-
ArtykułyAtlas chmur, ptaków i wysp odległychSylwia Stano2
-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński9
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać390
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik4
Biblioteczka
2024-05-18
2024-05-02
2024-04-01
„Hunter Morgan był niczym piosenka, której nie mogłam pozbyć się z głowy. Taka, której tekst zapadał głęboko w pamięć. Niczym słodka melodia miotająca serce, w której rytm tańczyło całe moje życie.”
Lista absurdalnych zadań miała być dla Hailey sposobem na wyjście z komfortowej skorupy, tymczasem przysporzyła jej tylko nadzwyczajnie upierdliwych problemów, w postaci pewnego, niebywale charyzmatycznego muzyka. Nieznajoma, która skradła mu oddech, jest nadzieją nie tylko dla jego muzyki, ale i rozbudziła w nim nieznane dotąd uczucia. Zdaje sobie jednak również sprawę, że młoda pielęgniarka nie ułatwi mu walki o jej serce, ale mimo to postanawia podnieść te rękawice. Najgorszym przeciwnikiem okazuję się jednak czas, który umyka im nieubłaganie.
Pierwsze kilka rozdziałów wprowadziło mnie w pewnego rodzaju bańką, spodziewając się krnąbrnego romansu, podszytego złośliwym napięciem natknęłam się jednak na historię przepełnioną słodkim, mamiącym uczuciem, balansującym na krawędzi. Mówiąc w języku bohaterów, stwierdziłabym, że „The Last Breath” jest uosobieniem piosenki, która chociaż na chwile pozwala oderwać myśli od szarej rzeczywistości; przenieść się do świata, gdzie nadzieja na miłość nie umiera nawet w najczarniejszej rzeczywistości.
Hayley Flores jest postacią, która zyskuje z bliższym poznaniem, z początku bowiem nie mogłam dostrzec nic nadzwyczaj interesującego w jej usposobieniu, jednak czym bliżej było mi do epilogu, tym większa otulała mnie tęsknota. A wraz z zakończeniem nadeszła pustka, bowiem dwa ostatnie dni, które poświęciłam na tę lekturę, pozwoliły mi nawiązać z Hayley niebywale głęboką relacje. Podziwiałam jej upór, podejście do zawodu i to z jakim uporem znosiła ciężar, który się z tym wiązał.
Hunter Morgan skradł z kolei moje serce jeszcze wcześniej niż skradł je Hayley, swoim uporem i charyzmą podbił mój mały świat. Od samego początku czułam prawdę bijącą z jego słów, a czym dalej brnęłam u jego boku w głąb splotu zdarzeń tym bardziej zakochiwałam się w sposobie, w jakim kalkulował życie. Muzyka była dla niego ukojeniem, bezgranicznym zauroczeniem, a ja jako czytelnik utożsamiałam się wraz z nim i w tym odczuciu.
Uczucie, które rozwinęło się pomiędzy tą dwójką bardzo szybko usidliło mnie w swoich ramionach, jednak nie będę ukrywać, że nadszedł i taki moment, kiedy zdarzyło mi się odrobinę znudzić przebiegiem zdarzeń. Uważam bowiem, że w pewnym momencie relacja bohaterów popadła w pewien rodzaj schematu, który owocował jedynie odhaczeniem zadania na liście, przez co nie odczuwałam już jako czytelnik tej nutki ekscytacji tak bardzo potrzebnej przy tym przebiegu zdarzeń. Docierając do zakończenia odrobinę zrozumiałam zastosowany zabieg, jednak umiałabym zrozumieć także czytelnika, który ze względu na niego poddałby się w połowie lektury.
Wylałam nad tą historią rzewne łzy, nie będę ukrywać, że epilog w pewien sposób złamał mi serce i skradł jeden z odłamków. Przy jego czytaniu targały mną różne emocje, począwszy od zaskoczenia, bowiem nie spodziewałam się, że przebieg tej historii popłynie w tak rozpaczliwym kierunku, skończywszy na pewnego rodzaju akceptacji, bowiem nie będę również ukrywać, że ten epilog był jak brakujący puzzel w całej układance.
Myślę, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z C.S. Riley, bowiem historia Hailey i Huntera odcisnęła na moim sercu pewnego rodzaju piętno, które zostanie ze mną zapewne na dłużej.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Bookstagrama:
https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
„Hunter Morgan był niczym piosenka, której nie mogłam pozbyć się z głowy. Taka, której tekst zapadał głęboko w pamięć. Niczym słodka melodia miotająca serce, w której rytm tańczyło całe moje życie.”
