Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Paszkwil pana księdza z ONR, który chciał Polaków żydowskiego pochodzenia zamykać w gettach oraz oznaczać. Ciężko przez to przebrnąć.

Paszkwil pana księdza z ONR, który chciał Polaków żydowskiego pochodzenia zamykać w gettach oraz oznaczać. Ciężko przez to przebrnąć.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Paszkwil pana księdza z ONR, który chciał Polaków żydowskiego pochodzenia zamykać w gettach oraz oznaczać. Ciężko przez to przebrnąć.

Podczas okupacji miał przyjazne kontakty z Niemcami zbudowane w oparciu o jego antysemityzm. Według jednego z opracowań AK był współpracownikiem Gestapo. Swoje relacje z okupantem wykorzystywał do pomocy znajomym. Dzięki znajomościom udało mu się uratować osadzonego w obozie w Kołatowie na Litwie płk. Ignacego Oziewicza. Ksiądz Trzeciak pracował w Propagandabteilung jako specjalista od spraw żydowskich i jego antysemickie artykuły były publikowane na łamach prasy wydawanej przez okupanta. Cytaty z jego książek umieszczano na nazistowskich plakatach antysemickich.

Paszkwil pana księdza z ONR, który chciał Polaków żydowskiego pochodzenia zamykać w gettach oraz oznaczać. Ciężko przez to przebrnąć.

Podczas okupacji miał przyjazne kontakty z Niemcami zbudowane w oparciu o jego antysemityzm. Według jednego z opracowań AK był współpracownikiem Gestapo. Swoje relacje z okupantem wykorzystywał do pomocy znajomym. Dzięki znajomościom udało...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kopiowany już dość powszechnie wywód, występujący w każdym kraju pokąsanym przez brunatnego robala. Napisany pod tezę dla tych, którzy Petersona cytują już z pamięci. Przebijanie się przez tę książkę przypomina zanurkowanie w kloace wykopanej na tyłach chatki u mojego wujka pod Sandomierzem (mogę zgadywać, nigdy mnie fekalia nie pociągały).

Mamy tutaj SPISEG, LEWACTWO, MANIPULACJE oraz IDIOTÓW (oczywiście użytecznych). Cherry picking na dość wysokim poziomie zmieszane z tak miłymi dla oka sztuczkami z Schopenhauera.

Nie, nie przeczytałem od deski do deski. Nie, moja ocena nie jest w pełni rzetelna. Nie, nie mam siły na to, żeby na portalu, który lata świetności ma za sobą pisać recenzje kolesiom, którym przeszkadza, że nie żyjemy już w czasach przedsoborowych*, czy kiedy tam była w jego głowie i emocjach ta wspaniała przeszłość ZACHODU (może za Leopolda 2 a może za któregoś Kaisera - chyba podziękuję).


* - chodzi oczywiście o watykański. drugi.

Kopiowany już dość powszechnie wywód, występujący w każdym kraju pokąsanym przez brunatnego robala. Napisany pod tezę dla tych, którzy Petersona cytują już z pamięci. Przebijanie się przez tę książkę przypomina zanurkowanie w kloace wykopanej na tyłach chatki u mojego wujka pod Sandomierzem (mogę zgadywać, nigdy mnie fekalia nie pociągały).

Mamy tutaj SPISEG, LEWACTWO,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trochę to toporne, trochę śmieszne, a trochę powtarzalne. Niczego nie urywa, ale oddaje chyba dość dobrze złość i frustrację ludzi zamieszkujących Detroit. Kilka obrazków z których dowiadujemy się o problemach z jakimi boryka się miasto samochodów oraz USA jako całość. Taki prolog do następnej książki autora, która wydaje się być bardziej różnorodne mimo że wiele błędów powiela.

Mamy jednak do czynienia w "Detroit" ze zbiorem anegdot, które potem przy piwie można wymieniać z kumplami. Nothing to see - move along.

