Mała Margaret McPhee dużo czasu spędzała w swoim własnym,wyimaginowanym świecie. Jej rodzina zawsze powtarzała, że z tego wyrośnie. Teraz McPhee stąpa twardo po ziemi, ale w duszy pozostała romantyczką, co stara się przekazać swoim czytelniczkom.
Pierwsze dwa rękopisy McPhee były wielokrotnie odrzucane przez wydawców, ale nie poddała się. I słusznie, bo kolejne powieści przyniosły jej ogromny sukces i uznanie w świecie autorów romansów.
Być może potrzebowałam teraz właśnie takiej książki. Być może jest bardzo dobra – choć nie wydaje mi się. Być może dopasowanie bohaterów mi podeszło – z tym też można byłoby polemizować. Być może swoista delikatność w opisach i fabule – i to nadal podtrzymuję. Być może coś tam jeszcze… A jestem zadowolona. Podobało mi się.
OK. To nie jest wybitna książka. Myślę, że w sumie szybko uleci z mojej głowy jej fabuła, bohaterowie czy w sumie, prawdę mówiąc lekko przewidywalna fabuła.
Ale co ważne, a dla mnie akurat dzisiaj najważniejsze, Przebiegły hrabia pozostawi we mnie całkiem miłe wrażenie.
Opowieść o dwójce ludzi, niekoniecznie dojrzałych w zachowaniach czy emocjach, ale dobrych z założenia i zachowania. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, dwójka bohaterów, którzy nie potrafią się porozumieć, dogadać, głównie z powodu tego, że nie rozmawiają, nie dogadują się, stanowi nader sympatyczną parę. Dziwne, bo przez jakiś czas jesteśmy w relacji, której nie ma w rzeczywistości, powstaje w głowach bohaterów. I w tej relacji całkiem nieźle można sobie poradzić. Jeśli akurat jest czas, że czytelnik nie jest zbyt wybredny, nie oczekuje „opadu szczęki”, nie czeka z niecierpliwością na moment rozjaśnienia w głowie bohatera, a co za tym idzie czytelnika, to będzie dobrze się bawił.
To jak dla mnie typowy romans spod znaku - Harlequin Romans Historyczny. Przychodzi czas, że koniecznie trzeba go przeczytać, dla poprawy humoru, dla przypomnienia że mała forma niekiedy jest lepsza niż opasłe tomiska, dla przyjemności i radości.
I myślę, że to zostało spełnione.
Mała ilość gwiazdek niech nikogo nie zmyli, bo to tylko takie sobie czytadełko, o znanym schemacie. Lektura bezproblemowa. Daje zajęcie, za bardzo nie odmóżdża, wzruszyć się pozwoli, ma pozytywne zakończenie no i nie trzeba pamiętać, gdzie się skończyło (w mojej pracy ma to duże znaczenie).
Dodatkowym walorem jest układanie tych opowiastek w cykl - dziś ten bohater, w kolejnym tomie któraś z postaci drugoplanowych. Lubię takie rzeczy czytać.
No i te kobitki, wiotkie jak trzcina, a jednak głębiej takie monolityczno - feministyczne (w rozumieniu p. Alutki z popularnego rodzinnego serialu:))