozrywki - część tras i miejsc znam, natomiast sporo odkryłam razem z Bernardem Newmanem. I było to fajne przeżycie.
Mamy tu bowiem kolorową Polskę z ciekawymi mieszkańcami - społeczeństwo wielokulturowe istniało i żyliśmy obok siebie. W tym czasie sporo grup mniejszościowych tworzyło rodzaj tygla kulturowego - i to było super!
Miasta i wioski, które rowerzysta mijał i odwiedzał, chciał poznać dzięki mieszkańcom. Rozmawiał z nimi, dowiadywał się o legendach, problemach lokalnych, poznawał historie rodzinne.
Mamy w książce sporo fotografii - te czarno-białe zdjęcia oddają klimat dawnych czasów i pomagają odnaleźć się w opisywanych miejscach.
Te minione czasy i zmieniająca się Polska zostały pokazane w sposób autentyczny - bez koloryzowania (przynajmniej ja tak to odczytuję). Szkoda, że pewnych miejsc nie da się już odtworzyć, szkoda, że nie ma możliwości podążyć śladem rowerzysty - w sensie fizycznym. Na szczęście dzięki dziennikowi możemy przenieść się do dawnych czasów i z nostalgią spojrzeć na to, co było kiedyś.
Zaskoczyła mnie ta książka - myślałam, że będzie nudną relacją narzekającego angielskiego turysty, a tymczasem to interesująca literatura podróżnicza. Jest tu tempo, różnorodność, barwny opis, lekkie pióro, dowcip i dużo ciekawostek.
Dobra rozrywka, która dostarcza dużo wiedzy.
Warto popedałować przez II RP 😊
Dziennik podróży po dawnych ziemiach Polski. Brytyjski dziennikarz rowerem przemierzył II Rzeczpospolitą i utrwalił swoje zapiski.
To bardzo interesująca książka! Kiedy patrzymy na kraj przez pryzmat obcokrajowca, to możemy dowiedzieć się dużo o rzeczach, nad którymi przechodzimy do porządku dziennego. Są dla nas oczywiste - a inne spojrzenie bywa odkrywcze.
W zamiarze...
Powrót do prozy Anandy Devi i ogromny zachwyt nad warsztatem artystycznym autorki.
To bardzo smutna książka - o przemocy domowej, seksizmie, patriarchacie i bezradności.
Od początku czułam atmosferę opisanego miejsca i od pierwszych stron emocje buzowały.
Bolesne i trudne tematy, a jednocześnie tak opisane, że czytanie pochłania całkowicie. I urzeka (językiem i stylem, nie tematyką).
Umierający despota to szanowany lekarz, którym opiekuje się córka i wnuczka. Z jego opowieści dowiadujemy się jak wyglądało życie rodzinne, a raczej jak przebiegał jego rozpad. Jego opowieść to wspomnienia, urojenia, rozmowy oraz monologi. Wyłania się z nich tyran, mizogin i manipulator. Okropny człowiek.
To trochę postać, która została utkana z najgorszych cech - tak jakby autorka pod jego osobą rozprawiała się ze złem i mężczyznami.
Na drugiej osi kobiety - skrzywdzone, poniewierane, wychowane w strachu, bezwartościowe. Opowieść o żonie, córce i wnuczce - o tym jak zostały zdominowane i zmuszone do życia z potworem.
Narracja tak jest poprowadzona, że jesteśmy w głowie tego degenerata - słyszymy jego myśli, zaczynamy poznawać sposób pojmowania świata, ale nie jesteśmy w stanie czytać tego bez podniesionego pulsu - jest tam tak dużo zła. Przemoc fizyczna, psychiczna i seksualna opisywana jest jak coś oczywistego i zwyczajnego. Niepojęte...
Jest tu duży ładunek emocjonalny.
Jest tu dużo zła.
Myślę, że dla bardzo wrażliwych osób może być zbyt brutalna i przytłaczająca.
Dla mnie - jedna z książek, o których nie zapomnę. Ważna. Wyjątkowa.
Powrót do prozy Anandy Devi i ogromny zachwyt nad warsztatem artystycznym autorki.
To bardzo smutna książka - o przemocy domowej, seksizmie, patriarchacie i bezradności.
Od początku czułam atmosferę opisanego miejsca i od pierwszych stron emocje buzowały.
Bolesne i trudne tematy, a jednocześnie tak opisane, że czytanie pochłania całkowicie. I urzeka (językiem i stylem,...
Korea Południowa ukazana przez pryzmat kobiety. Codzienność, która określona jest z góry przez tradycję i w której trzeba żyć. Tylko chłopcy coś mogą osiągnąć, tylko dla nich rodzina się stara, to oni mają łatwiej we wszystkim. Dziewczynki od urodzenia są gorsze.
Sama urodziłam się w 1982 roku, ale jakże różne z bohaterką książki mamy wspomnienia z dzieciństwa. Zarówno edukacja, wychowanie, stosunki rodzinne, możliwości - różni nas wszystko, a jednocześnie z każdym opisywanym problemem też musiałam się w pewnym stopniu mierzyć.
Na całym świecie cały czas dominują mężczyźni i są w uprzywilejowanej pozycji - na szczęście dzięki świadomości zmienia się to i my - silne kobiety - walczymy o swoje. Koreanki też widzą niesprawiedliwość i upominają się o swoje prawa. Książka ma bardzo uniwersalny wymiar - jest feministyczna i zwraca uwagę na globalne problemy kobiet.
