Gorączka o świcie Péter Gárdos 5,9
ocenił(a) na 76 lata temu "Gorączka o świcie" to niezwykła historia. Niezwykła, choć wydarzyła się naprawdę. Peter Gardos wspaniale opisał jak pomiędzy jego rodzicami narodziła się miłość. Początkowo nieśmiała, by z czasem stać się tą silną, prawdziwą i niepowtarzalną.
Zaczęło się od listu, a w zasadzie od stu siedemnastu listów, które Miklos wysłał do wszystkich Węgierek z Debreczyna i okolic tak jak i on znajdujących się obecnie w szwedzkich szpitalach. Ale po kolei.
Jest rok 1945. Szwecja stała się bezpieczną przystanią dla rzeszy Węgrów ocalałych z koszmaru obozów koncentracyjnych. To tu zostaną otoczeni opieką lekarską. To tu zaczną powrót do normalności. To tu zaczną znowu żyć. Żyć normalnym życiem. Wolnym już od wojny, która się skończyła. Wolnym od głodu, poniżenia, wyniszczenia. Dopełnieniem powinna być miłość. I z tego założenia wychodzi Miklos, który bardzo pragnął kochać i być kochanym. Mimo tego, że rokowania jego lekarza prowadzącego nie były zbyt optymistyczne. Mimo tego, że codziennie o świcie dręczyła go gorączka nie poddał się. Nie dopuszczał do siebie myśli, że zostało mu pół roku życia. Nie po to przeżył gehennę obozu koncentracyjnego, żeby teraz umierać. I pewnego dnia stał się cud.
Peter Gardos doskonale poradził sobie z opowiedzeniem historii o miłości swoich rodziców. Bez zbędnego patosu i idealizowania, choć w książce aż kipi od emocji. I są to emocje bardzo różne. Głównym motywem jest rodząca się miłość między dwojgiem ocalałych, ale nie brakuje i motywów pobocznych, które dopełniają całości. Bo tylko wtedy możemy zrozumieć, ile wysiłków kosztowało ich pielęgnowanie swojego uczucia, ile przeszkód (choćby administracyjnych) musieli pokonać, aby choć na chwilę się zobaczyć, dotknąć swoich rąk, spojrzeć sobie w oczy, uśmiechnąć się do siebie. Bo przecież żaden list nie jest w stanie tego zastąpić.
Dla mnie najbardziej wzruszającym momentem w książce było pierwsze spotkanie Miklosa i Lili. Te emocje, ten strach, reakcja Lili, gdy pierwszy raz zobaczyła na żywo swojego wybranka. To wszystko poruszyło mnie do głębi, ale nie tak mocno jak te wszystkie niewypowiedziane słowa i myśli, które tak bardzo chcieli wyprzeć ze swoich umysłów i ze swoich serc.
Wiem, że to będzie truizm, ale wojna to niezwykle niszcząca siła. Sieje spustoszenie w ludzkich sercach i psychice. Nie mówiąc już oczywiście o fizycznej śmierci i wyniszczeniu człowieka. A mimo wszystko Miklos i Lili z wiarą i nadzieją patrzyli w przyszłość. I wygrali. Swoją miłość. Swoją rodzinę. Swoje życie.
Książka jest ciekawa także pod innym względem. Jak potoczyły się losy tych, którzy doczekali wyzwolenia obozów koncentracyjnych? Co się z nimi działo tuż po wyzwoleniu? W tym przypadku możemy dowiedzieć się, jak działały szwedzkie instytucje, które roztoczyły opiekę nad byłymi więźniami obozów koncentracyjnych przez kilkanaście pierwszych miesięcy ich wolności. W jakich warunkach byli więźniowie dochodzili do siebie i nabierali sił. Z kart powieści nie wyłania się Szwecja niczym wielkie uzdrowisko. Tu dyscyplina była dość surowa, zasady jasno określone, warunki skromne. Cel był jeden – przywrócić tych wszystkich wyniszczonych nie tylko fizycznie do życia. Tego normalnego.
Jest jeszcze jeden wątek, który zrobił na mnie ogromne wrażanie. Lili i jej pragnienie, aby przestać być Żydówką. Po tym, co przeszła tylko dlatego, że była węgierską Żydówką, jest gotowa porzucić swoją wiarę i tradycję, bo bycie Żydówką to cierpienie, którego ona już nie chce.
Powieść wzruszająca i pełna emocji, którą warto przeczytać. Ze mną z pewnością pozostanie na długo.
http://monikaolgaczyta.blogspot.com/