rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

"No i ja". No - to bezdomna osiemnastolatka. Ja - to trzynastoletnia Lou, najlepsza uczennica w klasie, dwa lata młodsza od swoich rówieśników, nieśmiała, wycofana. Losy dziewcząt łączą się, kiedy Lou nieopatrznie decyduje się przygotować szkolny referat na temat bezdomności młodych kobiet w Paryżu.

Powieść Delphine de Vigan niezwykle umiejętnie oddaje proces przywiązywania się, oswajania, jak mówił Mały Książę, wkraczania do równoległego świata, który tak naprawdę istnieje w każdym dużym mieście. Prostymi zdaniami rysuje portret przewrażliwionej nastolatki, zbyt rozwiniętej intelektualnie, której inteligencja emocjonalna wystawiona zostaje na próbę, z drugiej strony mamy historię No, dzikiego, skrzywdzonego zwierzątka, które usiłuje jakoś poradzić sobie na własną rękę.
Jest tu o konsekwencjach wydarzeń rodzinnych, ich niebagatelnym wpływie na losy dzieci. O dorastaniu, o zderzaniu z dorosłością, o traumach dorosłych i dzieci, mechanizmach, które tymi trzymani zarządzają i o skutkach, jakie skutki przynoszą.

Bezdomność, gwałt, śmierć dziecka, alkoholizm, depresja, wykluczenie, agresja, porzucenie... To sztuka mówić o takich rzeczach z lekkością. Laureatce wielu nagród literackich (m.in. Rotary Club, Nagroda Goncourtów) udało się to wyśmienicie.

"No i ja". No - to bezdomna osiemnastolatka. Ja - to trzynastoletnia Lou, najlepsza uczennica w klasie, dwa lata młodsza od swoich rówieśników, nieśmiała, wycofana. Losy dziewcząt łączą się, kiedy Lou nieopatrznie decyduje się przygotować szkolny referat na temat bezdomności młodych kobiet w Paryżu.

Powieść Delphine de Vigan niezwykle umiejętnie oddaje proces...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Miałam chyba z 11 lat, kiedy moja instruktorka z domu kultury zaproponowała, żebym nauczyła się "Modlitwy" z "Kwiatów polskich" Tuwima. To był jeden z wierszy, które weszły do mojego podstawówkowego "żelaznego repertuaru". Nie zliczę okazji, które powodowały konieczność wyrecytowania "Głupcom odejmij dar marzenia, / A sny szlachetnych ucieleśnij." To właśnie fragment - bardzo obszerny! - "Kwiatów" był dla mnie niezwykłą lekcją wyrażania uczuć, których w innych sposób wyrazić nie można. Zdradzę teraz swoją dziecięcą tajemnicę: ilekroć zauważyłam, że ktoś z niewystarczającym szacunkiem wsłuchuje się w słowa padające ze sceny - czy to moje, czy innych wykonawców, bo najczęściej to były jakieś większe programy - z tyłu dziecięcego umysłu rozbłyskała myśl: nie warciście tu być, nie warciście tego słuchać. Potrafiłam wyobrazić sobie, że mówię Tuwimowe wersety wprost do jednego czy drugiego delikwenta, który śmiał nie zachowywać się wystarczajaco godnie (w pojęciu przejętego dziewczątka). Tak, często zdażyło mi się mówić "Modlitwę" na straszliwie pogardliwej nucie.

Śmieję się dzisiaj z tego dziecięcego przejęcia, ale czytając "Tuwima. Wylęknionego bluźniercę", łapię się na myśli: ile razy musiał przez podobne stany przejść autor "Balu w operze".
Mariusza Urbanka cenię bardzo za szereg biografii (Wł. Broniewskiego, J. Brzechwy, gen. Wieniawy-Długoszowskiego...) - opowieść o Tuwimie jest jedną z moich ulubionych. Sięgnijcie - przenieście się do przedwojennej Łodzi, Warszawy XX-lecia międzywojennego, podróżujcie z powojenną emigracją, zmagajcie się z powojennymi losami Polski i wyborami jej obywateli. Tuwim wielki był i basta.