Trochę to toporne, trochę śmieszne, a trochę powtarzalne. Niczego nie urywa, ale oddaje chyba dość dobrze złość i frustrację ludzi zamieszkujących Detroit. Kilka obrazków z których dowiadujemy się o problemach z jakimi boryka się miasto samochodów oraz USA jako całość. Taki prolog do następnej książki autora, która wydaje się być bardziej różnorodne mimo że wiele błędów...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Książka to kilka zdjęć z różnych części Rosji (Bajkał, Dagestan, prowincja, choć głównie Moskwa) z perspektywy kilku osób mających reprezentować wybraną perspektywę. Czyta się to bardzo dobrze choć jest kilka momentów, kiedy komentarz, pytanie bądź działania autorki za mocno ingerują w świat przez nią opisywany. Rozumiem, ale nie do końca mi to odpowiada. Nie wyłamuje się natomiast autorka mocno ze schematów, nie odkrywa jakiejś głębszej prawdy i mocno ślizga się po powierzchni rzeczywistości. Wiadomo, że kontrasty najmocniej na nas działają, a sama bohaterka* to państwo tak bogate, nasycone i różnorodne, że głównym zadaniem opisującego jest selekcja najciekawszych. I autorce udaje się to całkiem nieźle. Do zaliczenia w pociągu, wieczorem przy herbacie albo w knajpie w oczekiwaniu na spóźnioną dziewczynę lub zgubionego chłopaka.

* - Rosja

Książka to kilka zdjęć z różnych części Rosji (Bajkał, Dagestan, prowincja, choć głównie Moskwa) z perspektywy kilku osób mających reprezentować wybraną perspektywę. Czyta się to bardzo dobrze choć jest kilka momentów, kiedy komentarz, pytanie bądź działania autorki za mocno ingerują w świat przez nią opisywany. Rozumiem, ale nie do końca mi to odpowiada. Nie wyłamuje się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Druga część trylogii ma wszystkie zalety pierwszej książki. Niestety posiada też jej wszystkie wady. Przez co odnosi się właściwie wrażenie czytania drugi raz tego samego. Tylko że nieco "bardziej".

Prezydent Snow jest bardziej diaboliczny, fabuła mocniej stara się zaskakiwać, zwroty akcji robią momentami 440 stopni, Katnis jest zagubiona i nadal nie wie kogo kocha, a Peeta i Gale jeszcze silniej komplikują całą rzeczywistość uczuciową 17 letniej dziewczyny zachowując się jak przystało na nastolatków z amerykańskiego filmu dla młodzieży.

Na dodatek, chyba w związku z tym że w przeciwieństwie do części pierwszej, wiadomo już było, że będzie napisana kolejna książka, zostajemy zostawieni z klasycznym cliffhangerem, którego nie powstydziliby się twórcy serialu.

Niestety lektura okazała się być momentami męcząca i mimo że autorka nabrała pewnej dozy sprawności w operowaniu swoimi bohaterami, których drugi plan znowu dostarcza pod dostatkiem, to łapałem się na ciągłym sprawdzaniu paska postępu czytania.

Świat Dystryktów i Kapitolu okazał się nie być przeznaczony dla mnie. Zbyt uproszczony i momentami zbyt banalny irytował częściej niż sprawiał frajdę. Cóż, dwie przeszły, a została jedna.

Druga część trylogii ma wszystkie zalety pierwszej książki. Niestety posiada też jej wszystkie wady. Przez co odnosi się właściwie wrażenie czytania drugi raz tego samego. Tylko że nieco "bardziej".

Prezydent Snow jest bardziej diaboliczny, fabuła mocniej stara się zaskakiwać, zwroty akcji robią momentami 440 stopni, Katnis jest zagubiona i nadal nie wie kogo kocha, a...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Stary jestem, bo fenomenu jednak nie kumam.

Jasne, tom przeleciałem dość szybko i nawet z pewnym zaciekawieniem. Nie mogę powiedzieć, że się nadmiernie męczyłem, ale nie byłem też jakoś specjalnie wciągnięty. Może po prostu nie jestem już targetem? Może moja wewnętrzna nastolatka już nieco dorosła i raczej nie ma ochoty na zabawę w Larę Croft zmieszaną z Black Widow oraz Legolasem (bądź Rambo z części drugiej) do spółki z Anią z Zielonego Wzgórza; potrzebuje mniej miłosnych rozterek i jakże niezaskakujących zwrotów akcji.