Kim Jiyoung pokazuje nam też proces zmian w Korei - zmiany w ustawach i w mentalności też już się dzieją. Sporo tutaj danych statystycznych.
Poruszone tematy są bardzo ważne i trzeba o nich mówić.
Natomiast książkę przeczytałam bez zachwytu - nie zaskoczyła mnie niczym. Ani styl, ani forma, ani język - nie ma tu jakiejś finezji.
Jeśli ktoś nie czytał wcześniej o sytuacji w Korei, powinien po nią sięgnąć - dowie się sporo i uporządkuje swoją wiedzę.
Korea Południowa ukazana przez pryzmat kobiety. Codzienność, która określona jest z góry przez tradycję i w której trzeba żyć. Tylko chłopcy coś mogą osiągnąć, tylko dla nich rodzina się stara, to oni mają łatwiej we wszystkim. Dziewczynki od urodzenia są gorsze.
Sama urodziłam się w 1982 roku, ale jakże różne z bohaterką książki mamy wspomnienia z dzieciństwa. Zarówno...
Monika Witkowska zabiera nas na wyprawę, by zdobyć Lhotse. Jej styl pisania sprawia, że ma się poczucie, że to dobra znajoma opowiada historię gdzieś w klimatycznym miejscu przy dobrym winie.
Relacja w żaden sposób nie jest megalomańska. Jest autentyczna i szczera - nie ma upiększeń, nie ma chowania się za niewygodnymi tematami. Forma pamiętnika/dziennika pozwala nam śledzić dzień po dniu i przenieść się w opisywany świat.
Oprócz samego opisu zdobywania szczytu, otrzymujemy sporo faktów, ciekawostek a nawet wywiady. Lhotse jest niczym pretekst do szerszego spojrzenia na najwyższe góry świata i himalaizm.
Szczerość relacji czuje się od samego początku - nawet sama autorka wspomina, że pisze książkę pod siebie, a nie pod czytelnika (ryzyko się opłaca).
Nie ma tutaj wielu zagadnień technicznych, nie ma szczegółowości trasy, mam wrażenie, że zdobycie Lhotse wydarza się po drodze. Wszystko jest ważne i równorzędne - współtowarzysze, Szerpowie, atmosfera, rozmowy, życie w bazie i góra. Spojrzenie na zdobycie szczytu mocno holistycznie.
Książka ta nie zaskakuje niczym nowym - styl Moniki Witkowskiej jest mi znany, o zdobywaniu gór też już trochę przeczytałam, o zagrożeniach też czytałam, nie ma tu nowych i zaskakujących informacji ze świata gór. Bardzo solidnie wprowadza w tematykę górską - opowiada od podstaw co, gdzie i kiedy.
Książka ta jest prawdziwa i bez ściemy - pokazuje, że górski świat to radość, smutek, trud, cierpienie i entuzjazm. Różnorodność emocji sama pisze scenariusz - i to jest największym plusem. Z pewnością zdjęcia również zasługują na brawa - i nie są przemieszane! Znajdują się dokładnie tam, gdzie mają być (co wcale nie jest regułą).
Monika Witkowska zabiera nas na wyprawę, by zdobyć Lhotse. Jej styl pisania sprawia, że ma się poczucie, że to dobra znajoma opowiada historię gdzieś w klimatycznym miejscu przy dobrym winie.
Relacja w żaden sposób nie jest megalomańska. Jest autentyczna i szczera - nie ma upiększeń, nie ma chowania się za niewygodnymi tematami. Forma pamiętnika/dziennika pozwala nam...
Okazuje się, że Szwajcaria nie jest takim krajem, jakim mi się wydawał. Sporo zaskoczeń o ludziach, zwyczajach, polityce - to kraj kontrastów i niejednorodności. A wydawało się, że to wymarzone miejsce do życia 😊
Autorka, która mieszka w Szwajcarii, pokazuje nam ją swoimi oczyma, przez pryzmat własnych doświadczeń. Obcokrajowiec oprowadza nas po kraju i wyjaśnia nam tradycje i próbuje przybliżyć mentalność Szwajcarów.
Z pewnością jest to opinia i opowieść subiektywna, ale widać chęć autorki, by dobór tematyki był interesujący dla czytelnika. Czyta się przyjemnie, choć kilka rozdziałów wymagałoby większej dokładności (na końcu jest wykaz źródeł). Jest to książka podróżnicza, więc można wybaczyć brak rysu historycznego i dogłębnych analiz - przecież mamy z przyjemnością przemieszczać się po kraju. Poza tym czuć, że autorka nie debiutuje pisarsko - pewnie prowadzenia bloga o Szwajcarii pomogło, by reportaż był spójny, poukładany i przemyślany.
Ciekawe i barwne anegdoty, wyjaśnianie zawiłości różnic między kantonami czy też omawianie legend i tradycji pozwala spojrzeć na Szwajcarię jako kraj różnorodny. Nie jest rajem do życia - tak jak pewnie każdy z krajów, o których tak myślimy. Nie ma jednej Szwajcarii - ten kraj jest mocno patchworkowy! A prawa kobiet to totalne zaskoczenie - nie sądziłam, że może być aż tak źle.
