ravenwing

Profil użytkownika: ravenwing

Nie podano miasta Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 4 lata temu
34
Przeczytanych
książek
62
Książek
w biblioteczce
9
Opinii
30
Polubień
opinii
Nie podano
miasta
Mężczyzna
Dodane| 1 ksiązkę
Jestem sobie, bo chcę sobie być. Po prostu. W życiu ochoczo faworyzuję zwykłe rzeczy i drobne przyjemności. Lubię pisać - stąd też niesłabnący (od ponad dziesięciu lat) pociąg do blogowania. Lubię czytać - dlatego dużą uwagę na blogu poświęcam książkom, o których, jeśli zostały przeczytane, staram się napisać szczerą opinię. Lubię podróżować - dzieje się to przeważnie "palcem po mapie", jednak nie przeszkadza mi to snuć pomysłów na to, gdzie udać się następnym razem. Lubię poznawać - nowe kraje, ich kultury i ludzi. Najlepszym dla mnie sposobem na to, by przygotować się do takich mentalnych wojaży, jest nauka obcego języka. Aktualnie staram się oswoić z koreańskim. W przyszłości zasiądę do japońskiego i chińskiego. W międzyczasie, powtórzę lekcje niemieckiego i hiszpańskiego, bo chyba nic już nie pamiętam... Lubię... jeść - chyba nie muszę dodawać, że eksperymenty w kuchni nie są mi obce! O tym, co lubię i co sprawia mi przyjemność przeczytacie na moim blogu. Zapraszam serdecznie :)

Opinie

Okładka książki Harry Potter i Przeklęte Dziecko J.K. Rowling, Jack Thorne, John Tiffany
Ocena 6,2
Harry Potter i... J.K. Rowling, Jack ...

Na półkach: , ,

Opinia pochodzi z mojego bloga: http://raven-wing.blogspot.com/2017/10/jk-rowling-john-tiffany-jack-thorne.html

Nie miałem wcześniej śmiałości się odzywać na temat tej książki, jednak post, który powstaje (w trudach) o „Fantastycznych zwierzętach” zainspirował mnie, że tak powiem. Fakt, że nie wspomniałem nic na blogu, wcale nie znaczy, że w ogóle się na ten temat nie wyraziłem, bowiem zostało to zrobione i udokumentowane – na instagramie* oraz liście MOST 2016**.

Ten post będzie bardzo krótki, gdyż uzupełnię swoje wcześniejsze słów. Tak, podtrzymuję swoją opinię, jakoby ta książka była, jak dla mnie, zawodem. Oczywiście, trzeba uwzględnić (i zadziałać w obronie tego tworu), że tytułu tego nie należy oceniać na tej samej zasadzie, co wcześniejsze części historii o Harrym Potterze.

Na wstępie, „Przeklęte dziecko” jest scenariuszem sztuki, a więc i tu pole do popisu pisarskiego jest mocno zawężone – bardziej niż w przypadku scenariusza do „Fantastycznych zwierząt”. Umówmy się, w jednej scenie filmowej można pokazać znacznie więcej niż w tej samej długości scenie teatralnej. Muzyka, scenografia w obu przypadkach będzie dopracowana do maksimum, jednak film to dodatkowo praca ludzi odpowiedzialnych chociażby za efekty komputerowe, których, patrząc na deski teatru, nie uświadczymy. Dlatego, w ocenie fabuły trzeba być, w tym wypadku, nieco bardziej zdystansowanym.

Niemniej jednak, jakbym się nie próbował pohamować, nie jestem w stanie zaakceptować wielu nielogiczności, które sztuka wprowadza, zaniedbując kompletnie utarte w kanonie zasady. Historia wykorzystania zmieniacza czasu to najlepszy przykład tego, że w bardzo szybki sposób można skompromitować wielką serię i schematy, które przekonały do siebie miliony czytelników na całym świecie.

