Najnowsze artykuły
- ArtykułyTo do tych pisarek należał ostatni rok. Znamy finalistki Women’s Prize for Fiction 2024Konrad Wrzesiński6
- ArtykułyMaj 2024: zapowiedzi książkowe. Gorące premiery książek – część 1LubimyCzytać7
- Artykuły„Horror ma budzić koszmary, wciskać kolanem w błoto i pożerać światło dnia” – premiera „Grzechòta”LubimyCzytać1
- Artykuły17. Nagroda Literacka Warszawy. Znamy 15 nominowanych tytułówLubimyCzytać2
Popularne wyszukiwania
Polecamy
Maciej Bieszczad
7
6,6/10
Pisze książki: literatura piękna, poezja
Ten autor nie ma jeszcze opisu. Jeżeli chcesz wysłać nam informacje o autorze - napisz na: admin@lubimyczytac.pl
6,6/10średnia ocena książek autora
16 przeczytało książki autora
4 chce przeczytać książki autora
1fan autora
Zostań fanem autoraSprawdź, czy Twoi znajomi też czytają książki autora - dołącz do nas
Książki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Ultradźwięki Maciej Bieszczad
8,8
Wczytując się w „Ultradźwięki” od razu wiemy, że te małe i całkiem maleńkie prozy pisze poeta. To ktoś, kto potrafi patrzeć na rzeczywistość, przefiltrowując ją przez własną wrażliwość, dostrzegając drobiazgi, które innym zazwyczaj umykają, a mają przecież zasadnicze znaczenie, dokonując przenikliwej diagnozy i zaprzęgając do niej zarówno umysł, jak i serce. Widzi i czuje słabo widzialne i niewyczuwalne drobiny zdarzeń, wyławia je instynktem niby sonarem, ubiera w słowa i własne emocje, a później podaje dalej, czytelne dla tych, których wrażliwość się obudzi, gotowa na to spotkanie.
Pamiętając więc, że „najważniejsze znajduje się blisko”, spójrzmy na to, co dookoła nas oczami Macieja Bieszczada, włączmy nasze własne sonary i spróbujmy wsłuchać się w dźwięki chwil, urywki zdarzeń, wychwycone w bezmiarze impresje.
Są tu pierwsze, najstarsze powidoki z dzieciństwa. Przyznajcie sami, że i u Was w podstawówce najważniejszy był woźny, a zdobyczna latarka pozwoliła dowiedzieć się, jak też hrabia Monte Christo zdołał wydostać się z lochu. Ten element, jak przypuszczam autobiograficzny, stanowi tutaj pewien cyklicznie nawracający, spinający rozsypane drobiazgi, łącznik. Bo cała reszta, te krótkie spostrzeżenia dotyczące natury świata i człowieka, te senne wizje, błąkające się w leniwym, odpoczywającym umyśle, bez początku i bez zakończenia, ot, przemknęły tylko… te dłuższe przypowieści, ale także jedno, dwuzdaniowe hasła niczym aforyzmy, myśli ulotne, to wszystko to również Maciej Bieszczad, który się przed nami z ufnością odsłania.
Czy zatrzymujesz się niekiedy, by wsłuchać się w rozmowę wron, które denerwują się, że porozumienie między nimi miast przybliżać się ulatuje z wiatrem? Milczenie wyostrza zmysły. Można milczeć samotnie, lecz czasami lepiej we dwoje, owo milczenie może być więzią międzypokoleniową. Autor umieszczając obok siebie obraz zadumanego lasu i gwarnej, migoczącej neonami ulicy, uwydatnia, zwielokrotnia tę ciszę. Każe nam do niej tęsknić.
Niejeden raz przyglądamy się w „Ultradźwiękach” starości, tym kruchym niczym popękana filiżanka ludziom, których ciche odejście nie wpłynie na świat, nie zatrzyma go nawet na moment. Teraz mogą kontemplować widok za oknem, ale mamy nadzieję, że zdążyli poznać wielość smaków, zapachów, dźwięków, zmysłowych cudowności, jakie otrzymaliśmy w darze. Ów zachwyt dla życia dookoła nie może się nie udzielić, mnie urzekł fragment o muzyce, która jest dla mnie wartością: „Z ilu przywilejów pozwolono nam korzystać? Niezmącone bryzy dla płuc, płatki konwalii dla rąk, ziemia po deszczu dla stóp. A smaki i krajobrazy? Wywołują z ukrycia otwarte okna w domu, lipcowe wieczory, dźwięk obracającej się płyty gramofonowej. Jak wiele podarków, które przeoczyła świadomość? A muzyka trzech czasów, jej gatunki i style: rock jaskrawych metropolii, blues zamglonych pól, jazz dworców i lotnisk.”