Pięknie kończy książkę Mariusz Urbanek: "Julian Tuwim nie dostał od losu szansy wytłumaczenia się z wielu słów, które napisał w ciagu ostatnich lat życia. (...) Twórcy, którzy mieli na koncie i sumieniu o wiele więcej niż Tuwim, którzy zbudowali swoją obecność w polskiej kulturze na opiewaniu traktorów zdobywających wiosnę, głoszący chwałę utrwalaczy władzy ludowej i funkcjonariuszy UB, zaczęli mówić o zaślepieniu, wypierając się własnych słów i czynów. Tuwim nie zdążył. (...) Umarł w najgorszym momencie".
Julian Tuwim zmarł 27.12.1953 - nie załapał się na postalinowską odwilż. Tym bardziej polecam te 300 stron, które nawet jeśli Tuwima nie tłumaczą, to pokazują, jak napisał Lechoń, że "Poezja Tuwima nie była bynajmniej kościołem bez Boga".

Miałam chyba z 11 lat, kiedy moja instruktorka z domu kultury zaproponowała, żebym nauczyła się "Modlitwy" z "Kwiatów polskich" Tuwima. To był jeden z wierszy, które weszły do mojego podstawówkowego "żelaznego repertuaru". Nie zliczę okazji, które powodowały konieczność wyrecytowania "Głupcom odejmij dar marzenia, / A sny szlachetnych ucieleśnij." To właśnie fragment -...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

W tej książce nie ma rozważań o banalności zła, posłuszeństwie miłości czy fenomenie krzyża. Każdy, kto zechce prześledzić rozwój postaw Hanny Arendt, Simone Weil i Edyty Stein musi osobno zgłębić dorobek każdej z myślicielek. Książka Sylvie Courtine-Denamy jest pod tym względem wymagająca: dobrze czyta się ją jeżeli mieliśmy wcześniej kontakt z trzema wybitnymi biografiami i dziełami ich bohaterek. Trzy wybitne postaci pochodzenia żydowskiego ukazane są w "Trzech kobietach w dobie ciemności" na tle mrocznej dekady 1933-1943, śledzimy ich stosunek do totalitaryzmu, antysemityzmu, religii, polityki. Być może kompozycja książki, która poświęcałyby każdej z postaci osobną część byłaby nieco przejrzystsza (tutaj mamy układ chronologiczny, poszczególne rozdziały to kolejne lata dekady, przeplatają się w każdym wydarzenia z historii powszechnej, biografii bohaterek i cytaty z ich publikacji), rozumiem jednak, że wówczas mielibyśmy raczej do czynienia z trzema książkami złączonymi w jedną, nie ze swoistą analizą porównawczą. Dzięki temu zanim trafiamy na rozpracowanie wydarzeń dekady '33-'43 czytamy o stosunku bohaterek do własnych mistrzów, kobiecości i żydowskiego pochodzenia.

Jedna z bardziej przejmujących mnie kwestii to pytanie o trwałość totalitaryzmu - czy wbrew wewnętrznej absurdalności jego kontynuacją może być stała dehumanizacja ludzkich społeczeństw? Przyznam, że poczułam dreszcz - czy przypadkiem nie jesteśmy świadkami takiej kontynuacji?
Inna sprawa: totalitaryzm to nie skutek szowinistycznych emancypacji narodów, lecz wzmożonej unifikacji, dążenia do jak największego zrównania postaw, ujednolicenia, podporządkowania. Znów niepokojąca myśl z tyłu głowy: a dziś...?
Historia magistra vitae est - także z tego powodu polecam spotkanie z fascynującymi postaciami silnych kobiet zmagających się, każda na swój sposób, ze światem, który popadł w obłęd, szukających przyczyn tego obłędu i sposobu, by pomimo owego obłędu ten świat nadal kochać. Jak zapisała Arendt: "potencjalne zbawienie świata tkwi w samym fakcie, że ludzkość się odnawia stale i na wieczność".

