Rewelacyjny reportaż opisujący głównie pracowników i gości tybetańskiego hotelu Holiday Inn w latach 90-tych ubiegłego wieku. Alec pisze lekko i zabawnie o tym, czego doświadczył w tej placówce, podczas kilku spędzonych tam lat.
Uśmiałem się wiele razy podczas lektury i cieszę się, że nie miałem okazji przeżyć zawartych w niej historii. Pielęgniarka, która na dowód, że igła do pobierania krwi jest czysta, wyciera ją z uspokajającym uśmiechem w rękaw; białe króliki będące ozdobą podczas Wigilii; setki 'chomików himalajskich' biegających po hotelu i temperatura spadająca w budynku do -20 to tylko kilka z nich.
Czyta się szybko, z niedowierzaniem i dużym uśmiechem na twarzy :D
Polecam!
Te "współczesnych" w tytule to już trochę nieprawda, bo książka została wydana w 1957 roku. Ale być może dlatego jest ciekawsza. Zwłaszcza spojrzenie na "współczesność" poruszanych problemów jest... po prostu fajne.
Sięgnąłem po nią by "liznąć" twórczości amerykańskich twórców przez duże T. Zwłaszcza tych, z którymi do tej pory się nie spotkaliśmy, i... hmm, zostałem zaskoczony nieco. Otóż, podobało mi się to wszystko raczej umiarkowanie. Nie żeby było złe, co to to nie. Zwłaszcza w warstwie warsztatowej jest pięknie. Ale nie porwało, choć miało. Taki był plan, by panowie oraz panie wytarmosili mą duszę, przenicowali i zostawili z wywalonym jęzorem i niezaspokojonym apetytem. A tu co? Pasowałby prosty rym, ale się powstrzymam. Nawet opowiadania takich tuzów jak Steinbeck czy Hemingway nie zachwyciły. I nie może być tu mowy o anachroniczności, bo przecież panowie od dawna już nic nowego nie napisali. Może krótka forma jest dla nich zbyt krótka?
I jak mam się teraz zapatrywać na takiego Faulknera czy Fitzgeralda - chcieć ich, czy też nie chcieć czytać? Skoro nie porwali, tak jak i mój ulubiony Steinbeck, to może jednak warto dać im szansę?