Nie powiem też, żeby fabuła sama w sobie była czymś nadzwyczaj odkrywczym. Nowa postać będąca ukrytym antagonistą była całkiem spoko, do czasu, aż wyszło na jaw, kim istocie jest ta osoba… Żadnego zaskoczenia, gdyż scenariusz jest bardzo przewidywalny, a ja naczytałem się masy fanfiction o podobnej tematyce „nieślubnego dziecka”, żeby nie połapać się od razu, co jest pięć. Wydaje mi się też, że nie jestem, osamotnionym przypadkiem takowej dedukcji. Przypominam tylko, miliony czytelników…

Na szczęście, scenariusz był poświęcony dwójce całkowicie nowych bohaterów, co poniekąd uchroniło tę książkę przed ciśnięciem jej do rwącej rzeki). Tu też nadmienię, że w kwestii tych nowych postaci… Są one nowe dla oryginalnej serii, ale nie dla ff, które na ten temat przeczytałem dużo wcześniej. Choć i tu muszę zwrócić uwagę na to, iż nie byłem nigdy fanem opowiadań o nowym pokoleniu, więc poczułem pewien powiew świeżości.

Więc, historia opowiada o losach już nie samego Harry’ego, ale jego najmłodszego syna – Albusa Severusa oraz jego najlepszego przyjaciela Scorpisa Hyperiona Malfoya (Boże… Jakie to jest zacne imię :D). Prawdę mówiąc, relacja tych dwojga, w którą zagłębiamy się przez całe czytadło, pozwala pokazać ród Malfoyów w nowym świetle (nie żebym uważał, by Dracon był nadzwyczajnym niegodziwcem). Przyjaźń między Potterem i Malfoyem od początku istnienia serii wydawała się być czymś irracjonalnym, możliwym tylko w wyobraźni fanów, jednak dostaliśmy ją, na papierze :D Oczywiście, w trakcie czytania historii, nie da się pominąć (po prostu nie…) tworzącego się w głowie kłębka myśli, że bromance między Albusem i Scorpisem, gdzieniegdzie zaczyna tracić początkowe B i w niektórych scenach podjeżdża niepasującym do ogółu wątkiem BL (raczej shounen ai niż yaoi)… Niemniej, jakby to nie miało wyglądać, po prostu uwielbiam charakter Scorpie'go. Być może moją szczególną uwagę zwraca fakt, że scenariusz sam w sobie był, jak dla mnie, zbyt słaby.

Gdybym miał ocenić ten twór, dałbym mu 2/5 punktów. Trzy stracone dzięki błędom logicznym (ze wspomnianą historią zmieniacza czasu na czele) oraz mało ambitnej fabule, bo można było pokazać coś ciekawszego i mniej schematycznego.


* https://www.instagram.com/p/BR1q1k3gCEH/?taken-by=tpiapiac_rw
** http://raven-wing.blogspot.com/2017/03/most-list-2016.html

Opinia pochodzi z mojego bloga: http://raven-wing.blogspot.com/2017/10/jk-rowling-john-tiffany-jack-thorne.html

Nie miałem wcześniej śmiałości się odzywać na temat tej książki, jednak post, który powstaje (w trudach) o „Fantastycznych zwierzętach” zainspirował mnie, że tak powiem. Fakt, że nie wspomniałem nic na blogu, wcale nie znaczy, że w ogóle się na ten temat nie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Ze swoją opinią na temat „Marsjanina” zwlekałem długo po przeczytaniu książki, a to dlatego, że chciałem ją połączyć ze swoimi wrażeniami z filmu o tym samym tytule, który obejrzałem całkiem niedawno.

Przyznaję szczerze, że, o ile książka była wspaniała i naprawdę wciągająca, to po seansie czułem pewne rozczarowanie. Oczywiście nie na tyle duże, by nie uznawać tej ekranizacji za „ekranizację”, niemniej jednak, w pewien sposób koniec seansu zostawił mnie z poczuciem dziwnego niedosytu, co może wydawać się dość mylące, zważywszy na fakt, że na dużym ekranie dostaliśmy do fabuły kilka scen ekstra, które w papierowej wersji nie występują, ale o tym za moment.