Oczywiście piękno zewnętrzne Szwajcarii jest niepodważalne - łąki alpejskie, szczyty Alp, fantastyczne kolejki w górach, przyroda i zwierzęta - można się zakochać! A wewnątrz? Wyglada na to, że osobom z zewnątrz wcale nie jest łatwo, by się zadomowić.
Coś co mnie nie urzekło to zdjęcia - były dla mnie mało atrakcyjne. Ale to moje subiektywne zdanie. Nie do końca można nazwać tę książkę reportażem - raczej to przyjemna literatura podróżnicza. Taka zaczepna zachęta do zgłębienia wiedzy o Szwajcarii.
Z pewnością w celach turystycznych odwiedziłabym Szwajcarię w ciemno. Czytając teraz książki o podróżach, wzmaga się we mnie tęsknota, by znowu móc zwiedzać i odkrywać różne zakątki świata. Czekam z niecierpliwością.
Przebieram nogami.
I czytam 😊
Okazuje się, że Szwajcaria nie jest takim krajem, jakim mi się wydawał. Sporo zaskoczeń o ludziach, zwyczajach, polityce - to kraj kontrastów i niejednorodności. A wydawało się, że to wymarzone miejsce do życia 😊
Autorka, która mieszka w Szwajcarii, pokazuje nam ją swoimi oczyma, przez pryzmat własnych doświadczeń. Obcokrajowiec oprowadza nas po kraju i wyjaśnia nam...
Ruszyła maszyna po szynach ospale... I tak jest z opowieścią Denisa Johnsona. Nie ma tu dynamiki, szybkiej akcji. Jest tu dużo opisów, dbałość o szczegóły. Nostalgia, tęsknota, żal po stracie - emocje są głównym bohaterem tej opowieści.
W tle góry na granicy Kanady i Stanów Zjednoczonych i niesamowita przyroda, która rządzi się swoimi prawami. I jeszcze niesamowite zjawiska i postaci - coś z granicy snu i nierzeczywistości.
Robert Grainier jest drwalem i pracuje tam, gdzie akurat jest potrzebny. Poślubia piękną Gladys i mają śliczną córeczkę. I ich szczęście przerywa smierć. Robert przeżywa mocno tę stratę - nie potrafi się z nią pogodzić. Staje się coraz większym samotnikiem. Trauma przygniata go mocno. Zaczyna obcować z wilkami i przyrodą. Rozmawia ze zmarłą żoną, rytm życia podporządkowuje naturze.
Historia jego życia jest interesująca, a jego losy są niezwykle. Wielokrotnie doświadczał bólu i cierpienia. I dostajemy różne stany emocjonalne.
Zwyczajne życie nie jest zwyczajnym życiem. Tak jak zresztą każdego z nas.
Napisana z czułością, z wyczuciem, pięknym stylem, magicznym językiem - krótka, ale nasączona treścią. Należy czytać z uważnością, by delektować się słowem.
Ruszyła maszyna po szynach ospale... I tak jest z opowieścią Denisa Johnsona. Nie ma tu dynamiki, szybkiej akcji. Jest tu dużo opisów, dbałość o szczegóły. Nostalgia, tęsknota, żal po stracie - emocje są głównym bohaterem tej opowieści.
W tle góry na granicy Kanady i Stanów Zjednoczonych i niesamowita przyroda, która rządzi się swoimi prawami. I jeszcze niesamowite...
Szczery list syna do matki. Matka nie potrafi czytać, więc to forma spowiedzi z samym sobą, ze swojego życia. Nie ma tu niedomówień - bywa, że narracja jest brudna, wulgarna, dosłowna i bezwzględna.
Życie chłopaka nasiąknięte jest przeszłością - wojna w Wietnamie odcisnęła piętno na sposobie jego wychowania. Na drugim biegunie są Stany Zjednoczone, w których przyszło mu żyć.
Obok niego jest matka, która cierpi na zespół stresu pourazowego. Od małego chłopak widzi niekontrolowane ataki. Dodatkowo najbliższa mu osoba bije go i znęca się nad nim (tłumacząc swoje zachowanie tym, że tylko dzięki temu wyrośnie na odważnego człowieka).
Główny bohater - mieszkając w USA - doświadcza pierwszych kontaktów z alkoholem i narkotykami. Jest w związku homoseksualnym, który też jest dla niego czymś totalnie nieznanym. Rasizm, którego doświadcza, jest kolejnym poruszanym tematem. Przez pryzmat bohatera widzimy obraz współczesnej Ameryki z jej problemami.
Nie czyta się tej książki z przyjemnością - nie chodzi mi o styl i język, bo ten ewidentnie czerpie z poezji (autor jest poetą), ale opowiedziana historia jest trudna i bolesna. Czuje się negatywne emocje, współczuję się bohaterowi, boi się z nim i odczuwa strach. Trzeba czytać w skupieniu i powoli.
Sam styl na początku bardzo mi przeszkadzał, ale potem przyzwyczaiłam się i było ok. Są pewne opowieści, po czym przeskok i nagle konkluzja, która sprawia, że chce się przeczytać jeszcze raz, by uchwycić o co tak naprawdę chodziło - z pewnością jest to unikatowy zabieg.
