cytaty z książek autora "Jean-Jacques Sempé"
Kiedy szedłem po południu do szkoły, spotkałem Alcesta, który powiedział:
- A może by tak nie iść do szkoły?
Powiedziałem mu, że to niedobrze nie iść do szkoły, że pani będzie bardzo niezadowolona, że mój tata mówił, że jeśli chce się w życiu do czegoś dojść i zostać pilotem, to trzeba pracować, że mama się zmartwi i że to nieładnie kłamać.
Ale Alcest przypomniał mi, że po południu jest arytmetyka, więc powiedziałem: "Dobrze", i nie poszliśmy do szkoły.
- U nas na Święta - powiedziałem - będzie Bunia, ciocia Donata i stryjek Eugeniusz.
- A u nas - powiedział Alcest - będzie biała kiełbasa i indyk.
(...) w tym właśnie największy kłopot, że jak się człowiek bawi sam, to jest nudno, a jak są inni, to się ciągle sprzeczają.
Z tym rozbijaniem namiotu nie poszło nam wcale łatwo, ale ustawiliśmy skrzynki jedne na drugich, a na wierzchu położyliśmy koc. Wyszło bardzo fajnie.
- Obiad gotowy! - zawołał Gotfryd.
Więc zaczęliśmy wszyscy udawać, że jemy, oprócz Alcesta, który jadł naprawdę, bo zabrał z domu kanapki z dżemem.
- Doskonały ten kurczak! - powiedział Joachim, mlaskając językiem.
- Dasz trochę kanapek? - zapytał Alcesta Maksencjusz.
- Zwariowałeś? - odpowiedział Alcest. - Czy ja cię proszę, żebyś mi dał kurczaka?".
Więc poszedłem do kuchni i powiedziałem mamie, że to niesprawiedliwe, że tata nie chce patrzeć na moje dyktando, i odstawiłem scenę złości z tupaniem nogami i krzyczeniem bez otwierania ust.
Nigdy się nie zmieniamy, jesteśmy tacy sami, zaś ci, którymi byliśmy w przeszłości, żyją sobie nadal aż po wieczne czasy.
Jak się jest na campingu, każdy robi to, na co ma ochotę. To właśnie jest najfajniejsze.
Gdy nie włożysz okularów, ludzie będą widzieć w twoim spojrzeniu jakąś mglistość i łagodność…To się nazywa urokiem.
Z tym właśnie największy kłopot, że jak się człowiek bawi sam, to jest nudno, a jak są inni to się ciągle sprzeczają.
Znalazłem samochody, którym brakowało kół, koła, którym brakowało samochodów, przedziurawioną piłkę do gry w nogę, mnóstwo pionków do gry w chińczyka, klocki i przeczytane książki z pokolorowanymi obrazkami.
Tym bardziej że obiad robił tata i złościł się, że nie może znaleźć otwieracza do konserw, i były tylko sardynki i mnóstwo zielonego groszku.
- Tu chodzi o to - powiedział Gotfryd, który często bywał w kinie - że on mówi w wersji oryginalnej; żeby go zrozumieć potrzebne są podpisy.
Świat, gdy nań patrzyłam bez okularów, tracił swą kanciastość, stawał się tak miły i miękki jak wielka poduszka, do której przytulałam policzek i w końcu zasypiałam.
Dziś rano, zanim poszedłem do szkoły, listonosz przyniósł dla mnie paczkę, prezent od Buni. Fajny chłop z tego listonosza!
Przygotowania do wyjazdu idą sprawnie, przerywane jedynie siedemnastoma telefonami do babci Mikołaja. Tylko ciekawa rzecz: matce Mikołaja bez przerwy coś wpada do oka. Na próżno wyciera nos, nic nie pomaga...
Kolację zjadłem w kuchni, dali mi oliwki, parówki na gorąco, migdały, pasztecik z mięsem i trochę sałatki owocowej. Całkiem, całkiem.
Stanęliśmy jak wrośnięci w ziemię, a potem mama zaczęła płakać. Więc tata pocieszył mamę i powiedział, że przecież ja na pewno znowu przyprowadzę jakiegoś psa, nie dziś, to jutro.
I teraz, od czasu kiedy paliłem cygaro, tak u nas jest, że tacie nie wolno palić fajki.
Ananiasz nie bawi się nigdy na pauzie - zabiera ze sobą książkę i powtarza lekcje. To wariat ten Ananiasz!
- Będę zupełnie biały, jak pójdę do szkoły! - zawołałem.
- To jakaś mania! - krzyknął tata. - Odkąd wrócił z wakacji myśli tylko o swojej opaleniźnie! Posłuchaj, Mikołaj, wiesz, co zrobisz? Pójdziesz do ogrodu i będziesz zażywał kąpieli słonecznych. W ten sposób przestaniesz zawracać mi głowę, a kiedy zacznie się szkoła, będziesz wyglądał jak Tarzan.
Zamiast chorągiewki będzie powiewał chusteczką, co prawda nie z bardzo czystą, ale przecież nie mógł wiedzieć, kiedy wychodził z domu, że chusteczką będzie chorągiewką.
Gra Jadwini była strasznie skomplikowana i nie za dobrze ją rozumiałem. Jadwinia dała każdemu z nas mnóstwo kart i wolno jej było zaglądać mi w karty i wymieniać swoje karty na moje. Potem było trochę tak jak przy grze w wojnę, tylko że bardziej zawile, bo na przykład zdarzało się, że trójką zabierała mi króla.
To mnie rozczarowało, bo ubrania to nie są prawdziwe niespodzianki, ale nie chciałem sprawiać mamie przykrości, więc nic nie powiedziałem, tylko wstałem i poszedłem się umyć, a kiedy wróciłem do pokoju, mama pokazała mi sweter - jasnoniebieski, z trzema żółtymi kaczuszkami - no i się rozpłakałem.
I oboje roześmiali się jeszcze bardziej i ja też się roześmiałem, bo zawsze chce mi się śmiać, kiedy oni się śmieją." - Mikołajek.
Dziwny to świat, w którym Charlot, król małży, jest ważniejszy od francuskiego poety. I w którym przedkłada się tuzin ostryg nad piękny aleksandryn.
- W tym tygodniu jestem wśród dwudziestu pięciu najlepszych - pochwalił się Joachim - tata na pewno da mi pieniądze na kino.
- A ja - powiedział Euzebiusz - patrzę swojemu tacie prosto w oczy i on zawsze daje mi to, co chcę.
- Daje Ci po łbie - powiedział Maksencjusz.