Najnowsze artykuły
- Artykuły„Nowa Fantastyka” świętuje. Premiera jubileuszowego 500. numeru magazynuEwa Cieślik3
- ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 2LubimyCzytać3
- ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński9
- ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać14
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Maciej Bieszczad
7
6,6/10
Pisze książki: literatura piękna, poezja
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,6/10średnia ocena książek autora
16 przeczytało książki autora
4 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Ultradźwięki Maciej Bieszczad
8,8
Obszar ludzkiego poznania zmienia się wraz z rozwojem nauki. Na początku zdobywanie wiedzy o otoczeniu było proste: to, co widoczne, słyszalne, namacalne istnieje. Później zaczęły pojawiać się różnorodne wizje, kolejne odkrycia, które sprawiły, że zrozumieliśmy jak bardzo wiele kryje się przed naszymi zmysłami, w jak niesamowicie olbrzymim świecie pełnym ukrytych zjawisk istniejemy. Próby opisania niewidocznego to dążenie do szerokiego poznania. Jednym z takich niedostrzeganych i niewyczuwanych przez nas elementów są ultradźwięki, czyli fale dźwiękowe o tak wysokiej częstotliwości, że nie są słyszane dla człowieka, ale mogą być odbierane przez zwierzęta czy rośliny i wpływać na elementy stałe otoczenia Do tego określone fale dźwiękowe pomagają nam w odkrywaniu tego, co niewidoczne. Wykorzystanie sonarów czy ultrasonografów wprowadza nas do świata tajemnic, możliwości badania tego, co przed nami ukryte i przez wieki uważane było za pewnego rodzaju magię, obrośnięte tabu. Do tego stały się świetnym narzędziem do pomiarów, wspomagających zmianę właściwości fizycznych przedmiotów, przez co znajdują szerokie zastosowanie w naszym życiu. Niby niewidoczne, niedostrzegane, a jednak ważne. I to zarówno w obróbce materiałów, zmian właściwości pokarmów jak i zastosowanie w echolokacji. Rosnące możliwości poznawcze, coraz większe możliwości wytwarzanych sprzętów uświadamiają nam też jak bardzo ultradźwięki są wykorzystywane przez różne elementy w przyrodzie. A co by było, gdyby wszystko, co nas otacza było pewnego rodzaju forma ultradźwięku? Jakby ona stanowiły o tym, kim jesteśmy? A może właśnie tym jest teraźniejszość obrośnięta mnóstwem doświadczeń, które są niewidoczne, ale ich ślady nosimy w sobie? Te pytania nasuwają się w czasie lektury książki Macieja Bieszczada „Ultradźwięki”.
W tomie znajdziemy prozę poetycką, z której wyłaniają się następujące po sobie wycinki z życia. Są niczym migawki z różnych miejsc oraz czasów. Każde z nich jest ważne, bo składają się na doświadczenie narratora/podmiotu/bohatera, sprawiają, że jest on taką, a nie inną osobą i kształtują jego teraźniejszość, sposób patrzenia na wiele rzeczy. Niewidoczne dla nikogo, ale istnieją w pamięci, tworzą sieć wspomnień, budują osobowość, wpływają na odbiór hermeneutyczny wytworów innych ludzi oraz relacje z nimi. Każde przeżycie współistnieje obok innych na równych prawach nabierając cech niezwykłych, obrastając magią, tworząc zadziwiające powiązania i skojarzenia. Nakreślony przez autora świat pełen jest surrealizmu, realizmu magicznego, a jednocześnie zwyczajny, namacalny, realny. Wyłania się z nich obraz dzieciństwa obrośniętego rozczarowaniem z zabaw oraz niezwykłych przejść do zaczarowanych krain, wędrówek między domem, szkołą i biblioteką, opowieściami dorosłych zaczarowujących otoczenie oraz architekturą wywołującą określone skojarzenia. Akcja rozgrywa się między jawą i snem. Do tego ciągi zdarzeń w tajemniczy sposób są tu ze sobą