To książka o dorastaniu, o wchodzeniu w świat dorosłych, o wszystkich lękach, o poszukiwaniu tożsamości, ale też o małych radościach, powodzeniach i sukcesach.
Z pewnością to książka wyróżniająca się, choć nie należy do łatwej lektury. Nie będzie relaksująca, a mocno poruszająca i emocjonalna.
Szczery list syna do matki. Matka nie potrafi czytać, więc to forma spowiedzi z samym sobą, ze swojego życia. Nie ma tu niedomówień - bywa, że narracja jest brudna, wulgarna, dosłowna i bezwzględna.
Życie chłopaka nasiąknięte jest przeszłością - wojna w Wietnamie odcisnęła piętno na sposobie jego wychowania. Na drugim biegunie są Stany Zjednoczone, w których przyszło mu...
Po kryminały sięgam od czasu do czasu. Oglądam za to sporo seriali. Piętno to gotowy scenariusz filmowy!
Do samego końca trzymał mnie w napięciu. Świetnie skonstruowany, intryga przemyślana, akcja dynamiczna - ciężko było oderwać się od opisywanej historii. Okładka jest magnetyzująca, a język chwilami jest okropny - brutalny i bezwzględny.
Mroczna przestrzeń komisarza Brudnego zderza się z brutalnymi morderstwami. Zabójcą jest psychopatą - nieuchwytny i obrzydliwy. Jego zbrodnie są odrażające. Budzą strach. Opisy są bardzo szczegółowe i wywołują zohydzenie.
Igor Brudny ma niejasną przeszłość, na którą składają się traumy i bolesne doświadczenia. Jest skryty i nie uzewnętrznia się. Myślę, że w kolejnych częściach odkryje jeszcze niejedną kartę.
Problem pedofilii w kościele nadal jest zamiatany pod dywan. W tym kryminale nie ma łagodnie odnowionego incydentu, ale poznajemy mechanizm tego jak działa i jak jest ukrywany.
Podoba mi się jak autor wprowadza poszczególnych bohaterów, w jaki sposób uchyla pewne wydarzenia, jak łączy zdarzenia - czuć, że od początku ma koncepcję, trzyma się założonego planu i inteligentnie prowadzi nas do finału akcji.
Nie chcę zdradzać szczegółów, bo zabrałabym przyjemność lektury. Przyjemność w kryminale? Tak - w sensie dopracowania, budowania intrygi oraz wykreowania skomplikowanych postaci.
Piętno zostało odciśnięte 😊
Z dużym zainteresowaniem sięgnę po Sforę i Cheruba.
Po kryminały sięgam od czasu do czasu. Oglądam za to sporo seriali. Piętno to gotowy scenariusz filmowy!
Do samego końca trzymał mnie w napięciu. Świetnie skonstruowany, intryga przemyślana, akcja dynamiczna - ciężko było oderwać się od opisywanej historii. Okładka jest magnetyzująca, a język chwilami jest okropny - brutalny i bezwzględny.
Mroczna przestrzeń komisarza...
To była duża przyjemność z czytania.
Opowieść, która mnie pochłonęła.
Realizm magiczny na polskiej wsi - trochę tu Muszyńskiego, trochę Małeckiego. Autor dorzucił trochę ironii i humoru. Sięgnął do baśniowych stereotypów, co pozwoliło mu podzielić świat na dobrych i złych bohaterów. I dzięki temu stworzył świat pomiędzy.
Od początku baśniowość przebija się na pierwszy plan - czyta się z dużym zaciekawieniem. Zamiast mitycznych stworów, mamy tu bohaterów z krwi i kości. Sama konstrukcja powieści przypomina szkatułkę, z której wyciągamy coraz ciekawsze historie. Historie, które przeplatają się i tworzą na koniec spójny obraz.
Jest tu sporo opisów przyrody, które służą do tworzenia atmosfery - mamy las, bagna, Cyganów, magiczną gruszę, obraz madonny robiącej cuda. Każdy element jest istotny.
I ten tytuł - pomiędzy - idealnie oddaje relacje między czasem, miejscem, bohaterami, emocjami, samym sobą. Dwa żywioły ogień i woda są istotne dla opowieści - ale najważniejsze jest to, co pomiędzy nimi.
Jest w tej powieści więcej smutku niż radości, brakuje tu sprawiedliwości, jest dużo tęsknoty. I to wszystko otulone jest historią, która niesie i nie pozwala się oderwać. Jak dźwięki muzyki wydobywającej się z duszy.
Tym razem debiut literacki mnie zaczarował - choć okładka nie była czynnikiem, który zadziałał przyciągająco 😎
To była duża przyjemność z czytania.
Opowieść, która mnie pochłonęła.
Realizm magiczny na polskiej wsi - trochę tu Muszyńskiego, trochę Małeckiego. Autor dorzucił trochę ironii i humoru. Sięgnął do baśniowych stereotypów, co pozwoliło mu podzielić świat na dobrych i złych bohaterów. I dzięki temu stworzył świat pomiędzy.
Od początku baśniowość przebija się na pierwszy...