Andy Weir zrobił coś niesamowitego. Dokonał rzeczy, która do tej pory nie udała się żadnemu innemu autorowi – przekonał mnie do science-fiction.

Tak bardzo, jak nie potrafię zrozumieć przez bardzo wielu kultywowanej wspaniałości związanej z „Gwiezdnymi Wojnami”, potrafiłbym zapewne wykrzykiwać czcigodne teksty o „Marsjaninie”.
Tomaszu! Ty hipokryto!

Hipokryzja czy nie, jest to prawdą. Autor pozbawił swoje dzieło wszelkich anormalnych zdarzeń, nacji z innych planet, trudnych do pojęcia zagadnień i (dzięki bogu!) świetlistych mieczy. Oczywiście, pojawia się tu masa naukowego mamrotu, który jest obecny przez pierwsze kilka rozdziałów. Niemniej, rozumiem, że trudno byłoby się bez tego obejść, tym bardziej, że chodzi o wyprawę w kosmos. Ponad to, kiedy przyjmie się do świadomości, że wszystkie te nazwy i skróty są powszechnie stosowane w realnym świecie, można nawet uznać tę powieść za pewne źródło wiedzy (wiedzy, która zapewne nigdy mi się nie przyda, ale jednak!).

Powieść, choć zdecydowanie wymyślona, zderza się z rzeczywistością w taki sposób, że można odnieść wrażenie, iż coś takiego rzeczywiście mogłoby się wydarzyć. Oczywiście nikomu nie życzę samotnego życia na Marsie. Wrażenie to potęgowane jest między innymi przez to, o czym wspomniałem akapit wyżej – że terminy jakie przewijają się przez fabułę, wcale nie zostały wymyślone przez autora.

W tym momencie, na pierwszy plan przebija się wspomniana ekranizacja i przyznam, że jest to film ogromnie pomocny. Dlaczego? Ponieważ wcielający się w postać Marka, Matt Damon, po kolei ponownie tłumaczy sposób w jaki wszystko działa, Jego scenariuszowe kwestie nie są tak dokładnie jak w książce i pomijają niektóre z nietypowych nazw, dzięki czemu informacje są lepiej przyswajalne. A ponad to, świetna scenografia pozwala dokładnie przyjrzeć się poszczególnym elementom stacji kosmicznej, o której mowa w fabule.

Niemniej jednak, muszę przyznać, że trochę brakowało mi (podczas seansu) ciętych uwag Watney’a, jak np. tej o zastosowaniu taśmy klejącej, kiedy przyszło mu sklejać HUB (Deep Space Habitat – część mieszkalna statku).

Ale do rzeczy. Akcja „Marsjanina” koncentruje się na życiu Marka Watney’a – astronaucie i inżynierze botaniku, który podczas jednej z ekspedycji zostaje omyłkowo uznany za zmarłego i pozostawiony na pastwę losu na niegościnnej obcej planecie.

Kiedy streszcza się tę historię z wyznaczeniem,że tak to ujmę, „kręgosłupa”, do którego przyłącza się poszczególne wątki, wydaje się to irracjonalne – bo jak niby można zostawić kogoś na Marsie? Jak można pomyśleć o kimkolwiek, że nie żyje, tylko dlatego, że się nie odzywa?
No cóż… Musicie wiedzieć, że Mars is a bitch, o czym dowiecie się, czytając powieść.