Lista absurdalnych zadań miała być dla Hailey sposobem na wyjście z komfortowej skorupy, tymczasem przysporzyła jej tylko nadzwyczajnie upierdliwych problemów, w postaci...
2018-08-24
"Lecz ty nigdy nie będziesz sama, będę z tobą od zmierzchu do świtu... Skarbie, jestem przy tobie. Będę cię trzymał, gdy będzie źle. Będę z tobą od zmierzchu do świtu. Będę z tobą od zmierzchu do świtu. Skarbie, jestem przy tobie..."
Od tournee, które na zawsze zmieniło życie Jamesa i Liv, minęło już sporo czasu i przez ten czas wiele się też zmieniło. Wydawać, by się nawet mogło, że skoro para zdołała wyjaśnić sobie dotychczasowe problemy, nic nie stanie na ich drodze do szczęścia. Szybko okazuję się jednak, że tak naprawdę to dopiero początek – kariera Livii staje pod znakiem zapytania, były chłopak postanawia o sobie przypomnieć w najgorszy z możliwych sposobów, a przeszłość James na długo nie pozwala upajać się wzajemnym uczuciem. Czy czyhające na nich na każdym kroku problemy zagrożą ich świeżo upieczonemu związkowi? Czy Liv będzie mieć na tyle odwagi, by zawalczyć o swoje marzenia? Czy Jim zdoła wspierać dziewczynę, gdy jego dotychczasowe plany względem niej, staną na głowie? Jedno jest pewne, bohaterowie jeszcze wielokrotnie będą wystawieni na próbę.
Przy recenzji pierwszego tomu (https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/2017/08/3-dance-sing-love-tom-1-miosny-ukad.html) kilkakrotnie podkreślałam, że bardzo spodobała mi się ta historia, i z dużą niecierpliwością będę oczekiwać tego, jak potoczy się dalej, dlatego gdy "W rytmie serc" dotarło do mnie kilka dni po premierze, byłam niesamowicie podekscytowana. Dodatkowo po zakończeniu, które zgotowała nam autorka w "Miłosnym układzie", miałam w głowie kilka istotnych pytań, które domagały się odpowiedzi.
Przyznam jednak szczerze, że zanim sięgnęłam po wyczekiwany drugi tom musiałam się kilkakrotnie zastanowić, czy aby na pewno chcę to zrobić. Obawiałam się, że będę niepocieszona kierunkiem, w którym rozwinie się relacja naszych głównych bohaterów, i zwyczajnie zawiedziona. Szybko jednak odetchnęłam z ulgą, gdyż okazało się, że druga część DSL, podobnie jak pierwsza, wciągnęła mnie już od pierwszych stron. Autorka pierw uśpiła moją czujność początkowymi rozdziałami, by następnie wrzucić w wir niepokojących wydarzeń, bowiem dalsza część przygód naszych bohaterów to ciągle pędzący rollercoaster, który przyspieszał w najmniej oczekiwanych momentach. Tutaj nie będziesz się nudzić, to pewne!
W tym tomie w porównaniu do pierwszego również nie brakuję namiętności i wielu innych, skrajnych emocji, chociaż tym razem zamiast zakazanego romansu, na którym w szczególności opierała się część pierwsza, dostajemy coś zupełnie nowego. Relacja naszych bohaterów przechodzi stopniową rewolucję, a oni sami dorośleją, rozumiejąc, że uczucie, które ich łączy, będzie jeszcze wielokrotnie wystawiane na próbę. Spadają im z nosa różowe okulary, a bolesne zderzenie z rzeczywistością sprawia, że oboje muszą nauczyć się siebie nawzajem od nowa. Czy dadzą radę?
LaylaWheldon nie zawiodła moich oczekiwań wobec tej części pod żadnym pozorem. Prześliczna okładka dorównała tej z "Miłosnego układu", rozdziały wywołały jeszcze różniejsze emocje w porównaniu do tych, których doświadczyłam przy pierwszych zetknięciu z tą historią, a zakończenie pozostawiło niedosyt – czego chcieć więcej? Ponownie z niecierpliwością czekam na dalsze losy naszych bohaterów! ♥
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama:
https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Lecz ty nigdy nie będziesz sama, będę z tobą od zmierzchu do świtu... Skarbie, jestem przy tobie. Będę cię trzymał, gdy będzie źle. Będę z tobą od zmierzchu do świtu. Będę z tobą od zmierzchu do świtu. Skarbie, jestem przy tobie..."