„Ten małomiasteczkowy rytm, melodia małomiasteczkowa”... Czytając zbiór opowiadań Małgorzaty Boryczki, nuciłam sobie Dawida Podsiadło. Bardzo do siebie pasują 😎
Klimat prowincji jest tu wyczuwalny, bohaterowie umiejscowieni są w scenerii małego miasteczka i każdy z nich jest inny. Opowiadania są krótkie - niczym migawki zdjęć. W każdym pokazywane są cechy ludzi - tutaj akurat nie ma znaczenia w jakim miejscu żyjemy, bo zawiść, plotkowanie, zazdrość i życzenie komuś, by miał gorzej od nas, tkwią w nas. A życie toczy się podobnie - bez względu czy to duże miasto czy wieś.
Małomiasteczkowość jest tutaj tłem dla ukazania mniejszej społeczności - łatwiej wyłapać charakterystyczne cechy w małym środowisku. Są tutaj smutne opowiadania - relacje z rodzicami, z sąsiadami i rodziną - potrafią być przytłaczające. Są też opowiadania pozytywne - można nawet się śmiać w głos. Przemycana jest też ironia, trafne pointy i delikatne docinki 😎
Takie przemieszanie emocji dobrze zrobiło całemu zbiorowi - nie ma tu patosu, nudy, powielania schematów. Jest za to uchwycona polskość - niestety, tkwią w nas od wielu pokoleń te same cechy.
Autorka tak konstruuje swoje opowieści, że nie są nachalne i nie mają narzucającej się tezy. Pozostawia nam duży margines, by zinterpretować po swojemu. Czasem te opowiadania kończą się w pół słowa.
Będąc na świeczniku - bo w małej miejscowości nie ma anonimowości - trudniej jest rozmyć się w tłumie. Nie wszyscy mogą uciec do wielkich miast i schować się ze swoimi lękami i radościami.
Świetna okładka! Zwraca na siebie uwagę 😊
Opowiadania poruszają tematy, które są nam znane, ale sposób ich prowadzenia i ich język, sprawiają, że to bardzo ciekawy debiut.
„Ten małomiasteczkowy rytm, melodia małomiasteczkowa”... Czytając zbiór opowiadań Małgorzaty Boryczki, nuciłam sobie Dawida Podsiadło. Bardzo do siebie pasują 😎
Klimat prowincji jest tu wyczuwalny, bohaterowie umiejscowieni są w scenerii małego miasteczka i każdy z nich jest inny. Opowiadania są krótkie - niczym migawki zdjęć. W każdym pokazywane są cechy ludzi - tutaj...
Wojna nie kończy się konkretnego dnia. Konsekwencje trwają bardzo długo. Szczególnie wśród tych ludzi, którzy żyli pomiędzy.
Pomiędzy starym a nowym.
Pomiędzy znanym a nieznanym.
Pomiędzy wygranymi a przegranymi.
Trudne relacje Polaków z Niemcami - wiemy z czego wynikają. Ale kiedy przyjrzymy się poszczególnym historiom, widzimy mnóstwo okrucieństwa. Otwieramy oczy ze zdumienia, kiedy czytamy jak traktowani byli ludzie. Niestety, oprawcy nie widzieli w ludziach ludzi. Zemsty doświadczali najbardziej bezbronni - kobiety i dzieci.
Autor bardzo dokładnie przedstawia fakty - przenosi nas do różnych miejscowości, ale jedno się nie zmieniało - moc nienawiści między ludźmi.
Odwety, samosądy, zemsta - czy Polacy mieli do tego prawo? Cywilna ludność niemiecka potraktowana była gorzej jak zwierzęta. Rabunki, gwałty, problemy w urzędach, walka o tożsamość - mimo świadomości krzywd, mimo konkretnych nazwisk oprawców, do dziś sprawy nie zostały wyjaśnione i nikt nie został skazany. IPN umorzył sprawy z powodu braków dowodów.
Smuci mnie, że ta bolesna prawda ciągle chowana jest pod dywan, by tylko nie przyznać, że wśród Polaków byli mordercy i źli ludzie. Bo według mnie doświadczone zło nie upoważnia do bycia podwójnie złym.
Magdalena Grzebałkowska w reportażu „1945. Wojna i pokój” opisywała tragiczne zdarzenia bezpośrednio po zakończeniu wojny - ten reportaż wstrząsnął mną bardzo mocno.
Piotr Pytlakowski dodaje dosadną garść danych i brutalność. U niego zabrakło mi trochę wrażliwości - choć pewnie trudno wymagać przy takim temacie tej cechy.
Wojna nie kończy się konkretnego dnia. Konsekwencje trwają bardzo długo. Szczególnie wśród tych ludzi, którzy żyli pomiędzy.
Pomiędzy starym a nowym.
Pomiędzy znanym a nieznanym.
Pomiędzy wygranymi a przegranymi.
Trudne relacje Polaków z Niemcami - wiemy z czego wynikają. Ale kiedy przyjrzymy się poszczególnym historiom, widzimy mnóstwo okrucieństwa. Otwieramy oczy ze...
Świadomość wnikania w głąb czyjegoś życia jest dla mnie trudnym przeżyciem. Kiedy czytam szczerą i intymną historię, zastanawiam się ile trzeba mieć w sobie odwagi, by dzielić się tym, co jest tylko swoje. Jestem tak blisko, że boję się o każde kolejne słowo. Dorota Kotas otwiera przede mną swoje emocje i myśli, chciałabym ją po prostu przytulić.