Podczas burzy piaskowej, która niebezpiecznie przybrała na sile, zmierzając wprost na badaczy, Komandor Porucznik Lewis wydaje rozkaz o natychmiastowym opuszczeniu nieżyczliwej planety. Podczas, jakby to ująć najprościej, zwijania manatków, dochodzi do wypadku, w którym sześcioosobowa ekipa badawcza zostaje podzielona – Mark Watney odłącza się od grupy i nie przestaje odpowiadać na komendy swego dowódcy. Niestety pogarszające się warunki pogodowe uniemożliwiły załodze jego dłuższe poszukiwania – porywczy wiatr powodował przechył MAV-u (Mars Ascent Vehicle), którym mieli powrócić na orbitę. Przechył pod niekorzystnym kątem, uniemożliwiał start maszyny. Lewis zdaje sobie sprawę, że w związku z dekompresją, do której może dojść w mniej niż minutę po uszkodzeniu skafandra ochronnego, Mark nie będzie mieć szans na przeżycie, uznając go za zmarłego, wydaje rozkaz o natychmiastowym przerwaniu misji i opuszczeniu Czerwonej Planety.

Jakiś czas później, Mark wyniesiony nieco dalej od HUB-u, budzi się, słysząc alarm informujący, że w jego skafandrze pozostało niewiele tlenu i należy jak najszybciej uzdatnić jego brak. Okazuje się, że podczas burzy talerz głównej anteny komunikacyjnej odłączył się od HUB-u i niesiony wiatrem uderzył w mniejsze skupisko anten odbiorczych – jedna z nich wleciała na mężczyznę, posyłając go w samo ognisko burzy piaskowej, jednocześnie metalowy pręt przebił jego skafander EVA (Extravehicular Activity – skafander pozwalający wyjścia kosmiczne), wbijając się w ciało astronauty. Jako że Mark wylądował na brzuchu, krew z rany i piasek zalepiły otwór, chroniąc go przed dekompresją, choć pomiary skafandra wciąż wskazywały na poważny ubytek odporności – EVA są ze sobą połączone, pokazując sobie wzajemnie określone parametry, stąd załoga wiedziała, że skafander Marka został uszkodzony.
Niemniej jednak, fabuła powieści to nie tylko Mars, ale również siedziba NASA i kilka mniej ważnych lokalizacji, skąd ludzie starają się bezpiecznie sprowadzić załogę Aresa 3 z powrotem na Ziemię. Brak łączności (oderwana antena, która prawie zabiła Marka, stała się bezużyteczna) uniemożliwił Watney’owi poinformowanie Housotn, że mamy problem, więc początkowo cały świat uznaje go za zmarłego, a to się zmienia, kiedy jedna z pracownic korporacji zauważa na zdjęciach satelitarnych, że na powierzchni planety coś się zmienia, coś co nie ma związku z warunkami pogodowymi panującymi na Marsie…

Mark dociera do HUB-u gdzie czyści swoją ranę i przez jakiś czas stara się uporać z położeniem w jakim się znalazł. Często dochodzi do wniosku, iż... ma przesrane, jednak postanawia się nie poddawać. Zuch chłopak!

Trochę matematyki – mężczyzna oblicza, że zapasów starczy mu na 300 solów (sol – doba marsjańska trwająca średnio 24 godziny i 39 minut), jeżeli będzie odpowiednio dawkował swoje racje. Ponad to, do jego przeżycia przyczynią się m.in. dodatkowe skafandry EVA z zapasowymi butlami tlenu, które pozostawili po sobie członkowie załogi, odzyskiwacz wody i powietrza oraz dwa łaziki pozwalające poruszać się po planecie bez użycia skafandra ochronnego. Co istotne, panele słoneczne wciąż działające, zapewnią mu energię elektryczną potrzebną do napełnienia baterii łazików i tych, które mieszczą się w HUB-ie. Kolejna misja międzyplanetarna, która ocaliłaby mu życie, czyli Ares 4, wyruszy dopiero w 4 lata po wylocie Aresa 3. Jakby nie patrzeć... facet ma przesrane.

Kiedy w końcu ludzie w NASA uświadamiają sobie z tego, że Watney jednak przeżył, od razu wszczynają alarm i starają się go uratować. W tym czasie Mark nie próżnuje i wyrusza w drogę w poszukiwaniu zagubionej niegdyś sondy Pathfinder, która w zamyśle pozwoliłaby mu na skomunikowanie się z Ziemią.

