-
ArtykułyAkcja recenzencka! Wygraj książkę „Czartoryska. Historia o marzycielce“ Moniki RaspenLubimyCzytać1
-
Artykuły„Dwie splecione korony”: mroczna baśń Rachel GilligSonia Miniewicz1
-
ArtykułyZbliżają się Międzynarodowe Targi Książki w Warszawie! Oto najważniejsze informacjeLubimyCzytać2
-
ArtykułyUrban fantasy „Antykwariat pod Salamandrą”, czyli nowy cykl Adama PrzechrztyMarcin Waincetel2
Biblioteczka
2017-12-29
2017-04-10
2017-03-26
2017-03-26
2017-03-05
Dziwi mnie, że wciąż jest tutaj tak mało opinii na temat tej powieści Turgieniewa. "Ojcowie i dzieci" to naprawdę ciekawa lektura, która jak żadna inna wcześniej pokazała mi jak silny może być konflikt pokoleń. Wcześniej wielokrotnie o tym słyszałam i raczej na takie hasło od razu zaczynałam sobie wyobrażać spór romantyków z pozytywistami. Opcjonalnie konflikt pokoleń może się kojarzyć jeszcze ze zbuntowanymi nastolatkami i ich rodzicami. A to przecież w ogóle nie o to chodzi!
W powieści Turgieniewa synowie nie są wcale nastolatkami, ale już dorosłymi młodymi mężczyznami, którzy powoli rozpoczynają "własne" życie. Do starcia między ich poglądami, a niemodnymi tradycjami, którym wciąż hołdują rodzice, dochodzi, kiedy młodzieńcy odwiedzają swoje domy rodzinne. Nagle drobnostki urastają do miary ogromnych problemów i ani rodzice, ani dzieci nie potrafią sobie z nimi poradzić.
Bardzo lubię takie pisarstwo. Historia bohaterów jest prosta, ale właśnie dzięki temu czuje się jej prawdziwość. Postacie wydają się czasem trochę zbyt przerysowane, ale nie odbiera to całości powieści uroku. Mam nadzieję, że coraz więcej osób będzie sięgać po tę lekturę :)
Dziwi mnie, że wciąż jest tutaj tak mało opinii na temat tej powieści Turgieniewa. "Ojcowie i dzieci" to naprawdę ciekawa lektura, która jak żadna inna wcześniej pokazała mi jak silny może być konflikt pokoleń. Wcześniej wielokrotnie o tym słyszałam i raczej na takie hasło od razu zaczynałam sobie wyobrażać spór romantyków z pozytywistami. Opcjonalnie konflikt pokoleń może...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-03-10
2017-03-11
Niestety, ze wszystkich powieści Turgieniewa, które dotychczas czytałam, ta wydaje mi się najmniej wdzięczna.
Cała fabuła kręci się wokół głównego bohatera i jego pierwszej miłości. Niestety, choć z początku wydawało się, że mogła zakończyć się szczęśliwie, to potem los się odwraca. Kobieta jego życia nie jest zbyt stała i nie ma zamiaru poświęcić się łączącemu ich uczuciu całkowicie. Jednocześnie nie chciałaby tracić związku, który łączy ją z głównym bohaterem, więc, no cóż, próbuje złapać dwie sroki za ogon.
Nie wiem jak innym czytelnikom, ale mnie ta historia wydaje się zbyt banalna i, co najgorsze, nie doczekałam się żadnej dziwnej zmiany, przemiany bohatera, czegokolwiek. W takim wypadku można naprawdę czuć się zawiedzionym, szczególnie jeżeli powieść jest napisana przez takiego pisarza jak Turgieniew, po którym spodziewałam się wiele więcej. Nie ratuje "Dymu" również piękny styl, ciekawie wykreowani bohaterowie, czy niezwykłe opisy.
Spokojnie można sobie tę lekturę odpuścić...
Niestety, ze wszystkich powieści Turgieniewa, które dotychczas czytałam, ta wydaje mi się najmniej wdzięczna.
Cała fabuła kręci się wokół głównego bohatera i jego pierwszej miłości. Niestety, choć z początku wydawało się, że mogła zakończyć się szczęśliwie, to potem los się odwraca. Kobieta jego życia nie jest zbyt stała i nie ma zamiaru poświęcić się łączącemu ich...