Oczywiście twórcę pochłania proces tworzenia, czas spędzony nad pustą kartką papieru, niekiedy bezowocnie, gdy ani jeden znak nie zakłóci jej nieskażonej bieli, czy jednak stracony? Tego nigdy nie wiadomo, może wyda owoc za chwilę, gdy myśli ułożą się w ciąg, a wrażenia przekują w słowa. My możemy o tym przeczytać, spróbować pojąć i śledzić to, co zostawiła dłoń mknąca po papierze, niesiona weną, ledwie nadążająca za tłoczącymi się zdaniami.
W przypadku autora zdania są krótkie, oszczędne, emocje wyciszone, przepuszczone przez umysł, odsączone z nadmiaru. Treści jest akurat tyle, ile potrzeba, ni mniej, ni więcej. Za to jest skoncentrowana, intensywna, nasycona. Wywołuje skojarzenia mimowolnie, niekiedy zaskakujące, nasze własne, osobiste bardzo, ale w jakiś sposób zbieżne z intencją autora. To tomik niewielki, minimalistyczny, do schowania gdzieś w pobliżu i podczytywania od czasu do czasu. Każde słowo jest tu bowiem o mnie, o Tobie, o człowieku i każde mówi coś ważnego.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/
Ulewa Maciej Bieszczad
7,0
Do recenzji „Ulewy” podchodzę z dużą nieśmiałością, ba, przyznam, że nawet z lękiem. Jako osoba kompletnie niewierząca i utrzymująca krytyczny dystans do Kościoła, zapewne odbieram ten na pół zbiór opowiadań, na pół zaś powieść, bardzo po swojemu, inaczej niż większość, może nawet sprzecznie z intencjami autora. Nic na to nie mogę poradzić, wszak wiara nie jest dobrem, które możemy sobie po prostu „przysposobić”, to dar, jaki przychodzi sam i rozgaszcza się w naszym wnętrzu, jeśli mu na to pozwolimy.
„Ulewa” zawiera wiele odniesień do Starego i Nowego Testamentu, wykorzystuje symbolikę chrześcijańską, kreśli sylwetki bohaterów, na których spłynęła łaska i opromieniła ich życie. To życie, które dotąd ich nie oszczędzało, odmawiając podstawowych dóbr, jakie nas kształtują, przede wszystkim dobra rodzicielskiej miłości. Ono właśnie jest generatorem naszej późniejszej siły i poczucia bezpieczeństwa.
Narracja, jaką wybrał autor, coś pomiędzy realistycznym portretem, wręcz całą galerią psychologicznych konterfektów, a mistycznym przeżyciem, połączonym z sennymi widzeniami, wrażeniami słuchowymi z pogranicza omamów, alkoholowymi wizjami i emocjonalnym zawirowaniem, oscyluje między racjonalizmem szczegółu, a mgiełką duchowego uniesienia. W tym wszystkim zaś opowiada o człowieku, o jego sposobach radzenia sobie lub też nieradzenia z własnym życiem. Bohaterowie mierzą się z problemami, które ich przerastają, są ponad ich siły. Porzucenie i śmierć wymagają przejścia kolejnych etapów żałoby, to dwie największe straty, obie niezawinione i niespodziewane, na żadną z nich nie da się przygotować. Dziecko odepchnięte przez matkę, oddane w obce ręce, jak zawadzający grat, zostaje sierotą z dziurawym sercem do końca życia, choć zapewne w różny sposób będzie próbowało tę przestrzeń, przepuszczającą nieprzyjemny chłód, jakoś załatać.
Zbigniew i Wojtek, Bronka, Andrzej, Marek, Małgosia… Różne osoby, osobne życia, ekstremalne doświadczenia… Alkoholizm, śmiertelna choroba, schizofrenia, śmierć bliskich… Trzeba przyznać, że bagaż tak ciężki, iż grozi utratą równowagi, upadkiem, okaleczeniem. Jedni wówczas chowają się w sobie, znikają, jakby ich nigdy nie było. Inni krzyczą, zaciskają pięści i wyprowadzają ciosy, te okrutne, poniżej pasa, nokautujące, niekiedy całkiem bezładne. Są też tacy, którzy szukają pomocy, próbują walczyć. Dzięki autorowi zyskujemy wgląd w każdą z takich prób odzyskania kontroli nad sobą i tym, co może się jeszcze wydarzyć. Może przydarzyć się człowiekowi tak wielkie zwątpienie, że stojąc na moście bierze pod uwagę najbardziej dramatyczne i ostateczne opcje. Jego równowaga emocjonalna jest wtedy niezwykle chwiejna, każdy zmysł napięty i wyczulony, chwyta i przetwarza najmniejsze bodźce, odczuwając je po wielekroć, a one rezonują, wyzwalając nieoczekiwane, ponadracjonalne reakcje. Marek doznaje objawienia, a ono czyni go wysłannikiem Boga, wrażliwego na ludzkie cierpienie. Traktuje to jako misję, posłannictwo.