W tej książce nie ma rozważań o banalności zła, posłuszeństwie miłości czy fenomenie krzyża. Każdy, kto zechce prześledzić rozwój postaw Hanny Arendt, Simone Weil i Edyty Stein musi osobno zgłębić dorobek każdej z myślicielek. Książka Sylvie Courtine-Denamy jest pod tym względem wymagająca: dobrze czyta się ją jeżeli mieliśmy wcześniej kontakt z trzema wybitnymi biografiami...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Momentami "Zrób sobie raj" jest nieco irytujące. Jakby Szczygieł miał jakąś obsesję na punkcie życia religijnego (a w zasadzie jego braku), wiary (tzn. niewiary), duchowości (czy raczej "załatwiania" potrzeb duchowych). Generalnie jednak zestaw tekstów świetnie pokazuje nie tylko tzw. narodowe cechy Czechów. Czyż wielu z nas nie ma ochoty na nie-cierpienie?

"W Czechach najważniejsza jest 'pohoda'. Słowo bardziej przydatne niż 'ideologia' czy 'honor'. 'Pohoda' to dobry nastrój, spokój, pogodne usposobienie, przytulność miejsca, bezkonfliktowe związki. Słowem, nie robić ludziom i sobie przykrości". Według Mariusza Szczygła 'pohoda' to jest to, czego Polacy Czechom zazdroszczą. Ale z drugiej strony cytowany Jan Balabán, nieżyjący już pisarz z Ostrawy ("Możliwe, że odchodzimy", Książka Roku 2004), mówi, że ta cała 'pohoda' jako dominant kultury go denerwuje. "Kiedy brakuje Boga, zaśmianie lęków jest bardzo przydatne. Tylko że to nie pozwala zbliżyć się do tego, co w nas przykre. Żarty, hece, ironia mają spowodować duchową homeostazę. Że tak naprawdę wszyscy jesteśmy fajni. - A może Czesi sobie stworzyli kulturę jako prozac?" - bardziej stwierdza niż pyta Mariusz Szczygieł. "- Ale przecież prozac to ucieczka od prawdy" - odpowiada czeski pisarz.
Kurtyna.

Momentami "Zrób sobie raj" jest nieco irytujące. Jakby Szczygieł miał jakąś obsesję na punkcie życia religijnego (a w zasadzie jego braku), wiary (tzn. niewiary), duchowości (czy raczej "załatwiania" potrzeb duchowych). Generalnie jednak zestaw tekstów świetnie pokazuje nie tylko tzw. narodowe cechy Czechów. Czyż wielu z nas nie ma ochoty na nie-cierpienie?

"W Czechach...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Czytam tu np. o tym, że samce pawianów, mimo że nie są monogamiczne (dotyczy to także samic, gwoli sprawiedliwości), potrafią w stadzie innych małych rozpoznać swoje potomstwo. I że fakt, iż nie potrafią tego samce homo sapiens, wiele mówi o naturalnej kondycji naszego gatunku. To Krzysztof Szymborski, fizyk, historyk nauki i jej popularyzator.
Prof. Jerzy Bralczyk, językoznawca, przypomina, że manipulacja, choć ma kiepską prasę, jest czymś bardzo ludzkim i naturalnym: wszak dochodzi do niej wtedy, gdy mówiącemu naprawdę zależy na słuchającym.
Reżyser Krzysztof Zanussi cytuje rodzinne powiedzenie: nie staraj się dowodzić w inny sposób tego, co możesz dowieść swoim zachowaniem, by udowodnić, że moda na wyróżnianie się wcale nie musi oznaczać bycia innym za wszelką cenę.
A wielki aktor Gustaw Holoubek zdradził tam swój sposób na radzenie sobie z cierpieniem (które, jego zdaniem, wcale nie musi uszlachetniać) - nie mieć chwil bezczynności, bo wokół są ludzie, którym cierpiący może wiele dać, którzy właśnie od cierpiącego oczekują, że uczyni ich w jakiś sposób mądrzejszymi czy bardziej sprawnymi.

Tych wątków jest mnogość. W jednym tomie zostały zebrane krótkie teksty wybitnych postaci współczesnej polskiej kultury publikowane na łamach "Charakterów" w latach 1998-2011. "Alfabet Mistrzów" traktuje m.in. o autorytetach, fantazji, humorze, komunikacji, mądrości, obyczajach, Polsce, rozumie, talentach, udawaniu czy złu. A w całości składa się na leksykon zjawisk, które pozwalają kogoś nazwać dobrym człowiekiem. Świetnie, gdy nam ktoś przypomina o sprawach jakoś dziwnie pochowanych po kieszeniach nie-pamięci.

