Nowa alchemia czyli historia radioaktywności. Tomasz Pospieszny 8,8
Monumentalna, pionierska na polskim rynku pozycja.
We wstępie do książki autor – profesor i wykładowca poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza - podkreśla, że starał się pisać o nauce w prosty sposób. Zrozumiały dla laika. Z kolei w przedmowie inny profesor, Bogumił Brycki, podkreśla, że "Nowa Alchemia" to książka dla wszystkich. Nie zgadzam się. Dla obeznanych z nauką czytelników będzie to faktycznie kopalnia wiedzy, natomiast dla totalnych laików – takich jak ja – opisy naukowe, mimo zastosowanych uproszczeń, mogą się dłużyć i pozostać niezrozumiałe.
To jedyny poważniejszy zarzut – podkreślę raz jeszcze, z punktu widzenia chemicznego i fizycznego ignoranta. Reszta to drobnostki – np. na grzbiecie książki znalazło się czarno-białe zdjęcie Ernesta Rutherforda. Pod zdjęciem niefortunnie umieszczono podpis: „Tomasz Pospieszny”. Doprawdy, niewiele trzeba postronnemu czytelnikowi by pomyśleć, że to twarz autora spogląda na nas spomiędzy tej niechlujnie uczesanej grzywki i nastroszonego wąsa.
Na tym kończę narzekanie. Przejdźmy do zalet i atutów książki, a jest ich co niemiara. Biblijnych rozmiarów opowieść o radioaktywności jest fascynującą podróżą przez początki owej „nowej alchemii”. Czujemy się, jakbyśmy byli w samym środku wydarzeń, stali obok Rutherforda w Cavendish Laboratory, słuchali rozmów Marii i Pierre’a Curie, obserwowali jak Enrico Fermi zapisuje tablicę jakimiś niezrozumiałymi formułami podczas pojedynku na skomplikowane obliczenia ze swoimi włoskimi kolegami.
Czytając książkę, należy cały czas pamiętać o jednym: przez stulecia wierzono, że najmniejszą niepodzielną cząstką materii jest atom. Protoplaści nowej alchemii stali zatem przed nie lada dylematem: postęp badań wymagał bowiem zburzenia fundamentów, na których zbudowali swoją wiedzę.
Tomasz Pospieszny z prawdziwą pasją odmalowuje reakcje badaczy w zderzeniu z nowiną o podzielności atomu. Wysadzenie w powietrze tego naukowego dogmatu u jednych wzbudziło ciekawość, u innych zwątpienie, niektórzy wręcz unosili się gniewem, podważając wyniki badań. Naukowców poznajemy od podszewki. Nie tylko ze względu na to, co odkryli i badali, ale też na to, jakimi byli ludźmi.
W jednym z zabawniejszych fragmentów dowiadujemy się chociażby, że wybitny duński fizyk, Niels Bohr, był fatalnym wykładowcą:
"Trudno sobie wyobrazić referenta gorszego aniżeli Bohr. Mówił tak cicho, że ledwie słyszeć go było można w pierwszych rzędach sali. W dużej, przepełnionej auli, w której wykład się odbył, trzeba było umieścić głośnik. Ze względu na tablice i na ruch referenta mikrofon przyczepiono mu do klapy surduta. Bohr wplątywał się nieustannie w druty, z których co kilka minut trzeba go było wydobywać. Oparty o stół, mazał go ustawicznie ścierką, mówił jakby do siebie; poszczególne słowa, wyrzucane odrębnie, nie łączyły się gładko w zdania, przerywał prelekcję krytyką swego własnego wykładu i uwagami, że nie potrafi się dostatecznie jasno wyrazić".
Wilhelm Röntgen? Nie tylko genialny uczony i dociekliwy badacz, ale też i muskularny mężczyzna, który uwielbiał górskie wędrówki.
William Ramsay, brytyjski chemik i fizyk? Zwany „uczonym romantycznym”, pisał wiersze, malował, komponował, był świetnym pianistą.