2017-03-12
2017-03-08
2017-03-07
2017-03-06
2017-03-12
2017-01-27
Juliusza Verne’a kojarzą chyba wszyscy jako autora przygodowych powieści dla młodzieży. Nie wszyscy jednak wiedzą, że w swoim dorobku ma również pozycje o charakterze geograficznym. Przyznaję, że ja też nie miałam o tym pojęcia i ściągnęłam sobie wcześniej wspominane Przygody z serwisu Wolne Lektury, żeby mieć cokolwiek do czytania w telefonie w trakcie jazdy zatłoczonym autobusem.
Wydaję mi się, że akurat ta powieść była najgorszym wyborem z możliwych. Szokuje mnie wręcz, że w tak ogromnym zbiorze serwisu potrafiłam wstrzelić się akurat w tak nudną i źle napisaną historię.
Nie chcę uwłaczać tutaj Juliuszowi Verne’owi, którego część powieści stało się światowymi klasykami, niemniej nie mogę przejść obojętnie nad potwornie słabą i nieciekawą książką jaką są Przygody. Gdyby nie to, że jest bardzo krótka i czekałam na jakieś cudowne rozwinięcie fabuły, rzuciłabym jej czytanie w diabły po jakichś dwudziestu pierwszych stronach. Całą treść powieści stanowią opisy różnych operacji triangulacyjnych, przeplatanych obrzydliwymi scenami kolejnych polowań na dzikie zwierzęta (lwy, hipopotamy, słonie (!), małpy i Bóg raczy wiedzieć co tam jeszcze umarło w trakcie), które kończyły się oczywiście konsumpcją trofeów.
Wszystkie możliwe plagi i klęski, które mogą zwykłemu człowiekowi kojarzyć się z Afryką, oczywiście także dotknęły niezbyt żądnych przygód Anglików i Rosjan. Nie było w tym jednak żadnej logiki, kolejne nieszczęścia spadały na geografów raz za razem, bez specjalnego związku, ładu i składu. A to kogoś napadły małpy, a to na kolejny dzień lwy otoczyły obóz, innym razem szarańcza zniszczyła wszelką zieleń w promieniu kilku kilometrów. Jedyne co łączyło te wszystkie przygody to fakt, że każde możliwe zwierzę, które pojawiło się powieści bohaterowie postanowili prędzej czy później zjeść. I gdyby nie to, nie wiem co opisałby jeszcze Juliusz Verne, żeby zapełnić kilka brakujących stron.
Nie było przynajmniej czarnych, dzikich uwodzicielek i to mnie w jakimś (nikłym co prawda) stopniu pociesza. Jedno wiem na pewno: tej powieści nie polecam NIKOMU. No może, że znajdzie się jakiś szalony geodeta-myśliwy.
I choć wątpię, to może takie osoby znalazłyby w Przygodach cokolwiek wartego uwagi.
Juliusza Verne’a kojarzą chyba wszyscy jako autora przygodowych powieści dla młodzieży. Nie wszyscy jednak wiedzą, że w swoim dorobku ma również pozycje o charakterze geograficznym. Przyznaję, że ja też nie miałam o tym pojęcia i ściągnęłam sobie wcześniej wspominane Przygody z serwisu Wolne Lektury, żeby mieć cokolwiek do czytania w telefonie w trakcie jazdy zatłoczonym...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-15
Niestety, wieje nudą. Miałam szczere nadzieje, że „Perswazje” okażą się lepsze od „Opactwa Northanger”. I choć, rzeczywiście, bohaterów tej pierwszej książki potrafiłam obdarzyć przynajmniej szczątkową sympatią, to, niestety, cała historia „Perswazji” przytłoczyła mnie wypływającą z niej melancholią.
Cała fabuła toczy się powoli, a główna bohaterka cały czas smęci nad swoim losem i dziwaczną rodziną. Podobnie jak w „Opactwie Northanger”, gdyby nie inni bohaterowie, których charaktery są tak barwne i specyficzne, to Anna, główna bohaterka powieści, zwyczajnie zanudziłaby czytelnika na śmierć. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu jak Jane Austen potrafiła przedstawić przeróżne typy postaci z tak wyolbrzymionymi poszczególnymi cechami charakteru, a jednocześnie żywe i naturalne. Mam wrażenie, że ci bohaterowie są prawdziwymi ludźmi z krwi i kości i to jest największą zaleta powieści.