Czytam tu np. o tym, że samce pawianów, mimo że nie są monogamiczne (dotyczy to także samic, gwoli sprawiedliwości), potrafią w stadzie innych małych rozpoznać swoje potomstwo. I że fakt, iż nie potrafią tego samce homo sapiens, wiele mówi o naturalnej kondycji naszego gatunku. To Krzysztof Szymborski, fizyk, historyk nauki i jej popularyzator.
Prof. Jerzy Bralczyk,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

"Jeśli będzie pan miał kiedykolwiek w życiu do wyboru dwie drogi, łatwą i trudną, niech pan wybierze trudną, bo ja zawsze wybierałem łatwą i przegrałem swoje życie".
Generalnie to ja lubię starszych. Słuchać starszych od siebie. I mądrzejszych. Takich, co to sporo mają za uszami, co jak widzą czarno-białe to nie mówią: to jest czarne, a to jest białe, ale potrafią (i chcą!) opisać całą paletę szarości. Dlatego tak mi się dobrze czyta zbiór wywiadów, z których każdy zaczyna się od pytania: "Co byś powiedział sobie młodemu?". Same wywiady czasami okrutnie szybko się dla mnie kończą (tyle spraw w nich zasygnalizowano jedynie), jednak rozumiem (chyba) zamysł Katarzyny Bielas: to mają być raczej wnioski wyciągnięte z trzydziestu jeden różnych dróg życia a nie wywiady-rzeki. Bo (tego akurat jestem pewna) z każdym bohaterem taką rozmowę można by przeprowadzić.
Co zatem mówią mi życiowe doświadczenia owych starszych?

Juliusz Machulski: Ważne, żeby mieć dużo czasu dla siebie i nie tracić go na coś, do czego nie mamy stuprocentowego przekonania.

Bartłomiej Dobroczyński (moja ulubiona rozmowa w tym zestawie): Myśl mniej! (...) Jeśli w młodości za dużo się myśli, a za mało żyje, podkopuje to radość życia. Mam wrażenie, że w wyniki rozbuchanego myślenia tracimy dostęp do samych siebie.
I jeszcze: Wszystko, co jest wiele warte, intensywne, budzące marzenia, pragnienia, chęć zaangażowania się, ma swoją ciemną stronę. Powiedziałbym, że im większe światło, tym większy cień i prawdopodobieństwo, że można zagubić się, zwariować, zapić się na śmierć, przegrać życie.

Anna Dymna: Ja nie leżałam na kanapie, nie nudziłam się, kochałam wszystko, co robiłam, ufałam ludziom, bo tak mnie wychowano. Ta Ania podołała wielu przeciwnościom losu, nie załamała się, ocaliła siebie, była dzielna i dzięki temu mogę dalej być taka jak ona. Ja ją w sobie cały czas mam.

A resztę przeczytacie w książce.

"Jeśli będzie pan miał kiedykolwiek w życiu do wyboru dwie drogi, łatwą i trudną, niech pan wybierze trudną, bo ja zawsze wybierałem łatwą i przegrałem swoje życie".
Generalnie to ja lubię starszych. Słuchać starszych od siebie. I mądrzejszych. Takich, co to sporo mają za uszami, co jak widzą czarno-białe to nie mówią: to jest czarne, a to jest białe, ale potrafią (i chcą!)...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dlaczego takie a nie inne rzeczy czytam i polecam i jak się wyrabia czytelniczy gust? Zawsze wydawało mi się, że najprawdziwsza jest najprostsza odpowiedź: czytając. Aż trafiłam na fantastyczną wypowiedź Josifa Brodskiego w tomie esejów "Pochwała nudy", wznowionym z okazji 20. rocznicy śmierci noblisty.

"Aby wyrobić sobie gust literacki, trzeba czytać poezję. (...) Im więcej czyta się poezji, tym gorzej znosi się wielosłowie, czy to w dyskursie politycznym, czy filozoficznym, w historii, w naukach społecznych czy w fikcji literackiej. Dobry styl w prozie jest zawsze dłużnikiem precyzji, tempa i lakonicznej intensywności dykcji poetyckiej".