Tak osobista proza wymaga dużego skupienia i wyciszenia - tutaj jest tak dużo pięknych zdań, metafor, połączeń językowych, że warto czytać uważnie.
Mamy tu szczerość w opisywaniu relacji rodzinnych - autorka o swoich najbliższych pisze w sposób bardzo bezpośredni i bez owijania w bawełnę. To, co czuje, wyraża bardzo konkretnie. Uwolnienie się od toksyczności jest możliwe - poznajemy drogę i sposób, by żyć samodzielnie i według własnych zasad.
Jako osoba ze spektrum autyzmu - Dorota Kotas - inaczej spogląda na świat. Więcej w niej lęku, niepokoju, niezrozumienia. Strach przed dotykiem, brak akceptacji, nadwrażliwość. I to wszystko w opozycji do rodziny, która nie rozumie emocji i wyjątkowości.
Skąd tytułowe cukry? Ostatni rozdział wnosi dużo słodkości do wcześniej gorzkiego życia. Poza tym cukier ma właściwości energetyzujące, a przypływu energii potrzebuje przecież każdy z nas 😊
Gratuluję autorce sposobu w jaki potrafi pisać o inności, o sobie samej, o wrażliwości - mój świat wygląda inaczej, a potrafiłam wejść w historię i poczuć emocje. To opowieść poruszająca i przejmująca - z dużą dawką uczuć.
Świadomość wnikania w głąb czyjegoś życia jest dla mnie trudnym przeżyciem. Kiedy czytam szczerą i intymną historię, zastanawiam się ile trzeba mieć w sobie odwagi, by dzielić się tym, co jest tylko swoje. Jestem tak blisko, że boję się o każde kolejne słowo. Dorota Kotas otwiera przede mną swoje emocje i myśli, chciałabym ją po prostu przytulić.
Tak osobista proza...
Wydawnictwo Pauza rusza z nową serią - non-fiction. I na początek dostajemy biografię Susan Sontag, ale nie jest to klasyczna biografia. I bardzo dobrze! To osobista opowieść o fascynacji i równocześnie o niezrozumieniu.
Szkic i portret wybitnej eseistki wyszedł spod pióra Sigrid Nunez. Nie ma tu stawiania pomnika, mamy przedstawioną kobietę z krwi i kości ze wszystkimi jej wadami i zaletami, które wyłapała Nunez. Przez pewien czas panie mieszkały pod jednym dachem i było blisko, by zostały rodziną - Sigrid spotykała się z Davidem - synem Susan. Według plotek tworzyli trójkąt seksualny!
Silna osobowość Sontag wywarła duży wpływ na życie Nunez. Mimo że pierwsze rady złościły, to później okazały się bardzo przydatne. Susan Sontag fascynowała się wieloma rzeczami, chciała być w ciągłym ruchu, lubiła mieć rację i decydujące słowo. Nawet w codzienności szukała ekscytacji. Poznajemy ją na wielu płaszczyznach - feministki, matki, krytyczki, czytelniczki, przyjaciółki, partnerki, pacjentki. Każdy obraz jest inny - a wszystkie tworzą spójność.
Nunez przywołuje skrawki i wycinki z życia - nie ma tu tradycyjnej chronologii. Jest za to sporo anegdot. W tle można dostrzec nastroje społeczne. Dzięki temu biografia zyskuje i jest bardziej przestrzenna.
Na HBO dostępny jest dokument o Susan Sontag - jest ciekawym uzupełnieniem - polecam obejrzeć.
„Sempre Susan Sontag” warto przeczytać - sposób narracji jest ciekawy, dużo przemyceń o tym jak to jest być pisarką i jak można się nią stać.
Wydawnictwo Pauza rusza z nową serią - non-fiction. I na początek dostajemy biografię Susan Sontag, ale nie jest to klasyczna biografia. I bardzo dobrze! To osobista opowieść o fascynacji i równocześnie o niezrozumieniu.
Szkic i portret wybitnej eseistki wyszedł spod pióra Sigrid Nunez. Nie ma tu stawiania pomnika, mamy przedstawioną kobietę z krwi i kości ze wszystkimi...
Tym razem książka, która mnie nie zachwyciła i nie porwała.
Tak jak w przypadku każdej książki, która chce szerzej spojrzeć na temat, czegoś brakuje, a czegoś jest za dużo.
Z pewnością jej największym atutem jest feministyczne podejście do wspinających się w Tatrach kobiet. Tego, że szowinizm miał się dobrze i ciężko zmienić nastawienie - nawet w XXI wieku.
Sam pomysł przedstawienia takiej perspektywy, pozwala spojrzeć na problem traktowania wspinających się kobiet przez męski świat - ciężko się wbić w hermetyczne środowisko. Wcześniej we wspomnieniach naszych himalaistek można było przeczytać między wierszami o tym jak są traktowane przez mężczyzn (kiepsko), ale nie był to główny temat książek.
Oczywiście brakuje pełnych sylwetek i rysów wszystkich pań - ale wybrane taterniczki są przedstawicielkami głosu swojego pokolenia.
Część historii jest znana z Himalaistek Sepioły. Przypomnienie ich osiągnięć jest zawsze wartościowe - w sumie aż tak dużo opracowań o nich nie ma. Przecież nikt nie zabrania pisać kolejnej książki o Wandzie Rutkiewicz, kiedy większość faktów się powtarza 😊
Z chęcią przeczytałabym biografię każdej z dziewczyn - myślę, że byłyby bardzo ciekawe.
