Hominidzi Robert J. Sawyer 7,1
ocenił(a) na 63 lata temu O serii „Neandertalska paralaksa” dowiedziałam się z bardzo nieoczywistego źródła. Jakiś czas temu czytałam „Sapiens. Od zwierząt do bogów” Yuval Noah Harari. W książce tej, w jednym rozdziałów, autor wspomina o Robercie Sawyerze i jego trylogii. Zaintrygowało to, więc zapisałam sobie tytuły. Kiedy trafiłam na e-booka uznałam, że kolejny lockdown to świetny moment na oderwanie się trochę od problemów codzienności i sięgnięcie po literaturę znacząco odbiegającą od tego, co za oknem.
Kiedy sięgam po coś „innego” to zabieram się raczej za fantastykę lub antyutopie. Raczej rzadko sięgam po science-fiction, ale tego spotkania nie żałuję, choć Sawyer wybitnym pisarzem nie jest. Ale po kolei.
Początek XXI wieku. W Kanadzie, w kopalni dochodzi do przedziwnego incydentu. W zbiorniku z ciężką wodą zostaje znaleziony człowiek. Nikt nie wie, jak mężczyzna się tam dostał. Ledwo udaje mu się przeżyć. Wygląda dziwnie, ale dopiero szczegółowe badania w szpitalu pozwalają stwierdzić, że człowiek ten...nie jest przedstawicielem homo sapiens. Wszystko wskazuje na to, że to...neandertalczyk. W sprawę zostają zaangażowani lekarz kopalni, doktorantka fizyki i pani profesor genetyki, która jest świeżo po traumatycznych przeżyciach i odcięcie się od przeszłych doświadczeń dobrze jej zrobi.
Jednocześnie, na Ziemi, która istnieje równolegle do naszej poznajemy społeczeństwo, z którego przybył Ponter, bo tak właśnie nazywa się ów neandertalczyk. Okazuje się, że w tamtym świecie to homo sapiens spotkała zagłada. Neandertalczycy z kolei rozwinęli się kulturalnie, społecznie i technologicznie. Osią tej historii jest Adikor, partner i współpracownik Pontera, który zrobi wszystko, by odzyskać przyjaciela.
Książka jest ciekawa. Aczkolwiek trochę trąci już myszką. Mam wrażenie, że napisana jest bardzo na sposób lat 90. Nie wiem, czy wiecie o co mi chodzi. Mam na myśli to, że książka nie jest długa, ma wyraźne rozpoczęcie, rozwinięcie i zakończenie, relacje pomiędzy bohaterami tworzą się trochę od czapy i jesteśmy jeszcze przed czasami, gdy główna bohaterka musiała być nastolatką lub dwudziestokilkulatką i być „piękna, ale nie zdawać sobie tego z sprawy”. Nie uważam, że to wada, takie po prostu były te książki, ale czuję spory niedosyt.
Moim zdaniem ta książka jest za krótka. Gdyby autor rozłożył tę historię na – bagatela – tysiąc stron, nic by się nie stało. Przez to, że wszystko dzieje się tak szybko, a ludzie na pojawienie się neandertalczyka reagują takim „o, okej” mam wrażenie, że ciężko jest uwierzyć w tę opowieść. Jasne, to czysta fantastyka naukowa, ale dobrze byłoby, gdyby relacje międzyludzkie, emocje i zachowania były bardziej realistyczne, a tego mi tu brakuje. Myślę, że o ile autor dobrze czuje się w tematach technologii, nauki, również filozofii i religii, to o relacjach społecznych pisać nie umie kompletnie i to bardzo widać.
Mam też oooogromny problem z tym, co dzieje się z naszą panią profesor zaraz na początku. Domyślam się, czemu autor jej to zrobił i że być może będzie to istotne w kolejnych tomach, ale...No nie. Można to było ograć zupełnie inaczej. Nad budowanie relacji pomiędzy postaciami już znęcać się nie będę, ale zaczęłam czytać już drugi tom i widzę, że nie mam co liczyć na progres autora w tym temacie.
Ciekawie czytało się rozmowy pomiędzy Mary, a Ponterem. Wychodziły z tego trochę rozważania filozoficzne i to było fajne, to całkiem mocny element tej powieści i liczę na to, że w kolejnych częściach też takie dostaniemy.
To całkiem interesująca książka, coś bardzo świeżego dla mnie. Nie jest napisana wybitnie, ale dobrze się bawiłam, dlatego mam zamiar w przeciągu tygodnia skończyć całą trylogię. Polecam, ale nie spodziewajcie się fajerwerków.