Schyłek szatrangu Marek Szalsza 8,4
ocenił(a) na 97 lata temu Dziś w nocy zakończyłem ponadtygodniowy seans ze „Schyłkiem szatrangu”. Przez te dni żyłem immersyjnie zanurzony w niezwykle sugestywnie odmalowanym przez autora świecie. Rzadko się zdarzają, zwłaszcza ostatnio, książki tak bardzo angażujące czytelnika.
Choć z początku nic na to nie wskazywało. Jak wiadomo z debiutanckimi powieściami różnie to bywa, zwłaszcza w przypadku późnych debiutantów, a do tych z pewnością zalicza się Marek Szalsza (ur. 1967). Co więcej książkę kupiłem na chybił-trafił na stronie Wydawnictwa w Podwórku w ramach promocji *.
„Schyłek szatrangu to dla mnie przede wszystkim książka opowiadająca o tym, jak często wielkie, rządzące umysłami ludzi idee są oparte na urojeniach (już nawet nie na kłamstwie, bo kłamstwo jako tako jest możliwe do zdemaskowania, a zawsze znajdzie się grupa ludzi, dla których urojenia „przywódcy” staną się wyznacznikiem czynów). W ogóle, aż dziw bierze, że główny bohater stał się zaledwie przywódcą oddolnego ruchu, a nie pomyślał o założeniu partii politycznej.
Marek Szalsza stworzył w swojej niezwykle sugestywny świat, przedstawiający swoistą galerię różnej maści świrów i wykolejeńców (aczkolwiek bardzo sympatycznych),co świadczy o doskonałej wyobraźni i dobrym warsztacie autora. Jednak, czy na pewno tylko wyobraźni? Postaci w „Schyłku szatrangu” są oczywiście przejaskrawione, miejscami wręcz karykaturalne, ale w tej swojej karykaturalności tak przecież nieodległe rzeczywistemu życiu i poglądom niektórych z naszych rodaków. Czyli – śmieszne to wszystko, owszem, ale z czego tak naprawdę śmiejemy? Z samych siebie się śmiejemy, że pozwolę sobie ukraść Gogolowi jego nieśmiertelną kwestię.
Marek Szalsza otrzymał za „Schyłek szatrangu” główną nagrodę w Konkursie Literackim Miasta Gdańska im. Bolesława Faca za rok 2014 (trzeba przyznać, że takim debiutem autor niezwykle wysoko zawiesił sobie poprzeczkę w kontekście swojej dalszej twórczości),mimo to książka nie zdobyła zbyt szerokiej popularności. A szkoda, bo to naprawdę kawałek literatury najwyższej próby. Czy to przypadkiem nie dowód na to, że rynek wydawniczy w Polsce także jest pod kontrolą Marsjan (wg terminologii Pana Bródki),a za wszystkie sznurki pociąga wszechmocny Super Kleber?
* Dziś podano informację, że miłościwie nam panujący Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, niedoszły „premier z tabletu”, chce zakazać takich promocji, bo „książka to nie kiełbasa, żeby sprzedawać ją w promocjach” – pozostawiam to bez komentarza.