W książce jest trochę błędów, nie ma bibliografii, przypisy są niedokładne, nie podoba mi się, że na każdej stronie jest grafika z napisem taterniczki, uważam, że podtytuł jest nieudany.
Myślę, że to książka skierowana przede wszystkim do „świeżych” czytelników - ci, którzy mają w swoich bibliotekach mnóstwo pozycji, mogą poczuć się rozczarowani (odtwórczością i pewnym rodzajem infantylizacji).
Pierwsza część ma charakter historyczno-przypominający - przez to mniej wnosi świeżości niż druga część. Im bliżej współczesności, tym robi się ciekawiej.
Smutne jest to wykluczanie kobiet, ale optymistyczne jest to, że kobiety teraz walczą jak lwice i mają świadomość samych siebie.
A za kobiety, które muszą walczyć, by być traktowane poważnie, trzymam mocno kciuki 😊
Tym razem książka, która mnie nie zachwyciła i nie porwała.
Tak jak w przypadku każdej książki, która chce szerzej spojrzeć na temat, czegoś brakuje, a czegoś jest za dużo.
Z pewnością jej największym atutem jest feministyczne podejście do wspinających się w Tatrach kobiet. Tego, że szowinizm miał się dobrze i ciężko zmienić nastawienie - nawet w XXI wieku.
Sam pomysł...
Już po pierwszej stronie czuć, że to ten styl, który podobał mi się w Rzeczach, których nie wyrzuciłem.
Już po okładce i szacie graficznej wiadomo, że to wysoka jakość edytorska Karakteru.
Już po pierwszych rozdziałach jasne staje się, że to wyjątkowo inna biografia.
Zupełnie nowy sposób na poprowadzenie narracji z czytelnikiem, która od samego początku zaskakuje i intryguje. Zwiedzamy galerię sztuki, zatrzymujemy się przy dziełach i uzyskujemy mnóstwo wiadomości.
To książka przede wszystkim o Kazimierzu Malewiczu - jednym z najważniejszych rosyjskich przedstawicieli awangardy i twórcy supretyzmu.
Dla mnie ta książka ma wyraz mocno artystyczny - zarówno w warstwie językowej (piękne zabawy słowne, doskonale porównania, koncepcja słowna) jak i treści (czuć tu światek awangardy). Mamy też sporo informacji historycznych - o komunistycznej Rosji i kwestiach społeczno-politycznych.
To taki typ książki, która mocno poszerza nasze horyzonty - Wicha nie boi się prowadzić nas przez tajniki malarskie czy warstwy graficzne. Przybliża nam wizję artystyczną Malewicza, jego marzenia, pragnienia i cele.
Cała historia nie jest opowiedziana chronologicznie - sporo tu przeskoków i wtrąceń. Ten zabieg w ogóle mi nie przeszkadzał, bo wybrana forma kolażu literackiego od początku mnie przekonała i pozwoliła płynąc wraz z treścią. Ta kreacja literacka urzekła mnie bardzo!
Ta hybrydowość gatunkowa oraz słowne obrazy sprawiły, że do samego końca czytało mi się bardzo dobrze. Mnie ta opowieść porwała 😊
I to wydanie! Cudo, które chce się trzymać w rękach jak najdłużej. Płócienna okładka, czarne litery i symboliczny kwadrat. Projekt okładki mnie zachwyca!
Już po pierwszej stronie czuć, że to ten styl, który podobał mi się w Rzeczach, których nie wyrzuciłem.
Już po okładce i szacie graficznej wiadomo, że to wysoka jakość edytorska Karakteru.
Już po pierwszych rozdziałach jasne staje się, że to wyjątkowo inna biografia.
Zupełnie nowy sposób na poprowadzenie narracji z czytelnikiem, która od samego początku zaskakuje i...
Samotność bywa wielowymiarowa. Dla każdego z nas może oznaczać coś innego, każdy może ją inaczej rozumieć i odczuwać. Dla niektórych jest czymś przygnębiającym, dla innych sposobem na życie.
Autorka, która od wielu lat zafascynowana jest Szwecją, postanowiła przyjrzeć się samotności bliżej i wielopłaszczyznowo. Ta książka to również zapis podróży z synem, zbiór interesujących rozmów z ludźmi związanymi ze Szwecją a także fotorelacja.
Przestrzeń, bezdroża i ogrom niezamieszkanego lądu potęgują możliwość bycia samotnym. Uwypuklają jednostkę. Ale czy samotność związana jest z wolnością?
Katarzyna Tubylewicz dobrała rozmówców według pewnego klucza - samotność pokazana z różnego punktu widzenia.
Jak dla mnie najbardziej przejmująca jest rozmowa z profesorem medycyny paliatywnej - to ten smutny rodzaj samotności.
Szwedzi cenią sobie samotność i niewątpliwie jest to rodzaj zjawiska społeczno-kulturowego obecnego od dawna.
Opisane rodzaje samotności mają również wymiar uniwersalny - obojętnie od tego skąd jesteśmy i gdzie mieszkamy doświadczamy jej w różnych momentach życia. I to od nas samych zależy jaki rodzaj samotności polubimy.
