Najnowsze artykuły
- ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik242
- ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
- ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
- ArtykułyOgromny dom pełen książek wystawiony na sprzedaż w Anglii. Trzeba za niego zapłacić fortunęAnna Sierant17
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Ashton Lee
1
4,9/10
Pisze książki: literatura piękna
Syn nowojorskiego redaktora i autora powieści popularnych. Od najmłodszych lat zafascynowany był książkami. Studiował literaturę angielską, a potem ukończył kurs kreatywnego pisania. Obecnie mieszka w uniwersyteckim mieście Oxford w stanie Missisipi. „Wiśniowy klub książki” to jego debiut literacki.
4,9/10średnia ocena książek autora
324 przeczytało książki autora
323 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Wiśniowy Klub Książki Ashton Lee
4,9
Powieść przyciągnęła mnie ze względu na tematykę klubu książki oraz bibliotekarstwa. Liczyłam na lekką lekturę i pod tym względem się nie zawiodłam, ale liczyłam też na coś ciekawego, a z tym już dużo gorzej. Nieraz się mówi, że książka długo się rozkręcała i przez pierwsze ileś stron nie można się było wciągnąć, ale potem, jak już chwyciła, to czytało się świetnie. Tutaj było dokładnie na odwrót - na początku było interesująco, zaintrygowała mnie walka młodej bibliotekarki z władzami miasta o utrzymanie biblioteki. Wprawdzie szybko zaczęłam zwracać uwagę na przesłodzenie tej historii i wyłapałam sporo drażniących szczegółów (np. jakim cudem Maura Beth w swoim geniuszu nie zauważyła, że tak naprawdę o klubie książki pierwszy wspomniał Sparks?),ale jednak sądziłam, że fabuła jako całość będzie w stanie się wybronić. Niestety nie była. Przede wszystkim przedstawiony w niej klub książki to jakaś farsa. Oczywiście nie każdy jest literaturoznawcą i rozumiem, że poziom wypowiedzi o książkach może być w takim klubie różny. Ale w Wiśniowym Klubie Książki ma się wrażenie, że książki nikogo tak naprawdę nie obchodzą. Ważniejsze jest żarcie, ploteczki, a przede wszystkim oni sami. Ludzie przychodzą na spotkanie klubu książki poopowiadać o sobie (bynajmniej nie o swoich odczuciach podczas czytania, co byłoby ok) i pozwierzać się prawie obcym ludziom ze swoich sekretów, na co prowadząca spotkanie bibliotekarka się cieszy i mówi, że stworzyli coś "więcej niż klub książki" (s. 106). Żeby było coś więcej, to najpierw musiałby być jakiś klub, a jak dla mnie mogłoby to być zwykłe spotkanie towarzyskie, bo z książką miało naprawdę niewiele wspólnego (może przy "Zabić drozda" było trochę lepiej, ale o "Przeminęło z wiatrem" ogólnie nie powiedzieli prawie nic, skupili się na odniesieniu bohaterów do siebie).
I właśnie to mnie irytuje w tej książce - teoretycznie jest o klubie książki i o bibliotece, a tak naprawdę ani książkom, ani instytucji nie poświęca się tutaj zbyt wiele uwagi. Fabuła jest po prostu źle zaplanowana, autor nieprawidłowo rozłożył akcenty. Maura Beth ma w nosie bibliotekę jako taką, obchodzi ją tylko ona sama i to, żeby miała pracę. Ma udowodnić radnym, że biblioteka jest potrzebna i co robi? Zbiera podpisy pod petycją od ludzi, którzy wpadają w oburzenie, że biblioteka ma być zamknięta, ale tak naprawdę sami nie byli w niej od lat. Prawdziwy bibliotekarz spróbowałby uatrakcyjnić bibliotekę dla mieszkańców, uczynić ją instytucją naprawdę ważną w ich życiu i w ten sposób pokazać władzom, że jest to coś dla miasta niezbędnego. Maura Beth poświęciła wyznaczone jej pięć miesięcy na zorganizowanie trzech spotkań klubu (z czego jedno właściwie się nie odbyło) i dużo użalania się nad sobą, a na koniec zebrała dużo podpisów, żeby związać radnym ręce.
