-
ArtykułyHłasko, powrót Malcolma, produkcja dla miłośników „Bridgertonów” i nie tylkoAnna Sierant1
-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Cud w Dolinie Poskoków“ Ante TomiciaLubimyCzytać1
-
Artykuły„Paradoks łosia”: Steve Carell i matematyczny chaos Anttiego TuomainenaSonia Miniewicz2
-
ArtykułyBrak kolorowych autorów na liście. Prestiżowy festiwal w ogniu krytykiKonrad Wrzesiński15
Biblioteczka
2011-01-01
2010-01-01
2010-01-01
2011-01-01
Książka, która zapowiadała się na nieco mniej mainstreamową wersję Bridget Jones nagle okazała się niezwykle przenikliwa - tak ze trzy levele powyżej Millenium - i jak to zazwyczaj bywa z prawdziwymi książkami nie pozostawia zbyt wiele nadziei. Ale co tego:)
Książka, która zapowiadała się na nieco mniej mainstreamową wersję Bridget Jones nagle okazała się niezwykle przenikliwa - tak ze trzy levele powyżej Millenium - i jak to zazwyczaj bywa z prawdziwymi książkami nie pozostawia zbyt wiele nadziei. Ale co tego:)
Pokaż mimo to2012-08-01
Bardzo dobra. Momentami erudycyjna, a cały wywód bardzo wnikliwy.
Przy czytaniu cały czas krążyła mi po głowie myśl - guru i wyznawcy funkcjonują na zasadzie wzajemnej symbiozy, dopełniających się elementów. Ale kim w tym układzie są osoby takie jak Paul William Roberts - zbyt świadome i autonomiczne, by bezkrytycznie poddać się dyktatowi nawet najbardziej oświeconego guru, a równocześnie nie mający zadatków na tych ostatnich? Kim są ci wieczni obserwatorzy, zawieszeni gdzieś pomiędzy, którzy widzą więcej i bardziej wyraźnie, a jednak to, co widzą, nie wystarcza im do pełnej przemiany. Nie mam pojęcia.
Bardzo dobra. Momentami erudycyjna, a cały wywód bardzo wnikliwy.
Przy czytaniu cały czas krążyła mi po głowie myśl - guru i wyznawcy funkcjonują na zasadzie wzajemnej symbiozy, dopełniających się elementów. Ale kim w tym układzie są osoby takie jak Paul William Roberts - zbyt świadome i autonomiczne, by bezkrytycznie poddać się dyktatowi nawet najbardziej oświeconego guru,...
1998-01-01
2012-09-01
Petitio principii to błąd logiczny polegający na przyjęciu za przesłankę tego, co dopiero powinno być udowodnione - wydaje się, że Levy zanim odwiedził Amerykę już wiedział, co chce w niej odnaleźć. Zresztą nie mogło być inaczej, jeśli czytał Amerykę przez pryzmat Tocquevilla - w pewnym sensie nie dał jej szans. Wiedział, jak ją ma rozumieć, zanim jeszcze zdążył ją zobaczyć. American vertigo obrazuje ciemną stronę aprioryzmu, kantowskiej zasady mówiącej, że rozum z rzeczy może poznać jedynie to, co sam uprzednio w nią włożył/wpisał.
Książka Leveyego nie wędrówka po Stanach, ale po stereotypie, jaki na temat Stanów i ich mieszkańców ma Levy i zgodnie z którym interpretuje wszystko, co napotyka.
Ponieważ koniecznie chciał zobaczyć Amerykanów, uchwycić fenomen/eidos "amerykańskości", zapomniał, że w pierwszej kolejności ma przed sobą ludzi - i nie zobaczył ich w ogóle.
W tej książce - moim zdaniem - niewiele jest o Stanach.
Za to dużo płaskich, tendencyjnych banałów - w rodzaju zdania o First Avenue w Seattle "gdzie włóczą się duchy Londona, Kerouaca, Ginsberga". Napisać takie zdanie to nic nie napisać, tylko tworzyć powierzchowne wrażenie. Ten banał i tendencyjność zamaskowane są skomplikowaną, branżową nomenklaturą - "panoplie", "irredentyzm" czy wątpliwymi pleonazmami takimi jak chociażby "mimetyczne naśladownictwo".
Levy, który ma tak wiele za złe amerykańskim muzeom, sam zachowuje się jak mechaniczny kolekcjoner. Porządkuje fakty zgodnie z przyjętym odgórnie wzorem, ale nie stara się ich zrozumieć.
Bo gdyby spróbował, mogłoby się okazać, ze coś takiego jak "amerykańskość w ogóle" nie istnieje - i sens jego książki stanąłby pod znakiem zapytania, choć może właśnie wtedy podróż, którą przedsięwziął, nabrałby sensu.
I pojawiłoby się inne pytanie, na które warto znaleźć odpowiedź - na ile nasza tożsamość istnieje poza zespołem stereotypowych wyobrażeń na jej temat, które obowiązują dopóty, dopóki nie jesteśmy ich świadomi?
Petitio principii to błąd logiczny polegający na przyjęciu za przesłankę tego, co dopiero powinno być udowodnione - wydaje się, że Levy zanim odwiedził Amerykę już wiedział, co chce w niej odnaleźć. Zresztą nie mogło być inaczej, jeśli czytał Amerykę przez pryzmat Tocquevilla - w pewnym sensie nie dał jej szans. Wiedział, jak ją ma rozumieć, zanim jeszcze zdążył ją...
więcej mniej Pokaż mimo to2011-01-01
1998-01-01
Jedna z tych kilku książek, które można czytać w nieskończoność.
Jedna z tych kilku książek, które można czytać w nieskończoność.
Pokaż mimo to1998-01-01
Jedna z najlepszych - czyli najbardziej prawdziwych książek o narkotykach ever (i nie tylko)
Jedna z najlepszych - czyli najbardziej prawdziwych książek o narkotykach ever (i nie tylko)
Pokaż mimo to2012-09-02
Przy tej książce "Zen i sztuka oporządzania motocykla" Pirsiga robi wrażenie sztywnej rozprawki nieco nadętego wykształciucha. Eh, jaka ta książka jest aktualna...
Przy tej książce "Zen i sztuka oporządzania motocykla" Pirsiga robi wrażenie sztywnej rozprawki nieco nadętego wykształciucha. Eh, jaka ta książka jest aktualna...
Pokaż mimo to
Słabe. I rozczarowujące. I nawet ślepowidzidzenie tego nie mogło uratować.
Słabe. I rozczarowujące. I nawet ślepowidzidzenie tego nie mogło uratować.
Pokaż mimo to