Ewangelia dzieciństwa Lydia Millet 6,7
To bardzo przyjemne uczucie – odkrycie nowego nazwiska w literaturze, nazwiska autora, którego książek będzie się od teraz oczekiwać i poszukiwać, bo warto je czytać, bo pisze pięknie o rzeczach istotnych, prowokuje do refleksji, zostawia ślad w umyśle. Tak właśnie mam z Lydią Millet. Pisze nie od dziś, ma już na koncie kilkanaście powieści, a także nominację do Nagrody Pulitzera sprzed 12 lat. Jednak nie słyszałam o niej nigdy wcześniej, gdyż jej książki nie były dotychczas tłumaczone na język polski. Aż do teraz, gdy wydano „Ewangelię dzieciństwa”, która dotyka bezpośrednio zagadnienia najważniejszego w ostatnim czasie, a mianowicie szeroko rozumianej odpowiedzialności człowieka. Szeroko rozumianej, bo począwszy od dbałości o własne dzieci, ich rozwój i bezpieczeństwo, a skończywszy na trosce o planetę, dom wszystkich ludzi.
„Ewangelia dzieciństwa” to prawdziwa przypowieść o tym, jacy jesteśmy, dokąd zmierzamy, jak bardzo się pogubiliśmy i co w konsekwencji tego możemy zaprzepaścić. Grupa przyjaciół jeszcze z czasów szkolnych postanawia spędzić wspólne, beztroskie wakacje. Wynajmują przestronny dom nad oceanem, pakują dzieci i zwierzęta do samochodów i jadą odpocząć. Nic tu jednak nie jest normalne, takie, jak wydaje się, że być powinno. Ani odpoczynek, który dorośli rozumieją w karykaturalny sposób, jako jedną wielką orgię trunkowo – narkotykowo – łóżkową. Ani też relacje między rodzicami, a ich dziećmi, mocno zaburzone, wręcz chore. Dorośli zachowują się, jakby wrócili do czasów studenckich, czasów wolnej miłości i rockendrolla, jakby dzieci w ogóle tu nie było. Nie bardzo ich one obchodzą, nie przejmują się ani trochę, że ich bystre oczy rejestrują rozpasane zachowanie rodziców. Nie dziwi więc lekceważenie, a nawet bliska nienawiści pogarda, jaką darzą one dorosłych. Mamy tu do czynienia z całkowitym odwróceniem ról. To dzieci są tu dojrzałe i odpowiedzialne, to dzieci jako jedyne są w stanie racjonalnie oceniać sytuację, oszacować zagrożenie i odpowiednio na nie zareagować. Starsze opiekują się młodszymi, karmią je i czytają im bajki, dbają by nie przemarzły i się nie zgubiły, a gdy trzeba, ocierają im łzy i tłumaczą świat. Dorośli budzą w nich, a także w nas, zażenowanie i niesmak. I tak tworzą się dwa opozycyjne obozy, nie mające z sobą wiele wspólnego, żyjące obok siebie i na siebie nawzajem obojętne. Przedwcześnie dojrzałe dzieci i zdegenerowani dorośli. Niektóre z tych dzieciaków są tak bardzo wrażliwe, że z trudem radzą sobie z własną psychiką, co skutkuje anoreksją lub też porozumiewaniem się z otoczeniem za pomocą języka migowego w miejsce mowy.
Dorośli, podobnie jak odrzucili precz troskę o własne potomstwo, bez najmniejszych wyrzutów sumienia, tak też walkowerem oddali dbałość o planetę. Problem zmian klimatycznych na globalną skalę wybrzmiewa tutaj bardzo mocno. Tak, jak w rzeczywistości, tak i w powieści, jego powagę pojmują jedynie młodzi, reszcie świata jest to obojętne. Nadchodząca huraganowa nawałnica na nowo zdefiniuje ich życie. Znów lepiej przygotowane na kataklizm okazują się dzieci, zmuszone opiekować się swoimi rodzicami i za nich myśleć, bo „Rodzice, którzy akurat nie byli zajęci ciachaniem szalików i zaciąganiem się czystą indicą, teraz gapili się we własne smartfony”, a „w nocy starsze pokolenie nafaszerowało się ecstasy”. Ich świat skurczył się w tym czasie do zalewanego strugami deszczu domu i kawałka ziemi wokół niego. Atmosfera coraz bardziej się zagęszcza, świat wydaje się wrogi i niebezpieczny. „Trzeciego dnia przed domem zastaliśmy setki umierających ryb. Trzepotały się na olbrzymim spłachciu błotnistej mielizny, z której tu i tam wystawały wysepki krzaków”.
Tak więc mamy apokalipsę, na którą nikt nie był przygotowany, a dzieciaki znów muszą samotnie stawić jej czoła. Muszą poradzić sobie ze znalezieniem bezpieczniejszego schronienia, z zabezpieczeniem żywności, muszą też stawić odpór grupie uzbrojonych po zęby napastników, jacy zawsze pojawiają się niespodziewanie w sytuacji anarchii i chaosu. Im silniejsi i bardziej zorganizowani stają się młodzi, tym mniej wyraziści zdają się dorośli: „Osobowości dorosłych zanikały (…) Mieliśmy wrażenie, że gdyby obejrzeć ich pod światło – gdyby dało się ich podnieść bez trudu, jak kartkę papieru – okazaliby się półprzezroczyści”. Armagedon zmienia świat wokoło, ale czy da radę zmienić rodziców tak, by byli zdolni podjąć swoje role i ochronić własne dzieci?
Ta przypowieść naszpikowana jest symboliką odnoszącą się wprost do Biblii. Można zacząć od klimatycznej katastrofy, jako żywo przypominającej biblijny potop. Tutaj także jest karą za zaniedbania ludzkości, zarówno w szerokim zakresie, jeśli chodzi o glob, jak też w tym węższym, ograniczonym do własnej rodziny i osobistego rozwoju. Symbolicznym nawiązaniem do arki Noego jest z pewnością ratowanie przez Jacka zwierząt przed zagładą. Łapie je do klatek i przenosi w bezpieczniejsze miejsce. Symboli jest o wiele więcej. Hipisi w roli aniołów, z Burlem na czele i tajemnicza stara Opiekunka niczym Matka Boska. Biblia jest też obecna w powieści jako punkt odniesienia względem którego Jack stara się zrozumieć i uporządkować swoją wiedzę o świecie. Usiłuje dopasować postaci z Biblii do współczesnej rzeczywistości, jak też naukowo wytłumaczyć cuda, jakie czynił Jezus. Tacy jak on, mądrzy ludzie o czułych sercach są nadzieją na nowy świat, kiedy ten stary, przegniły i zdemoralizowany odejdzie w niebyt. I z taką nadzieją pozostawia nas autorka.
Niesamowity jest język powieści. Autorka zgrabnie balansuje na granicy poetyckiej prozy i młodzieżowego, miejscami wręcz obscenicznego slangu. Narracja jest płynna i bardzo dynamiczna. Z początku wydaje się, że mamy do czynienia z psychologicznym dramatem skupionym wokół zamkniętej na niewielkiej przestrzeni grupy osób. Później jednak kameralny dramat przeradza się w apokaliptyczny thriller z wieloma nawiązaniami do Księgi Ksiąg, co dodaje mu epickiego wręcz wymiaru. To literatura ważna, szczególnie ważna teraz, gdy stajemy w obliczu niewyobrażalnych zagrożeń, które wymagają od nas zaangażowania i odpowiedzialności. My nie możemy, i mam nadzieję, że nie zostawimy naszych dzieci osamotnionych w brutalnym świecie.