Od tournee, które na zawsze zmieniło życie Jamesa i Liv, minęło już sporo czasu i przez ten czas wiele się też zmieniło. Wydawać, by...
2024-04-04
„Już nigdy nie zatrzymamy tego samochodu. Bo jest tak, że gdybyśmy zatrzymali, choćby dla rozprostowania kości, to wtedy dogoniłaby nas rzeczywistość. Jesteśmy przestępcami, którzy obrabowali bank. Jesteśmy dziećmi, które uciekły ze szkoły z internatem. Jesteśmy parą zakochanych w sobie nastolatków, którzy potajemnie się pobrali.”
Jeden gabinet, obezwładniające napięcie i ponure mrożące krew w żyłach spojrzenia – codzienność w Bexlej & Gamin od wielu miesięcy wygląda właśnie w ten sposób, skazani na swą wzajemną obecność urozmaicają płynący czas rywalizacją podszytą niewyobrażalną pasją, której podstaw oboje poszukują w definicji nienawiści. W pewnym momencie ich walka przenosi się jednak na wyższy poziom, kiedy to w tle pojawia się możliwość upragnionego awansu oboje myślą, że druga osoba nie powstrzyma się przed niczym, by móc cokolwiek ugrać. Wyboista droga w jego kierunku stawia jednak te dwójkę w ogniu nowych bodźców, gdzie nienawiść przestaje być wystarczającą bronią.
Nie miewam ostatnimi czasy zbyt wielkich oczekiwań co do czytanych przeze mnie książek, bowiem ciężko odnaleźć mi już na rynku jakikolwiek powiew świeżości. Wobec i tej lektury więc nie obstawiałam żadnego wyniku, ale czuję, że nawet jeśli gdzieś na początku spisałabym ją na straty ze względu na tlący się w jej tle niewyszukany scenariusz na sam koniec i tak musiałabym przyznać się do błędu z tym związanego, bowiem „The hating game” zabiera nas w cudowną podróż między utartymi schematami, napiętymi do granic możliwości uczuciami, a nowym spojrzeniem na cieniutką granice nienawiści i miłości.
Lucy jest niezwykłą postacią, z pozoru przepełnioną optymizmem i wiecznym uśmiechem, jednak kiedy obrywamy z niej pierwsze warstwy dostrzegamy prawdziwą niepewność kryjącą się w cieniu. Poznając ją i wnikając w jej głąb w pewnym sensie odnalazłam również swoje własne odbicie, czym dalej u jej boku brnęłam w tę grę tym bardziej rozumiałam jej emocje i intencje, a kiedy zbaczała z właściwej drogi, uciekając przed własnymi uczuciami krzyczałam w duchu z rozpaczy.
Skrywany za maską obojętności i ponuractwa charakter Joshui również rozkłada na łopatki, niezależnie od tego, że jego odkrywanie zajmuje na przestrzeni lektury zdecydowanie zbyt długi czas, biorąc pod uwagę jak rozczulająca staje się jego późniejsza opieka wobec Lucy. W momencie bowiem kiedy pozorna nienawiść nareszcie ulatuje z jego postawy, pozostawiając go przed nami obnażonego, wreszcie możemy dostrzec płynącą w jego żyłach prawdę. Jego zszarzała przeszłość chwyta za serce, a zachowanie postronnych bohaterów napawa niezwykle skrajnymi odczuciami.
Obawiałam się, że w pewnym momencie na przełomie tej lektury odczuję chociaż płomyk znużenia, bowiem dość obszerne opisy, wyszukane synonimy i niebywale momentami niespokojne myśli Lucy nie snuły zbyt wielkich oczekiwań. Z każdym rozdziałem jednak jej usposobienie nabierało co rusz to zabawniejszego i rozczulającego wydźwięku, uroczo kolorując odrobinę banalną konstrukcję.
„Wredne igraszki” to jedna z tych historii, które do samego końca omamione są tajemnicą, nie ważne jak uważnymi bylibyśmy czytelnikami historia Lucy i Joshua płonie nieznanym, a czym bliżej nam do epilogu tym cięższe staje się uczucie napięcia ciążącego nam na barkach. Sally Thorne zręcznie utrzymuje nas w nim, przeplata między wierszami niewypowiedziane pytania, a my lgniemy do kolejnych stron, usilnie poszukując rozwiązania tej słodko-gorzej gry, w której uwięźli nasi bohaterowie.