Samotność bywa wielowymiarowa. Dla każdego z nas może oznaczać coś innego, każdy może ją inaczej rozumieć i odczuwać. Dla niektórych jest czymś przygnębiającym, dla innych sposobem na życie.
Autorka, która od wielu lat zafascynowana jest Szwecją, postanowiła przyjrzeć się samotności bliżej i wielopłaszczyznowo. Ta książka to również zapis podróży z synem, zbiór...
Bieszczady są magiczne - jak już się je zobaczy, to chce się tam wracać.
Piękne góry, interesujące zabytki historyczne, pozostałości po dawnym świecie i dzika przyroda, którą można jeszcze zobaczyć.
Adrian Markowski w swojej książce zaprasza na spacer. Pokazuje nam swoje ulubione miejsca, przybliża historię regionu i opowiada o fascynacji Bieszczadami.
Szczerze - niczym mnie ta książka nie zaskoczyła. Nie wywołała we mnie emocji. Przywołała trochę wspomnień i odświeżyła pokonywane trasy.
Poszczególne rozdziały są bardzo krótkie i jednak powierzchniowe - myślałam, że będzie tutaj dużo więcej informacji. Brakuje przypisów i bibliografii (to już kolejna książka z wyd. Prószyński, gdzie tego nie ma). Czyta się bardzo szybko - to taki skondensowany opis Bieszczadów.
Wyczuwa się fascynację autora opisywanymi miejscami. Ciekawie pisze o związkach z kulturą - odkłamuje mity Stachury czy Hłaski, wskazuje na filmy, które oddają atmosferę, przywołuje książki, które mogą poszerzyć naszą wiedzę.
Książka jest takim elementarzem dla początkujących - przeznaczona dla tych, którzy jeszcze w Bieszczadach nie byli. I pewnie dla nich będzie to ciekawa pozycja.
Bieszczady są magiczne - jak już się je zobaczy, to chce się tam wracać.
Piękne góry, interesujące zabytki historyczne, pozostałości po dawnym świecie i dzika przyroda, którą można jeszcze zobaczyć.
Adrian Markowski w swojej książce zaprasza na spacer. Pokazuje nam swoje ulubione miejsca, przybliża historię regionu i opowiada o fascynacji Bieszczadami.
Szczerze - niczym...
Bałam się tej książki.
Ludobójstwo w Rwandzie, które było tematem reportaży Jeana Hatzfelda, wywoływało przerażenie i niedowierzanie.
Rozmowy z kobietami, które mordowały, są w więzieniu i opowiadają swoje historie, uzupełniają historię konfliktu.
Od początku czuć, że rwandyjskie kobiety zaufały autorce - szczerze opowiadają o swoich emocjach, a Natalia Ojewska niczego nie ocenia i stoi z boku. Relacje są bardzo powściągliwe - same suche fakty, bez upiększania. I przez to - jeszcze bardziej traumatyczne.
To bardzo trudne, by stać z boku i nie komentować oraz osądzać - mordowanie własnych sąsiadów, a czasem członków rodziny - to rzecz niewyobrażalna. Czy bojąc sie o własne życie można posunąć się do zbrodni? Niestety, odpowiedź jest twierdząca. Normalne życie w ciągu jednego dnia zamienia się w piekło.
15 tragicznych historii kobiet, które w 1994 roku dokonywały wyboru. I po kilku latach wolności, musiały za ten wybór zapłacić. Wpajanie nienawiści od dziecka do Tutsi i siła propagandy, zrobiły swoje. Wszystkie opisane kobiety były matkami - nagle musiały zostawić swoje rodziny i odsiedzieć wyrok. W każdym rozdziale pojawiają się tez wspomnienia krewnych więźniarek. Okazuje się, że koszmar czynów z ludobójstwa, dotknął całe rodziny. Wielogłosowa narracja jeszcze bardziej uzmysławia skalę tragedii.
Krucha kobieta opętana nienawiścią, żądzą zemsty, nasączona propagandą - idzie i zabija. Bezwzględnie. I jedyna możliwość uzyskania spokoju sumienia to wybaczenie i pojednanie. Tylko czy to jest możliwe?
Autorka zabiera nas w podróż pełną emocji, podróż niewiarygodną, niewygodną i pełną pytań. Czy w każdym z nas jest pierwiastek zła? Czy dobrze zmanipulowani wybierzemy zło?
Ostatnia część to opis podłoża konfliktu Hutu-Tutsi. Same konkrety, bez stawania po którejś ze stron. Przypuszczalna liczba ofiar to prawie milion osób. Mordów dokonywali Hutu na Tutsi, a więc sąsiedzi na sąsiadach - najczęściej za pomocą maczet. To bardzo tragiczna historia, o której wszyscy powinni pamiętać i mieć wiedzę na ten temat.
Lektura obowiązkowa, poruszająca, wstrząsająca i ważna.
Bałam się tej książki.
więcej Pokaż mimo toLudobójstwo w Rwandzie, które było tematem reportaży Jeana Hatzfelda, wywoływało przerażenie i niedowierzanie.
Rozmowy z kobietami, które mordowały, są w więzieniu i opowiadają swoje historie, uzupełniają historię konfliktu.
Od początku czuć, że rwandyjskie kobiety zaufały autorce - szczerze opowiadają o swoich emocjach, a Natalia Ojewska niczego nie...