Jednakże, pomijając wszelkie ciekawe charaktery, „Perswazje” kompletnie mnie nie kupiły. Ot, średnio ciekawa książka, z rzadkimi elementami, na których dało się zawiesić oko. Nie zastanawiałam się nawet chwili nad tym, z kim Anna się zwiąże, co zrobi ze swoim życiem i tak dalej.
Wydawałoby się, że kobieta, której wcześniejsze plany zamążpójścia zostały pokrzyżowane przez tytułowe perswazje rodziny zmienia się, bo na koniec już nie obchodzi jej ich opinia. Ale moim zdaniem wcale tak nie jest. Jej ukochany sprzed kilku lat pojawia się znowu, ale w całkiem nowym świetle. Ująć krótko, facet ma teraz kasę i pozycję, więc rodzina może tylko czekać na oświadczyny, jeżeli się na nie zdecyduje. Niestety, od początku do końca perswazje jak były tak są, a Anna, nudna, słuchająca ciągle rad swojej specyficznej rodziny i przyjaciół dziewczyna, trafia po prostu na lepsze okoliczności.
Powieść może się podobać osobom, które lubią tego typu romanse pełne konwenansów i melancholii. Mnie, nie licząc paru fragmentów, nieszczególnie przypadła do gustu.
Niestety, wieje nudą. Miałam szczere nadzieje, że „Perswazje” okażą się lepsze od „Opactwa Northanger”. I choć, rzeczywiście, bohaterów tej pierwszej książki potrafiłam obdarzyć przynajmniej szczątkową sympatią, to, niestety, cała historia „Perswazji” przytłoczyła mnie wypływającą z niej melancholią.
Cała fabuła toczy się powoli, a główna bohaterka cały czas smęci nad...
2017-01-13
Jak to jest, że większość ludzi ma naprawdę gdzieś miliardy głodujących, gdzieś tam hen hen za horyzontem. Ba! Jestem przekonana, że gdyby część z nas wiedziała, że te kilkadziesiąt kilometrów od naszego domu ktoś głoduje, to tylko jakaś niewielka grupa skinęłaby palcem, a reszta przechodziłaby obok obojętnie, czekając aż reszta odwali brudną robotę.
Tylko czym jest głód? Mówimy bez problemu, że jesteśmy głodni, chcemy coś zjeść, czujemy GŁÓD. Aha, tylko czy mamy do czynienia z tym samym, co odczuwa duża część naszej planety? I nie chodzi tu o afrykańskie dzieci ze smutnych zdjęć w podręcznikach do historii czy geografii. Chodzi o prawdziwy głód w różnych regionach świata, zaczynający się od monotonnych, składających się tylko chociażby z mąki i wody posiłków, a kończący się na osobach, które mogą włożyć coś do garnka tylko co drugi, trzeci dzień. Takie osoby nie myślą zazwyczaj o niczym więcej. W ich głowie jedyną ważną sprawą jest ciągła, nigdy nie kończąca się walka z głodem i nawet nie potrafią wyobrazić sobie, że mogłoby być inaczej.
Uważam, że „Głód” to książka genialna w swojej prostocie. Nad jej prostym stylem raczej nie powinniśmy się rozwodzić - to jest ostatnia rzecz, na którą w ogóle powinniśmy zwracać uwagę. Choć wydawałoby się, że temat głodu na świecie nie jest zbyt chodliwy i raczej niewiele osób się nie nim zainteresuje, to w chwili, kiedy zaczniemy czytać reportaże Martína Caparrósa, zrozumiemy, jak bardzo jest to mylna opinia. Jak bardzo ważny i wciągający może być temat pełen statystyk i suchych faktów.
Ta książka otwiera oczy, uderza w twarz, a jednocześnie pokazuje czytelnikowi, że jest niczym; że jest bezsilny. W sumie to możemy dalej siedzieć na tyłku i tylko od czasu do czasu powspominać, że ktoś tam i gdzieś tam głoduje, bo przecież żyjemy na „dożywionym” kontynencie i nas ten prawdziwy głód nie dotyka. Ale jednocześnie nie możemy, nie powinniśmy tego robić!
„Głód” jest smutny i przerażający. I bardzo, bardzo mobilizujący. Cieszę się, że mogłam przeczytać te reportaże i dzięki nim zmienić kilka rzeczy w swoim życiu. Mam tylko nadzieję, że na lepsze.