„Już nigdy nie zatrzymamy tego samochodu. Bo jest tak, że gdybyśmy zatrzymali, choćby dla rozprostowania kości, to wtedy dogoniłaby nas rzeczywistość. Jesteśmy przestępcami, którzy obrabowali bank. Jesteśmy dziećmi, które uciekły ze szkoły z internatem. Jesteśmy parą zakochanych w sobie nastolatków, którzy potajemnie się pobrali.”
Jeden gabinet, obezwładniające napięcie i...
2023-12-13
2023-12-25
2023-08-13
„W świecie, w którym czuję się, jakby w każdym momencie mogła mnie porwać fala, on jest moją kotwicą.”
Pierwszy raz o „Icebreaker” usłyszałam na Tik Toku, ta książka zawładnęła tą platformą, a także moją stroną główną, więc kiedy trafiła w moje ręce naprawdę się ucieszyłam. Trzeba przyznać, że ma śliczną, wręcz bajeczną okładkę i przyciąga wzrok. Sam zamysł tła, gdzie przewija się lód, sport i gorący romans również niebywale mnie zaintrygował. A obietnice niebywale namiętnych dialogów ostatecznie tylko przypieczętowały decyzje zakupu.
Anastasia jest gotowa poświęcić naprawdę wiele, by w końcu po tylu latach odnieść zasłużony sukces. Nathan jest studentem medycyny sportowej, jednak to bycie kapitanem i możliwość rywalizacji hokejowej daje mu prawdziwą radość. Oboje nie wyobrażają sobie innego życia, bowiem to lód widział ich pierwsze upadki, pierwsze sukcesy, czy chociażby zbite kolana. Ich światy krzyżują się niespodziewanie, ułożony co do minuty harmonogram łyżwiarki miesza się z totalnie niezaplanowanymi dniami hokeisty – to nie jest przepis na idealne pierwsze spotkanie, mimo to między tą dwójką wybuchają prawdziwe emocje. Czy ich uczucie będzie w stanie jednak przetrwać nieprzepracowane krzywdy, niespełnione plany i ciążące na ich łyżwach obawy?
Początek tej historii był dla mnie ciężki, nie sposób było mi przyzwyczaić się do języka autorki, bowiem opisy są krótkie, ogólne i dosyć dosadne. Dialogi, chociaż rzeczywiście bawią i potrafią wzruszyć, również bywają specyficzne, dlatego potrzebowałam czasu, by rzeczywiście wkręcić się w panujący tutaj nastrój. I to szczerze mówiąc odrobinę ostudziło mój zapał.
Przewija się tutaj naprawdę wielu bohaterów, mamy też wiele pobocznych wątków, co zdecydowanie jest wielkim atutem tej książki. Na docenienie zasługuje też sposób poruszenia wszelkich tematów dotyczących niedożywienia czy niezdrowej manipulacji, autorka bowiem w naprawdę lekki sposób wskazuje wszelkie konsekwencje takich zachowań, jednocześnie jednak zachowuje także balans między zrozumieniem a krytyką. Ukazuje też zalety terapii czy zdrowej komunikacji, czego bardzo często naprawdę brakuje we współczesnej literaturze.
Nathan to jeden z niewielu bohaterów płci męskiej, który obdarowany został naprawdę miłym usposobieniem, rozdziały pisane z jego perspektywy za każdym razem powodowały we mnie ogrom emocji. Wielokrotnie rozpływałam się też nad tym, jak szczery i otwarty potrafił być w swoich uczuciach, mimo przeszłości, jaką nosił w sercu, czy nad tym, jak wiele sił włożył w to, by pokazać Anastasii, że być może istnieje dla nich wspólna przyszłość. Moje serce zdobył też Henry, jego obezwładniająca szczerość zyska niejednego zwolennika, jestem o tym przekonana, dodatkowo jego postać pozwala nam spojrzeć odrobinę inaczej na osoby chorujące na autyzm.