Ostateczny plan ratunku to daleka przeprawa, do której Mark musi się solidnie przygotować, jeśli chce przetrwać. Musi bowiem przebyć drogę 3200 kilometrów z miejsca, w którym wylądował Ares 3 (dolina Acidalia) do punktu, w którym pojawić się powinien statek ratunkowy (krater Shiaparelliego). Nasz bohater wylicza, że trasa tak długa, przy ograniczeniu, że łazik będzie mógł poruszać się wyłącznie w nocy, gdyż za dnia musi ładować baterie, będzie ciągnąć się przez około pięćdziesiąt dni, a w tym czasie należy coś jeść, pić, mieć czym oddychać… Przed Watney’em sporo pracy…

Powieść pisana jest z perspektywy dwóch narracji. Pierwszym jest osoba wszechwiedząca, której rola jest jednak ograniczona do tego, by opisywać to, co dzieje się na Ziemi, podczas nieobecności Marka i załogi Aresa 3. Drugim narratorem jest Mark Watney we własnej osobie, który prowadząc dziennik ze swojego pobytu, nakreśla nam swoją historię, dzieląc ją na dni (sole) i opisując czego dokonał w każdym z nich… Czytając jego wpisy, dochodzę do wniosku, że na Marsie (planecie, gdzie teoretycznie nie ma jakiegokolwiek życia, poza Watney’em, rzecz jasna) istnieje naprawdę niezliczona ilość sposobów i sytuacji, przez które można mieć przesrane… To zaskakujące, miejscami szokujące, a innym razem całkiem zabawne, bo właśnie dystans do samego siebie, w istocie przyczynia się, że samotny astronauta nie zwariował, będąc jedynym mieszkańcem całej planety.

Jeśli chodzi o wersję kinową. Powrócę do tego, że moje wrażenia są podzielone. Nie da się ukryć, że jest to kino emocjonujące – mogące wzbudzać skrajne emocje, a jednak ciągle szukam pomysłów na to, jak inaczej można byłoby przedstawić niektóre sceny, bo ich filmowa kreacja, po prostu nie przekłada się na moje wyobrażenie. Jest ze mną to głupie coś, co gdzieś w czeluściach pamięci powtarza, że przecież w książce było inaczej...

To zrozumiałe, że nie wszystko można przekazać kubek w kubek, bo ramy czasowe, bo budżet, bo nierealne, by przełożyć warunki marsjańskie na ziemskie, bla, bla, bla… Niemniej, „Marsjanin” (film) to na tyle dobra produkcja, że odruchowo szukam w niej rzeczy, które można byłoby edytować, rozegrać ponownie, co pomogłoby jej być jeszcze lepszą.
Szczególnie nie przepadam za końcówką – w książce nie było mowy o tym, jak w istocie potoczyło się życie Marka po powrocie na Ziemię i to dawało pełne pole do popisu wyobraźni czytelnika. Każdy z nas po przeczytaniu tekstu, może sobie nakreślić własne wyobrażenie tego, co wydarzyło się po powrocie. W filmie natomiast, zdecydowano się na dodanie kilki scen, które może i pasowały do ogólnego zarysu historii, jednak zdecydowanie mnie odepchnęły tym, że ograniczyły książkowe zakończenie.

Scenarzysta dodał od siebie kilka rzeczy i mnie to nie przekonało, wypadło zbyt „ckliwie”, jakby usilnie pragnięto wcielić w ramy filmu jakiś dydaktyzm typu: „szanuj zieleń” lub „umiesz liczyć, licz na siebie”. To zupełnie niepotrzebna zagrywka.
O ile scenografia i kostiumy mogą liczyć na Oscara w tym roku, o tyle statuetkę za najlepszą męską kreację wręczyłbym Leonardowi DiCaprio, bo w „Zjawie” zagrał bardziej przekonująco niż Matt Damon w „Marsjaninie”. Chciałoby się rzec „Nareszcie!”, co nie, Leoś?