Jak to jest, że większość ludzi ma naprawdę gdzieś miliardy głodujących, gdzieś tam hen hen za horyzontem. Ba! Jestem przekonana, że gdyby część z nas wiedziała, że te kilkadziesiąt kilometrów od naszego domu ktoś głoduje, to tylko jakaś niewielka grupa skinęłaby palcem, a reszta przechodziłaby obok obojętnie, czekając aż reszta odwali brudną robotę.
Tylko czym jest głód?...
2017-01-12
Może trochę narażę się swoją opinią fanom twórczości Jane Austen, ale muszę wyznać, że „Opactwo Northanger” nie zrobiło na mnie zbyt dobrego wrażenia. Choć z drugiej strony nie mogę powiedzieć, żeby była to powieść nużąca i ciężka w czytaniu, bo przeczytałam całość bez przerwy, w ciągu jednego wieczoru.
Zaczyna się banalnie: siedemnastoletnia Catherine, wychowana wśród licznego rodzeństwa w małym miasteczku Fulleron, otrzymuje nagle propozycję wyjazdu do Bath razem z bogatą sąsiadką i jej mężem. Dziewczyna, która dotychczas nie zaznała żadnej przygody w spokojnej okolicy, zaczyna chadzać na bale, przebywać w nieznanym towarzystwie – także młodych i atrakcyjnych mężczyzn.
Wśród nowopoznanych osób jest również rodzina Tilneyów. Są oni właścicielami tytułowego – jakże mrocznego w oczach głupiutkiej dziewczyny - opactwa, do którego w końcu (kiedy powieść chyli się ku końcowi) Catherine zostaje zaproszona…
Coś jest takiego w „Opactwie Northanger”, że nie potrafiłam polubić żadnego z jego bohaterów. Nawet Catherine, czyli główna bohaterka powieści, od chwili wyjazdu do opactwa zaczęła się robić coraz bardziej irytująca. Od samego początku jest przedstawiana jako naiwna, ale wdzięczna i dobra dziewczyna, choć jak dla mnie trochę zbyt mdła. Niestety, później z tej jej naiwności wychodzi również najczystsza głupota i irytująca wiara w każde powiedziane jej słowo, co już nie nudzi, ale drażni.
Inne postacie też nie są przedstawione w lepszym świetle. I o ile do tego nie można się przyczepić, bo akurat karygodne zachowania drugoplanowych bohaterów są ciekawe i zabawne, to przykre jest, że nieliczne postacie pozytywne przedstawione są bardzo marginalnie. Gdyby nie potrzeba wstawienia wątku romansowego, to może postać Hanry’ego w ogóle nie miałaby racji bytu.
Mimo tego, co napisałam powyżej, „Opactwo Northanger” ma też swoje dobre strony. Bardzo rozbawiła mnie postać Izabeli Thorpe, której kłamstwa i intencje są dla czytelnika jednocześnie skryte i jasne jak słońce. Mogę nawet powiedzieć, że to właśnie drugoplanowe postacie są o wiele lepiej i barwniej przedstawione. Ich przygody przykuwają uwagę czytelnika i raczej to o nich mogłabym czytać dłużej, bez kontynuacji perypetii głównej bohaterki.
Sądzę, że jest to może być naprawdę intrygująca pozycja, ale jedynie dla fanek powieści Jane Austen i osób zainteresowanych angielską literaturą XIX wieku. Wątpię, że sama poleciłabym ją komukolwiek innemu.
Może trochę narażę się swoją opinią fanom twórczości Jane Austen, ale muszę wyznać, że „Opactwo Northanger” nie zrobiło na mnie zbyt dobrego wrażenia. Choć z drugiej strony nie mogę powiedzieć, żeby była to powieść nużąca i ciężka w czytaniu, bo przeczytałam całość bez przerwy, w ciągu jednego wieczoru.
Zaczyna się banalnie: siedemnastoletnia Catherine, wychowana wśród...
2017-01-11
„Piekło kobiet” to bardzo krótka pozycja, zbiór felietonów Tadeusza Boya-Żeleńskiego dotyczących prawa do aborcji.
No i właśnie. Można mieć różne poglądy polityczne, ale sądzę, że czytający musiałby być wybitnie zatwardziałym człowiekiem, bez nawet cienia sumienia, żeby po zajrzeniu do treści tych felietonów nie naszła go choć maluteńka refleksja. Bo, oprócz samego stanowiska Boya, w książeczce znajdują się przytoczone listy – nie tylko specjalistów, prawników i lekarzy. Są tam smutne i przerażające historie kobiet, które, co chyba w nich najbardziej przytłaczające, mogłyby spokojnie zostać przesłane jako list otwarty do posłów nawet w tym roku!