I mimo że narrację mamy pierwszoosobową, to poziom mej empatii dla głównej bohaterki był dość niewielki. Czy to może przez jej brak kumacji dla rzeczywistości oraz zgrywanie emocjonalnie niedostępnej i zamkniętej, czy też przez to że jej rozterki wydały mi się płytkie i nieprzemyślane. Smutnym faktem jest to, że bardziej kibicowałem postaciom drugoplanowym, te na szczęście są na tyle charakterystyczne i miłe, że nie wywala się ich z pamięci po chwili od skasowania pdf z czytnika, niż szesnastolatce o trudnym do zapamiętania imieniu.

Chyba że tom pierwszy to tylko ekspozycja. Nieco długaśny wstęp z dużą ilością akcji, która mimo że momentami dość absurdalna, żeby nie rzec brutalniej, nieźle trzyma w napięciu i mocniej walnie we mnie w kolejnych tomach. Bo świat wykreowany przez panią Suzanne ma predyspozycje do tego, żeby pochwycić i porwać do ostatnich stron ostatniej części. Tylko niechaj będzie czymś więcej niż szkicem z kserokopii leciutko w tle zarysowanym. Czego naprawdę sobie życzę zabierając się za tom 2.

Ale tak naprawdę to szczerze jedynie mogę napisać: Panie, ale ja to już widziałem 10 lat temu u Japończyków.

A dwoma słowami - Battle Royale.

Stary jestem, bo fenomenu jednak nie kumam.

Jasne, tom przeleciałem dość szybko i nawet z pewnym zaciekawieniem. Nie mogę powiedzieć, że się nadmiernie męczyłem, ale nie byłem też jakoś specjalnie wciągnięty. Może po prostu nie jestem już targetem? Może moja wewnętrzna nastolatka już nieco dorosła i raczej nie ma ochoty na zabawę w Larę Croft zmieszaną z Black Widow oraz...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Piknik na skraju drogi Arkadij Strugacki, Borys Strugacki
Ocena 7,7
Piknik na skra... Arkadij Strugacki, ...

Na półkach:

Lektura Strugackich przypomina samotny spacer po powierzchni Ozyrysa*. To nie jest przeżycie czytelnicze, tylko raczej odkrywanie nowego i zaskakującego świata. Wykreowana przez nich wizja porwała mnie od pierwszej strony i trzymała do samego końca.

Głupio zgadzać się z ogółem, ale chyba czasem trzeba.




* - http://pl.wikipedia.org/wiki/HD_209458_b

Lektura Strugackich przypomina samotny spacer po powierzchni Ozyrysa*. To nie jest przeżycie czytelnicze, tylko raczej odkrywanie nowego i zaskakującego świata. Wykreowana przez nich wizja porwała mnie od pierwszej strony i trzymała do samego końca.

Głupio zgadzać się z ogółem, ale chyba czasem trzeba.




* - http://pl.wikipedia.org/wiki/HD_209458_b

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Trzynaście kotów Ewa Białołęcka, Eugeniusz Dębski, Jacek Dukaj, Piotr Goraj, Włodzimierz Kalicki, Tomasz Kołodziejczak, Konrad T. Lewandowski, Andrzej Sapkowski, Marcin Wolski, Maciej Żerdziński, Andrzej Zimniak, Iwona Żółtowska
Ocena 6,6
Trzynaście kotów Ewa Białołęcka, Eug...

Na półkach:

Bez elaboratów bo i rozwodzić się nad czym nie ma.

Kilka ciekawych pomysłów oraz ze trzy opowiadania, które może zostaną zapamiętane na dłużej niż te parę chwil, które poświęca się na weryfikację uczuć odnośnie przeczytanej książki.

Do jasnych chwil na pewno należy wariacja odnośnie Alicji z Krainy Czarów (i to mimo tego {a może właśnie przez to?} że dialogi pomiędzy postaciami przypominają rozmowy Wiedźmina z co bardziej wygadanymi przedstawicielami cechu magicznego) oraz nieco apokaliptyczne opowiadanie wieńczące ("Muzykanci"). Obydwa opowiadania przedstawione przez Sapkowskiego. Ciekawie się czytało Jacka Dukaja (choć tech gadka nieco przegadana) i Konrada Lewandowskiego.

