Trochę nie rozumiem fenomenu tych dzienników. Ale może od początku...
Jestem fanką Motley Crue i uważam, że Nikki Sixx jest wspaniałym artystą. Jednak... Czuję się rozczarowana lekturą. "Dzienniki heroinowe" miały pokazać niesamowitą historię gwiazdy rocka, która stoczyła się niemal na same dno. Prawda jest jednak taka, że dużo więcej emocji dała mi przedmowa i posłowie. Miałam wrażenie, że wszystko co jest pomiędzy jest po prostu ciągłą imprezą i frajdą dla autora... Oceniam to może surowo, ponieważ miałam do czynienia z osobą uzależnioną i przeczytałam już kilka książek o takiej tematyce i prawda jest taka, że "Dzienniki" mają się do tego nijak.
Swoją drogą jest to całkiem fascynujące, że człowiek który rozpada się z rozpaczy na milion kawałków i pisze rozpaczliwe teksty "trochę nie umie w dziennik". Po prostu słysząc teksty Motley Crue, czy Sixx AM, mam poczucie, że są to dwie różne osoby. W muzyce jest totalnie liryczny, a w książce... No cóż, pozostawia to wiele do życzenia.
Poza tym, czytając niektóre z opisywanych wydarzeń miałam wrażenie jakby były dopisane na potrzeby książki i zwiększenia dramaturgii. Po prostu miałam wrażenie, że niektóre z wydarzeń nie były prawdziwe.
Ogólnie książkę czyta się raczej szybko, ale nie jest to coś czego się spodziewałam. Liczyłam na więcej.
Oprawa graficzna tragiczna i w ogóle nie potrzebna a przy tym ciężko utrzymać książkę w ręce bo tyle waży... Zwykły papier też dodałby jej więcej klasy. Ale nie o tym...
Treść wynagradza wszystko i wzbogaca biografię Motley Crue. Zmusza do myślenia i daje nadzieję. Komentarze i dopiski tworzą spójną całość historii, od której ciężko się oderwać. Trochę śmiechu, ciekawostek z branży muzycznej, przestróg, szczerości i walki z samym sobą. Szaleństwo przeplatane żalem.