Philipp Lenard, niemiecki fizyk? Zagorzały nazista, zawistny i gniewny. Uważał, że Einstein wykradł słynny wzór E=mc² pewnemu szerzej nieznanemu aryjskiemu fizykowi.
André-Louis Debierne, fizyk francuski i wieloletni współpracownik Marii Skłodowskiej-Curie? Ekscentryczny introwertyk i samotnik. Potrafił zakończyć rozmowę z osobą, uścisnąć jej dłoń i wychodząc z pokoju, zgasić światło, całkowicie zapominając o rozmówcy pozostawionym w całkowitych ciemnościach.
Przykłady można mnożyć, ale wniosek jest jeden: naukowiec też człowiek.
Ten sprawiedliwy, daleki od idealizacji obraz uczonych powoduje, że stają się nam bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej. To w sumie pokrzepiająca wiadomość: może nie bylibyśmy w stanie odkryć nowego pierwiastka, ale w życiu codziennym naprawdę niczym się od tych wybitnych umysłów nie różnimy. I to jest właśnie kolejna zaleta książki. Pospieszny sprowadza naukowców z Panteonu na Ziemię. Każdy profesor, choćby zdobył nie wiadomo ile Nagród Nobla, chociażby odkrył budowę atomu i rozwiązywał w głowie najbardziej skomplikowane równania, mógł jednocześnie ulegać rozsadzającej go od wewnątrz zazdrości, życzyć śmierci Żydom, czy poniżać kobiety. Ten kontrast jest tutaj świetnie widoczny.
Teraz słów parę o zapleczu badawczym, czyli kolejnym mocnym punkcie książki. "Nowa alchemia" sięga absolutu jeśli chodzi o przypisy i bibliografię. Nie spotkałem jeszcze książki, która byłaby tak dobrze udokumentowana. A składa się na to: mnogość przypisów (naliczyłem w sumie 1853, z czego wiele to krótkie mini-opowieści same w sobie),potężna bibliografia, świetnie pomyślany indeks osobowy (wytłuszczenie = ilustracja, kursywa = przypis),dokładnie opisane ilustracje, do tego mapa, wzory, słowniczek terminów chemicznych oraz krótka chronologia odkryć w fizyce i chemii jądrowej. Doprawdy, nie da się tego zrobić lepiej.
Osią „fabuły” jest oczywiście rozwój radioaktywności i skrócona historia pierwiastków promieniotwórczych, ale książka obfituje w wątki poboczne. Zaręczam, że każdy ciekawy świata czytelnik znajdzie u Tomasza Pospiesznego mnóstwo ciekawych informacji oraz potencjalnych tropów do zbadania. Jednym z najbardziej fascynujących wydaje się niewyjaśnione po dziś dzień zniknięcie genialnie zapowiadającego się fizyka, Ettore Majorany.
Wizualnie książka robi równie dobre wrażenie. Twarda okładka, świetny, pachnący papier, wyraźne i piękne fotografie, zakładki, kapitałki do zaznaczania, przejrzysty układ graficzny. Wydawnictwo „Sophia” istnieje od niedawna, ale udowadnia bez żadnych kompleksów, że znakomicie zna się na swojej robocie.
Czas na podsumowanie. Tomasz Pospieszny jest na dobrej drodze do odkrycia kamienia filozoficznego w literaturze biograficzno-popularnonaukowej. Znalazł odpowiednie proporcje i z każdą kolejną książką miesza je z coraz większą wirtuozerią. Konkurencję wymiótł już dawno; teraz gra w zupełnie innej lidze i konkurować może w zasadzie tylko sam ze sobą.
"Nowa alchemia" to pozycja jedyna w swoim rodzaju: doskonale wydana, świetnie napisana, a przede wszystkim dająca poczucie uczestnictwa w czymś mistycznym: w procesie wydzierania sekretów Matce Naturze. Była to dla mnie absolutnie niepowtarzalna przygoda.