Pokazuje to jasno, jak bardzo sytuacja kobiet, dla których ciąża, pierwsza czy kolejna, jest tylko jak kamień uwiązany do szyi. I jak nic, absolutnie nic, nie zmieniło się w przeciągu tych kilkudziesięciu lat od chwili wydania przez Boya felietonów.
Chciałabym, żeby Boy wrócił. Albo tylko jego felietony napisane w genialnym (choć po Boyu chyba nie można spodziewać się czegoś innego) stylu. Niech politycy i inni „działacze” przekonają się jak nisko upadli i do czego chcą doprowadzić polskie prawodawstwo.
Obowiązkowa lektura na czasie dla każdego!
„Piekło kobiet” to bardzo krótka pozycja, zbiór felietonów Tadeusza Boya-Żeleńskiego dotyczących prawa do aborcji.
No i właśnie. Można mieć różne poglądy polityczne, ale sądzę, że czytający musiałby być wybitnie zatwardziałym człowiekiem, bez nawet cienia sumienia, żeby po zajrzeniu do treści tych felietonów nie naszła go choć maluteńka refleksja. Bo, oprócz samego...
2017-01-09
Choć „Zapałka na zakręcie” jest debiutem literackim Krystyny Siesickiej, to wydaje mi się, że to jednocześnie jedna z najlepszych jej powieści. Z początku fabuła sprawia wrażenie prostej, ot, młoda dziewczyna zakochuje się w trakcie wakacji w tajemniczym, nieznanym nikomu w okolicy chłopaku. A potem zaczynają się spotykać… Historia, wydawałoby się, może być jak każda inna, ale jednak twórczość Siesickiej nigdy nie jest tak błaha i lekka.
Magdalena, nazywana przez znajomych i rodzinę Madą, wyjeżdża na wakacje do miejscowości Osady. Przejeżdża tam co roku, od kilku dobrych lat, ale tym razem, oprócz stałych znajomych przyjeżdżających w każde wakacje do Osady, spotyka tam także Marcina. Jego osoba owiana jest tajemnicą i powstają na jego temat różne plotki, których chłopak wcale nie ma zamiaru wyjaśniać. Mimo dziwnego zachowania Marcina dziewczyna postanawia się do niego zbliżyć i z dnia na dzień zaczynają spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Ich przyjaźń powoli przeistacza się w coś więcej, ale tajemnice chłopaka wciąż stoją pomiędzy nimi…
No właśnie. „Zapałka na zakręcie” to kolejna taka książka, w której za nic nie znajdziemy typowego dla młodzieżowych powieści ukojenia i optymizmu. Po prostu czujemy, że coś wisi w powietrzu. Z początku cały czas zastanawiamy się razem z Madą, o co temu Marcinowi chodzi? Ja już wyobrażałam sobie wszelkie najgorsze scenariusze i w chwili, kiedy chłopak wreszcie zdecydował się zdradzić, jaką to potworną tajemnicę skrywa.
No cóż, problemy Marcina na pierwszy rzut oka nie wydają się tak poważne, jak przedstawione są w książce. Jednak ciągłe ukrywanie prawdy i budowanie wokół tego tematu napiętej atmosfery powoduje, że sama zaczynałam już martwić się sytuacją Marcina. Stety i niestety, Siesicka także w swoim debiucie bez problemu potrafiła pokazać, że bardzo często o naszych ważnych wyborach decydują pozory, pierwsze wrażenie i nawet niejasne opinie innych osób.
Nie dziwię się, że jeszcze do niedawna „Zapałka na zakręcie” znajdowała się na liście lektur szkolnych. Mimo, dość typowego dla Siesickiej, gorzkiego przekazu, przez długi czas jej książka potrafi bawić i nadaje się na relaksującą chwilę na plaży czy w wannie.
Dopiero później popadamy dzięki niej w zadumę i zaczynamy się zastanawiać, co by było, gdyby bohaterowie rozmawiali ze sobą inaczej?