„Icebreaker” to książka pełna nadziei, walki i pasji, z łyżwami i lodowiskiem w tle, ale raczej z rodzaju tych lekkich romansów niż historii, które rzeczywiście dotkną Was do żywego. I dopóki nie będziecie spodziewać się lektury doskonałej, to nic złego, ja natomiast po tak dużej ilości zapowiedzi na Tik Toku, czuję się odrobinę nienasycona, ale mimo to chętnie sięgnę w przyszłości po coś jeszcze, spod pióra Grace.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Bookstagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
„W świecie, w którym czuję się, jakby w każdym momencie mogła mnie porwać fala, on jest moją kotwicą.”
Pierwszy raz o „Icebreaker” usłyszałam na Tik Toku, ta książka zawładnęła tą platformą, a także moją stroną główną, więc kiedy trafiła w moje ręce naprawdę się ucieszyłam. Trzeba przyznać, że ma śliczną, wręcz bajeczną okładkę i przyciąga wzrok. Sam zamysł tła, gdzie...
2023-08-06
2023-08-03
2023-07-30
2023-08-09
2019-05-27
"Wszystko w życiu jest kwestią motywacji."
Gdy sześcioletni Max znika w niewyjaśnionych okolicznościach, a znany z takich zagrywek morderca nie chce się przyznać, Till wie, że musi wziąć sprawy w swoje ręce. To jedyny sposób, by on sam odzyskał ojcowski spokój, ale żeby tego dokonać musi poczynić ostateczne kroki i dostać się do szpitala psychiatrycznego, który okazuję się nie tylko jego zgubą, ale także rozwiązaniem. Ale co jeśli nawet prawda nie będzie w stanie przynieść ulgi?
Chciałam łamać swoje granice, a "Pacjent" miał być kolejnym krokiem wprzód ku temu i czym więcej uwagi poświęcam tej książce, tym bardziej uświadamiam sobie, że był to naprawdę dobrze wykorzystany czas. Thriller (nawet i psychologiczny) zawsze był dla mnie takim typem gatunku, który przede wszystkim opierać się musi na krwawych i naprawdę koszmarnych, wręcz obrzydliwych scenach. A tymczasem Fitzek skupia się na portretach psychologicznych, oszczędzając nam większości podobnych szczegółów, dzięki czemu przez całą historię płynie się z prędkością światła. Skupiamy się na wydarzeniach, wraz z głównym bohaterem próbujemy rozwikłać zagadkę i chociaż rozwiązanie wydaje się łatwe, zakończenie wywraca nasze skrupulatnie ułożone teorie do góry nogami.
Od samego początku obawiałam się, że książka w zbyt mocny sposób ugodzi w moją wrażliwość, choćby ze względu na poruszany przez nią temat porwań i zabójstw kilkuletnich dzieci. Ostatecznie jednak okazało się, że historia ta napisana jest w odpowiednio wyważony sposób, którym, owszem, dociera do człowieka i porusza go, jednak jest na tyle łagodny, że ten człowiek jest w stanie dotrwać do końca. A i nawet nie jest w stanie zbyt przedwcześnie się od tej historii oderwać.
Docierając do zakończenia "Pacjenta" byłam przekonana, że moja końcowa ocena tej historii będzie znacznie niższa od obecnej, gdyż nadciągający wielki finał wcale nie wydawał mi się tak wielki. Jednak w momencie, gdy wydawało mi się, że nic mnie już nie zaskoczy, Fitzek podsunął mi pod nos kolejne poszlaki, które na nowo rozbudziły we mnie zamiłowanie do tej historii. I niestety, albo stety, moje rozwiązanie nie okazało się prawidłowe.
Historia Maxa i jego poszukującym wciąż go ojcu będzie w stanie poruszyć niejednego, nawet i bardzo wymagającego czytelnika. Krótkie, ale trafione opisy, w większości zachowane realia i odpowiednio wplątana w to wszystko skomplikowana zagadka – to tylko ułamki tego, co możecie znaleźć w "Pacjencie"!
Za możliwość przeczytania dziękuję wydawnictwu Amber.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama: https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
"Wszystko w życiu jest kwestią motywacji."
Gdy sześcioletni Max znika w niewyjaśnionych okolicznościach, a znany z takich zagrywek morderca nie chce się przyznać, Till wie, że musi wziąć sprawy w swoje ręce. To jedyny sposób, by on sam odzyskał ojcowski spokój, ale żeby tego dokonać musi poczynić ostateczne kroki i dostać się do szpitala psychiatrycznego, który...