Być może popełniłam błąd, analizując tak dokładnie tego typu książkę, bo nie do końca o to w niej chodzi. Ale według mnie jest ona po prostu nielogiczna. A poza tym zbyt banalna i naiwna. No i ten czarno-biały podział - jest bardzo zły radny, który nie ma racji i uwielbiana przez wszystkich bibliotekarka, która walczy w słusznej sprawie. A tak naprawdę, czytając tę książkę, miałam wrażenie, że to radny ma rację, bo Maura Beth nie dostarczyła żadnych racjonalnych argumentów za przydatnością biblioteki dla miasta jako całości. Żadnej merytorycznej dyskusji, tylko emocjonalny popis. Tylko w jednym miejscu pojawia się wzmianka, że Maura Beth "zaczęła się też zastanawiać, czy nie ponosiła częściowo winy za słabe zainteresowanie biblioteką" (s. 245). No brawo, geniuszu! Oczywiście, że ponosiła za to winę, bo zajmowała się tylko jako takim dbaniem o tych, którzy sami przychodzili do biblioteki, a nigdy nie zrobiła nic, żeby zachęcić do tego pozostałych. Jej refleksja nie sięga tak daleko, szybko oddala od siebie te myśli. Tak naprawdę (i to jest w książce zasygnalizowane wprost) zaczyna jej w pełni zależeć na bibliotece dopiero wtedy, kiedy uświadamia sobie, że może ją stracić. Jest to naturalne i ludzkie, ale miło by było, gdyby się bardziej postarała coś z tym zrobić.
Być może zaangażowanie w środowisko biblioteczne sprawiło, że zaczęłam zbyt dokładnie analizować tę książkę. Jako historia po prostu międzyludzkich relacji, bez analizy kontekstu, być może mogłaby się jakoś wybronić. Chociaż dla mnie i na to była zbyt przesłodzona i banalna.
PS. Nie mogę uwierzyć, że autor zrobił z tego pięcioczęściowy cykl! (u nas wydano tylko pierwszą). Trudno mi sobie wyobrazić, o czym jeszcze mógł pisać. No chyba, że z czasem się nieco "wyrobił".
Wiśniowy Klub Książki Ashton Lee
4,9
Kolejna opinia w moim dorobku recenzenckim i znowu niezbyt pochlebna. Chyba niedługo stanę się dyżurnym portalowym malkontentem. Niestety nie jestem w stanie napisać nic dobrego o tej książce.
Prowincjonalna bibliotekarka Maura Beth zostaje postawiona przez radnych miasta przed ultimatum - albo w ciągu najbliższych 5 miesięcy udowodni, iż Biblioteka jest potrzebna w miejscowości Cherico, albo w chwili ustalania nowego budżetu, cofnięte zostaną wszelkie na nią nakłady. Dziewczyna po sześciu latach nic nie robienia w sprawie lokalnego czytelnictwa, przypomina sobie o swoim powołaniu szerzenia kultury i postanawia za wszelką cenę udowodnić, że jej praca ma znaczenie. Wraz z trzema znajomymi zakłada Klub Książki, który ma za zadanie zintegrować społeczeństwo na spotkaniach przy pysznym poczęstunku i miłej rozmowie.
Sam pomysł na fabułę, może nie należy do tych najgorszych, ale wykonanie momentami woła o pomstę do nieba. Maura Beth jest nijaka i tylko w oczach samej autorki ma sprawiać wrażenie walecznej. Jest do tego kompletnie bez pomysłu na siebie, jak również na bibliotekę. Wszystkie jej działania zostaną zapożyczone od innego klubu książki, zero inicjatywy własnej. Samo rozegranie akcji autorka poprowadziła bardzo infantylnie. Takie naiwne podejście do życia, jakie reprezentuje sobą książka, wybaczalne może być w romansach historycznych, a nie w literaturze współczesnej, która choć jest typowo kobieca, to jednak romansem nie jest. Wątek miłosny głównej bohaterki jest, ale tak jakby go nie było. Już ciekawiej wygląda uczucie bohaterów drugoplanowych - emerytowanych siedemdziesięciolatków.
A na koniec książki autorka uraczyła nas jeszcze kilkoma przepisami kulinarnymi rodem z południa USA. Okrasą to ja nie jestem, ale gotować umiem i lubię, a żadnego z tych przepisów bym nie tknęła, no może tort czekoladowy ujdzie.
Jedyne co dobre przychodzi mi do głowy o tej książce to, to iż szybko się ją przeczytało. Dwa dni i z głowy - można poszukać jakiejś lepszej lektury.