cytaty z książek autora "Mirosław Nahacz"
Bóg nam robi kawał, żeby nie było za nudno, myśli sobie "wszystko macie wporzo, więc dopierdolę wam ciągłe egzystencjalne lęki, żeby nie było, że macie raj na ziemi".
Nie chciało mi się już tam być, w ogóle nie chciało mi się już być, ale tam w zajebistej szczególności.
I nawet teraz, jak to mówię, jeszcze pamiętam dobrze, co to znaczy być samemu, tak całkiem, i mimo że nie wyglądam na takiego faceta, co przejmuje się podobnymi sprawami, czasami jakoś tak robi się chujowo, tak szaro, buro i nijako, jakby ciągle w mojej głowie padał deszcz albo topniał śnieg i mieszał się ze żwirem dopiero co nasypanym przez posypywarki, jeden szlam bez żadnego koloru, bez niczego, w którym człowiek się rozpuszcza, w którym się tonie i nie ma za co się chwycić, i nie ma żadnej osoby, która mogłaby podać gałąź, żeby mnie wyciągnąć, i coraz bardziej wtedy czuję to wszystko, jak szlam wpada mi do ust, kiedy oddycham, całe je zakleja, jak czasami we śnie wchodzi przez przełyk do żołądka, a dupa jest zablokowana i nie można tego wszystkiego od razu wysrać, tłoczy się we mnie cały brud, wszystkie te kawałki żwiru, ten na wpół roztopiony śnieg, każdą dziurę we mnie zatyka, próbuję udawać, że nic ze mną się nie dzieje, jak ktoś akurat przechodzi, grzecznie się odzywam, dzień dobry, dzień dobry, nie pokazuję niczego po sobie, idę szybko w jakieś krzaki, w jakieś miejsce, gdzie nie będzie nikogo poza mną, znajduję jakąś kryjówkę odgraniczającą, wkładam palce i rozpieram siłą usta, wbijam się między ten zagęszczony syf, wpycham rękę najdalej, jak tylko mogę, prawie po łokieć, i rzygam, wymiotuję wszystkim, co okazuję się tylko tym, co jadłem wcześniej, nie ma żadnego szlamu i jest mi wstyd, że tak się dałem łatwo podejść temu malutkiemu skurwysynowi we mnie, tak łatwo dałem się przechytrzyć i oszukać.
Dawniej często myślałem, że kiedyś rzucę wszystko i spierdolę, nie wiem, na Ukrainę albo do Rumunii. Takie wypielęgnowane marzenie. Największe. Nigdy tego nie zrobię, jestem za słaby, boję się, czyli tchórz... to by się zresztą nie udało, nie ma poezji w takich rzeczach. Za bardzo przywykliśmy do wygody, bo strasznie nam jest dobrze i mamy co jeść. Podane pod sam nos. Lepiej o tym nie myśleć i nie przekładać na rzeczywistość, bo ta jest popsuta i nie działa... Od zaraz zacząć się uczyć i poważnie myśleć, nie olewać i lubić rzeczywistość, wszystko, niektóre rzeczy nawet pokochać, przyzwyczaić się i mieć spokój. Uśmiechać się i na ulicy wszystkim znajomym mamy i taty krzyczeć "dzień dobry". Rozumieć błędy. Kupić sobie w chuj kwiatuszków, kolorowych, poprzystrajać nimi dom, świat, nosić koszulkę z napisem "Jezus jest zajebisty" i nie myśleć o niczym, tylko o tym, co trzeba, nie chcieć myśleć, niech nic nie przychodzi do głowy, bo po co.
Pomyślałem, że gdyby kazano oglądać ludziom wschody [słońca], wprowadzono taki przymus, zmalałaby przestępczość. Głupio byłoby facetowi kogoś gwałcić, niedoszły morderca wspomniałby poranek, i też mógłby się zrazić do przyszłego czynu.
To miała być jedna z tych imprez, przed którymi, kilka dni naprzód, mówi się: „ale się, kurwa, spaćkam”; „napierdolę się jak chuj”; „o żesz kurwa, ale nic nie będę czuł”; „w dupę jebana, się porzygam”.
Ale nikt nie przychodzi i myślę sobie, że w zasadzie jest całkiem źle, bo są same braki i to, czego nie ma, jest ważniejsze niż, to co jest. Bo to, że coś teraz jest, wydaje się obojętnie, ani korzyści, ani jakiegoś specjalnego bólu. A do tego, czego nie ma, a mogłoby być, mam wybitnie emocjonalno-osobisty stosunek.
Albo robiło się ciemno i wszystko zaczynało być jeszcze bardziej nijakie. Albo powoli umieraliśmy.