Choć „Zapałka na zakręcie” jest debiutem literackim Krystyny Siesickiej, to wydaje mi się, że to jednocześnie jedna z najlepszych jej powieści. Z początku fabuła sprawia wrażenie prostej, ot, młoda dziewczyna zakochuje się w trakcie wakacji w tajemniczym, nieznanym nikomu w okolicy chłopaku. A potem zaczynają się spotykać… Historia, wydawałoby się, może być jak każda inna,...
więcej mniej Pokaż mimo to2017-01-06
Sięgnęłam po tę książkę między innymi dlatego, że zaintrygował mnie nietypowy tytuł, który dość szybko się wyjaśnił. Okazało się, że dla babci Róży falbanki to trochę jak ploteczki lub zupełnie swobodne pogaduchy o mało znaczących sprawach.
Wokół tych falbanek w domu babci toczy się cała fabuła powieści, która rozpoczyna się z chwilą kiedy do rodzinnego siedliska zjeżdżają się dzieci Róży, wnuczka Melania w nastoletnim wieku, wnuk Pete i jego kolega, no i nawet kot najstarszej córki, bo przecież i dla niego tutaj miejsce się znalazło. I choć Róża nie jest zachwycona tymi ciągłymi odwiedzinami, to ona jest osobą, do której po poradę i pocieszenie przychodzą wszyscy członkowie rodziny.
Każda z postaci ma dość specyficzny charakter. Siesicka znów mnie nie zawiodła i nie napisała prostej historyjki miłosnej z pozytywnym zaskoczeniem. Wokół każdej postaci jest zarysowana, choćby w minimalnym stopniu, jakaś niezwykła historia; problem, nad którym zaczyna się zastanawiać także czytelnik. Nie zawsze wszystko jest do końca jasne i łatwe do rozwiązania. Bo tak jak życie jest czasem pełne goryczy, tak i w Falbankach jej zdecydowanie nie brakuje. Ale nie myślcie, że to jakaś grobowa opowieść!
Oprócz odrobiny gorzkiego, prawdziwego i trudnego życia, jest w Falbankach również sporo beztroskiego śmiechu, cudowna rodzinna atmosfera i specjalna perełka dla miłośników zwierząt. Po całym domu panoszą się jak chcą przeuroczy domownicy – koty i psy, starsze i młodsze, z którymi też, niestety, nie zawsze mogą łączyć się tylko radosne fragmenty.
Nie sądzę, że jest to powieść, która nadaje się tylko dla młodzieży. Spokojnie może sięgnąć po nią również niejeden dorosły. Jestem pewna, że wśród wielu bohaterów, borykających się z przeróżnymi skomplikowanymi problemami, starszy czytelnik znajdzie także dla siebie taką postać, z którą będzie mógł się utożsamiać.
Sięgnęłam po tę książkę między innymi dlatego, że zaintrygował mnie nietypowy tytuł, który dość szybko się wyjaśnił. Okazało się, że dla babci Róży falbanki to trochę jak ploteczki lub zupełnie swobodne pogaduchy o mało znaczących sprawach.
Wokół tych falbanek w domu babci toczy się cała fabuła powieści, która rozpoczyna się z chwilą kiedy do rodzinnego siedliska zjeżdżają...
Tę książkę poleciła mi koleżanka, a ja rzadko sięgam po polecone pozycje - zbyt wiele razy się sparzyłam. Jednak ostatnio przeżywam zachwyt nad twórczością Iwaszkiewicza, więc nie mogłam pominąć "Kochanków z Marony". Na szczęście, tym razem polecenie mnie nie zawiodło. Jest to wyjątkowa książka, pokazująca prostotę życia i jego nieustający, niezmienny bieg. Nawet w obliczu najgorszego okazuje się, że za chwilę jesteśmy, oczywiście w jakimś stopniu, o tym zapomnieć, a świat, który nas otacza, nawet tej tragedii nie zauważył.
Jednocześnie jest to bardzo przyjemna lektura, napisana lekkim stylem, i tym przypominała mi się trochę nastoletnie, wakacyjne powieści. Wydaje mi się, że byłaby to świetna pozycja do czytania w liceum!
Tę książkę poleciła mi koleżanka, a ja rzadko sięgam po polecone pozycje - zbyt wiele razy się sparzyłam. Jednak ostatnio przeżywam zachwyt nad twórczością Iwaszkiewicza, więc nie mogłam pominąć "Kochanków z Marony". Na szczęście, tym razem polecenie mnie nie zawiodło. Jest to wyjątkowa książka, pokazująca prostotę życia i jego nieustający, niezmienny bieg. Nawet w obliczu...
więcej Pokaż mimo to