Skończę na tym, iż książkę polecić mogę każdemu. Jeśli nie czytaliście nigdy przedtem niczego z podłoża SF, „Marsjanin” to będzie dobry wstęp. Jeżeli jednak jesteście fanami gatunku, mogę powiedzieć jedynie tyle, że mnie ta powieść przekonała, a zwykle nie sięgam po tego typu tytuły.
Pozdrawiam i życzę miłej lektury, cokolwiek teraz czytacie!

http://raven-wing.blogspot.com/2017/03/andy-weir-marsjanin.html

Ze swoją opinią na temat „Marsjanina” zwlekałem długo po przeczytaniu książki, a to dlatego, że chciałem ją połączyć ze swoimi wrażeniami z filmu o tym samym tytule, który obejrzałem całkiem niedawno.

Przyznaję szczerze, że, o ile książka była wspaniała i naprawdę wciągająca, to po seansie czułem pewne rozczarowanie. Oczywiście nie na tyle duże, by nie uznawać tej...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Osobliwy dom Pani Peregrine” to tytuł, za którego przeczytanie długo się zbierałem. Tuż po polskiej premierze książki (tak sądzę, że to było wtedy), kiedy to wystartowały też zwiastuny kinowego filmu, po którego seansie jestem dopiero teraz, zacząłem planować, że chce przeczytać książkę nim zobaczę ekranizację. Udało się. Niemniej nie obyło się bez ofiar…
Zacznę może od książki, którą zacząłem czytać, mimo iż opinia Anitki z Bookrevievs (którą sobie cenię, bo mamy dość podobne gusta, jeśli o fantastykę chodzi) nie była zbyt pochlebna. Niemniej jednak, książka mnie porwała, choć autor nie uchronił się przed pewnymi (ja to nazywam) wpadkami, o których za moment.

Przejdę do tego, co widać na pierwszy rzut oka po wzięciu tej pozycji w rączki... Mamy więc do czynienia z oszałamiającym sposobem wydania. Od razu rzuca się w oczy, że to produkt premium, ale do czegoś takiego właśnie przyzwyczaili mnie ludzie pracujący w Media Rodzina. Twardą okładkę zdobi jedna z fotografii, która znajdziemy też wewnątrz książki. Widzimy na niej dziewczynę z tiarą na głowie, która stoi gdzieś pośrodku lasu. Wszystko utrzymane w kolorze sepii, co jasno daje do zrozumienia, że mamy do czynienia z czymś „starszej daty”. Niemniej, niespodzianek nie koniec, bo gdyby się przyjrzeć uważniej, można zdać sobie sprawę, że stojąca na baczność dziewczyna, tak naprawdę unosi się kilkanaście centymetrów nad ziemią, o czym świadczy m.in. ciemna plama pod nią – jej cień.

Pomijając okładkę, nie sposób przejść obojętnie, widząc oprawę graficzną. Wspomniana wyżej dziewczynka o zdumiewającym darze lewitacji, gości też na zdjęciu wewnątrz książki – ona i wielu jej podobnych postaci, a pisząc o podobieństwach, mam (oczywiście) na myśli to, że są osobliwi. Dodanie tego typu fotografii, które w pewien sposób przekazują nam treść książki, umiejętnie podpowiadając w jakim kierunku powinna wędrować wyobraźnia czytelnika ma swoje zalety. Nie dość, że ubarwia to historię, to jeszcze bezpośrednio przekazuje nam to, co autor miał na myśli. To niewątpliwa zaleta, która dodaje smaczku. Ale w tym wydaniu nawet czcionka nie jest zwyczajnie czarna, tylko brązowa, co bardzo ładnie komponuje się z kolorami w jakich została utrzymana grafika powieści. Nic się ze sobą nie gryzie, wszystko jest zlepione w miłą dla oka całość. APROBUJĘ!