powiązane i każde znajduje się na tych samych prawach. Z podsuwanych scenek wyłania się dzieciństwo toczące się między trzema punktami oraz naznaczone milczeniem ojca i nieobecnością matki, obrazami prowincjonalnego życia, które wydaje się nieruchomieć w czasie biegu bohatera przemierzającego w czasie i przestrzeni. Bohater się zmienia, a otoczenie w jego pamięci pozostaje takie, jakim było. Codzienności towarzyszy uczenie się, fascynacja światem, obserwowanie każdego elementu otoczenia i dążenie do poznanie tego, co zakryte, niedostrzegalne, a przez to nęcące i piękne. Uniwersum Macieja Bieszczada to świat pełen metafor, przebłysków wspomnień, snów, kreacji przeszłości, pragnień, marzeń, refleksji, wątpliwości wokół poznanych teorii oraz spotkań z Innym. Obrazy następują po sobie bez określonego klucza czasu. Narrator/podmiot liryczny/ bohater wykreowany przez Bieszczada wprowadza nas w obszar wspomnień z wczesnego dzieciństwa, by stopniowo śledzić proces doświadczania i uczenia się świata, rozmów z bliskimi i dorosłymi z otoczenia (. „najważniejsze znajduje się blisko”),zachowania rówieśników („narzucono mi role zabójców strzelających z wystruganej broni”) oraz tworzenia światów „W pniu mieszkał lament, co płakał ze szczęścia”.
Czas płynie tu szybko. Dzieciństwo pełne pędu („Wszędzie poruszałem się biegiem”) przechodzi w czasy studenckie, dystansowanie się do poznanych rzeczy, wybieranie życiowej drogi, dążenie do samopoznania, egzaminy z człowieczeństwa, aby dojść do teraźniejszości, w której każda przeżyta w przeszłości chwila jest ważna. Z wiekiem bohater coraz więcej wie o świecie i ludziach i to sprawia, że coraz bardziej zdaje sobie sprawę jak wielu rzeczy jeszcze nie poznał, jest dla niego zakrytych, niedostępnych, a przez to pięknych i fascynujących. Główną prawdą powracającą w wielu miejscach w postaci pytań jest zauważenie znaczenia rozmyślań nad sensem naszego istnienia:
„– Po co tu jesteśmy?
– Żeby tęsknić (...). Tęsknota pomaga wrócić”
(„Rycina ze słońcem”).
„Ultradźwięki” pozwalają nam wejść do świata inspiracji, odkryć źródła oraz mistrzów ku którym zwraca się twórca. Znajdziemy tu takie nazwiska jak Rimbaud, Schulz, Dostojewski, Schrödinger, Prus, Cervantes. Obok doświadczania sztuki jest też mierzenie się ze słabościami swojego ciała, walka o przetrwanie, na którą nie zawsze jest siła:
„-Zrezygnowałem z dalszego leczenia, powiedziałem im, że już nie mam siły.
-I co teraz będzie?
-Teraz będę żył”
(„Rozmowa telefoniczna”).
W tomie „Ultradźwięki” rzeczywistość przefiltrowana jest przez wrażliwość poety poddającego swoje życie hermeneutycznemu opisowi. Proste obrazy, które często nakreślono kilkoma lub kilkunastoma prostymi, oszczędnymi zdaniami niosą ogrom emocji, z których składa się osobowość narratora, który jest jak rzeka zamykająca tom: zbiera wszystko, co niepotrzebne, aby oczyścić otoczenie, zrobić przestrzeń dla kolejnych rzeczy.
Miejsce spotkania Maciej Bieszczad
7,7
U Macieja Bieszczada to na ogół obraz konstruuje wiersz. Poeta zaprasza do niezwykłego lirycznego świata kuszącymi scenami – pobudza wrażliwość, poczucie estetyczne lub przywołuje skojarzenia. Poddajemy się tym wrażeniom i wyobrażeniom. Gdy już będziemy odtwarzać te poetyckie pejzaże, zostaniemy wplątani w odczuwanie!
Kiedy indziej sprytny podmiot wikła czytelnika w „strojne łamigłówki” – i znów to pewien wycinek rzeczywistości jest centrum tekstu. Bieszczad jednak tak organizuje przestrzeń poetycką, że ustawia tylko rekwizyty, buduje scenerie, ale nie wchodzi głębiej – sensów oglądanych obrazków każe nam już szukać na własną rękę.
