Rachel Kushner to amerykańska autorka mieszkająca w Los Angeles. Znana z takich powieści jak: „Telex from Cuba” i „The Mars Room”.
Jej debiutancka powieść „Telex from Cuba” z 2008 roku w tym samym roku znalazła się w finale National Book Award. Jej druga powieść „The Flamethrowers" również znalazła się w finale National Book Award. Książka „The Mars Room" znalazła się na krótkiej liście Nagrody Bookera w 2018 roku.
Czy jak napiszę, że wstałam przed 5.00 rano, żeby doczytać tę książkę do końca, to wystarczy mojej opinii?
To napiszę, że miło było przeczytać powieść, która dotyka takiej „mniej popularnej” tematyki; że cieszyłam się jak dziecko, kiedy zrozumiałam, że autorka nie będzie serwować czytelnikom głupiego i naiwnego wątku romantycznego; że pełno było w tej książce ciekawych ludzkich historii; że podobało mi się nieoczywiste zakończenie. Jedyne, co mi się w powieści Rachel Kushner nie podobało, to rozdziały pisane z perspektywy Gordona, ale i przez nie jakoś przebrnęłam.
Wspomniane przeze mnie ludzkie historie wielu czytelników może skrytykować i uznać za fragmentaryczne – bo takie w istocie są. Wydaje mi się, że Rachel Kushner intencjonalnie pokazała nam tylko małe urywki z życiorysów postaci zaludniających tę powieść, aby uświadomić czytelnikowi, że zawsze tak naprawdę znamy tylko fragmenty czyjegoś życia; fragmenty, które o niczym nie przesądzają. Czy Romy Hall popełniła przestępstwo? Owszem. Czy była złym człowiekiem? Nie do końca. Czy zasłużyła na tak surową karę? Tego też nie można być pewnym po przeczytaniu wszystkich fragmentów opisujących jej codzienność przed tym, jak popełniła błąd, który odmienił jej życie na zawsze.
Dobrą metaforą całego tego spostrzeżenia jest wspomnienie Romy o chłopaku, którego niegdyś znała, a który podczas pobytu w więzieniu wstąpił w szeregi neonazistów – ten sam chłopak na wolności miał czarnoskórą dziewczynę, która urodziła mu kilkoro dzieci. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się oczywiste: winna, niewinna – ale Rachel Kushner pokazuje nam, że każda historia składa się z urywków, a jej ostatnie zdanie można napisać dopiero po zapoznaniu się ze wszystkimi z nich.
Dałabym nawet osiem gwiazdek, bo to intrygująca rzecz, doskonale napisana i skonstruowana. Opisuje San Francisco od tej ciemniejszej strony: ludzi z marginesu i nizin społecznych, bezradnych i bezwolnych. Opisuje życie i relacje międzyludzkie w zakładach karnych. (Nie upieram się że wnikliwie i wiernie) Niestety, nie lubię opowieści ofiar, w których nieszczęścia nadchodzą "same", bez dostrzegania związków z zachowaniami i decyzjami ich uczestników. To opowieść o bezradności wobec życia i systemu, który pracuje (rzekomo) przeciwko słabym. To opowieść o dożywociu matki, ale napisana tak, że skazana wydaje nam się bezradną ofiarą. Przez przypadek niemal trafiła za kraty i właściwie wszyscy uczestnicy zdarzeń wydają się być bezbronnymi i bezradnymi ofiarami. Może to zaleta tej książki, może jej wada, to już każdy czytelnik musi rozstrzygnąć we własnym sumieniu. A przeczytać tę książkę warto, bo porusza i zmusza do myślenia. Każdy z nas mógłby znaleźć się na miejscu jej bohaterów.