Brodski w eseju "Jak czytać książki" (będącym w zasadzie odczytem wygłoszonym z okazji otwarcia pierwszych targów książki w Turynie w maju 1988r.) podaje od razu, że wystarczy nawet przeczytać utwory poetyckie swojego języka z I połowy XX w. (co nie powinno zająć więcej niż kilka miesięcy), by nabyć umiejętność odrzucenia "bezużytecznego słowa pisanego". Polskiemu czytelnikowi proponuje Staffa, Miłosza, Herberta i Szymborską dodając, że "najbardziej niezwykła poezja naszego stulecia" powstała właśnie w j. polskim. Ach! Cieszy się polskie ego :)
Noblista twierdzi, że po przeczytaniu utworów któregoś z wymienionych twórców istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że czytelnik odłoży na półkę wzięty z niej tom. Nie będzie w tym jego winy. "Jeśli natomiast nie zaniecha lektury, wielka to chluba dla pisarza: będzie to znaczyło, że ów pisarz zaiste ma coś do dodania do prawdy o naszym życiu, zgłębionej przez wspomnianych wyżej poetów; że nie pławi się w daremności, a jego język przejawia niezależną siłę lub grację. Albo też będzie znaczyło, że czytanie stanowi czyjś nieuleczalny nałóg. Nawiasem mówiąc, spośród nałogów wcale nie najgorszy".

W tomie "Pochwała nudy" Brodski genialnie też wyjaśnia, jaka jest zależność pomiędzy precyzją naszego języka a naszą kondycją psychiczną, i dlaczego warto czytać słowniki. Ale to już temat na inną okoliczność. A najlepiej: bierzcie i czytajcie.

Dlaczego takie a nie inne rzeczy czytam i polecam i jak się wyrabia czytelniczy gust? Zawsze wydawało mi się, że najprawdziwsza jest najprostsza odpowiedź: czytając. Aż trafiłam na fantastyczną wypowiedź Josifa Brodskiego w tomie esejów "Pochwała nudy", wznowionym z okazji 20. rocznicy śmierci noblisty.

"Aby wyrobić sobie gust literacki, trzeba czytać poezję. (...) Im...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Dawno tak dojmującej rzeczy nie czytałam. Niby przywala facetom - że niedojrzali, że im odbija koło czterdziestki, obnaża ten okropny cynizm, pielęgnowanie w sobie króla wszechświata i okolic, ale tak samo bardzo rozwalają mnie kobiety w "Chłopcach" - niewydarzone, okrutne, wyuzdane. I dzieci - potworki. Wszystko tak strasznie przesiąknięte ruiną. Ruiną człowieczeństwa. Tak naprawdę to mi ich wszystkich żal. Tak - dałam się rozłożyć książce. Choć mówię sobie: Dobra - jest 2015 rok i nie ma się co łudzić, że można przejechać całe życie z filozofią Ani Shirley. Niestety lepiej mi od tego nie jest. Żeby oddać sprawiedliwość: nie jest tak, że u Saramonowicza tylko "sodomia i gomoria", jak mawia mój znajomy. Niemniej - okrutnie sprowadza nawet nie do poziomu asfaltu tylko momentami pół metra głębiej. Na szczęście są przebłyski zielonego, znaczy nadziei. Ale niewielkie to jednak okruchy. I raczej takie, które powodują, że tło jeszcze bardziej gryzie. W tym wszystkim nawet wulgaryzmy tak nie szokują. No i pośmiać sie też można. Jasne. Nawet jak ten śmiech zostawia metaliczny smak w ustach. Kto się nie boi operacji na nomen omen otwartym mózgu (ale sercu też) - bardzo proszę. Tylko nie mówcie, że nie ostrzegałam.

Dawno tak dojmującej rzeczy nie czytałam. Niby przywala facetom - że niedojrzali, że im odbija koło czterdziestki, obnaża ten okropny cynizm, pielęgnowanie w sobie króla wszechświata i okolic, ale tak samo bardzo rozwalają mnie kobiety w "Chłopcach" - niewydarzone, okrutne, wyuzdane. I dzieci - potworki. Wszystko tak strasznie przesiąknięte ruiną. Ruiną człowieczeństwa. Tak...

więcej Pokaż mimo to