To dla mnie trudne tematy ze względu na mój sceptycyzm. Toteż traktuję tę kwestię bardziej w kategoriach przeżycia duchowego, katharsis – w co akurat wierzę. Człowiek pod wpływem przeżyć i emocji może dostąpić nagłej przemiany, dokonać przewartościowania priorytetów, tak jakby odrodził się i powstał na nowo. Tak właśnie postrzegam Marka, ale też Adriana, Macieja, Edwarda… Ludzie, którzy przeszli przez piekło np. alkoholizmu, narkomanii, lęku przed relacjami społecznymi i depresji, oni najlepiej wiedzą, jakie to wyniszczające. Pragną więc pomóc przerwać błędne koło autodestrukcji tym, których jeszcze można uratować. Opowieść Macieja Bieszczada daje nam nadzieję, pozwala wierzyć, że ten, do którego wyciągnięto pomocną dłoń, poda z kolei swoją rękę innemu człowiekowi w potrzebie. Łańcuch ludzkich rąk, Boża opieka, szczęśliwy traf, karma… nie przegapmy ich, rozglądajmy się wokół siebie. Może teraz ktoś potrzebuje naszej pomocy. Kto wie, kiedy my także będziemy takowej oczekiwać.
Tytuł „Ulewa” nasuwa wiele skojarzeń. Deszcz oczyszcza, zmywa brud i zmęczenie upałem, niesie świeżość i orzeźwienie. Jako symbol stymulującej rześkości, łączy się z nowym spojrzeniem, energią i optymizmem. Trzeba mieć odwagę poddać się tej kąpieli, zwykle na początku oznaczającej wstrząs, brutalnej. , zmuszającej nas do skonfrontowania się z lękami, z nieprawościami, jakimi zawiniliśmy, ze słabością. Nie wszystkim udaje się wyjść z tego zwycięsko. Autor i jego bohaterowie podsuwają nam w tej materii różne tropy i podpowiedzi. Interpretacji może być więcej. Stanowi to ogromną wartość tej opowieści. Jej uniwersalność, przekładalność na szeroki kontekst, alegoryczność… Postacie bohaterów są ledwo zarysowane, można pod nie podłożyć dowolnych innych, stąd uproszczona konstrukcja ich sylwetek, kreślona obiektywnie, dość obojętnie, na pozór bez emocjonalnego zaangażowania. Nie przywiązujemy się do nich. Dla nas mogą być nie Andrzejem i Markiem, a Iksem i Igrekiem, których twarze bez trudu wpasowują się nam w obrys bohaterów „Ulewy”. Ich losy też są dość schematycznie podane, by można było uściślić je obrazami z innego życia, dowolnie zbieżnego, podobnego. To szeroka, mądra przypowieść z biblijnymi akcentami, które dla mnie nabierają obiektywnego, humanistycznego znaczenia, wiary w człowieczeństwo, w dobro.
Ciekawym odautorskim zabiegiem wydaje się rozpoczęcie całej historii od serii przypadkowych, pojedynczych zdarzeń, spotykających obce sobie osoby, w rozmaitych miejscach i różnym czasie. Później zaś, stopniowo, te jednostkowe losy zaczynają się łączyć, przenikać, wpływać na siebie, współgrać, tworzyć dwugłos, trio, kwartet, cały chór… Z opowiadań wyłania się powieść, osobni ludzie stają się sobie bliscy, tworzą relacje, więzi, są patchworkiem zszytym przez życie z kawałków. W tym właśnie tkwi ludzka siła. Nie wiem, czy akurat tę koncepcję autor miał zamiar nam przekazać, być może jest ona jedną z wielu, mnie jednak najbliższą, zgodną z moją naturą i sposobem patrzenia na świat. Chcę w nią wierzyć i czerpać z tej wiary nadzieję i optymizm.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/