Ta pora to nie była ani noc, ani dzień, ani nic pomiędzy. To było wszystko naraz i zachmurzone niebo jako dodatek gratis, bo Bóg, być może, tak jak wszyscy studiował marketing i zarządzanie.
Leżeli przecież tak blisko siebie, najpierw znalazły się ich ręce, zaplatali dłonie tak mocno, że nad ranem nie mogli się od siebie uwolnić, jakby one zamarzły, ona pytała: "Które dłonie są twoje, a które moje?", on odpowiadał: "Wszystkie są twoje".
I tak to się kiedyś skończy żoną, rodziną, domem i uporządkowanymi duperelowatymi błędnymi kołami. Chyba że ktoś z nas wpadnie w syf, ale raczej nie. Wiedzieliśmy, że inaczej udaje się tylko nielicznym, że o tych nielicznych potem się opowiada, że to są legendy
nikt nie patrzy już w niebo, wszyscy skupiają swój wzork na kwadracikach , a w kwadracikach poruszają się inne kwadraciki
Teraz nie miał nic. Ani miłości, ani pieniędzy. Z każdą godziną robił się coraz starszy, na samą myśl o pracy w zawodzie czuł się, jak gdyby ktoś wtłoczył mu do brzucha litr posolonej herbaty. Bolała go twarz.
Czasami robiło im się tak ciepło, że to wyciskało im łzy. Jeden wspólny oddech, bicie serc, skurcze mięśni pompujących krew, tętno, temperatura, zapach oddechu, tożsamość ciał, Robur czuł swój dotyk na jej twarzy, czuł swoje usta całując jej usta, roztopioną słodycz w najmniejszej kropli jej śliny, czuł w sobie jej ciepło, a przecież trzymali się jedynie za dłonie, leżeli wtedy obok na łące, zapach lasu miał niemal barwę, jak gęsty dym z aromatycznej flary, ich ciała płynnie przechodziły w powietrze, traciły gęstość, patrzyli wtedy sobie w oczy, widzieli samych siebie, Robur i Maja, czuli się jak jedna osoba, jak wzór, który ma sens jedynie wtedy gdy Robur kładzie ramię na piersi Mai, jedynie wtedy, gdy jest dotyk i nie ma przerwy między jednym, a drugim.
Znaczenia się pomieszały, właśnie w tej chwili, część z nich popękała i wsiąkła głęboko w ziemię, ale nadal czułem, miałem dłonie, więc zdecydowałem się otworzyć oczy, budynki stały, nic się nie zmieniło.
(...)Leżeli przecież tak blisko siebie, najpierw znalazły się ich ręce, zaplatali dłonie tak mocno, że nad ranem nie mogli się od siebie uwolnić, jakby one zamarzły, ona pytała: 'które dłonie są twoje, a które moje?', on odpowiadał: "wszystkie są twoje"...
Kiedy ktoś umiera, najbardziej rzuca się w oczy właśnie to miejsce, które po sobie zostawia, jakby wyrwał ze sobą część krajobrazu, i przez tę dziurę wpada teraz jakieś światło i razi tak, że nie można dłużej na nie patrzyć.
Idealizowali przeszłość, to częsta praktyka. Wszyscy tak robią. Ja tam nie pamiętam socjalizmu, ale nie wydaje mi się, żeby było fajniej niż teraz.
No to poszedłem, bo jestem głupi i w ogóle czasami nie umiem odmawiać, bo mi się nie chce, bo od razu myślę, że będę musiał tyle się tłumaczyć, dlaczego nie, że coś tam, od razu dopowiadać historie do mojego niechcenia, od A do Z, od początku do końca wyjaśniać w najdrobniejszych szczegółach, dlaczego akurat nie, a nie tak, że to wcale nie chodzi o to, co mi Pietrek powiedział dwa dni temu, że się na niego wcale za to nie wkurwiłem aż tak bardzo i dlatego właśnie nie chcę iść, tylko że nie, bo mi się akurat normalnie po prostu, kurwa, nie chce.
Chodzilibyśmy do lasu, na grzybki, prawdziwki, rydze i te sprawy. Potem sprzedawalibyśmy je razem przy szosie, a za pieniądze można by pojechać do miasta na pizzę albo hotdogi i pepsi z kubka, albo coś by się jeszcze wymyśliło.
Robert Robur poruszył nogą i ręką, a w pokoju śmierdziało dymem i ciałem, bo człowiek, który śpi w ubraniu, paruje przez sen; opary przetrawionego alkoholu całą noc przeciskają się poprzez pory skóry, przylepiają się do zakurzonych ścian, a ciśnienie papierosowego dymu, który wypełnia szczelne mieszkanie, nie pozwala im od nich odpaść.