Najważniejszym atutem są jednak nie obrazki i barwy, a treść. Historia Jacoba i dzieci mieszkających w, można powiedzieć, opuszczonym sierocińcu, którzy posiadają pewne umiejętności, których próżno szukać wśród zwyczajnych zjadaczy chleba. Pomysł to niewątpliwa zaleta powieści, choć fabuła sama w sobie już niekoniecznie jest tak samo ekscytująca. Niektóre wątki ciągną się zdecydowanie zbyt długo po tym, kiedy czytelnik już zorientował się o co chodzi – to strasznie nużące.
I tu, muszę przyznać, moja wyobraźnia została wystawiona na pewne próby. Od razu nadmienię, że z dużą dozą przekonania, wliczam się w grono fanów tej historii. Niemniej jednak, dostrzegam też jej istotne wady, istotne dla mnie przynajmniej… Nie mam zamiaru zdradzać treści, absolutnie, choć zdarza mi się to nagminnie, to jednak pokuszę się o wklejenie tu tego, co możecie znaleźć na Wikipedii – odnośnie fabuły tej książki: „16-letni Jacob Portman jedzie do Walii, aby poznać prawdę o przeszłości swojego dziadka po tym, jak mężczyzna zostaje zamordowany przez coś, co Jacob uważa za postać z wyobraźni.” – nijak to przybliża wątek główny.

Przejdę może do tego, co mi się nieszczególnie spodobało. Teoretycznie jest to powieść dla młodzieży. Niekoniecznie dzieci, bo występuje w treści kilka zwrotów i epitetów, których nie powinni widzieć najmłodsi. Niemniej jednak, mam wrażenie, że autor nieco… hmm… jakby to ująć…. „zgubił się”, jeśli chodzi o to, dla kogo jest ta książka w pierwszej kolejności. Możliwe, że to kwestia tłumaczenia, ale odniosłem wrażenie, że główny bohater, który jest narratorem, choć sam nie jest jeszcze dorosły, jest jak na swój wiek zbyt dojrzały, przez co czytelnik może odnieść wrażenie, że jest traktowany jak dziecko. Jeśli coś wydaje się niejasne – nawet, jeśli w istocie tak nie jest – zostanie to wytłumaczone jak krowie na rowie… Nie powiem, że cofałem się w emocjonalnym rozwoju, ale niekiedy bywało blisko podobnego końca...

Co innego postacie (osobliwcy), które ze względu na pewne ograniczenia związane z tym, gdzie się znajdowali (naprawdę trudno jest nie zarzucać spojlerami)… No, ich mocno zarysowane, dojrzałe charaktery jestem w stanie zaakceptować i nawet polubić, choć są wyjątki od reguły – Siema Emma!

Jest jeszcze kilka innych rzeczy, które wato dodać, niemniej musiałbym opowiedzieć o znacznej części tego, co istotne w powieści, więc na tym zakończę książkowy wywód i przejdę do filmu, bo tu jest o czym rozprawiać…

Osobliwy dom Pani Peregrine” to tytuł, za którego przeczytanie długo się zbierałem. Tuż po polskiej premierze książki (tak sądzę, że to było wtedy), kiedy to wystartowały też zwiastuny kinowego filmu, po którego seansie jestem dopiero teraz, zacząłem planować, że chce przeczytać książkę nim zobaczę ekranizację. Udało się. Niemniej nie obyło się bez ofiar…
Zacznę może od...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika ravenwing

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


ulubieni autorzy [1]

Makoto Shinkai
Ocena książek:
7,1 / 10
19 książek
3 cykle
Pisze książki z:
10 fanów

statystyki

W sumie
przeczytano
34
książki
Średnio w roku
przeczytane
4
książki
Opinie były
pomocne
30
razy
W sumie
wystawione
21
ocen ze średnią 6,9

Spędzone
na czytaniu
227
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
6
minut
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
1
książek [+ Dodaj]

Znajomi [ 1 ]