Zresztą inwencji przy wymyślaniu koncepcji odmówić nie mogę niemal żadnemu autorowi. Jednak to co potem z tym inicjującym motywem zrobili to już jednak inna historia. Nie wszystko i nie zawsze wypaliło, tak jak miało. Czasem męczyłem się nieco bardziej niż powinienem przy tak lekkiej lekturze.

Gdyby jednak wywalić ze dwa, trzy gorsze opowiadania z pewnością całość byłaby lepsza. Tylko że skurczyłaby się do rozmiarów czytanki podczas jednego wieczoru z herbatą w kubku.

Bez elaboratów bo i rozwodzić się nad czym nie ma.

Kilka ciekawych pomysłów oraz ze trzy opowiadania, które może zostaną zapamiętane na dłużej niż te parę chwil, które poświęca się na weryfikację uczuć odnośnie przeczytanej książki.

Do jasnych chwil na pewno należy wariacja odnośnie Alicji z Krainy Czarów (i to mimo tego {a może właśnie przez to?} że dialogi pomiędzy...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Rozszerzony wszechświat Gwiezdnych Wojen ma w sobie coś z jedzenia pizzy w nieznanym lokalu przy powiatowej drodze kategorii ruchu 1. Wiem, że będzie tam gorące ciasto, roztopiony ser i sos pomidorowy. Ciężko jednak wyrokować czy wraz z pozostałymi składnikami włoski placek będzie choćby zjadliwy albo czy konsumpcja nie pozostawi niesmaku.

Po kilku wtopach (KJA największym psują na świecie) i jednym świetnym strzale (trylogia Thrawna) starałem się nie ryzykować konfrontacji z autorami, którzy, nie ma nic odkrywczego w moim dość brutalnym stwierdzeniu, reprezentują w większości poziom internetowych fan ficów i tylko oficjalne błogosławieństwo Luca... znaczy chyba obecnie Myszki Mickey pozwoliło im zaistnieć jako pisarzom książek, które kupuje ktoś więcej niż najbliższa rodzina i przyjaciele.

Ale potem trafiłem, całkiem przypadkiem zresztą, na dość entuzjastyczne recenzje prozy Stackpole'a. Zaryzykowałem i mimo że "Ja, Jedi" trochę uzupełnia i nieco kontynuuje wątki rozpoczęte przez KJA - którego wizja Star Wars była wielką jazdą bez trzymanki nawet dla mojego 14 letniego umysłu - to wychodzi się z tej konfrontacji bez wrażenia zmarnowanego czasu.

Główny bohater, wcześniej mi nieznany Corran Horn, jest prawdziwą osobą z krwi i kości bez tendencji do kreskówkowego charakteru z płyciznami i mieliznami. Zabieg autora, żeby główna postać była jednocześnie pierwszoosobowym narratorem, pozwolił mi na większą niż zwykle w tego typu czytadłach empatię. I choć szczególnie w końcowej części miałem wrażenie czytania sagi o bohaterskim Stalowym Szczurze, co jeszcze wzmagały lekkie i momentami zabawne monologi wewnętrzne, to było to miłą odmianą po pełnych patosu produkcyjniakach ze świata Gwiezdnych Wojen.

Jakby ktoś szukał miłego oderwania się od rzeczywistości na dwa, trzy dni i przy okazji nie raził go świat, w którym rycerze machają świecącymi pałkami i używają magii na równi ze statkami kosmicznymi, to z czystym sercem mogę polecić "Ja, Jedi". Nie zmieni to waszego życia, nie wstrząśnie nim ani nie spowoduje, że postanowicie lewitować, ale przecież książki to także rozrywka. A ta jest na naprawdę solidnym poziomie.

Co ważne, lekturę można zacząć nie znając nic poza "podstawką" (4, 5, 6 epizod) i choć trochę wątków przez to umknie i pozbawieni zostaniemy drobnych niuansów, to niewiele stracimy z dynamicznej oraz pełnej wartkiej akcji fabuły.

Konkluzja nawiązująca do rozpoczęcia: Pizza była smaczna, a zgagi nie było.