"Miejsce spotkania" to więc… miejsce spotkania. Ścierają się tu dwa głosy, dwa typy wrażliwości – nadawcy i odbiorcy. Autor ufa czytelnikowi, powierza mu bez zastrzeżeń i zbędnych objaśnień wyimek mikroświata swojego podmiotu. Doskonale wie, że zrozumiemy.
Bieszczad jest też dość przebiegłym twórcą – umie korzystać ze słów, wie jak zatrzymać czytelnika i wywołać u niego emocje, wie, że to klucz. Dopiero, gdy pojawią się uczucie można zaskoczyć odbiorcę niewygodnymi pytaniami (autor wcale nie zadaje ich wprost),jak choćby w Pierwszych łyżwach. Tu za pomocą językowych opisów wydobywa się z pokładów pamięci dobre wspomnienia – zimę naszego dzieciństwa. U każdego bodaj (niezależnie od metryki) jest już jakimś mitycznym czy legendarnym okresem, wspominanym z rozrzewnieniem. Poruszeni przywołanymi szczegółami odczuwamy więź z podmiotem, łączy nas wszak wspólne doświadczenie. Dlatego też z uwagą obserwujemy jego dalsze zwierzenia. A tam już tylko zadziwienia, metafory i porównania wymagające zaangażowania, a nie tylko wizualizacji. Od razu zaznaczę, że Bieszczad za ów „wysiłek” hojnie wynagradza.
Podoba mi się snucie tych mikroopowieści. Jest tu coś bliskiego i znajomego, ale kryje się też cząstka magii. Można odnieść wrażenie, że przenosimy się w nieco baśniowe rejony, gdzie słowo to tylko pierwsze wrażenie. A im bardziej się przyglądamy tej poezji, tym więcej w niej widzimy.
Bieszczad ma ujmujący stosunek do poezji i pisania w ogóle. Właściwie to wykłada w "Miejscu spotkania" swoiste liryczne credo. Słowa to dar. Podmiot Bieszczada upatruje w nich łaski danej przez Siłę Wyższą. Są też swoistym katalizatorem, ratunkiem, pocieszeniem. Jednak, by słowa ułożyły się w wiersz, a wiersz wybrzmiał, potrzeba szczególnej siły – „podmuchu pochodzącego z ust Ducha”.
"Miejsce spotkania" to także przestrzeń, gdzie autor daje lekcje uważności. Podmiot zwraca uwagę na to ulotne, majaczące w codzienności, mijane bez należytej uwagi. Czy wiesz co kryje się w „źrenicach saren”? Wie to poezja.
Bieszczad dotyka równocześnie tych trudnych tematów, które budzą niepokój, powodują dyskomfort. To poezja zanurzona w kontekstach – gdzieniegdzie skojarzenia, choćby z motywami biblijnymi, wydają się oczywiste, w innych miejscach nawiązania są nieco szersze. Jednak autor niczego nie ułatwia – zostawia ślady, ale tropić musimy sami.
Jest jeszcze jedna kwestia, niedająca mi spokoju w "Miejscu spotkania" – to pewna dwoistość. To stan pogodzenia się podmiotu z naturalnym biegiem rzeczy przy jednoczesnym wyrażaniu buntu. Co prawda cichym, kameralnym. To rodzaj buntu intymnego – być może bardziej skierowany jest do wewnątrz niż poza ciało podmiotu, poza jego odczuwanie. Bunt, jak każdy, zrodzony z cierpienia i lęku.
Jest tu wreszcie również wielka radość (z) życia, wdzięczność za wsłuchanego wróbla, podświetlone obłoki czy naiwną ciekawość dziecka. Z jednoczesną myślą o życiu jako procesie skończonym, a więc: o śmierci i jej nieuchronności.
"Miejsce spotkania" to zatem liryczna „dyskusja przeciwieństw”. To widzenie „świata jako zaniku i jako cudu”. Jednak lektura nie przytłacza, bo pozostawia z „rozedrganą nadzieją”.