2023-07-11
2023-07-12
2023-07-20
2023-07-21
2023-07-10
2020-06-09
„(…) poczucie winy, od którego już tylko krok do paniki, ale spycham je na dalszy plan. Wszystko spycham, pozostaje tylko chęć zemsty. Tylko moc.”
Mrożący krew w żyłach rytuał niszczy zabawę z okazji zakończenia roku szkolnego i, chociaż wszyscy przekonani są, że to zaledwie niewinny żart, Hannah przeczuwa zbliżające się kłopoty. Wie bowiem, że kolejnego spotkania z Krwawą Wiedźmą mogłaby nie przeżyć, nawet jeśli w jej sercu płynie niestrudzona władza nad żywiołami. W przeszłości bowiem na nic się one zdały, gdy czarownica usidliła w swoich szponach jej krew. W momencie, kiedy Salem, które dotąd było jej bezpiecznym schronieniem, staje się miejscem niezrozumiałych zdarzeń wie, że to jej jedyna szansa na odkupienie. Lewitując między własnymi granicami, nadzieją na lepsze jutro, a czyhającym za rogiem namiętnym uczuciem będzie musiała dochować tajemnicy o swoich umiejętnościach.
„Te wiedźmy nie płoną” czekały na swoją kolej na mojej półce kilkanaście miesięcy, zawsze było coś ważniejszego, coś bardziej interesującego. Nie ukrywam również, że wszelkiego rodzaju lektury z kategorii fantasy bardzo rzadko umilają mi czas, moje zamiłowanie do romansów nie pozwala bowiem wejść sobie na głowę. I z jednej strony może i się z tego cieszę, dzięki temu bowiem podeszłam do historii Isabel Sterling bez większej presji, z drugiej jednak trochę żałuję, że tak niezwykłe pióro marnowało się u mnie przez tak długi czas.
Hannah nie jest bohaterką, która zyskuje przy bliższym poznaniu, jej charakter bowiem już od pierwszych stron hipnotyzuje i stawia Wasze serce w płomieniach, obiecując prawdziwy rollercoaster zdarzeń. Zagubiona w świecie, który nie do końca rozumie, walczy o przetrwanie w toksycznej relacji, jednocześnie za wszelką cenę próbując chronić swoich bliskich przed nieznanym. Podziwiałam jej odwagę, jej nadzieję na lepsze jutro i upartość w dążeniu do celu, chociaż potykała się o tak wiele kłód. Kibicowałam we wszelkich starciach, często też tych, w których do boju stawała wraz z krążącą w jej żyłach miłością, chociaż zazwyczaj wiedziałam, że ta potyczka z góry skazana była na porażkę.
Nie wylałam nad tą historią nawet jednej łzy, ale mimo tego wiem, że zapamiętam tę lekturę na dłużej. Nie błyszczała ona nadzwyczajnością, wręcz przeciwnie stwierdziłabym, że jej największym atutem była właśnie prostoliniowość, momentami zakrwawiająca nawet o pewnego rodzaju infantylność, jednak autorka w magiczny sposób i to odwróciła na swą korzyść. Z kolei fascynujące na swój sposób kiełkujące na przełomie lektury uczucie i niezwykle ujmujące usposobienie Morgan umilało krwawe zdarzenia. Za przeogromny atut należy również uznać wyczucie, którym Sterling posłużyła się wobec namiętności homoseksualnej, chociaż zazwyczaj nie czytuje o takich relacjach, tutaj uważam, że została ona przedstawiona w niezwykle piękny sposób. Nie jestem w stanie też zrozumieć zarzutów wobec zakończenia, może nie było ono kapitalne, bowiem brakowało mi tam walki i tajemniczych zaklęć, ale na pewno było zaskakujące.
Po więcej recenzji zapraszam na bloga lub Instagrama:
https://niepoprawnarecenzentka.blogspot.com/
https://www.instagram.com/niepoprawna_recenzentka/
„(…) poczucie winy, od którego już tylko krok do paniki, ale spycham je na dalszy plan. Wszystko spycham, pozostaje tylko chęć zemsty. Tylko moc.”
więcej Pokaż mimo toMrożący krew w żyłach rytuał niszczy zabawę z okazji zakończenia roku szkolnego i, chociaż wszyscy przekonani są, że to zaledwie niewinny żart, Hannah przeczuwa zbliżające się kłopoty. Wie bowiem, że kolejnego spotkania z Krwawą...