Rozszerzony wszechświat Gwiezdnych Wojen ma w sobie coś z jedzenia pizzy w nieznanym lokalu przy powiatowej drodze kategorii ruchu 1. Wiem, że będzie tam gorące ciasto, roztopiony ser i sos pomidorowy. Ciężko jednak wyrokować czy wraz z pozostałymi składnikami włoski placek będzie choćby zjadliwy albo czy konsumpcja nie pozostawi niesmaku.

Po kilku wtopach (KJA...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Łowcy Diuny Kevin J. Anderson, Brian Herbert
Ocena 7,0
Łowcy Diuny Kevin J. Anderson, ...

Na półkach:

/Poniższe słowa napisałem po przeczytaniu ośmiu książek spółki Anderson&Herbert. Męczyłem się niemiłosiernie, ale uparłem się, że przebrnę. Bo przy każdej kolejne miałem nadzieję, że jednak panowie się wyrobią, opamiętają, wykorzystają notatki Franka. Niestety.

Ale jeśli choć jedną osobę uda mi się odwieść od zakupu lub pożyczenia tychże, to znaczy, że uratowałem komuś kilka tygodni męczarni. Pomimo pewnych drobnych różnic w ocenie można potraktować tę krótką recenzję jako wyraz frustracji nad ich poziomem jako całości. Albo jako każdej z nich z osobna./


Te książki nie są dobre. Traktowane jako niezależne i oderwane od cyklu oryginalnego nie mają sensu, a porównanie i postawienie ich obok prozy Franka Herberta sprawia, że mamy wrażenia obcowania z czymś jałowym, złym i, nie przesadzając zanadto, zwyczajnie głupim.

Nie będę ukrywał, że nie darzę szacunkiem pisania KJA, więc po jego Diunę sięgałem z pewną obawą, ale i ogromną nadzieją. W końcu panowie chwalili się, że korzystają z notatek zostawionych przez Franka Herberta.

Lecz czytając dawno temu niezapamiętywalne "Archiwum X", przebijając się przez pozbawione polotu "Gwiezdne Wojny" i dopełniając katorgi jego wersją "Diuny" utwierdzałem się w przekonaniu, że przez takich właśnie ludzi s-f jest traktowane jako pośledniejszy rodzaj literatury.

Czytadła które można zaliczyć w pociągu i wyrzucić z głowy na zawsze. Nic dziwnego że facet jest w stanie wypluć z siebie po trzy czy nawet cztery książki rocznie. Płodność odwrotnie proporcjonalna do jakości.

W książkach spółki KJA&BH nic się nie klei; pomysłów ciekawych i oryginalnych jest naprawdę niewiele, a te które się pojawiają okazują się być niedopracowane. Fabularne dziury, słownictwo na żenująco niskim poziomie, dialogi drętwe, bohaterowie zachowujący się absurdalnie, ich motywacje - bezsensowne, a napięcie budowane w sposób urągający inteligencji czytelnika. Nie potrafię przypomnieć sobie ŻADNEJ ciekawej rzeczy podczas czytania. Co chwilę kompulsywnie sprawdzałem ilość stron i odliczałem z ulgą ich zmniejszającą się szybko liczbę. Mimo usilnych starań, mimo miłości do całego cyklu zostałem oszukany. My wszyscy zostaliśmy.

Nie czytajcie ich. Zróbmy z ich prozą to, co należało zrobić z Episode One, Gwiezdnych Wojen. Nigdy więcej o tym nie mówmy. One nigdy nie istniały.

/Poniższe słowa napisałem po przeczytaniu ośmiu książek spółki Anderson&Herbert. Męczyłem się niemiłosiernie, ale uparłem się, że przebrnę. Bo przy każdej kolejne miałem nadzieję, że jednak panowie się wyrobią, opamiętają, wykorzystają notatki Franka. Niestety.

Ale jeśli choć jedną osobę uda mi się odwieść od zakupu lub pożyczenia tychże, to znaczy, że uratowałem komuś...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Czerwie Diuny Kevin J. Anderson, Brian Herbert
Ocena 6,9
Czerwie Diuny Kevin J. Anderson, ...

Na półkach:

/Poniższe słowa napisałem po przeczytaniu ośmiu książek spółki Anderson&Herbert. Męczyłem się niemiłosiernie, ale uparłem się, że przebrnę. Bo przy każdej kolejne miałem nadzieję, że jednak panowie się wyrobią, opamiętają, wykorzystają notatki Franka. Niestety.

Ale jeśli choć jedną osobę uda mi się odwieść od zakupu lub pożyczenia tychże, to znaczy, że uratowałem komuś kilka tygodni męczarni. Pomimo pewnych drobnych różnic w ocenie można potraktować tę krótką recenzję jako wyraz frustracji nad ich poziomem jako całości. Albo jako każdej z nich z osobna./


Te książki nie są dobre. Traktowane jako niezależne i oderwane od cyklu oryginalnego nie mają sensu, a porównanie i postawienie ich obok prozy Franka Herberta sprawia, że mamy wrażenia obcowania z czymś jałowym, złym i, nie przesadzając zanadto, zwyczajnie głupim.

Nie będę ukrywał, że nie darzę szacunkiem pisania KJA, więc po jego Diunę sięgałem z pewną obawą, ale i ogromną nadzieją. W końcu panowie chwalili się, że korzystają z notatek zostawionych przez Franka Herberta.

Lecz czytając dawno temu niezapamiętywalne "Archiwum X", przebijając się przez pozbawione polotu "Gwiezdne Wojny" i dopełniając katorgi jego wersją "Diuny" utwierdzałem się w przekonaniu, że przez takich właśnie ludzi s-f jest traktowane jako pośledniejszy rodzaj literatury.

Czytadła które można zaliczyć w pociągu i wyrzucić z głowy na zawsze. Nic dziwnego że facet jest w stanie wypluć z siebie po trzy czy nawet cztery książki rocznie. Płodność odwrotnie proporcjonalna do jakości.

W książkach spółki KJA&BH nic się nie klei; pomysłów ciekawych i oryginalnych jest naprawdę niewiele, a te które się pojawiają okazują się być niedopracowane. Fabularne dziury, słownictwo na żenująco niskim poziomie, dialogi drętwe, bohaterowie zachowujący się absurdalnie, ich motywacje - bezsensowne, a napięcie budowane w sposób urągający inteligencji czytelnika. Nie potrafię przypomnieć sobie ŻADNEJ ciekawej rzeczy podczas czytania. Co chwilę kompulsywnie sprawdzałem ilość stron i odliczałem z ulgą ich zmniejszającą się szybko liczbę. Mimo usilnych starań, mimo miłości do całego cyklu zostałem oszukany. My wszyscy zostaliśmy.

Nie czytajcie ich. Zróbmy z ich prozą to, co należało zrobić z Episode One, Gwiezdnych Wojen. Nigdy więcej o tym nie mówmy. One nigdy nie istniały.

/Poniższe słowa napisałem po przeczytaniu ośmiu książek spółki Anderson&Herbert. Męczyłem się niemiłosiernie, ale uparłem się, że przebrnę. Bo przy każdej kolejne miałem nadzieję, że jednak panowie się wyrobią, opamiętają, wykorzystają notatki Franka. Niestety.

Ale jeśli choć jedną osobę uda mi się odwieść od zakupu lub pożyczenia tychże, to znaczy, że uratowałem komuś...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ciekawa ale jednak nie do czytania w normalnych warunkach. Raczej jako uzupełnienie wiedzy na temat filmów, które się zna. Bez wcześniej lektury filmowej czytanie "Jeśli to fiolet..." pozbawione jest sensu i co gorsza - przyjemności. Mimo to polecam dla osób, które chcą się "specjalizować" w tematyce filmowej lub... teorii kolorów i ich wpływu na nasze emocje.

Ciekawa ale jednak nie do czytania w normalnych warunkach. Raczej jako uzupełnienie wiedzy na temat filmów, które się zna. Bez wcześniej lektury filmowej czytanie "Jeśli to fiolet..." pozbawione jest sensu i co gorsza - przyjemności. Mimo to polecam dla osób, które chcą się "specjalizować" w tematyce filmowej lub... teorii kolorów i ich wpływu na nasze emocje.

Pokaż mimo to